[155]

[20 Mar 2015]

(...)
Zaćmienie kompletnie zaskoczyło Derekcję.
Wczoraj wydała zatem dekret nakazujący dziś o poranku zamknięcie młodzieży w ciemnej, piwnicznej izbie i oficjalnie zakazała spoglądania w niebo.
Albowiem w czwartek po dwudziestej nigdzie nie udało się Derekcji zdobyć setki odymionych szkiełek.
Aby wynagrodzić straty moralne Derekcja w przypływie nagłego natchnienia ogłosiła zatem, że w następny czwartek w godzinach dla większości rodziców roboczych, rozpali ogromny stos w środku lasu ('dwadzieścia kilometrów od przedszkola, dojazd własny, proszę odebrać dzieci minimum kwadrans wcześniej'). Stos stanowi rekompensatę za zaćmienie odsiedziane w piwnicy oraz za brak stosu w listopadzie, tego w intencji Guy'a Fawkesa. Listopad nie konweniuje Derekcji z podpalaniem, bo ‘jest zimno i ciemno’. Guy winien był skonsultować z Derekcją swoje plany wysadzania Parlamentu, cytuję: ‘W marcu jest wygodniej obchodzić listopadowe obchody, bo jest ciepło, jasno i miło. [1]’

Dyrekcja wabi uczestników efektami specjalnymi: ‘To wyjątkowa i wygodna okazja, aby pokazać dzieciom jak wygląda i pachnie takie duże ognisko’[2].
Derekcja wabi wyrafinowanym jadłospisem: ‘Będą niezapomniane wrażenia, pianki, wursty i chleb [3] do upieczenia w ognisku’. A w post scriptum dodaje: ‘Proszę pamiętać o przyniesieniu pianek wurstów, chleba do upieczenia w ognisku [4] oraz napojów chłodzących, jak również szklanek, talerzy, serwetek i sztućców. Oraz tych tam... patyków do opiekania pianek, wurstów i chleba.
Jak mi z tego wynika Derekcja dostarczy niezapomniane wrażenia?
Wiadomo, jak zwykle.

[1] To źle wróży tegorocznym obchodom Chanukki vel Bożego Narodzenia.
[2] Wygodnie to byłoby gdyby Małpiatki podpaliły śmietnik w przedszkolu.
[3] Stockbrot, czyli nie tam, że bochen tostowego z hipermarketu, ale świeże, wyrośnięte w dzieży ciasto drożdżowe do owijania na rożen
[4]... czyli dzieżę ze świeżym, wyrośniętym ciastem drożdżowym do owijania na rożen!


(...)
Biskwit nam się zepsuł ostatniej nocy.
Przedstawiciel współczesnej medycyny, tej, która przeszczepia głowy, wyciąga laparoskopowo dowolnie wybrane organy przez dziurki od nosa, albo potrafi trzasnąć zdjęcie wybranemu archipelagowi wysepek trzustki, tenże przedstawiciel przydybany na nocnym szpitalnym dyżurze pediatrycznym postawił diagnozę: ‘To prawdopodobnie  jakaś infekcja’, przypisał bez recepty ‘spanie, jedzenie, picie i zażywanie świeżego powietrza’ i poradził wzywać ambulans ‘jeśli się pogorszy’. Nie spodziewałam się uzdrowienia od ręki, ale cztery godziny w izbie przyjęć w oczekiwaniu  na lekarza dodatkowo i skutecznie pozbawiają tę diagnozę efektu ‘wow!

(...)
Do niewidzialnych Latinos, Włocha, Chińczyka i kaczki dołączyła Hiszpanka.
Znakiem rozpoznawczym Hiszpanki jest skłonność do amputacji głoski H oraz genetycznie zakodowana niemożność wyartykułowania SZ lub CZ.
- Strase! – mówi Hiszpanka, a moja słowiańska fantazja za każdym razem pyta: ‘Kogo? A kogo tak strasys?
Żeby nie było, że drwię i się natrząsam. Każdy z nas otwarcie chlubi się tam jakimś organicznym defektem.
I choć niby w pierwszej ławce, to z Chińczykiem nie mamy żadnej taryfy ulgowej! Wręcz przeciwnie, wiecznie kłody pod nogi!
Odjęto nam punkty w teście na jednostki chorobowe! Ja wpisałam Weltschmerz, chirurg Chińczyk – skomplikowane pęknięcie szyjki kości udowej z przemieszczeniem i odpryskiem.
Prowadząca uparła się, że nie konweniuje jej to z dalszą częścią uzupełnianego dialogu, w której zaleca się zażyć na wpisaną przypadłość dwie aspiryny.
(Z tego mi wynika, że prowadząca nigdy nie leczyła się w Wielkiej Brytanii.)
A wczoraj do pierwszej ławki dosiadła się Holenderka.
Jest to ogromna niesprawiedliwość, bo gdy dobrze wsłuchać się w jej język ojczysty to przecież niemiecki.
Tyle, że artykułowany przez tkwiący w krtani kawałek Goudy.


©kaczka
11 comments on "[155]"
  1. wyartykułuj (szybko) "tkwiący w krtani"

    pozdrowienia dla Biskwita :)

    ReplyDelete
  2. A czy las też macie przywieźć na to ognisko? Sprawdź czy nie ma post p.s. :)

    ReplyDelete
  3. Moje dziecię w przedszkolu oglądało zaćmienie przez.... własną czapkę naciągniętą na oczy. Nie wiem, czy coś widziała, ale pani im tak kazała patrzeć :D. Starsze dziecko, w gimnazjum oglądało przez kawałek koca termicznego i dziś ma bardzo czerwone oko (patrzył przez tę cieniutką folię w szkole na dwóch godzinach lekcyjnych....)
    Kinga

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zwracam honor pani z przedszkola mojej młodej. Mała zeznała dziś, że jednak pani nie kazała, same dzieci na to wpadły :)
      Kinga

      Delete
  4. Twoje wpisy zawsze przyprawiają mnie o chichot i zawroty głowy, ale dzisiejszy sprawił żem prawie umarła śmiercią tragiczną przez zakrztuszenie kawałkiem polskiej buły z równie polskim twarogiem.
    Aspiryna na Weltschmerz w brytyjskim wydaniu to majstersztyk :D

    ReplyDelete
  5. Te listopadowe obchody w marcu to świetny pomysł. Wystarczy porównać klimaty na Dzień Niepodległości i Św. Patryka, żeby przyznać Derekcji rację.

    ReplyDelete
  6. A ja mam takie spostrzeżenie a propos niemieckiego. Adresowałam Ci ja ostatnio bilecik do Niemiec; adres zrzynałam wprost z koperty w precle jak ten szympans i na końcu stało: Deutschland. Więc ja: Deutschland.
    Pani poprawiła na: Niemcy.
    I tak refleksja mnie naszła: Deutschland. Niemcy. Germany. Allemagne.
    Przeciez to się jedno z drugim nawet nie kojarzy! Jak do tego doszło?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tu ja wyrywam mą dłoń ku górze ;-p
      Ale tutaj ładniej i składniej:
      http://de.wikipedia.org/wiki/Deutsch_in_anderen_Sprachen

      arbuz b.d.

      Delete
    2. Norweski zwykl byl odpowiadac, ze to po prostu rebranding lub zacieranie sladow ;-)
      To robia na pewno Niemcy, to ich narodowa cecha. Na palcach jednej reki zliczam tlumaczenia tytulow ksiazek, czy filmow, ktore maja tytul podobny do oryginalu. Ilez to juz razy nie moglismy sie z Norweskim dogadac, co kto z nas czytal, czy ogladal. Na przyklad z ostatniej chwili, Madame Mallory und der Duft von Curry to podobno The Hundred-Foot Journey, itp.

      Delete
  7. Od 'Derekcji' przydałoby się wziąć przydatną lekcję dostarczania niezapomnianych wrażeń.
    Ja bowiem mam takich znajomych, którzy na podobnej zasadzie spraszają gości, tzn. dostarczają głównie lokal (nie trzeba sikać pod krzakiem w lesie) i kawałek ogródka.
    Wszystkie inne atrakcje, w tym żywieniowo-napitkowe, goście muszą dostarczyć we własnym zakresie.
    A gdyby tak role odwrócić i samemu zacząć spraszać gości a'la dyniowa dyrekcja?
    Życie byłoby o wiele prostsze :)

    Diagnoza pozbawiona efektu 'wow' - Kaczko! :))))

    ReplyDelete
  8. Kaczko, ja kocham tę Twoją słowiańską fantazję :D

    ReplyDelete