1182-1184

[1-3 Feb 2013]

(...)
Środek Europy.
Środek nocy.
Obojętne miasto.
Anonimowe ulice.
Seryjny hotel, gdzie zbiegają się rozmaite okoliczności.
Pokój instant z półfabrykatów.
Kawa instant z granulek.
(Pokój z widokiem na identyczny pokój.
Kawa bez widoków.)
Piętro tysiąc pięćset dwa osiemset.
Na dole chmury i szczury.
Wokół sztucznie wygenerowana cisza.
Dźwięki w korytarzu wsiąkają w pasiaste chodniki.
Doskwiera mi brak Dyni.
Dotkliwiej.

(...)
W piątek Ruben znów niespodzianie pojawił się z prezencikiem.
... gdyż mu się  zdublowały na Trzech Króli, więc wykoncypował sobie, że się podzieli...
(Dzięki temu mamy w domu plastikową beczkę z plastikowym, niespodzianie wyskakującym z beczki piratem. Niedopatrzeniem jest brak w beczce rumu, by dezynfekować rany psychiczne i cielesne. Choć może rum był, ale obalili go rodzice Rubenita? )
By uniknąć kolejnej smrodliwej dydaktyki w temacie manier przystojnych białogłowie otrzymującej hojne prezenciki, Dynia wygrzebała z torebki dar wdzięczności.
Kamień.
Głaz.
Ani filozoficzny, ani szlachetny, ani nawet półszlachetny.
Bardziej narzutowy.
Przywleczony onegdaj z ogródka niewiadomopoco.
Jednocześnie dyskretnie wepchnęła różową kasę pod kanapę.
Nogą.

(...)
Pierwszy raz nazwała się po imieniu.
Ynia.
Rozpadłam się od tego na coś mniejszego niż bozony.

(...)
Efelant.
Efelont.
Felefont.

Lingwistycznie skręciła ku nowożytnej grece.

(...)
 - PENIS! – rzekła głośno i wyraźnie, a rodacy w kolejce do kasy zamilkli, nerwowo zachichotali, wbili we mnie wzrok i zaczęli śledzić rozwój sytuacji.
- PENIS! PENIS! PENIS! – sytuacja rozwijała się udanie. - MAJN PENIS!
Walorów akustycznych, ani uporu Dyni nie brakuje.
Wyjątkowo długą i krępującą chwilę zajęło mi, by zrozumieć, że domaga się gotówki w drobnych monetach.
- Pennies! Mama! Pennies!

(...)
Podróżowałam tu cały dzień.
Dwa pociągi, autobus, samolot, pociąg.
W samolocie wyjęłam książkę tej samej narodowości, co i moja sąsiadka z fotela pod oknem.
Tak podejrzewałam.
Bo surowej urody, zabawnego akcentu, charakterystycznego ubrania, suszonej ryby zamiast czipsów.
Ona podejrzewała, że ja też.
Co skonfrontowałyśmy odpinając pasy.
(Jej podejrzenia biorę jako korzystny omen dla mojego następnego wcielenia.)
A skutkiem tego konfrontowania okazało się, że jesteśmy tu w tym samym celu.
Co ustaliłyśmy wysiadając z pociągu na tej samej stacji.


©kaczka
7 comments on "1182-1184"
  1. swego czasu szantażem słownym moich dzieci były "cipcie", za granicą nie wywoływały większej grandy, za w polskich marketach panie wpadały w konsternację :D
    fajne takie spotkania podróżnicze :)

    ReplyDelete
  2. W hotelach też najbardziej brakuje mi "zapachu" spoconych Franklinowskich stóp.

    "Ynia" tak jak u nas "Nianio" i "Anek!"

    ReplyDelete
  3. Hehe, u nas tez jest Efelant. I Tefelon. Zwlaszcza w tej formie:
    - "Maj, maj, maj tefelon!"
    -Nie, Stokrotko, to mamy telefon.
    -"Maj, maj, maj tefelon!"

    A drugim moim ulubionym jest "jejk ap!" "Jejk ap, mama" krzczane mi do ucha codziennie o siodmej rano....

    A penis mnie rozbroil, nigdy by mi nie przyszlo do glowy ze ma taki paronim:)

    ReplyDelete
  4. a w jakimże Ty jeszcze języku czytasz? no kto zjada suszone ryby w samolocie? przedstawiciel narodu Alfonsa Aberga? czy może Einara Áskella? no bo chyba nie chcesz reinkarnowac w pobratymców Williego Wiberga? (wyjaśnienie - Albert Albertson aktualna miłość i fiksacja niespełna czterolatki - polecam i ja!)

    *****
    też mnie mocno ruszyło kiedy dziecko się nazwało...(i myślałam, że taka oryginalna jestem w tym doborze powodów do wzruszeń, bo pierwsze kroczki jakoś mnie nie wzięły)

    ******
    za to nerwowo drgała mi swego czasu powieka, kiedy przewidywałam eksplozję radości pierworodnej, bo donośne 'hurra!' w ustach kogoś kto zamiast 'r' wymawia 'j' w odpowiedzi na pytanie-propozycję kaznodziei z ambony mogło być opatrznie zrozumiane... (ksiądz załapał, wśród wiernych zapanowało radosne poruszenie, matka spłonęła)

    ****

    ReplyDelete
  5. > Anionka: wylacznie w jezyku language, ale sasiadka byla tak przejeta, ze sfiksowala na nazwisku autorki. Yrsa Dottir :-)

    Albertem nas nie zagniesz.
    Mamy Alberta w wersji oryginalnej, w ktorej Albert jest Alfonsem :-)))

    Pierwsze kroczki nie byly wyrazne. Nawet pierwszy zab nie byl wyrazny. Nawet rozpoznawanie siebie w lustrze nie bylo wyrazne.
    YNIA, dla odmiany, najwyrazniejszy z mozliwych dowod samoswiadomosci :-)

    ... ten tego... Dynia zamiast 'k' wymawia 'd'. Jak przyjemnie sluchac, gdy donosi z klozetu, ze 'kuuuuuuuuuuupa!' ;-)

    > Ahora: jeszcze niedawno efelant byl olifantem (co zawdzieczamy wplywom rowiesniczym, uklony dla Lou i jej dziatek). U nas zamiast 'jejk ap' - 'nol spac, NOOOOOOOL SPAC!' :-)

    > Frankowa Mama: zapocone, zasikane, osmarkane matczyne fetysze :-) FRRRRRRR... to trudna sztuka ;-)

    > Gwiezdna: :DDDD!

    > Evitaa, Zimt: Ynia wodz zaczela dzis zawodzic w sluchawke 'majn mama nol w domu', ale przestala natychmiast, gdy wyjasnilam, ze pojechalam po ciastka :-)

    ReplyDelete