1210


[26 Nov 2012]

(...)
Mamy tu w telewizorze krwisty dramat.
Opieka społeczna odbiera wschodnioeuropejskie dzieci rodzicom zastępczym należącym do partii o programie, który moża ponoć streścić w jednym zdaniu: Wyspa dla Wyspiarzy.
Być może. Nie wiem. Może zaczynają dzień intonując Rule Britannia! Może żywią się fasolką. Może podpalają wycieraczki słowiańskim sąsiadom.
Jestem obojętna na nuty, indyferentna względem strączkowych, nie mam wycieraczki.
Za to co mnie do żywego dotknęło w przekazie -
Zastępcza matka roni łzy w zapaskę: ‘... nie jesteśmy rasistami, przecież uczyliśmy je [czyt. wschodnioeuropejskie dzieci] ich własnych SŁÓW!
SŁÓW? Wschodnioeuropejskich?!
Ciska mną atak apopleksji, bo to temat ostatnio dość drażliwy.
Bando kretynów! Idiotów ławico! Tabunie dufusów!
JAKICH ... tu wstawić stosowne obelżywości... SŁÓW?
SŁÓW?! wasza królewska mać!
Wciąż dochodzę do siebie, wciąż jeszcze trzęsą mi się ręce, nadal na czole pulsuje mi żyła po tym jak – na gorącym uczynku – ochronka galopując za Dynią artykuowała ‘żółty’ jako ‘ZOFTY’.
Niepomiernie dumna ze znajomości słowiańskiej fonetyki i kolorystyki.
I nieodmiennie przekonana, że robi dobrze.
To mój własny krwisty dramat, w którym brodzę.

(...)
Dynia zdegustowana nieadekwatną do apetytu podażą ciasteczek zelżyła mnie werbalnie.
- DUFUS! – rzekła, a na wypadek, gdybym  miała wątpliwości doprecyzowała – MAMA DUFUS!
Wezwałam podejrzanego.
Norweski przyznał się od ręki, co wiecej nie poczuwał się do winy.
Przecież to ja chciałam, by Dynia oduczyła się naruszać nas cieleśnie w obliczu swych frustracji.
To oduczył.

(...)
Czytam Yrsę po polsku.
Jak dotąd (strona dwudziesta) jedyną zbrodnią jest masakra, której polski tłumacz i dział korekty dokonali na tekście.


(...)
Dynia Cykl: Portrety. Ojciec. Matka. (2012); szkice żelazem




©kaczka
36 comments on "1210"
  1. Dziwne to zjawisko, ze tylu jest ludzi ze znajomoscia "jezykow' i wprawnie poslugujacych sie piorem , a za tzw.tlumaczenia - etat i zaplate dostaja tlumoki. Pod kazda flaga.
    Do dzis mam dreszcze na wspomnienie tlumaczenia Sapkowskiego na angielski.
    Co do opieki spolecznej w Twoim mokrym kraju, to wiem tyle co w njusach...Istnieje. Jak i u mnie - ponoc nawet dziala i chroncie mnie wszystkie moce przed jakimkolwiek kontaktem!
    W temacie - polecam J.K Rowling " Casual Vacancy". Rozkreca sie co prawda przez pierwsze 150 stron, ale jak juz sie rozkrecila...to przez ostatni tydzien mysle i przezywam.
    Wielbicielom Harrego Pottera - nie polecam :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Od tego mi slabo. Ze za czolowego polskiego tlumacza z islandzkiego uwaza sie czlowiek, ktory skonczyl tam kilka klas podstawowki czterdziesci (!) lat temu. I publicznie wyznaje, ze jedyny kontakt z tym jezykiem ma przez ksiazki. Oraz, ze nie musi konsultowac/kontaktowac sie z autorami.
      Nie mamy w ojczyznie zadnych utalentowanych absolwentow skandynawistyki?
      Mam dreszcze i bol zebow od lektury. Brak konsekwencji w stylu dialogow, dialogi tak sztuczne i nienaturalne jak reklamy masci na hemoroidy, niektore zdania trzeba czytac po tysiackroc, zeby zrozumiec, o co chodzi, bohater odbiera emailem 'fajle'. A juz najbardziej mnie wsieklo, ze amputowal wszystkie znaki diakrytyczne i islandzkie litery alfabetu z imion bohaterow. No wzial i wycial. Z oszczednosci?
      W rezultacie zamiast sie przyjemnie bac, tocze piane z wscieklosci.
      Moglabym zalozyc, ze to Yrsa tak fatalnie pisze, ale przeczytalam wczesniej angielska wersje 'The day is dark' i byla spojna, wciagajaca, klimatyczna, budowala napiecie, wiala grenlandzkim chlodem. Czyli mozna. Czyli albo Yrsa jest niezla, albo angielski tlumacz jest kompetentny.

      Uff... wylalam, ulzylo.
      Rowling czyta sasiadka z pociagu. Skonczy to sie z nia zamienie na Yrse :-)

      Delete
    2. Że Rowling i w nowej pozycji rozkręca się przez 150 stron - nie dziwi mnie. W Potterach też się rozkręcała przez pierwsze 150... ;)

      Delete
    3. Przez pierwsze 150 tomow, ze pozwole sobie zauwazyc...
      Moge sie publicznie przyznac, ze skonczylam na pierwszym?
      I ze kpie bezlitosnie z Norweskiego, ktory z wypiekiem na licu oglada kolejne adaptacje filmowe?
      :-)

      Delete
    4. Śmiem twierdzić, że adaptacje jeszcze coś wnoszą. Choćby wizualnie. Choć niektóre cienkie jak masło na chlebie odchudzaczki. Ale cóż, skoro tekst pierwotny...wiadomo.

      Delete
    5. Ja mam za soba 3 i pol ksiazki o Harrym i mniej wiecej ta sama ilosc adaptacji. Tyle czasu mi zajelo dojscie do wniosku, ze jednak kilku lub kilkunastoletnim malolatem juz nie jestem ! :)
      Dziecie moje (wtedy 9 letnie), z pasja wszytkie tomiszcza przeczytalo, ale filmy jej nie wzruszyly. Wyobrazni do piet nie dorosly.
      Yrsie sie przygladne - mroczne morderstwa to troche nie z mojego podworka, ale skandynawowie dobrze pisza! Jeszcze pamietam, choc u mnie w ksiegarniach swieteczne wielopaki "Twilight" i " 50 Shades of Gray", kroluja .

      Delete
    6. Mam niewyjasnionego pochodzenia inklinacje ku Islandii, wiec czytam glownie dla didaskaliow i perelek takich jak batoniki Prince Polo, ktore Yrsa wymienia w 'Ashes to Dust'.
      Bardzo mnie wzrusza narodowa islandzka sklonnosc ku naszym Prince Polo.
      :-)

      Delete
  2. Szkice żelazem. Kaczkooooo :DDD

    ReplyDelete
  3. Hmmm tacy troche ci Rodzice do Muminków podobni.....
    Pozdrawiam z budowy :_) Mam atak nieadekwatnie dobrego humoru

    ReplyDelete
    Replies
    1. Od budowy cie tak zaatakowalo? Moze powinnam skoczyc po cegle i zaprawe?
      ... i do Barbapap(ow)?

      Delete
  4. Kurcze no (jeśli to dla Kaczki nie obraza)a pisali że tu fajnie, więc dlaczego nie wchodziłam wcześniej?
    Chyba ten destylat szczęścia w nagłówku mnie zniechęcał.
    Ale już nie :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Krotochwilo zinwentaryzowana, a jak ja sie ciesze, ze nam sie przecielo na swiatlowodzie...
      A z destylatem - nie wszystko etanol co sie swieci... :-)))

      Delete
  5. muszę Cię, Kaczko, spotkać kiedyś, by ocenić podobieństwo portretów. ale tak właśnie wyobrażałam sobie Was.


    może 'zofty' to kara za 'leloł'?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Moje podobienstwo uderzajace. Oczy blisko osadzone. Nos jak kartofel. Brak talii. Wieczny pospiech (uchwycila dynamike ruchu) i pukle wlosow nad czolem :-)

      Delete
  6. ale, że co DUFUS? Że doof? tyfus? - zwojów mózgowych mi brakuje.

    Kaczka na barykady!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wymyslilismy dufusa, a potem okazalo sie, ze nie my pierwsi.
      http://www.urbandictionary.com/define.php?term=doofus
      :*

      Delete
    2. To ci dowaliła pełną garścią: "hey live in blissful ignorance of the world, fashion, personal hygiene and social skills." Zwłaszcza personal hygiene... no, no!

      Delete
    3. Przyznasz sama, ze to smakowite slowo: ty DUFUSIE!
      no i zelzy po wszystkim za jednym zamachem :-)

      Delete
    4. Och, wnoszę, że (z przykładu) zelżyła Cię indolencją w zakresie higieny osobistej.
      Buchacha i kłi kłi.

      Delete
    5. Przyganial kociol... mowimy o Dyni, ktora postawila dzis cala wies na nogi, bo zasadzilam sie na nia z prysznicem. Hydrofobia jest chyba jakas u tej dzieciny sezonowa :-)

      Delete
  7. Kaczko, piekne szkice, powiedzialabym wysublimowane w prostocie, czy Dynia nie odkryla jeszcze rozowego brokatowego kleju do malowania? Moja latorosl przedstawia sie wersja nazwiska zapamietana w ochronce ( byli szybsi!) : oryginalnie Ms Wrobel, wersja wyuczona 'wobble'.ratunku....

    ReplyDelete
  8. Kaczko, Panieno, czy tu naprawdę tak jest ?!? Ja w swojej naiwności bezbrzeżnej przypuszczałam, że kto jak kto, ale Imperialiści to powinni mieć wielowiekowe doświadczenie z wielojęzycznością, apdejtowane podejście i dobre praktyki itd. A tu z moich (zawsze obawa, że pechowych) doświadczeń, waszych opisów wynika, że nie radzą sobie.

    Czyżby w odróżnieniu od Niemców, co od sześćdziesięciu (no dobra mniej ale) lat muszą się starać, by nie dyskryminować i by wspierać, zamiatali problem pod dywan typowo brytyjski? Bo w Niemczech przedszkolanki i przedszkolankowie byli au courant z tym, co Max Plancka psycholodzy od wielojęzyczności mówili o wielojęzycznym wychowaniu (znowu: może tam był łut szczęścia).

    Z drugiej strony, może starają się zniwelować w ten sposób niesprawiedliwą różnicę - że wielojęzyczność rozwija inteligencję...

    ReplyDelete
  9. Coraz bardziej sie martwie, ze to rzeczywiscie nie pech, a 'tak tu po prostu jest'. Moze winno mi dac do myslenia to, ze miejscowi nieszczegolnie potrafia w jezykach obcych? Moze to, ze naprawde niewiele tu trzeba, by oficjalnie opiekowac sie dziecmi? Jesli ochronka mozna zostac dzieki weekendowym kursom to byc moze kwestia wprowadzania trzech jezykow jednoczesnie w sumie nie powinna mnie najbardziej trapic?
    Przyklady z kazdego rekawa. Brac, przebierac.
    Pomyslalby kto, ze 'Dynia' - klasyczne germanskie imie - zaden problem wyartykulowac.
    Alez. Tubylcy z miejsca zakladaja, choc ortografia i fonia bije po oczach i uszach, ze maja do czynienia z 'Dyniotella'. Nie pojmuje. Do tego stopnia potrafia byc butni i aroganccy, ze poprawiaja MNIE i to jak JA wymawiam imie wlasnego dziecka. O swiety Poliglocie!
    Do wloskiej wersji Dyni sie przyzwyczaili, bo dwadziescia kilka lat temu tubylcze mamuski mialy faze na wloskie pretensjonalne imiona. (Co jedna tu dwudziestokilkulatka to Dyniotella.)
    Naszarpalam sie juz z tym tak, ze sep od Prometeusza to przy mnie popierdolka.

    Ochronka: Dyniotella
    Ja: DYNIA. D-Y-N-I-A.
    Ochronka: Dyniot.
    Ja: D-Y-N-I-A.
    Ochronka: Dyniotella!
    Ja: Moze razem, moze powtarzaj po mnie, bo to szczegolnie wazne dla dziecka utozsamiac sie z imieniem, wiedziec, ze tak a nie inaczej ma na imie... Dla ciebie chyba tez wazne, ze zareaguje, gdy krzykniesz jej imie w razie niebezpieczenstwa?
    Ochronka (z wyraznym podziwem): yyyyy? ... wiesz, bo pracowalas kiedys jako przedszkolanka?
    Kurtyna.

    Albo ignoruja, albo wiedza lepiej. Nie wiem, co gorsze.
    (Pan, wiecej wyleje ci w sobote, run for life :-)

    ReplyDelete
  10. Tubylcom to mozna troche odpuscic ..wink, wink :)
    Zdajesz sobie sprawe z tego ile wariacji w pisowniu identycznie brzmiacego imienia juz widzieli ? Np. Kiara, Kjara, Chiara ,Ciara ..och dlugo bym mogla. O Alex, Alessia, Alessandria, Aleksandra, Alexandria to tylko nadmienie. Czubek gory lodowej !
    Zapewniam Cie, ze juz niedlugo Dynia bedzie literowac wlasne imie. Chocby przez zacisniete zeby. ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Odpuscilabym, bo ja z natury mocno odpuszczalna jestem, odpuszczam, chocby to, co robia z moim wlasnym imieniem. Ale basta, nie wtedy, gdy mnie strofuja, albo usilnie nawracaja na jedyna sluszna, patrz: angielska, wymowe. Wloska Dynia z angielskim akcentem... wierzajcie, mozna puscic pawia. Rowwnie dobrze, moglismy Dynie nazwac Sunday Roast albo Apple :-) Byloby z rowna pretensja i niestrawnym kiczem (kicz lubie, ale nie do tego stopnia).

      I zdaje sie, ze gotowa jestem przyznac racje tygrysiej matce z ksiazki o dorastaniu w trzech jezykach. (Wspominala o tym Ahora kilka komentarzy temu.) Imie laczy cie z twoja kultura, tradycja i szacun dla tygrysiej, ze swojego chinskiego nie zamienila na Samanthe albo Jessice.

      Ale fakt, nie wykonalismy wystarczajacej ilosci badan terenowych i klops, trzy sylaby przerastaja miejscowych. Cpz z tego, ze przysiegam, Dynia to nie Chrzaszczwtrzciniewszczebrzeszynie.

      Obawiam sie, ze na literowaniu sama Dynia polegnie. Przebija ja jedynie kolezanka Ewangelina.
      Cos w tym jest, ze dopiero od kilku dni Dynia zaczyna niesmiale proby wypowiedzenia swego imienia, a o sobie mowi zwykle 'majn' :-)))

      Delete
    2. A jak ma się imię potomka łączyć z Twoim okręgiem kulturowym (oraz małżonka rozumiem), jeśli to dwa różne kręgi i nie zawsze kompatybilne. U nas wszystko co polskie odpada: albo Wiewiór nie wymówi, albo mi się nie podoba :)
      Czy w związku z powyższą zasadą mieszkając w Teutonii powinnam unikać wybory imienia teutońskiego?
      o to sobie poteoretyzowałam o poranku :)

      Delete
    3. Potrzasalismy po wielokroc genealogiczna jablonia i wreszcie spadla Dynia, a w tej Dyni pestki po praprzodkach po mieczu i kadzieli, po Piascie Kolodzieju i po Muzykantach z Bremy. Spadaly moze i bardziej urodziwe imiona, ale nalezaly albo do bylych narzeczonych, albo do szalonych ciotek, albo nie dawaly sie wymowic. Poszlismy na kompromis. Wybierajac zalezalo nam, zeby Dynia miala poczucie, ze cos sie w niej spotkalo, ze ma solidne korzenie w dwoch roznych swiatach.

      (A z drugiej strony, gdyby na przyklad, urodzila sie milosnikom Szekspira moglaby zostac Ofelia albo Miranda. Kazdy ma swoje motywacje.)

      Dynia w polskim i niemieckim nie jest kserokopia, ale kopia na tyle zblizona do oryginalu, ze przyzwoicie uchodzi.
      Tubylcy tez potrafia wyartykulowac, jesli chca, tyle, ze czesto po prostu nie chca. (Na marginesie, wczoraj ochronka zadzwonila by podzielic sie radosna nowina, iz Dynia zaczela wreszcie mowic do niej po imieniu. Jedyne poltora roku pozniej niz Rubenito. Gdybym byla zlosliwa... mniej wiecej tyle czasu zajelo mi przekonanie ochronki, ze przykladanie wagi do prawidlowej wymowy imienia dziecka ma znaczenie :-) Mysle, ze Dynia (moja krew!) odplacila po prostu pieknym za nadobne.)

      Bebe, nie ma tu powinnosci, czynisz co ci serce dyktuje. I okolicznosci. Moze wlasnie w waszym wypadku wybor teutonskiego imienia to klamra, ktora spielaby dwa swiaty?

      A chinskie imiona i moi tubylcy to osobna historia. Obserwuje naciski na to, by chinczycy zmieniali imiona na europejskie, bo przeciez nie da sie wymowic Ying albo Yang (!). Szacun, dla jednej z chinek, z ktora pracuje, ze nie zmienila. Jednoczesnie moze to ich proba przystawania do naszego swiata. Wielce to trudne i nie na moja zbolala, niewyspana od poltora roku glowe :-)

      Delete
    4. Bebe, IMHO jesli bedzie miala to byc dziewczynka to rozwaz imiona Irlandzkie (najlepiej Irish Gaelic ale moga byc tez wersje 'zangielszczone'). Mozna znalesc nawet takie imiona ktore dla rodziny w Polsce beda do wypowiedzenia i napisania.

      Delete
    5. Zosia (chcialam napisac z Marginesu :-), z zakladek na marginesie - polaczyla wasze watki w Kalinie. Kalina.
      Co kto lubi!

      Delete
    6. Zakladka na marginesie : problemy z wymowa rozumiem :-)
      Z potrzasania genetycznej jabloni ( och, Kaczko, skad te cudne przenosnie wyczarowujesz ?!) , nam sie ujawnilo dziecie o mocnym imieniu. Niezle brzmi, ma historie, znane po obu stronach Oceanu i nic nie "znaczy" w zadnym, ze znanych mi jezykow...przypominam Ci, ze imie mojego meza = kurczak po flamandzku :-)
      Przekombinowalismy jednak. Gdy do pierwszego imienia dodalismy drugie ( moje ulubione) , to w polaczeniu z nazwiskiem....26 liter ma do wpisywania w rubryczki moja dziecina :-)

      Delete
    7. Dwadziescia szesc?!
      Respekt! :-)))
      U nas dwadziescia trzy.

      Delete
    8. Niech Cie Kaczko rozbawie - " cyfrowka" mi sie przydarzyla...28 ( dwadziescia osiem ) liter !

      Delete
  11. Replies
    1. Dynita obstaje, ze z lewej to ojciec :-))) Matka zawsze nerwowo rusza rekami i wymachuje palcem na 'nie nie nie!' co uchwycono po prawej :-)

      Delete