Zmaltretowany początek

[24 Oct 2013]

(...)
Monumentalność zmian jeszcze do mnie nie dociera, gdyż dla resztek zdrowia psychicznego biorę na klatę po fragmencie rzeczywistości. Dla najświętszego spokoju żyję z godziny na godzinę. Od rozmyślania o przyszłości najprawdopodobniej bym się rozpadła na subatomy, zatem stawiam sobie nieskomplikowane wyzwania. Takie, które nie nadwyrężają sznurka i plasteliny, na której trzyma się mój duch niegdyś niezłomny, acz ostatnimi czasy mocno przechodzony.
(Gdzie popełniłam błąd, czy popełniłam błąd, i jak wyglądałoby moje życie gdyby? Gdybym była mniej harda? Uparta? Spolegliwa? Stadna? Bardziej przywiązana do ziemi? Miedzy? Kruszyny chleba?
Myślenie, zauważam, jest mocno demoralizujące.)

W drodze na prom oddaliśmy klucze Srajgencji, którą mimo licznych znaków (listy, emaile, telefony, osobiste wizyty) mocno zdziwiło, że opuszczamy kraj (- oh, how exciting when?well, za trzy godziny?), ale nie do tego stopnia, by chcieć zanotować nasz nowy adres lub telefon.
(Głupio się powtarzać, ale jak oni tę wojnę? JAK? W oparciu o społeczne zaufanie? Wiarą, że Adolfowi zrobi się w końcu przykro i jednak odniesie klucze?)

W stronę Dover BBC Radio 4 zasponsorowało nam nastrój przejmującym słuchowiskiem ‘Goodbye’ (główna bohaterka przez ponad godzinę umiera na raka piersi osierocając liczne dziatki) i ten nastrój trzymał się nas pod teutońską granicę, gdzie od drożdżowego ze śliwkami i śmietanowego z truskawkami zrobiło się przez chwilę lepiej.

(Rzecz jasna, nie powinnam narzekać, mogliśmy przecież ciągnąć ze sobą Dynię, która z tylnej kanapy wymagałaby nieustannych przerw na siku, paszę oraz odtwarzania ‘The Best of Elmo’. Bez Dyni mogliśmy tedy odtwarzać U2 i przez trzy granice grać w Państwa i Miasta. Na marginesie, granie w Państwa i Miasta jest wyjątkowo bez sensu, jeśli na wstępie nie ustalić, ortografia, którego języka jest ortografią urzędową. Wrocław? Breclau? Szmeclał?)

Obecnie stacjonujemy u Hauptcioteczki, co wiadomo, ma swoje jasne, niejasne i bardzo ciemne strony.

O ile się nie mylę, za dziesięć dni Norweski, obecnie główny żywiciel rodziny, winien podjąć pracę zarobkową na drugim końcu Republiki. Problem w tym, że nikt się nie kwapi odnająć nam tam choćby i stajenki. Co więcej, właścicieli stajenek charakteryzuje albo zbiorowa niechęć ku rodzinom z dziećmi ('bo porysują parkiety!') albo jakiś defekt mózgu, który pozwala im wierzyć, że gdybym miała miesięcznie na zbyciu pięć tysięcy ojro to nadal wolałabym za tę kwotę od nich odnająć niźli, na przykład, powiększyć sobie biust, kupić pięć tysięcy zdrapek, albo pobrać kredyt na bungalow w Magaluf.

Ja wiem, że przychodzę z krainy, w której metraż nie ma znaczenia, ale wypowiedź Frau Klopke, która sto dwadzieścia dziewięć metrów kwadratowych pragnie odnająć jednej, góra dwóm osobom, a najlepiej to już wdowie (po zbrodniarzu wojennym z Argentyny?) i żeby 'one, te osoby żyły po bożemu, nie miały dzieci, ani innych zwierząt' stanowi dla mnie jakieś smutne rytualne przejście z jednego zaścianka Europy w inny zaścianek. W kolejny zaścianek meandrów ludzkiego mózgu i zwieraczy odbytu.

Taka Frau Müllhäuser może nawet by i odnajęła, ale ostatecznie orzekła, że jedno dziecko to za dużo, a supozycję, że zawsze możemy przekroić przyjęła z niemieckim poczuciem humoru.
Udając się po piłę tarczową.

Niczego sobie był również Herr Schatke, który rzucił na wstępie, że 'nauczycielom z definicji nie odnajmuje...' za to Norman Bates może wprowadzić się bez kaucji i nawet za matkę mu się nie policzy.

I nie iżbym się spodziewała, że Angela mi przyśle powitalny telegram, a UKIP zrzuci na pożegnalny wieniec, ale nosiłam gdzieś w głębi duszy nadzieję, że świat w ciągu ostatnich kilku lat jednak poczynił jakiś postęp w zakresie globalnego IQ.

O bogowie, lada moment zauważę, że oprócz grzyba i pleśni Srajgencja nie rzucała kłód pod nogi całkiem nieźle wychowanemu przyrostowi naturalnemu. A ponieważ dla tych resztek zdrowia psychicznego nie jest to droga, w którą winnam skręcać skoro moje meble są gdzieś jeszcze w Londynie, więc...

Więc tak naprawdę, wiszę gdzieś pomiędzy. Żyję po kawałku. Po milimetrze. Oddycham półgębkiem. Symuluję życie rodzinne. Pielęgnuję idiotyczne rutyny. Chadzam na długie spacery. Gotuję pożywne obiady. Co i rusz w myślach obracam, skąd mi się wzięło, że to lepiej, że Dynia będzie Niemką? Wypełniam wielostronnicowe formularze nijak w dzisiejszych czasach nie przystające do wędrówek ludów i układu z Schengen. Kupuję placek ze śliwkami. Odsiaduję swoje w korytarzach w urzędach. Dziwię się, jak tanie mogą być jabłka. Jem nabiał o konstrukcji, która nie śniła się Brytyjczykom. Kontempluję globalizację, w tym ogólnodostępność fasoli Heinz, zbóż Frootloops i czipsów z octem. Czekam na lepsze. Nie wiem co dalej.
I sypiam przy otwartych oknach.
Dynia ku zgorszeniu okolicznych kum biega w sandałach i skąpej odzieży.
Dwadzieścia jeden stopni w cieniu, w fermentującej listowiem jesieni, zobowiązuje.
Na Wyspie nazywaliśmy to latem.

(...)
Czasem pyta o to gdzie jest jej dom.
Gdzie jest jej bul samochód? Gdzie są jej zabawki?
Na razie wystarczają proste odpowiedzi.
Kolejny dylemat, w którą stronę językowo?
Wysłać do międzynarodowego przedszkola z urzędowym angielskim w wersji szwedzko-teksańskiej?
Oddać pod opiekę niemieckim guwernantkom?
Zatrzymać w domu i obok mortadeli futrować też słowiańską prozą?
Wiem, że nikt nie obiecywał, że to wszystko będzie proste i nie mam żalu, ale byłoby miło, gdyby jednak czasami jakiś dyskont lub dyspensa od odpowiedzialności za przyszłość tak naprawdę bóg jeden wie jakiego narodu.
Przyszłość bóg jeden wie jakiego narodu budzi się tymczasem rano, wygląda przez okno i krzyczy:
'Mama, guck, Frau Heike ist draussen!'
… i mnie trochę od tego jednak ściska.

(...)
Fascynacja alfabetem wymyka się spod kontroli.


(...)
Żywa natura. W butach. (2013) Kolekcja prywatna.


©kaczka
52 comments on "Zmaltretowany początek"
  1. Zrenetowany początek, przeczytałam. Za dużo myślę o jabłkach. A Wy to macie jakieś jabłko Adama z tym początkiem normalnie.
    Twarde i odstające.
    Tylko się nie przyzwyczajaj!!!

    ReplyDelete
    Replies
    1. I ja nieustannie o jablkach, bo tu w RFN taki wybor, ze nie wiadomo w co zeby wbijac. Zapomnialam, jak rozne moga byc jablka. Moze i to Adamowe sie oslodzi?

      Delete
  2. Gdziescie trafili u licha? Takie sytuacja to ja z reportazy znam, ze rodzinie z dzieckiem mieszkania wynajac nie chca. Mam wrazanie, ze na naszych wioskach takich problemow nie ma. Ale moze to tylko wrazenie?
    A z jezykiem to bedzie jazda! Jesli macie przedszkole dwujezyczne, to zapiszcie Dynie. Chyba najlepszy to pomysl, zeby angielskiego nie stracila, a i niemieckiego sie nauczyla. Niemiecki teraz jednak najwazniejszy. Sara jest zaledwie dwujezyczna (konsekwentnie) i mimo to stwierdzilam, ze majac obecnie lat 6 ma problemy z niemiecka gramatyka, co sie moze odbic na sukcesach szkolnych. Z trzema jezykami bedzie trudno. Nawet nie wiem, co ci rozsadnie poradzic! Bo trudno z jakiegokolwiek jezyka zrezygnowac. Trudno sie tez ludzic, ze Mala nauczy sie dobrego niemieckiego majac z nim kontakt przez 3 godziny dziennie... Jestem ciekawa, co wymyslicie!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hej Hieno, a nie macie w przedszkolu programu dla dzieci dwujęzycznych? Moja starsza chodziła na zajęcia raz w tygodniu specjalne, właśnie żeby wesprzeć przed szkołą (do której i tak poszła w UK...). To było w SH.

      Delete
    2. Do Badenii trafilismy, pechowcy. Powiadaja, ze to nie sa okolice przyjazne rodzinom z dziecmi. W takim Heidelbergu kazdy chce mieszkac, wiec odnajemcy moga grymasic. Do tego musze brac poprawke na to, ze przez szesc lat mieszkalam w kraju, gdzie nikt przenigdy nie powiedzialby ci prawdy prosto w oczy, dlatego mnie pewnie jeszcze szokuje szczere ' kinder verboten' :-)

      Z jezykami bedzie bez trzymanki. Wielu sie wydaje (i ja dlugo sie ludzilam), ze te jezyki u dzieci to sie robia same. A tu, jak i ze wszystkim, oprocz talentu potrzeba tez i ciezkiej, konsekwentnej pracy. Do tego przez dlugi czas my sami uwazalismy, ze trojjezycznosc jest odmiana dwujezycznosci ot, z dodatkowym jezykiem. A to przeciez calkowicie odmienne zjawisko, wpuszczenie dziecka w pokrzywy trzech, czesto kompletnie odmiennych gramatyk. Dodajmy do tego nieprzeliczone czynniki, na ktore my nie mamy wplywu, a ktore na ten szeroko pojety sukces szkolny oddzialywuja... Na razie mamy pod reka przedszkole angielskojezyczne, okolice tu obfituja w wojska amerykanskie :-). Sprobujemy, czy tamtedy droga, przynajmniej do nastepnych wakacji, w miedzyczasie powoli wystawiajac Dynie na niemiecki w wydaniu maloletnich sasiadow i Hauptcioteczki.

      Delete
    3. ekhm. z tymi samo-sie-siejacymi jezykami: mi sie tak wydaje nadal :) ciezka praca w sensie konsekwencji tak, czytania bajek tak, znajdowania grup rowiesniczych tak, ale nic na sile, zadnych kursow itp. Oczywiscie, sprawdzilo sie u nas i u znajomych, nie znaczy, ze sprawdzi sie u wszystkich. Trojjezycznych dzieci znam kilkoro, i naprawde u wszystkich idzie to w miare gladko (normalnie powiedzialabym, ze dzieje sie samo, ale nie chce dolewac oliwy do ognia).
      Co to trzyjezykowosci, nie ma rzetelnych badan, nie ma sie do czego odniesc, wiec nie ma tez co generalizowac. Ale z tego, co podsluchuje od tzw specow, to nie ma sie naprawde czy martwic. I trzyjezycznosc jako odmiana dwujezycznosci chyba jednak jest traktowana (tak mi sie przynajmniej obilo o uszy).

      Delete
  3. coś u maman niepewny uśmieszek tzn u Mutti... ale są buty, więc jest postęp :) Kaczko, będzie dobrze, skoro Polacy Anglikom wojnę wygrali dywizjonem 303 to i Wy dacie radę :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Enigme tez rozebralismy na srubki, prawda? ;-)

      Delete
  4. Popiera Hiene. Przedszkole 2-jezykowe, a w domu mama katarynka (nie wiem czy jestes, jak nie to stan sie) dopiesci slowianskosc. Placek dopiesci reszte. I kielbachy. W kwestiach zywieniowych sama sobie wykoncypuje, co jej sie najbardziej oplaca jezykowo, to pewne. A teraz krok po kroku do przodu kaczencjo. Dacie rade!

    ReplyDelete
  5. E, tam będzie dobrze. W końcu jesteś coraz bliżej swoich, jeszcze tylko jedna granica;). I ja tego kiedyś doczekam:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Z jednej strony, tak. Z drugiej - powiadam, to juz nawet nie o liczbe granic sie rozchodzi, ale o ich fizyczna lokalizacje. Najgorsze te w glowach.

      Delete
  6. Oh, Kaczko!
    Nie zazdroszczę. Wiem, że nowe początki mogą być ekscytujące i niosą ze sobą obietnicę, ale początki początków wymagają potężnej cierpliwości, z tymi właśnie nieschengenowskimi stosami papierów i zmaganiami z landlordami (swoją drogą to co to za tragiczne słowo - czuję się jakbym była częścią kupowanej wioski).
    I to 'Dynia będzie Niemką' zabrzmiało tak jakoś groźnie ...
    Cóż mogę na pocieszenie napisać?
    Pięknie i z humorem nam to wszystko opisałaś.
    Przeczytasz sobie ten wpis za rok i będziesz się uśmiechać pod nosem :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Te poczatki, pamietam, bywaly fantastyczne, gdy czlowiek niosl odpowiedzialnosc wylacznie za siebie. Teraz jest jakas tam podstawowa komorka spoleczna, jest Dynia, trzeba sie liczyc, koncypowac, przewidywac, odkladac i oszczedzac, doroslym byc trzeba... ech... :-)

      Delete
  7. Och! Wiem. Wiem, że powinnam na temat. Bo się kłębi. Ale...
    Jaśko! Bój się Boga! Nareszcie jesteś!
    Tęskniłam bardzo, wiesz? I, owszem, zdrowy rozsądek. Ale bałam się, że coś. A teraz się cieszę. Jak głupi do sera.

    A wiesz, że teraz (niby, stosunkowo) jestem blisko? I jakoś tak nagle poczułam szal w majtach.

    A notka jest cudowna. Jak zawsze. Czytam sobie po wielokroć te Twoje konstrukcje. Ktoś na Ciebie wejrzał, zdecydowanie.
    (PS Ja się znam, jak powszechnie wiadomo. Więc nie dyskutować).

    ReplyDelete
    Replies
    1. No ba! Dynie wam sie podesle autostopem, niech odbierze w zywnosci to, co dziewczyny tu u nas zjadly. Biorac pod uwage, ze dziobaly jak ptaszatka, Dyni wystarczy jedno sniadanie :-)

      Dyskutowac nie bede. Sobie na poleczce postawie ten komplement.
      A wiesz, bo nie pamietam, czy sie chwalilam, razu pewnego Jerzy Pilch pochwalil mi konstrukcje, ale jednoczesnie przestrzegl by mi sie od tego aby nie przewrocilo w glowie i zebym nie uznala, ze to mnie upowaznia do pisania powiesci... dlatego jeszcze sie nie zabralam za jakiegos tam 'Ullisessa', choc w blakaniu sie po swiecie, przyznasz, mam pewne osiagniecia. Coz mi tam jeden dzien w Dublinie.

      Delete
    2. Jerzy Pilch? Jerzy Pilch? Nie znam. Widać jednak, że miał facet przebłysk. Szkoda że jeden, a potem ogłupł ponownie.
      ;)

      Delete
  8. "jasne, niejasne i bardzo ciemne strony" Jesteś mistrz! PRZEMISTRZ! <3 <3 <3 co za tekst. Pozostaję w zachwycie.

    ReplyDelete
  9. Ulozy sie! A ja sie nie ulozy, znowu mozecie sie przeniesc:) Chocby za ocean:) Wiem ze pewnie nie jestes gotowa na takie ewentualnosci w tej chwili, ale zawsze lepiej sobie powiedziec ze wszystko mozna jeszcze pozmieniac i poprzestawiac, i ze to nie wyrok "na zawsze". Daj sobie czas! Duuuuzo czasu!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Daje sobie. Zza kulis podpowiadaja, ze adaptacja do takich zmian trwa nawet pol roku. Nie bede sie sprzeczac z nauka :-)

      Delete
  10. A tuż za miedzą w oczach błękitnookiego był błysk, a potem łzy dwie wielkie, kiedy okazało się, że na swej wątłej piersi będzie nosił ZygZaca! :)

    Matka zaś niezwykle wzruszona przepięknym "F" wykaligrafowanym przez Oną, nie może doczekać się spotkania. Tym bardziej, że mamy to na piśmie! :D

    Dzięki Kaczko, że pamiętałaś mimo zawrotów i przewrotów w życiu Twym!

    ReplyDelete
    Replies
    1. No jakze moglibysmy zapomniec!
      Napisane, przyklepane.
      :*

      Delete
  11. Te początki stają zawsze gulą w gardle. Bo pamięta się jeszcze słoneczne stare brzegi (A im dalej tym jakby słoneczniejsze), a przed oczami nieznane morze i mgła do cięcia obosiecznym mieczem. Oddychaj Kaczko.

    Nasz potencjalny potomek też mógłby być Niemcem. Trochę i nam z tym dziwnie. Może z Twoimi deficytami w teutońskim, łatwiej będzie o konsekwencję w słowiańskim? Łudzę się.

    Mieszkaniowa przypadłość Badenii zadziwia. W Bawarii nie lepiej. Dla naszego dwupaku niedostępne okazały się mieszkania poniżej 70 metrów kwadratowych, bo "co się będą państwo cisnąć". Bulimy więc słono i nakrzykujemy do siebie, by zlokalizować się na salonach.Więcej szczęścia i cierpliwości na wiadra.

    p.s. Dla równowagi w przyrodzie lecę w listopadzie na Wyspy. Z perspektywą aurlopową. Ekhem.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ha! Bebe, badz spokojna, wasz potomek (tu sie rozwijaja kilometry transkryptow mych tegorocznych rozmow z nordycka sila terapeutyczna), Niemcem nie bedzie, tak jak Dynia nie bylaby Brytyjka. Wasz potomek bedzie slowianskim Celtem, albo celtyckim Piastem hodowanym na gruncie precli i spetzli. A nam sie tu zasadniczo przesunal srodek ciezkosci. Dynia jest w kraju swego ojca. Kiedys i mnie i Norweskiemu sie zdawalo, ze idealnym rozwiazaniem bedzie przeniesienie sie do kraju, w ktorym przynajmniej jedno z nas 'jest u siebie'. I nie twierdze, przynajmniej jeszcze, ze to zly pomysl :-), ale dzieki niezawodnej sile terapeutycznej widze, ze przeoczylam wiele potencjalnych pulapek takiego rozwiazania. Coz, przynajmniej teraz jestem swiadoma i mniej lub bardziej gotowa, by brac je na klate. Myslisz, masz w kieszeni poreczny scyzoryk, a tu jak zwykle... miecz obosieczny :-)

      A jesli chodzi o powierzchnie... ostatecznie mowimy o narodzie, ktoremu zawsze bylo malo Lebensraumu :-) Pozytywna strona? Wiecej miejsca dla gosci :-)

      Perspektywy aurlopowej nie zazdroszcze, ale coz robic jesienia na Wyspie? :-)

      Delete
    2. To będzie Piastowski potomek Czerwonowłosego Króla o Żółtym Brzuchu (wolne tłumaczenie oznaczenia plemiennego Wiewióra) - to jest pewne. Tylko nie na spezlach hodowany, a na leberkas i weklach. Choć kto wie, może pożywką będzie haggis.

      Miejsce dla gości, ważna sprawa, zwłaszcza jeśli - jak wy - mieszka się w turystycznie strategicznym miejscu. Tamtejszy zamek był swego czasu Wiewióra, ale mnie świnia nigdy do niego nie zabrał. Nie szkodzi, nadrobię. Tylko się rozpakujcie trochę. Na naszą wieś nikt nie przyjeżdża. Pomysł odwiedzin w stolicy Bawarii blednie tym szybciej im więcej kilometrów rysuje się do przejścia pieszo ze stacji kolejowej do salonów naszych.

      Delete
  12. hmmm, stało się, wiec póki co Twoja taktyka by się powoli przystosowywać tak z godziny na godzinę jest najlepsza. a co do Dyni, to jakoś to będzie i nic na siłę, naprawdę. Wierzę, że zachowa słowiańskość z taką elokwentną matką :)

    trzymaj się!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Trzymam sie, bo z rozsypania, wiadomo, jeszcze nic dobrego...
      :-)

      Delete
  13. W warstwie słownej Dynia wygląda na nieźle zgermanizowaną, ale w piśmie nie widzę jeszcze umlautów ;)
    Będzie dobrze, w końcu ten kraj jest chyba bardziej zrozumiały niż Wyspa, a najgorszy nawet abnegat ma tam w szafie biała wyprasowaną koszulę i spodnie w kancik ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kwestia czasu. Te umlauty. Dynia otrzymala w prezencie 'na nowa droge zycia' swietny plakat z alfabetem. Tyle ze szwedzkim. Mysle, ze gdy zacznie zwracac uwage na detale oprocz umlautow nad literami pojawia sie tez aureole :-)

      Delete
  14. Przedszkole - ja bym układała tak, jak my u starszej, tylko na odwrót - czyli przedszkole niemieckie, w domu polski/niemiecki/angielski plus jakaś playgroup po angielsku, żeby nie straciła kontaktu. Niemiecki nabędzie w przedszkolu, a Ty w domu możesz się skoncentrować na polskim. Na angielski będzie tak czy siak wystawiona, za 3 lata możecie jej zintensyfikować, wymowę i akcent już ma.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jedyne co ma to ten akcent :-)
      Fascynujace natomiast, jak w ciagu ostatnich dwoch tygodni tutaj sie rozgadala... po angielsku. Moze to faktycznie moja wina, zem taka milczaca, moze to Hauptcioteczka, ktora mowi nawet przez sen stymuluje Dyni w mozgu te obszary odpowiadajace za elokwencje?

      Delete
  15. kaczko, to jak ty takich wysokich lotów i stylistycznych i duchowych teksty piszesz kiedy jesteś w kiepskim stanie to...sorry, ale wielka jesteś!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie zebym tu sobie przypisywala jakies cnoty literackie, ale z lekcji polskiego pamietam, ze to zwykle kiepski stan ducha, mieszkanie w piwnicznej izbie lub w przejsciowym pokoju, albo galopujaca gruzlica byly dla niekorych pisarzy z panteonu solidna motywacja do powstania dziel kanonicznych :-)

      Delete
  16. Kaczko, jak sie ciesze z nowego wpisu, bo moj mozg prawie sie przegrzal od ciaglego wyobrazania sobie tych cuchnacych machorka facetow za kazdym razem jak sprawdzalam bloga!
    Z mieszkaniem w koncu sie uda - moi przyjaciele w Badenii tez mieli z tym duze problemy, choc jeszcze nie rozmnozeni, ale jak juz trafili to byl to strzal w dziesiatke!
    Co do jezyka - generalnie zasada jest taka, ze nad jezykiem srodowiska pracowac trzeba najmniej, bo ten dziecko i tak zlapie najszybciej i najsilniej - czego dowod mieliscie juz na Wyspach. Dlatego skupilabym sie teraz na angielskim i polskim... wiec moze placowka oswiatowa z angielskim to nie taki zly pomysl.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cuchneli, robili sobie przerwe na herbate co kwadrans, ale oddajmy sprawiedliwosc, pakowali jak maszyny. W cztery godziny nam owineli w szary papier caly nasz ziemski dobytek :-)

      I ja mam nadzieje, ze sie nam ustrzelilo, a wymagan po szesciu latach pomieszkiwania miedzy grzybem a toaletowa wykladzina nie mam przeciez szczegolnych. Tutejsze domy to zasadniczo biale sciany, deski na podlodze i jakis tam azbest ocieplajacy calosc :-) Bralabym w ciemno.

      Delete
    2. zgadzam sie z Ola, niemiecki i tak nabedzie, grupa rowiesnicza ma niestety te przewage nad rodzicami, ze na jej akceptacji kurduplom zalezy najbardziej. Angielski kazdy maly skrzat w tych warunkach i tak predzej czy pozniej nabedzie, ale moze faktycznie dla utrzymania playgroup, albo bajki tylko w jezyku? A Wy dodatkowo w pieleszach i tak miedzy soba po angielsku, prawda? to i tak jej sie sila rzeczy utrwali. Moj F. coraz bardziej sobie ten angielski doklada do swojego zbioru jezykow (a ma z nim kontakt tylko przez nasze domowe gadanie).

      Cos mi sie widzi, ze u Dyni polski jest na najslabszej pozycji, i - o ile Ci na nim zalezy - warto o niego zawalczyc najsilniej.

      Delete
    3. I niemiecki, i polski byly bierne, tyle, ze teraz sie przesunal srodek ciezkosci. Tak, bede nadal wciskac polski, wykorzystam sytuacje, ze przez najblizsze miesiace bedziemy spedzac ze soba o wiele wiecej czasu niz do tej pory i z utesknieniem wygladam wyprowadzki od Hauptcioteczki. Bo tu, chcac dobrze (jak zwykle :-), dodatkowo jej mieszaja w glowie probujac swych sil w jezykach, o ktorych nie maja pojecia. Stad moj nieustanny problem, by segregowac dziecinie kto i w jakim jezyku mowi. Gdy jestesmy same, idzie to o wiele skladniej. W tej chaotycznej i histerycznej gromadzie - porazka.

      Delete
  17. "Gdyby w kuchni ktoś przy dziecku mówił po niemiecku"? ;)
    Kaczko, tyś wielka nawet w chwilach przełomowych. Uściskuję!

    ReplyDelete
  18. na szczęście nie jesteśmy z kraju rad, to i rad żadnych nie będzie. Trzymam kciuki, żeby się wszystko szybko poukładało z mieszkaniem i pracą (bo chyba nie będziesz putzfrau?)
    Dynia się wkomponuje najłatwiej z waszej trójki, spokojna głowa!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kim bede, gdy dorosne? Cholera, nie wiem.
      Moja niemczyzna w tej chwili nie kwalifikuje mnie pewnie nawet do posady putzfrau, a silna wola jeczy na sama mysl, ze musialabym wykonac manewr sprzed dekady, gdy w ciagu trzech miesiecy przerobilam dwuletni kurs jezyka. I byl to wtedy jezyk, ktory szczerze lubilam i ktory sprawial mi ogromna przyjemnosc. W odroznieniu :-)

      Delete
  19. Pewnie dlatego Angela co kwartał przelicza każdego Helmuta i każdą Helgę. Nie dziwi, że społeczeństwo ichnie się starzeje, skoro do dzieci stosunek jak w notce. Będzie dobrze. Musi trochę powk***iać, żeby potem pogłaskało :) Życie

    ReplyDelete
  20. Nie włączam tivi. Nie czytam prasy. Kaczkę czytam. Przynajmniej jeden wybór w życiu dobry zrobiłam (no, nie licząc urodzenia Lu, ale to tak samo z się, wiadomo.
    Co do mówienia językami przez Dynię - mając na uwadzę doświadczenia bliskiej mi rodziny i znajomych w tej materii - ja także bym obstawiała polski (w domu) i angielski (gdziesięda). Teutoński wejdzie jej w krew, bez dwóch zdań, bez specjalnej pomocy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Poce sie pod ciezarem odpowiedzialnosci. TAKI komplement! Miod dla zmaltretowanej duszy
      :*

      Delete
  21. Kaczko, martwi mnie melancholia przebijająca z Twojego kapitalnego (jak zawsze) tekstu. Takie Frau Klopke znajdziesz wszedzie. Mieliście pecha i się nie przejmuj. Łap wiatr w pióra, o Dynię się nie kłopocz. Kto jak kto, ale ona da sobie radę w życiu, a zrelaksowana,szczęśliwa mama jej tylko w tym pomoże. Dlatego nie symuluj, ciesz się i doceniaj to, co kochasz i tych, których kochasz
    :-)) Nie zamartwiaj się, bo to nic nie da, każde dziecko (potem dorosły) swoje życie musi przeżyć samodzielnie, nikt za niego tego nie może zrobić. Trzymajcie się ciepło.

    ReplyDelete
  22. Wdech- wydech-wdech-wydech. Monumentalność zmian poraża nawet postronnego świadka. A największe wrażenie na mnie (mnie - mistrzyni tymczasowości i stanów zawieszenia) robi planowana permanentność tychże. Wdech-wydech.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Anionko, jesli dobrze pamietam to wedlug moich planow w 2013 mialam... ech.
      I coz tu dopiero mowic o permanentnosci :-)
      Oddycham. W papierowa torebke, ale zawsze... :-)

      Delete
  23. Odkąd zaczełam mówić do żebraków na spacerze;"Arbeit macht frei" sądzę ,że mieszkanie w germańskiej ziemi ,żle robi słowiańskim duszom! Do Królowej podchodziłam zdecydowanie z mniejszymi emocjami!

    ReplyDelete