1140-1141

[9-10 Dec 2012]

(...)
Partycypowaliśmy w świątecznym przyjęciu dla kurdupli.
Motywem przewodnim imprezy była zwyczajowo demolka, chryja oraz otwieranie kolejnych prezentów.
Jest dziesiąty grudnia.
Pod względem ilości pozyskanych darów akonto narodzin Zbawiciela już dawno zostawiliśmy w tyle Chanukkę w opcji standardowej.
Dzień w dzień Dynia rozpakowuje jakąś mirrę, jakieś kadzidło lub niewszystkozłotocosięświeci z opakowań po sterydach dla bakterii przebranych za adwentowy kalendarz [1].
Trąci moralnym zepsuciem mimo, że treści pudełek najczęściej z Armii Zbawienia.
(Motto: Nie ma takich śladów poprzedniego uczucia, których nie usunie proszek z wybielaczem i pranie w programie bawełna tysiąc stopni. Gumowy dinozaur? Domino? Klocki? Half Past Daisy [2]? Bryła świata? Punkt oparcia? Nie widzę przeszkód [3].)
Tym sposobem wymówiliśmy Mikołajowi spod szóstego.
Żadnego polerowania butów (tu akurat nieodżałowana szkoda), żadnych warzyw okopowych dla fauny towarzyszącej, żadnych ciasteczek i mleka, nikogo nie ma w domu, sio!
Odmówiliśmy podróży pociągiem świętego Mikołaja (jedyne eńcset plus VAT) oraz kontaktów z rozrzuconymi po centrach handlowych przedstawicielami profesji, tandetnymi erzacami w poliestrach i nylonach (w pakiecie zdjęcie i prezent, jedyne eńcset plus VAT).
Zda się, że poniekąd słusznie, bo z wczorajszego świątecznego przyjęcia Dynia wyjechała na hulajnodze przyozdobionej Dżordżem Sznyclem.
Na hulajnodze (!) [6]
Tak to jest, gdy się człowiek zadaje z Emerykiem-Emetykiem III, przyszłym dziedzicem królestwa skupu używanych domów, pól i samochodów, księciem agencji najmu, wynajmu i podnajmu.
Zgrzyt, bo Emeryk-Emetyk i Dynia zapałali ku sobie nagłym, niewytłumaczalnym racjonalnie uczuciem. Do tej pory byli dla siebie jak z próżni [7], jak z niczego, jak z przezroczystości, niewidzialni, dwie szyby.
Aż ustrzelił ich z procy jakiś nierozumny, szczerbaty kupidyn.
(Czy pomogła lśniąca hulajnoga, a w niej odbicie Emetykowej przyszłej prosperity, czy to zemsta na Rubenicie, który udał się ku Południu na miesięczne wywczasy z abuelą?)
Pospiesznie tedy Dynia i Emetyk zainicjowali podstawową jednostkę społeczną, w której Dynia opiekowała się różowym od stóp do głów Edwardem, a Emeryk-Emetyk utrzymując, że występuje w charakterze wuja (!) podgrzewał butelki mleka w różowej zmywarce do naczyń i obrywał ścierą. Po gospodarstwie domowym plątała się jeszcze jakby ciemniejskóra Lelija ze szczotką, ale jej rola (Putzfrau?) pozostaje niejasna. Regularnie przeganiano ją od pańskiego dziecka. I stołu. Równie regularnie tulono ją do piersi.

(...)
Prawdopodobnie nie zaproszą nas już więcej.
Dynia brylowała manierą towarzyską strofując niegrzeczne dziatki skserowanym z ochronki tonem sierżanta. Była wstrząśnięta rozmiarem anarchii i zniszczenia (usta w literę ‘o’) i podejmowała liczne interwencje, które w przyszłości, jeśli się nie opamięta, zaowocują etykietą 'Ananiasz - pieszczoszek naszej pani'.
Jakby tego mało, oficjalnie i regularnie informowała o konieczności udania się do latryny, czym psuła humor zebranym przy bufecie z dżinem i tonikiem, a nas kompletnie zbiła z tropu, bo wyjścia do latryny były naprawdę zsynchronizowane z POTRZEBĄ! (Przy tym żadnych nocników, nasadek, nakładek, obsadek! Kibel sauté.) [8]

(...)
Oprócz prezentów głównych, oprócz dorzucenia do świątecznego stołu frytek, hamburgerów i pizzy, zlecono nam przygotowanie gry w salonowca.
Nie pierwszy już raz wyjęci z kulturowego kontekstu - ze słowiańskich salonowców pamiętam jedynie 'starego niedźwiedzia', Norweski, dla świętego spokoju, przezornie wymazał całe dzieciństwo z pamięci - ratunku szukaliśmy w sieci.
A potem już tylko opakować pierdylion prezentów (!) jeden w drugi jak matrioszki i próbować szerzyć altruizm wśród dwulatków.
Zadanie dla optymisty na Prozacu.

(...)
Z przyjęcia wychodziłam z gromadą dziatek czepiających się mych kolan i próbujących wciągnąć mnie z powrotem.
Łatwo wyjaśnić tę popularność.
Jestem jedynym rodzicem, który nie chowa się w bufecie, ani nie zajmuje kanapy pod ścianą między Hesią i Melą.
Sama rzucam się na pożarcie.
Kompletny brak instynktu samozachowawczego.

(...)
Za tydzień Mikołaj tak pracowniczy jak wczasy.
Więcej prezentów.
Niemoralnie.


[1] Bilans: dwa wieczory, dwie tubki kleju, nożyce w stopie, kryminalnie niskie morale w drużynie 'no, kaczka, daj żyć, przecież ona liczy tylko do leloł' ... i nadal sześć pudełek do przebrania.
[2] Upsy Daisy, w wokalnej interpretacji Dyni: Half Past Daisy
[3] Mówisz masz. Jedna z mam zrzuciła nam na progu dwadzieścia kilo ubrań w rozmiarze od blastuli do trzech miesięcy. Nad domem łyska różowa łuna. Dwadzieścia kilo różowych outfitów w takich odcieniach różu, których jeszcze nawet nie wymyślono. Dynię przeniosło do raju poza kolejką. Nurza się tedy wśród niemowlęcej odzieży wykorzystując status samotnej, wielodzietnej matki. Edward Damski Fryzjer przegląda Yellow Pages w poszukiwaniu psychoterapeuty. Lola, która raz jest Lolą, raz Ethanem [4] nie może się zdecydować, czy to dobrze, czy źle. Ja mam szczęście do ludzi [5] oraz prania i prasowania na najbliższy kwartał.
[4] Ethan ‘Mission Impossible’ Hunt, zaraz po Rubenicie Młodszym, najnowszy ze skazańców w ochronce
[5] z wyjątkiem tych, do których nie mam
[6] Hulajnogę miała dostać na osiemnaste urodziny.
[7] a przecież wiadomo: horror vacui!
[8] Powstrzymajcie owacje, to kolejny sabotaż, przecież zanim się uśnie można iść do toalety trzysta czterdzieści cztery razy, wolnym krokiem przez spacerniak.

©kaczka
12 comments on "1140-1141"
  1. Ten stos różowej odzieży mnie zacukał - jakież było źródło inspiracji dla tego daru?
    ****
    Na przyjęciach też bym chętnie była matką-duchem. Ale się nie da. Dziecko me robi taki raban, kiedy się próbuję oddalić, że siłą rzeczy jestem i hasam ze wszystkimi małolatami. A skoro już muszę, to się dobrze bawię, kręcąc na siebie bata...
    ****
    Ja też chcę hulajnogę!
    ****
    I jak Wam wyszedł brytyjski salonowiec?

    ReplyDelete
  2. Dynia, poczekaj, bo nie nadążam skrobać na ścianie! D+E-E=BBWM

    Hulajnogę??? Dlaczego mnie nie zaproszono?

    ReplyDelete
  3. Bardziej prozaiczny niz mogloby sie wydawac. Miejscowe matki wspieraja samotne matki, a wiesc o tym, ze pasjami lubie prac i prasowac juz sie rozniosla po swiecie. Tymczasem Dynia przebiera Edwarda kilka tysiecy razy dziennie :-)

    Dynia nie wymaga atencji, ale moja natura sierzanta nie moze zniesc, ze te dzieciny tak laza bez celu jak zombie i z nudow demoluja. Budzi sie we mnie kaowiec mimo woli :-)

    to bylam ja kaczka

    Zdobyc ci zaproszenie od Emetyka? Jak w prywatnym klubie :-)

    Brytyjski salonowiec - o mamo - dziatki probowaly przegryzac sie przez kolejne warstwy papieru, mylily kierunki podawania paczki, sklejaly sie z paczka, nie chcialy oddac. Altruizm nie jest w ustawieniach fabrycznych. Moze jedynie w wypadku Lucyny, ktora najbardziej cieszyla sie wstazeczka :-)

    ReplyDelete
  4. no prosze...juz myslalam,ze naleze do wymarlego gatunku matek kryshna dywanowych co pomiedzy dzieciarnia siedza i klocki ukladaja jedna noga pijac kawe reka ocierajaca smarki i trzecia reka rodzielacja sklocone trzylatki...podczas gdy angielskie matki popijaja poncz przy barze. :) salut! :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Gatunek jest wymierajacy. Moze to z nadmiaru wysilku i stresu? Przetrwaja matki schowane za garnkiem z ponczem? :-)

      Delete
  5. Kaczko, spadłam pod stół niemalże.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Redakcja nie odpowiada za uszkodzenia kosci ogonowej :-)

      Delete
  6. Kaczko, podstawowa jednostka społeczna Dyni i Emeryka wymiata:-)) Nikt tak jak Ty nie potrafi opisać dzieciecej imprezy. Chapeau bas! Tak jak Evitaa zbieram się z podłogi, tyle że pod biurkiem :-)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ach, drogie Panie, osuwajcie sie lagodnie :-)))
      :*

      Delete
  7. Przez Ciebie moje stado się sypie!
    Ja zakochana w Dyni, a M. w Tobie ;D

    ReplyDelete