1216-1220

[16-20 Aug 2012]

(...)
Rozpoznaje litery w tekście.
Dwie.


(...)


(...)
Trzydzieści stopni w cieniu.
Sufit z dojrzewających winogron.
Skaczą zeń winniczki prosto w szklanki i talerze.
Plusk.
Plumk.
Plask.
Desant gastropodów.
Rzekłbyś, południe Francji, nie zaś, splute, pod stupiętrowym blokiem podwórko między Lambeth a Vauxhall, między architektura, od widoku której słabo [1], wśród tabliczek: tu napadają, miej się na baczności, regards oraz miłego dnia, Met.
O co, u licha, z tymi tabliczkami, pytam, w jednej ręce sangria w drugiej gazpacho.
(W dwóch wiadrach.)
A. macha ręką. Niebezpiecznie, kaczko jest tam na lewo, na prawo, na wprost, i z tyłu, tu święty spokój.
Skoro tak...
Dynia bryluje towarzysko, niña guapa pequeña, przypadkiem w klasycznych hiszpańskich zapatitos, wykorzystuje znajomość języków obcych ‘agua’ ‘agua’, gdzie nie pójdzie dolewają jej drinków do kubka i wciskają w rece tapasy.
Gdy nie wciskają, sama sobie pobiera.
Niby pyta [mama, mama, majn?], ale glos wytłumiają napchane jadłem policzki.
Moja krew, mówi Norweski, moja. Oboje ich wykrzywia od gazpacho, ale wieprzowe, tłuste z rusztu zołądki przeżuwają wespół.
Poczucie obowiązku odżywczo zbilansowanej matki powiada: odbierz, odbierz im te żołądki.
Musiałabym oddalić się od wiader. Mowy nie ma.
Od tysięcy lat nie byłam na takiej imprezie, żeby dzieci były egzotyką, papużką, która wyciąga losy z katarynki, małpką w stroju klowna.
Wystarczy, że jestem lepka, spocona, brudna, że na ubraniu mam smugi niezidentyfikowanych substancji spożywczych, że klękam w kurzu, by wiązać buty, że ręką ocieram łzy i smarki.
Wokół świeże, pachnące, wyjęte spod prysznica Hiszpanki.
Dolejcie mi sangrii!
Frekwencja samobójstw wśród winniczków wzrasta. Te, które spadły na blat skwierczą w gorącym powietrzu.
Niby wieczór, a nie ma czym oddychać.
Niby dach z winogron, a przed niczym nie osłania.
Niby południe Francji.
Na niby.
Grunt, że sangria i gazpacho naprawdę.





(...)
W gościncu dostajemy koszerny, czarny, pumperniklowy bajgiel [2].
Jeszcze ciepły – mówi N. – jeszcze wczoraj leżał w piekarni na Broadwayu, tej, w której zawsze kolejki.
N. sprowadza te bajgle przemoca i podstępem. Ludzie zwożą jej pełne walizki.
N. mrozi. Rozmraża. Ma.
Każdy ma jakieś skróty do przeszłości.
Do życia, które już nie wróci.

(...)
Cztery godziny w pociągu z Dynią.
Niespodziewanie rozumiem winniczki [3].

(...)
Buty.
Sklep flagowej brytyjskiej, dziecięcej marki.
Wybór żaden.
Ani fason, ani kolor.
Pantofle, sandały, kozaki.
Są tu jakieś półbutki na rozum krótki?
Nie?
Nie.
Mniejsze zło – pudrowy róż, nie ma w rozmiarze.
Mniejsze zło – brązy i musztardy z działu chłopięcego, brak.
Ostatecznie mogę zamówić, później odebrać...
O, nie nie. Mowy nie ma, bym do miasta podstołecznego jeszcze raz z Dynią pociągiem (trzy godziny) [3].
Oto proszę, Dyniu wściekle różowe mokasyny z kokardką, piórkiem, sznurkiem i diamentami. Bierz, bo matka twoja łamie swoje zasady... Bierzesz?
- Noł.
Chce śliwkowe.
Sprzedająca milknie przerażona, pewnie boi się, że to zaraźliwe, ta różana awersja, a w sklepie przecież pół miasta, zaraz rozpoczyna się rok szkolny, weź oszacuj rozmiar potencjalnej epidemii, stoimy w kolejce od dwóch kwadransów.
Impas. Śliwkowe i owszem, ale na wędrówkę po tundrze.
Niespodziewanie w sklepie za węgłem, z odrzutami z importu, znajdujemy parę zapierających dech w piersiach granatowych zapatos.
Skarb.
- Chcesz? (Musisz chcieć!)
- Noł.
- Chciej, a pójdziemy
na kawę. Chcesz kawy?
- Ta!
- Chcesz buty?
- Noł.
- Lody?
- Taaaaaaaa!!!
- Buty?
- Noł!
- Samochodzik na monety?
- Taaaaaaaaa!!!
- Buty?
- Noł.

... i nikt cię nie będzie tu pytał o zdanie, hobbicie...
Demokracja jest przereklamowana.

(...)
- Jak mają na imię twoje dzieci, Dyniu?
 - [BejbiZ]
-  I jedno i drugie?
- [BejbiZ]
- Serio? Bo widzisz, ludzie maja różne imiona, są Dynie, kaczki, Norwescy, Tijemarije, Dżordże. Może twoje dzieci też...
 - [BejbiZ]
- Jednakowo?
- [BejbiZ]
- Jesteś pewna?
- [BejbiZ]
- Na pewno?
- [BEJBIZ! MAMA! BEJBIZ!]

Skoro tak...


(...)
Oż, *&^%$!
Ja $%^&*ę!

(Wstawić należy, co uzna się za stosowne w zależności od stopnia demoralizacji.)
Ochronka ogłosiła stan gotowości.
Wiejski bal przebierańców.
Przebierańców, myślę, luz! Kupię wdzianko a’la Dżordż niech się przebiera.
... nursery rhymes theme... (drobnym drukiem)
Oż, *&^%$!
Ja $%^&*ę!

Poniżej pasa.
Nie tylko, brak mi talentu i ochoty, by nocami szyć, kleić i tkać, ale w dodatku nie mam pojęcia o lokalnej poezji.
Wheels on the bus?
Za autobus mam ją przebrać?
Tak, pamiętam Rodzeni Rodzice nocami zszywali skórki i wygotowywali kości z kurzyny, bym mogła wystąpić jako neandertalczyk.
Czuję brzemię, by nieść tę pochodnię.
Jarzmo, do diaska, czuję. Jarzmo i chomąto.
Bo Dynia we włosy nie wepnie, jak się zaprze to niczego nie da sobie założyć, nic do torsu jej nie można przyczepić, a maska trwa przez dwadzieścia sekund.
Każcie upiec, wyrzeźbić w kabaczku, narysować w kartoflu, namalować palcem, ale nie zmuszajcie do form z żywym modelem!
Bo ja tu, debiutuję w tym macierzyństwie, śmiertelnie poważnie traktuję postawione przede mną zadania, prześladuje mnie myśl, że dziecko moje jako jedyne pojawi się gołe i wydalą je z harcerstwa.
$%^&* zwierzątko? 
Kostium *&^%$%^^&& zwierzątka?
Kupić?
Kto tam się doliczy, co miał w inwentarzu Stary MacDonald?
Łatwo powiedzieć kupić.
Na zwierzątka nie ma popytu.
Jest na supermana, spidermana i mitomana.
Przez tydzień tropiłam stylonową owieczkę.
Dopadłam.
Mam.
Wracam do domu.
W progu Norweski ... tylko się nie denerwuj, bo ochronka mówi, że reszta się nie przebiera, bo nie mają pomysłu na kostiumy...
Oż, *&^%$!
Ja $%^&*ę!


©kaczka


[1]


[2]


[3] Proszę źle nie zrozumieć. Nic lepszego nad podróżowanie z Dynią. Tyle, że intensywność wydarzenia nie jest dla tych o słabym sercu i nerwach.
12 comments on "1216-1220"
  1. Siostrzeńcy moi chwalą sobie, akceptują i bez szemrania i szurania noszą http://www.gucioshoes.com/pol.html

    Jeśli chodzi o fason, cóż wybór niewielki, ale może to i lepiej. Kolorystycznie całkiem miło. No i nie trzeba pociągiem. 3 godziny ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Buty jak na wesele!
      A jak one znosza wilgoc i przeciagi? Bo to podstawowy problem na tym skrawku ladu.
      No i ciekawe, jak Angelina wymawia 'Gucio' :-))))

      Delete
  2. I ty mnie namawiasz na jazde pociagiem samotnie z moja dwojka, tak? Nie lubisz mnie moze?

    Loulou

    ReplyDelete
    Replies
    1. Uwielbiam cie.
      Podroze z nieletnimi to doswiadczenie jedyne w swoim rodzaju. Jedni skacza bez spadochronu, inni jezdza :-)
      Dynia, na przyklad, w drodze powrotnej nie zmruzyla oka nawet na chwile (miedzy osma, a dziesiata wieczorem). Przegladala gazety i trzymala sie zgrzewki piwa krzyczac 'MAAAAAAAAJN!' Potem rozkochala w sobie mlodzienca marki 'chav'. Prawie oddal jej pozlacana czapke. A potem to juz bylo mi wszystko jedno...
      Przyjezdzajcie.
      Zreanimujemy.

      Delete
    2. Bilety moge ponoc zarezerwowac od polowy wrzesnia dopiero. Zapieram sie, ze jade.
      RObie juz zapasy czekolady. Krieka wielkich zapasow nie obiecam, bo bagaze musze razem z dwojka dzieci jednak z jednego pociagu do drugiego sama przepchac, ale jakas butelczyna sie zmiesci;)
      Loulou

      Delete
    3. Stoje w oknie z nosem przyklejonym do szyby!!!

      Delete
  3. dziecko, i owszem, mozna wysłać gołe na ten bal :)) ale obwieszone zielonymi balonikami :)) będzie robiło za winogrono :)) gdy napełnisz odpowiednim gazem to może nawet pomiędzy temi winniczkami pod sufitem :))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nijak. Dziecko ma za ciezki kuper. Zaden balonik, nawet pardon, w kupie, jej nie uniesie :-)

      Delete
  4. rozumiem dziecko, jedno, małe ale żeby Dynia zaczynała od bliźniaków?! No i to spanie razem z dziećmi! ( mam nadzieję, ze wywołam burzę )

    ReplyDelete
  5. Burza by sie przydala, bo duszne powietrze mi wisi nad domem :-)
    Blizniaki dwujajowe :-)

    ReplyDelete
  6. jestem świeżo po porcyjce gazpacho i wielu POOORCJACH sangrii. i wiem, że mogą pomóc na wszystko, nawet na smarki i pachnące Hiszpanki

    ja miałam strój wróżki, strój królewny i strój 'tej dziewczynki z lambady'. pamiętam te wszystkie kreacje dookoła, z krepiny, brystolu, starych firanek. ech, to byli czasy.

    przypomniało mi się 'love, actually' i scena ze strojami na jasełka.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Otoz martwie sie. Martwie sie, bo z tymi kostiumami najwyrazniej to dopiero poczatek. I boje sie, ze i Dynia moze byc pastuszkiem w stroju zolwia Ninja.

      Widzialam zdjecia!
      Na miejscu walizki zostalabym raczej w Barcelonie.
      W Bcn spedzilam swoj panienski tydzien w swoim wlasnym towarzystwie :-) Jedne z bardziej udanych wakacji.

      Delete