Bajki Tysiąca i Jednej Polki


Poniższy tekst powstał w ramach projektu “BAJKI TYSIĄCA I JEDNEJ POLKI” Klubu Polki na Obczyźnie. Projekt ten jest dedykowany ośmioletniej Karinie i czternastoletniej Ali, dwóm siostrom, które bardzo chciałyby, a niestety, nie mogą podróżować.  Zadaniem Klubowiczek jest zabrać je w podróż po świecie i okolicach. Wszystkie bajki do przeczytania TU.

Względem wyjaśnienia. Zdaję sobie doskonale sprawę, że bliżej mi do bajaderki niż do bajarki [1]. Tak jak przerasta mnie układanie tekstów pieśni biesiadnych, donos
ów na sąsiadów, życzeń z okazji złotych godów i ogłoszeń matrymonialnych, tak i programowo nie tykam się bajek. Cóż jednak było robić, jak tu milczeć, jak słów kilku nie wtrącić, gdy pomysł zacny, a towarzystwo doborowe?


[1] W pierwszym odruchu chciałam błysnąć światowym obyciem i napisać, że bliżej mi do Anderson (Pameli) niż Andersena (Hansa Christiana), ale każdy kto raz ujrzał pierś moją wątłą podda to zaraz publicznie w wątpliwość!

[Oficjalny trailer]
... istnieje mapa bez krańców świata – są na niej wszystkie kontynenty, miasteczka i wsie, ale jako że zawieruszyła się w bibliotecznym dziale baśni, nabyła magicznych cech: jeśli się na niej stanie, potrafi porwać ze sobą w najbardziej odległe miejsce.
Byli tacy, którzy próbowali przedostać się mapą na skróty na Wielką Rafę Koralową u brzegów Australii, na szczyty Himalajów, a nawet do sklepu obuwniczego dwie przecznice dalej. Te próby jednak kończyły się fiaskiem, bo żaden ze śmiałków nie odkrył, że na wyprawę mogą wybrać się tylko dzieci. Czternastoletnia Ala i jej ośmioletnia siostra Karina poznały także inny sekret mapy – nie da się nią podróżować w pojedynkę. Dziewczynki dobrze wiedzą, że trzeba razem usiąść na wygniecionym papierze i mocno złapać się za ręce i dopiero wtedy otworzy się przed nimi droga. Dokąd tym razem? Jak zwykle tam, gdzie ktoś na tę dwójkę będzie czekał. Tak jak tutaj.

...
...
...
(dopisek kaczki)
Albo i nie.
  
 Bajka 28. Donnerwetter! Znowu w Niemczech!

(...)
Mapa nie była narowista, ale wiatr, który przyczepił się do niej nad Czarnym Lasem łaskotał ją w podziałki i szarpał za równoleżniki!  To jeszcze mapa może by zniosła, ale gdy natręt uczepił się równika, gdy strzelił zeń jak z gumki do majtek... ałć!
Prosto w Ekwador!
Zabolało!
I to jak! 

-Aaaaaa! – ryknęła mapa. - W tyłek mnie strzelił! Widziałyście? W tyłek! Jak ja mu zaraz... niech go tylko dogonię!
Mapa podskoczyła, wierzgnęła i gwałtownie zmieniła kierunek lotu nie zważając na to, że ma na pokładzie dwie pasażerki!
 - Trzymaj się ramki z legendą! – krzyknęła Ala do Kariny, sama jednocześnie próbując zatrzymać mapę. Nie było to proste, o nie! Ala pamiętała, że instrukcja obsługi mapy wspominała o hamulcu bezpieczeństwa. Był na pewno, ale gdzie, do licha?! Mapa wznosiła się i opadała, wykonywała szalone spirale i korkociągi próbując dogonić wiatr. Słona woda z malowanych mórz i oceanów zalewała Ali oczy. Wszystkie zaznaczone kropkami na mapie miasta przesuwały się, mieszały i wbijały boleśnie w stopy jak ostre pinezki albo te najdrobniejsze klocki Lego.
- No żesz! Bulwia nać! – syknęła Ala nadepnąwszy na Pekin. – W nosie mam taką bajkę bez wygód! Bajki powinny być przyjemne, wygodne i z certyfikatem bezpieczeństwa!
(Mimo, że Urząd do Spraw Podnoszenia Jakości Baśni i Podań Ludowych przyjmuje skargi i zażalenia drogą telepatyczną, na niewiele się to zdało, bo przyjmuje je wyłącznie w pierwszą środę października roku przestępnego między godziną 8:15 a 8:17.)
Na szczęście jednak hamulec bezpieczeństwa był. Przytroczony do jednego z biegunów.
Nieomal w ostatniej chwili Ala nie bez trudu złapała za rączkę (‘Ooo! Taka sama jak w polskim intercity!') i mocno szarpnęła. 
Leciały właśnie pół metra nad spacerowym deptakiem jakiegoś miasta, a przerażeni przechodnie pierzchali na boki. To nie było dobre miejsce na pokazy lotnicze! 
...
Grrzrzrzrzrrwrrrrrrrrrrrrrrzzzzzzzzziiiiiiiiiiiiiiiiizgrt!
Mapa gwałtownie zahamowała i opadła na chodnik.
Wiatr (z)wiał. 
(- Zwiał! – triumfowała mapa. – Zgrywał się na huragan, a nawet bryzą nie był! Oszust meteorologiczny!)
Lądowanie było łagodne. Zapobiegliwy konstruktor mapy nie zapomniał o poduszkach powietrznych, zamontował nawet kilka innych, w swoim mniemaniu udogodnień. Poduszki powietrzne były zatem faktycznie poduszkami wypchanymi przyzwoitym gęsim pierzem (podobno skubanym przez samego Nilsa Holgerssona!), a pociągnięcie hamulca bezpieczeństwa uruchamiało również dyspenser konfetti, sokowirówkę i  kabinę prysznicową. Niestety, najwyraźniej podczas wykonywania powietrznych figur akrobatycznych rurki sokowirówki i prysznica mocno się poluzowały i pomieszały...
- Aaaaaaaaaaa! Zrób coś z tym! – wrzasnęła Karina, bo
prysznic siekał ją strumieniem soku z marchwi, kapusty i szpinaku, a rozszalała sokowirówka rozsiewała dookoła tryliony papierowych kropek.
Zrezygnowana Ala rzuciła się ciałem na słuchawkę prysznica, by zas
łonić siostrę i ograniczyć skalę zniszczenia.Po chwili z ulgą skonstatowała, że pojemność zbiornika na sok była jednak ograniczona. Kilka ostatnich podrygów i słuchawka prysznicowa przestała wreszcie miotać się po ziemi. Puf! I sokowirówka wydmuchnęła ostatnią porcję konfetti.
- Rety, zobacz jak my wyglądamy! – powiedziała Ala, gdy podniosła się z ziemi.
- O jacie! – jęknęła Karina.
Widok bowiem był dość osobliwy.
Obie panny nasiąknęły sokiem z warzyw, który chlupał im w uszach i w butach.  Do mokrych ubrań przykleiło im się konfetti. A pierze z podartych poduszek powietrznych smutno fruwało dookoła imitując śniegową burzę.
A w dodatku... w dodatku stały na zatłoczonym placu jakiego
ś miasta i ...
- Psst! Ala! Wydaje mi się, że wszyscy na nas patrzą!
Owszem. Patrzyli.
Patrzyli tubylcy i tambylcy, japońscy turyści, wycieczka włoskich gimnazjalistów, chińska drużyna piłkarzy ręcznych, sprzedawcy bułek ze słonym śledziem, zaplatacze s
łonych precli, malarze pierników, właściciel włoskiej lodziarni, kelner z talerzem smażonych szupfnudli ... Ba! nawet gołębie przystanęły i z wrażenia otworzyły dzioby. Wszyscy oni otoczyli dziewczynki kołem i czekali, co wydarzy się dalej.
- HAAAAAAAAALT! – policjant przedarł się przez gęstniejący tłum, spłoszył gołębie i rozepchnął japońskich turystów, którzy nie tracąc czasu natychmiast zaczęli sobie pstrykać zdjęcia  na tle dziewczynek.
- Donnerwetter! – zaklął szpetnie. – Co się tu wyprawia! Na głównej ulicy?! Pod zakazem wjazdu!
Kartę wozu poproszę! Ubezpieczenie! Prawo jazdy! Upoważnienie do parkowania! Pozwolenie na wykonywanie artystycznych performansów! Zezwolenie na dystrybucję soków owocowo-warzywnych! Kartę szczepień! Dowody osobiste! Paszporty! Bilety wstępu! Panny sobie tu robią jakieś śmichy-chichy, a porządek musi być! Ordnung muss sein! Powtarzam!
Porządek musi być!
- O rany! Aleśmy się wpakowały!– wymamrotała przez przymknięte usta Ala, jednocześnie promiennie uśmiechając się do policjanta. – Karina, uśmiechaj się i potakuj. W dogodnym momencie na moje trzy cztery... odwracamy się i dajemy nogę...
Policjant cały trząsł się z poirytowania i wymachując palcem tuż przed nosami dziewczynek dorzucał do listy kolejne przewinienia... brak pasów bezpieczeństwa, zakłócanie porządku publicznego, za
śmiecanie odpadem nieekologicznym ... na szczęście wycieczka włoskich gimnazjalistów zaczęła właśnie wyskrobywać na murach kościoła (Heiliggeistkirche) napisy ‘Tu byłem. Giuseppe’ albo ‘Romeo jezd gupi’ i policjant zapowietrzony ze zgorszenia zmuszony był pospiesznie interweniować.
Ten właśnie moment wykorzystały Ala i Karina rzucając się do ucieczki. Za nimi na siedmiu długich, niewydepilowanych nogach odzianych w pasiaste podkolanówki, biegła mapa krzycząc: ‘Nie zostawiajcie mnie tu! Błaaaaaaaaaaagam!’

Kilka przecznic dalej w wąskich uliczkach starego miasta zdyszane dziewczynki zatrzymały się, a gdy dogoniła je mapa, zażądały wyjaśnień: ‘Gdzie jesteśmy?! Do diaska! Miały być włoskie lody, a wyszła jakaś chryja! I wcale nikt tu na nas nie czeka!
Spocona mapa wycharczała z trudem łapiąc oddech: ‘Według moich współrzędnych jesteśmy znowu w Niemczech, konkretnie to w Heidelbergu! Dwieście kilometrów od wróbla z Ulm. Stoimy pod gmachem Biblioteki Uniwersyteckiej. Bo musicie wiedzieć, że tu w Heidelbergu znajduje się najstarszy i najlepszy niemiecki uniwersytet. Studiuje w nim prawie trzydzieści tysięcy studentów, podczas gdy samo miasto liczy g
óra sto pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców...
- Tak, to na pewno bardzo interesujące. – zniecierpliwiła się Karina. – Ale popatrz jak my wyglądamy! Mokre od soku, oklejone konfetti, bez obiadu i  w dodatku uciekamy przed policją...
- Rety! Rzeczywiście! Coś z tym trzeba zrobić! Wykąpać mogłybyście się w rzece! Jest tu bowiem rzeka Neckar nad którą przerzucono piękny most znany jako Alte Brücke, ale wiem, wiem... – mapa uprzedziła protesty dziewczynek. – Policja! Z pewnością nie byłaby zachwycona widząc was zażywające rzecznych kąpieli. Może zatem szybko ochlapcie się w fontannie, potem zakupy, a na obiad miska Bubenspitzle
- tu mapa zachichotała - czyli akhem... klusek-siusiaków, albo porcja Maultaschen w rosole?
To był niezły pomysł. Ala i Karina wmieszały się w tłum turystów spacerujących po Hauptstrasse, zmyły z siebie sok i konfetti w fontannie, kupiły nowe sukienki w domu towarowym i usiadły nad miską pełną smażonych klusek.
- Widziałaś w sklepie i na ulicach te kolorowe tornistry? – zapytała siostrę Karina. – Wydaje mi się, że prawie każde dziecko z takim właśnie chodzi do szkoły! 


 
- Fakt! A rozmach stoiska papierniczego?! Myślałam, że w naszym Empiku jest duży wybór, ale tu? Prawdziwe szaleństwo. Kredki luzem w każdym kolorze, regały pełne segregatorów, folderów i zeszytów w tęczowych okładkach, różnych gumek do ścierania naliczyłam z pięćdziesiąt! A te farbki, taśmy, nitki i bibułki! Te piórniki piętrowe! Pi
óra na atrament! Szkolne kalendarze i organizery! Oni chyba bardzo lubią pisać, rysować, kleić i wycinać. A niech mnie! Trzeba tu jeszcze wrócić na zakupy.
- A Plejmobile widziałaś? Całe półki pełne Plejmobili!


 
- Pozwólcie, że się wtrącę... – wtrąciła się mapa nie czekając na pozwalanie. - Skoro nie chcecie słuchać o Uniwersytecie, Zamku, czy moście to przynajmniej wam powiem, że zabawki Playmobil wymyślono czterdzie
ści lat temu w Niemczech. Całkiem niedaleko stąd. I gdybyśmy nie musieli tak spieszyć się do Włoch zboczylibyśmy trochę z kursu, żeby odwiedzić Plejmobilowy park rozryki w Zirndorfie...

 
- Oooo! – wykrzyknęły dziewczynki.
Ale mapa była nieubłagana.
- Lecimy dalej na południe. Zanim jednak wystartujemy, mam dla was propozycję. Wjedziemy kolejką górską na szczyt góry Königsthul, na wysokość pół kilometra nad poziomem morza. Stamtąd zobaczycie i most, i rzekę, i zamek, i nieomal cały Heidelberg. 

 



W budce na szczycie kupicie sobie Currywurst na wynos. A na południe odlecimy startując z miejsca, które szczególnie upodobali sobie paralotniarze. Zrobię kilka dodatkowych okrążeń i w ten sposób zobaczycie Heidelberg z lotu ptaka!
Propozycję przyjęto jednog
łośnie.
Ale zanim dziewczynki wsiadły do górskiej kolejki, która miała zawieźć je na szczyt, wbrew protestom mapy pobiegły jeszcze do jednej z wielu lodziarni sprzedających 'prawdziwe włoskie lody' żeby zaopatrzyć się w solidne porcje zimnych kulek.
Niby za kilka godzin miały być we Włoszech, niby mogły zaczekać, aż tam na miejscu skosztują tych prawdziwych i włoskich gelati, ale czy to wiadomo co je jeszcze może spotkać po drodze?

Może jednak uda się skręcić do tych Plejmobili?

[Oficjalana ścieżka dźwiękowa dla odpornych na wzruszenia: ‘Ich hab' mein Herz in Heidelberg verloren’]


©kaczka
17 comments on "Bajki Tysiąca i Jednej Polki"
  1. O mamusiu! Kilka dni bez postu ....i z Takiej rury ! (Ruhry )

    ReplyDelete
  2. Anderson - a dlaczego u Ciebie zawsze dech zapiera...

    ReplyDelete
  3. Ja chcem w te stoiska papiernicze!

    ReplyDelete
  4. Bulwa mać....jak nie napiszesz człowieku, zawsze kaczka lepiej. Do dupy takie blogowanie!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, to naprawdę boli. Padnijmy sobie w ramiona! Jakoś musimy z tym żyć :, (

      Delete
    2. Mnie też to ścina jak białko na patelni.

      Delete
    3. I jak grzywkę nad oczami.
      I jak kwiaty do wazonu.

      Delete
  5. Aż musiałam odłożyć do dzisiaj czytanie, żeby sobie tak spokojnie, przy kawie nad lekturą posiedzieć, bo szkoda tyle tekstu połykać w pośpiechu i z "wiecznieczegośchcącymi" nad głową.
    Uczta, doprawdy, uczta Kaczko.

    ReplyDelete
  6. W zasadzie nie wiem co powiedzieć, bo mnie zatkało. Świetnie, naprawdę świetnie napisane. Rewelacja no! :)

    ReplyDelete
  7. Mapa na siedmiu niewydepilowanych nogach z meteorologicznym oszustem we włosach mogłaby zaiste niejednego zaciekawić geografią;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. I wyłaź wreszcie Kaczko z tych internetów! Na papiery!

      Delete
  8. Dziekuje! Szalenie jest milo dowiedziec sie, ze jednak dalam rade!

    Chwilowo nie dziala link do innych bajek. Na stronie Klubu trwa przemeblowanie. Szkoda, bo jest co czytac! Bajarki sie tu kryguja, a poprzeczka byla wysoko! Ciesze sie, ze przeskoczylam. A faktycznie to bardziej chyba obeszlam dookola :-) Mam nadzieje, ze Ala z Karina uciesza sie ta wirtualna wizyta w Heidelbergu.

    A jesli chodzi o sciezke dzwiekowa... Dynia probuje owo spiewac a capella! Mysle, ze winnam nagrac dla potomnych.
    Oprocz muzycznych ekhem... zalet teledysku, warto go obejrzec dla tych kilku ladnych fragmentow miasta, ktore tam gdzies w tle sie przewijaja. Nawet i mnie ruszylo... jej! niezgorsze to moje miasto :-)

    A Jarecka niech porzuca dziatki na pastwe Jareckiego i przybywa. Tekstylia i papierylia czekaja.

    ReplyDelete
  9. Dopiero teraz przeczytałam.

    Kaczko, jeśli ty czegoś nie wydasz (a nie mówię tu o córkach lub wypłacie), to będzie to zbrodnia przeciwko ludzkości!

    ReplyDelete
  10. "Zakłął szpetnie", bo to pewnie pod Ordnungsamtem się na dodatek działo. Szkoda, że się od bajek programowo z dala trzymasz, ja bym do tego programu chętnie erratę dodała. Jak nie chcesz na twórczości zarabiać, to wydaj nam ją za darmo :) Za dobre słowo chociaż :)

    ReplyDelete
  11. Hahaha... Zwrot akcji - nader niespodziewany. I Kaczko, opisałaś wyprawę celująco! SUPCIO :-) (Chwali sama ona, "prowodyrka" konceptu !)

    ReplyDelete
  12. Dopiero teraz przeczytałam, bo miałam tyle zaległości:). Nie chcę się chwalić, ale na Czarnym Lesie mieszkałam i to dosyć długo:). Swietna bajka!

    ReplyDelete