[6]

[21 Nov 2013]

Podzieliłabym się wynikami badań nad ludnością autochtoniczną, nad Aborygenami Szwabii, nad Aztekami Wurstenbergii, nad Indianami Gór Harzu, problem w tym, że ich nie spotykam.
(Lub gardzą mymi szklanymi paciorkami?)
Spotykam za to Rosjan w ilościach tak hurtowych, że zaczynam wątpić, czy nie przedłożyć poezji Majakowskiego nad lekturę wczesnych dzieł  Rainera Marii.
Spotykam Turków, którzy najwyraźniej odrobili straty liczebne po łupniu pod Wiedniem.
Za sąsiadów mam Sycylijczyków z zarażonym wścieklizną miniaturowym szpicem.
Elektrykę ogarnia nam Herr Melchizedek.
A lekarka, która wczoraj załamała ręce nad kartą szczepień Dyni, okazała się rodaczką.
Miasteczko wessane przez trzy inne miasta za dnia i nocą wygląda na wymarłe.
Nocą nad dachami  domów – ot,  lokalny folklor – suną wagony kolejki linowej transportującej azbest, cement lub rudę uranu.
(Indagowani na okoliczność tubylcy migają się od odpowiedzi.)
Jedyny kontakt z rdzenną ludnością następuje pod ladą chłodniczą, gdy owa goni za Dynią z szajbą kiełbasy ‘für Schätzle’.
Lub, gdy ludność przywozi mi kredens i próbuje się migać od wniesienia go pod drzwi, mętnie tłumacząc się brakiem kręgosłupa.
(Punkt dla ludności, nie cuchnie tytoniem.)
Lub, gdy dzwoni, by powiedzieć, że dostarczy piekarnik w sobotę.
- I cóż sobie na tę okoliczność ugotujemy, Rodzino? ¬ - pytam, szukając przepisu na homara w truflach.
- Mirácoli! Z Aldi. Z torebki! Bo śni mi się po nocach. – odpowiada Norweski, który tymże żywił się przez sześć do dziesięciu lat studiów. Codziennie.
- Fish and chips.  – odpowiada Dynia.
Mam szczęście, są dość prości w obsłudze.

(...)
A za autostradą, na lewo, jest miejscowość o nazwie Orzesza Dziura.
(Dziury to zresztą przewodni motyw tutejszej miasteczkowej nomenklatury.)
I nie mogę pozbyć się myśli, że zamieszkują ją ogromne wiewiórki.


©kaczka
24 comments on "[6]"
  1. Po Orzeszej Dziurze Was wyśledziłam ;-))
    Dziury, dziurami, ale JAKI uniwersytet macie tuż pod nosem!

    dobrej nocy :)

    arbuz bez dna

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ha! czyli jednak Dziury to tutejszy folklor. Mamy. Pyszny uniwerystet. Mozna podjechac tramwajem. Podczas obrad rodzinnych ustalilismy, ze ktos wreszcie musi byc uczciwie wyksztalcony i cale nasze ambicje i oczekiwania przenosimy na Dynie :-)

      Delete
  2. Ja tez przeprowadzilam male dochodzenie :) okolica wyglada na mapie bardzo ciekawie! Pozdrawiam wiewiorki-giganty! Czy ciagle czujesz sie jak na urlopie czy ten etap juz minal?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zdaje sie, ze przegapilam ten etap urlopu :-) O zesz, nigdy tak ciezko nie pracowalam jak ostatnio i przyznaje, byly momenty, ze oddalabym te trzysta rodzajow jogurtu za moje dawne angielskie biurko :-)

      Delete
  3. Ledwie przyjechała, już się rzuca na pediatrę. I dopiero teraz człowiek wierzy, jak poważny był deficyt. Tęsknota.
    Czy Dyńka będzie obecnie doszczepiana czym popadnie? Hurtowo? A może rozkładacie to na czas jakiś?

    Uwaga, będę mowić poważnie. Ekhm. Swoją drogą, ciekawy temat. Bo podejście do szczepień, pomijając osobnicze, jest w narodach najróżniejsze. A weźmy nomadów typu kaczka - jak ich traktuje w tej kwestii służba (ochrona) zdrowia? Rzuca się? Przekonuje werbalnie? Nakłania? Stosuje formy nacisku (donosi opiece społecznej)?
    Dla osiadłego (o sobie mówię) to są interesujące kwestie, nie powiem.

    ReplyDelete
    Replies
    1. My się przenieśliśmy w odwrotną stronę jak Kaczka. Młoda wyprzedzała rowieśników we wszystkich szczepieniach (a niektórych nie ma w ogóle w kalendarzu UK), ale np. pierwszej dawki MMR nie chcieli jej uznać, bo wykonana dzień przed 1 urodzinami, a liczy się od pierwszych urodzin.

      Delete
    2. Deficyt byl, ale miej na uwadze, ze Dynia posiadaczka niemieckiego obywatelstwa jest ciagle pod czujnym okiem tutejszych sluzb. Nawet bedac na Wyspie bylismy zawzywani na techniczne przeglady dziecka i synchronizowalismy je z urlopami.
      Co kraj to szczepienny obyczaj. Dodaj do tego nasze zawodowe przygotowanie (z jednej strony znajomosc zycia mikrobow, z drugiej funkcjonowanie firm farmaceutycznych troche od podszewki). Jestem za szczepieniem zdrowych dzieci (neurologicznie obciazone winny byc traktowane indywidualnie), denerwuja mnie antyszczepienne akcje polegajace na wywlekaniu niesprawdzonych argumentow, nadinterpretacji i podpieraniu wlasnych hipotez badaniami naukowymi nedznej jakosci (wdziecznam losowi, ze troche sie znam, a jesli sie nie znam to wiem, gdzie szukac tych, ktorzy sie znaja ;-) Dynia jest w tyle ze szczepieniami wzgledem tutejszych. Tutejsi nie moga sie nadziwic, ze np. nikt nas nie szczepil przeciwko wietrznej ospie. Ja nie moge sie nadziwic, ze nigdzie w pakiecie nie ma juz szczepienia przeciwko gruzlicy (podczas, gdy gruzlica to powracajacy z przytupem problem). Do tego, tak jak napisala Ania, na Wyspie wyznacznikiem wszystkiego byl kalendarz. NHS nie zaplaci za nic, co wykonano przed uplywem konkretnego terminu. Stad Dynia w tym miesiacu winna miec podane dawki przypominajace, ktorych nikt nie chcial podac miesiac temu, bo ZA WCZESNIE!
      Nie przypuszczam, by chciano nas tu szczepic na sile, ale skrupulatnosc systemu jest lepsza. Na Wyspie przez pol roku dostawalismy zaproszenie na dawno juz wykonane szczepienie, wiec wnioskuje, ze nie ma tam zadnej kontroli, a wszystko jest wylacznie kwestia dobrej woli.

      Delete
    3. No i winnam dodac, ze to wlasnie tacy nomadzi jak kaczka sa odpowiedzialni za rozwloczenie chorob po swiecie :-)

      Delete
    4. Ty jesteś odpowiedzialna za rozwłóczenie Robótki. Bardzo groźny wirus :)

      Delete
    5. Odmiana ptasiej-kaczej grypy :-)

      Delete
    6. Szczepienia tu to samowolka. Chociaż przyznaję, że osobowość pediatry samowolkę może ograniczać.

      My akurat należymy do grupy szczepiącej, ale nie na wszystko, co popadnie i z opóźnieniem też bywa, co uruchamia w pediatrze niekiedy mechanizm pytający.

      arbuz bez dna

      Delete
  4. Nie mogę się powstrzymać: O żeż Orzesza Dziura! Kurcze Blade! Psia Kitka!

    A w kwestii multi-kulti - witaj w Teutonii.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jakos tak mialam wrazenie, ze Teutonia bardziej homogenna :-)

      Delete
    2. Hłe, hłe, hłe - śmieję się z głębin trzewi.
      Typowy obrazek: Kolejka w supermarkecie. Obsługuje Turczynka, a przede mną Hiszpan, Rosjanie, rodzina Indyjska i Serbowie.

      Delete
    3. Bo widzisz, ja ciagle mam w glowie taki jakis obraz Teutonii sprzed muru. I poniewaz nigdy nie byl to kraj, ktorym bylam zainteresowana (kpij sobie ze mnie losie, jak zwykle kpij!) nigdy nie dokonalam apgrejdu :-) I zaczyna mnie chyba pocieszac ten tygiel, ze moze wtopie sie w tlum i nikt mnie nie bedzie wytykal palcami :-)

      Delete
    4. Nie jest tu może aż tak kolorowo jak na Wyspie, bo Teutoński koloru jakiś taki homogenny i wszyscy przybyli grzecznie uczą się szprechać (o dziwo!). Ale nawet w mojej wsi, oprócz Wiewióra (nadal egzotyczny) i mnie (zupełnie nieegzotycznie), jest na przykład para meksykańsko-sybirska. I kilku Włochów. Turcy tu jak Niemcy - stały element i przestaję liczyć.

      Delete
  5. ja lubie to ich Schaetzle, jeszcze bardziej Spaetzle, a jeszcze bardziej zaczynanie przemowien miasteczkowych slowami" hier im Laendle" :-)
    swoja droga mialam pecha uczac sie niemieckiego w hochdeutsch Hannover :-)i dlatego na poczatku nie rozumialam tutejszego schwaetzen :-) milego weekendu dla was

    magda

    ReplyDelete
    Replies
    1. 'Le' stanowczo bardziej melodyjne niz 'chen', a dla kaczki, ktora musi sie gimnastykowac kupujac bulki to ostatecznie jeden Hund. Lub Hündchen :-)

      Delete
  6. Homara w truflach nie chcieli? Skandal :-))) A co do szczepień, stawiam na zdrowokaczy rozsądek i madrą lekarkę. Czekam z niecierpliwością na dlasze superrelacje z kontaktów z ludnościa tubylczą. Wyczuwam tu niewyczerpane źródło notek okraszonych niepowtarzalnym kaczym wdziękiem i humorem :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. kaczka w roli antropologa terenowego bedzie starac sie ze wszelkich sil, by sprostac spolecznym oczekiwaniom :-)

      Delete
  7. to ja jednak bym podążała za gustem Dyni, bo Mirácoli... jakoś mnie nie kupuje ;D
    PS dochodzenia nie będę prowadzić, przeca jakby co - mogę o adres poprosić, phhiii ;D

    ReplyDelete
    Replies
    1. I mnie nie kupuje, ale niech tam sobie zje, jak to jego Proustowskie magdalenki :-)
      O dziwo, raz ponoc udalo mi sie odtworzyc sos z Miracoli. Niestety, sypalam na oko i byl to jednorazowy sukces.
      Rzecz to oczywista, kaczka, nie ukrywa lokalizacji :-) Bardzo chetnie oprowadzi po lokalu i pokaze kredens.

      Delete
  8. co tam uniwersytet, toż to okolice Steffi Graf!
    a po lekturze notki mam luźne skojarzenia z ideą internacjonalizmu, wcielaną w życie pokojowo, bez zadęcia;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. I Borisa Beckera. Przypominam, jego matka mieszka za rogiem :-) Mozliwe, ze to celowo. Mozliwe, ze Norweski probuje wyhodowac Venus lub Serene :-)

      Delete