1195

[4 Mar 2013]

(...)
Droga Supernianiu,
W piątek trawiona gorączką wychodziłam z gabinetu stomatologicznego ciągnąc za sobą hobbita, który darł się (fenomen gatunku) przez zaciśnięte zęby [1]. Zaciśnięte na wypadek, gdyby za rogiem czyhał kolejny dentysta z lusterkiem. Hobbit zaplątany był w bormaszyny, wlókł  fotel stomatologiczny (cały lub we fragmentach) i rozwijał za sobą rolkę dwudziestu pięciu metrów naklejek ‘wzorowy pacjent’ (‘Nie bądź hipokrytą, hobbicie!’ – syknęłam).  W poczekalni hobbit oblał szarą sukienkę płynną czekoladą, zakłócał przekaz na linii matka-recepcja (MAAAAAAAAAMA! MAAAAAAMA! MAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAMA!), a na parkingu wpadł do największej błotnej kałuży.
Dwadzieścia razy.
I wtedy droga Nianiu, pękła mi żyłka.
Żyłka cierpliwości w mym kryształowym charakterze.
- HOBBICIE! – ryknęłam, a  cały świat, z wyjątkiem hobbita, się zatrzymał – JEŚLI NATYCHMIAST NIE ZAPRZESTANIESZ TEJ ANARCHII, SPUSZCZĘ CI MANTO NA GOŁĄ ... [2]!
- YES, PLYZ! – odpyskował hobbit i zarżał radośnie.
Ciało me powlokło się dalej.
Duch mój pokonany wciąż leży na tym parkingu.

Z wyrazami,
k.


[1]
Tu dygresja.
Ostatnimi tygodniami zdarzyły mi się następujące przygody, które skłoniły mnie do pogłębionej refleksji nad światem i generalnie quo vadis.

Najpierw mordercza migrena wywołana wyciem dwuletniego Turka, którego to personel pokładowy nakazał przypiąć do osobnego fotela, a Turek był zapiekłym antyseparatystą. Spóźniony samolot stał w garażu, więc skrępowany Turek protestował wyjąc przez trzy kwadranse bez przerw na oddech i ani na chwilę nie spuszczając z tonu (szacun!). Ale jak on  wył!  Potępieńcy mogliby u niego brać lekcje emisji głosu.
Turek, jak poinformował personel, miał być przypięty do siedzenia w celach bezpieczeństwa publicznego. Ponieważ jego wrzask zagłuszył safety demonstration, Turek może był i bezpieczny, cała reszta jak przypuszczam, nie bardzo.
(Wisienka na torcie: stewardessa, na oko lat piętnaście, krzyczy do rodziców Turka: ‘a teraz to on MUSI się uspokoić, bo nie słyszę pilota!!!
MUSI się uspokoić.
Oh, yeah, dream on babe... pogadamy, za piętnaście lat, gdy będziesz szukać  wyłącznika we własnej progeniturze.)
I dlaczego nie można było tego Turka odłożyć na miejsce w ostatniej chwili tuż przed kołowaniem na pas startowy?

Następnie wizyta u teutońskiego pediatry.
... A teraz niech się rozbierze do gatek i stanie na wadze. Dynia w ryk. Pytamy, czy może się zważyć w ubraniu. Nie może. Dynia w histerii. Dynia nie chce być goła. Dynia nie stanie na wadze. Bawarskie cioteczki w pąsach.  Bawarskie cioteczki zaraz tu Dynię przekonają...
Ostatecznie zważyłyśmy się razem. Obie w ubraniach. Nie przypuszczam, że dokładniej niźli gdyby Dynia stanęła na wadze w odzieży (minus pół kilograma). Zakładałam, że nagość była potrzebna lekarce, by ocenić skoliozę lub szpotawe kolana. Nic z tych rzeczy.  Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek u internisty musiała się rozbierać do majtek w celu osłuchania klatki piersiowej.
Po co zatem?

I wreszcie lokalna dentystka.
- Ojojoj... sama mam w domu taką słodziuteńką dziewuszkę.  - zaświergoliła nieszczerze dentystka na widok chmurnego i zacietrzewionego hobbita.
- To Dynia. Dynia przyprowadziła na przegląd swoją lalkę Lolę. Zatem najpierw Lola, potem Dynia.
Musiałam powtórzyć trzy razy okrągłymi słowy, a wreszcie wyjaśnić w detalu, by personel, zacytujmy treść ulotki: nadzwyczaj przyjazny dzieciom, przecknął się, załapał i małowiarygodnie podłubał Loli w zębach.
Dynia przeanalizowała proces dłubania, nie wydał jej się interesujący, więc  konsekwentnie odmówiła dalszej współpracy.
I tu personel, że już nie taki opór widział, więc prosz... z Dynią raz dwa na fotel, i dalejże nam światłem po oczach.
Dynia w ryk przez zaciśnięte zęby.
Nie wierzę, że udało im się cokolwiek zobaczyć. A może wystarczyłoby poprosić o pokojowe rozwarcie paszczy przy biurku? Zaświecić sobie latarenką, a nie słońcem tysiąca luksów? Ostatecznie to przecież nie przymiarka protezy, tak jak i u pediatry nie punkt skupu diamentów.
Po co zatem tak sobienam wszystkim utrudniać?

Nie pochwalam bezrozumnego aniechmamświętyspokój ustępowania, ale wiem, ja matka, gdzie jest granica strachów, za którą już nie da się wytłumaczyć.
I po jaką cholerę ją przekraczać?

[2] obietnica była precyzyjna i dosadna, ale dosłowne jej zacytowanie mogłoby sprowadzić tu czytelników z innej półki, a następnie mocno ich rozczarować.

(...)
Kobiety na traktory.



©kaczka
14 comments on "1195"
  1. Na traktory, ale w tiulach. That's the spirit.

    A dziecko łatwo traktować przedmiotowo - wszak nasze pokolenie było wychowywane w kulcie posłuszeństwa a priori. Czy to w stosunku do rodzica (chwalebne i bezpiecznie) po panią na rejestracji (która potrafiła się wydrzeć i ustawić samym głosem 2 metry dalej). Może wywietrzeje z czasem?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Prawdaz? W bagazniku Eduardo.

      Obawiam sie, ze nie wywietrzeje. Za tym wszystkim stoi nieumiejetnosc samodzielnego myslenia. Latwiej wszak leciec schematem.
      Tak pusto, ze nawet nie ma czego wywiewac :-)

      Delete
  2. Gimnastyka umysłu i języka, jak widać, nie jest nadal w modzie w branży usługowej. Dziwne, że 'naughty step' wam nie zaproponowano. Ukoch Kaczko!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czerwona kartke z biletem na naughty step nieustannie rozdaje sama Dynia. Kazdemu kto jej podpadnie.
      :-)

      Delete
    2. No, ba! przyzwoicie tulacie :-)

      Delete
  3. Kaczko, wydaje mi sie, ze zylka naciagnela sie, a nie pekla. Strzelilaby pewnie dopiero przy klapie na pupe... Smutne, ze urzedowo-bezrozumne-zupelnie-nie-pragmatyczne podejscie do dziecka nie jest tylko-li i wylacznie polska specjalnoscia.
    Nasz zebomaniak jest bardzo cierpliwy, pochwalil szczeke Peppy, potem Gumisia, uzyczyl lusterka na patyku, zafundowal przejazdzke fotelem we wszystkie strony ze szczegolnym uwzglednieniem najwyzszej pozycji, spokojnie przyjal krytyke niesatysfakcjonujacego asortymentu naklejek.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zazdroscimy zebomaniaka.
      Jejku, jak niewiele trzeba, by klient byl zadowolony, a szyby w gabinecie cale.

      A zylka pekla, naprawde pekla.
      Rozdarlam sie karczemnie.
      Na szczescie przeczytalam o rozterkach Chudej i pocieszyla mnie wspolnota doswiadczen.
      :-)

      Delete
  4. och, jakże mi się jeszcze bliższą (mentalnie) stałaś!

    i przez nadwyrężoną żyłkę i przez odczuwanie tych samych absurdów... i przez jeszcze parę "oh, yeah!"

    ale też i imponujesz mi swoim stawaniem po Dyni stronie - tutaj muszę się sporo podciągnąć....



    (co do samolotu: Maszka, lat 2 i dwa dni nijak nie mogła pojąć, że jeszcze kilka dni wcześniej nakazano jej siedzić na kolanach, a teraz już dla odmiany jej tego zakazano...ale tylko u Niemców nic się nie dało zrobić "te dwa dni w życiu dziecka stanowią zagrożenie dla bezpieczeństwa?!" "ja!", Francuzi spuścili z tonu po pierwszej demonstracji wydajności płuc dziewczęcia, a Polacy sami zaproponowali opcję dodatkowego pasa)

    ReplyDelete
    Replies
    1. I nam sie przydarzylo podrozowac przed i po drugich urodzinach. Tylko u Niemcow nie dalo sie nic zrobic :-))))

      Komplement lykam jak kaczka kluski, ale nie wiem, czy zasluzylam. Przyszlosc pokaze.

      Delete
  5. Yes, plyz :DD.
    Czy to aby nie traktor Johna Deere'a? :)

    ReplyDelete
  6. "Nie pochwalam bezrozumnego aniechmamświętyspokój ustępowania, ale wiem, ja matka, gdzie jest granica strachów, za którą już nie da się wytłumaczyć.
    I po jaką cholerę ją przekraczać?"
    jak ja Cię bardzo rozumiem....

    ReplyDelete