[30 Dec 2013]
(...)
Biskwitowi stuknęło dni czternaście.
Pora rozejrzeć się po tej Badenii.
Zima tu łagodna, od dekady bezśnieżna, ale czerwiec to nie jest.
Jak zatem i w co ubierać zimowe dziecko?
Frustrujące.
Nie odzieję przecież w kombinezon, bo mi się zagotuje.
Czapkę i skarpety za kolana ściąga sobie Biskwit w try miga jak Houdini.
No to kupiłam kawałek niegdyś żywej owcy, by wyścielić wózek.
Noszę przy sobie siedemdziesiąt kocyków, by owijać a’la Loligo.
A co, gdy się przecknie i zda sobie sprawę, że umiera z głodu?
Pal licho, gdy w wagoniku kolejki linowej.
A gdy w szczerym polu?
Na wysokości pięćset nad poziomem morza, gdy nagle zaczyna sypać śniegiem?
Nie usiądę przecież pod gruszą, pod którą Kaiser karmił gołąbki...
Do tego, nie mam pojęcia, jak się tutejszemu narodowi widzi publiczne karmienie piersią?
Czy mnie ktoś nie zdzieli parasolką? Nie splunie?
(Znieważenie werbalne mi nie straszne, gdyż i tak pewnie nie zrozumiem.)
Względem tego, jak i gdzie karmić dziś, na przykład, przymusowy pit-stop w restauracji dla desperatów.
Gdzie albo kluski, albo Apfelstrudel, oba w cenie sugerującej, że dodają do nich płynnego złota.
Wewnątrz pięć innych rodzin z karmiącymi matkami.
A wszystkie niemowlęta obite futrami z podpinką.
A ja tu z siedemdziesięciu piernatów dobywam Biskwita w wiosennym kubraczku i bez skarpet, bo zezuł...
Karmiące matki zamarły ze zgrozy .
Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak stroić tego Biskwita, by się nie spocił, nie zmarzł, nie przegrzał, nie nadtopił i nie roztopił.
Fatalnie być zimowym dzieckiem.
(...)
(...)
Za parkanem mamy supermarket.
Wschodnioeuropejski.
Same cuda.
Peklowane w ogromnych słojach plastry arbuzów, ogórki gatunku zakuska, sok z mołdawskich pomidorów.
Siedemdziesiąt rodzajów śledzi pod Gorbaczówkę.
Asortyment win i likierów gruzińskich.
Nalewka babuni.
Twaróg.
Wędzone warkocze serów.
Majonez z dodatkiem cyrylicy.
Gargantuiczne puszki kawioru.
Butelkowany wywar na soljankę lub żur.
Kilka rodzajów kwasu chlebowego i radioaktywna lemoniada w butelkach PET.
Gęsta śmietana do blinów w plastikowych woreczkach.
Aleja kiełbas imienia ‘polska receptura – niemiecka jakość’.
(Obrazić się?)
Morożennyje lady pełne pielmieni, tureckich rzeźb w mrożonym mięsie oraz kultowych wyrobów firmy Marlenka z Frýdku-Místku (!).
Najgorzkniejsza czekolada z Kazachstanu.
Chałwa.
Mołocznyje chrupki kukurydziane i lepkie lizaki przyozdobione Maszą i Niedźwiedziem.
Suszone ryby w torebkach jako alternatywa dla czipsów.
Ciepłe lody.
Mleko z sacharom w konserwie.
Czekoladowe masło w kostkach.
Owinięte w niewybredną, srebrną folię lody w kostkach, a może smalec z sobola? Nieomalże jak Bambino, rocznik 1979.
Dwa regały pełne tłustych czekoladowych konfietów, że oto bierz w garść i syp sobie w torebkę.
(Niech się schowa Pick & Mix z Ikei. Wniebowzięta Dynia pobrała Burewestnik, Korowkę, egzemplarz ‘Mieszanki Krakowskiej’ o smaku malinowym, jakąś pralinę wyprodukowaną przez ‘Solidarność’ i masljaną gołowuszkę, bo miała na owijce zachęcającego kogutka.)
A przy kasie czekolada Aljonka produkcji Zakładów ‘Czerwony Październik’.
(- Ale co niby wspólnego ma czekolada z U-bootem? - docieka historycznie nieuświadomiony Norweski.
Niechże mu ktoś wyjaśni.)
A do tego konsumenci.
Jaki społeczny przekrój! Jakie perhydrolowane loczki, jakie makijaże, jakie oczy na zielono, jakie brwi węglem malowane, jakie dresy, jakie skórzane saszetki u pasów, jakie lateksowe, aerodynamiczne wdzianka, jakie sygnety ze złota lub tombaku, jakie wąsy ormiańskie, jakie ‘kurwa, Zdzichu, tylko śledzika nie zapomnij’!
Z rebionkami, dziecionkami (oraz jakkolwiek rebionek-dziecionek brzmi po turecku), z koszykami, ze stulitrowymi torbami w paski, z reklamówkami, w drodze z cerkwi, z meczetu, z pasterki, z Kazachstanu, ze Stambułu, z Pułtuska, przeciw Pussy Riot, jak również i za.
Ach, usiąść tam z zeszytem między wódką i zakąską i notować ku uciesze.
©kaczka
(...)
Biskwitowi stuknęło dni czternaście.
Pora rozejrzeć się po tej Badenii.
Zima tu łagodna, od dekady bezśnieżna, ale czerwiec to nie jest.
Jak zatem i w co ubierać zimowe dziecko?
Frustrujące.
Nie odzieję przecież w kombinezon, bo mi się zagotuje.
Czapkę i skarpety za kolana ściąga sobie Biskwit w try miga jak Houdini.
No to kupiłam kawałek niegdyś żywej owcy, by wyścielić wózek.
Noszę przy sobie siedemdziesiąt kocyków, by owijać a’la Loligo.
A co, gdy się przecknie i zda sobie sprawę, że umiera z głodu?
Pal licho, gdy w wagoniku kolejki linowej.
A gdy w szczerym polu?
Na wysokości pięćset nad poziomem morza, gdy nagle zaczyna sypać śniegiem?
Nie usiądę przecież pod gruszą, pod którą Kaiser karmił gołąbki...
Do tego, nie mam pojęcia, jak się tutejszemu narodowi widzi publiczne karmienie piersią?
Czy mnie ktoś nie zdzieli parasolką? Nie splunie?
(Znieważenie werbalne mi nie straszne, gdyż i tak pewnie nie zrozumiem.)
Względem tego, jak i gdzie karmić dziś, na przykład, przymusowy pit-stop w restauracji dla desperatów.
Gdzie albo kluski, albo Apfelstrudel, oba w cenie sugerującej, że dodają do nich płynnego złota.
Wewnątrz pięć innych rodzin z karmiącymi matkami.
A wszystkie niemowlęta obite futrami z podpinką.
A ja tu z siedemdziesięciu piernatów dobywam Biskwita w wiosennym kubraczku i bez skarpet, bo zezuł...
Karmiące matki zamarły ze zgrozy .
Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak stroić tego Biskwita, by się nie spocił, nie zmarzł, nie przegrzał, nie nadtopił i nie roztopił.
Fatalnie być zimowym dzieckiem.
(...)
(...)
Za parkanem mamy supermarket.
Wschodnioeuropejski.
Same cuda.
Peklowane w ogromnych słojach plastry arbuzów, ogórki gatunku zakuska, sok z mołdawskich pomidorów.
Siedemdziesiąt rodzajów śledzi pod Gorbaczówkę.
Asortyment win i likierów gruzińskich.
Nalewka babuni.
Twaróg.
Wędzone warkocze serów.
Majonez z dodatkiem cyrylicy.
Gargantuiczne puszki kawioru.
Butelkowany wywar na soljankę lub żur.
Kilka rodzajów kwasu chlebowego i radioaktywna lemoniada w butelkach PET.
Gęsta śmietana do blinów w plastikowych woreczkach.
Aleja kiełbas imienia ‘polska receptura – niemiecka jakość’.
(Obrazić się?)
Morożennyje lady pełne pielmieni, tureckich rzeźb w mrożonym mięsie oraz kultowych wyrobów firmy Marlenka z Frýdku-Místku (!).
Najgorzkniejsza czekolada z Kazachstanu.
Chałwa.
Mołocznyje chrupki kukurydziane i lepkie lizaki przyozdobione Maszą i Niedźwiedziem.
Suszone ryby w torebkach jako alternatywa dla czipsów.
Ciepłe lody.
Mleko z sacharom w konserwie.
Czekoladowe masło w kostkach.
Owinięte w niewybredną, srebrną folię lody w kostkach, a może smalec z sobola? Nieomalże jak Bambino, rocznik 1979.
Dwa regały pełne tłustych czekoladowych konfietów, że oto bierz w garść i syp sobie w torebkę.
(Niech się schowa Pick & Mix z Ikei. Wniebowzięta Dynia pobrała Burewestnik, Korowkę, egzemplarz ‘Mieszanki Krakowskiej’ o smaku malinowym, jakąś pralinę wyprodukowaną przez ‘Solidarność’ i masljaną gołowuszkę, bo miała na owijce zachęcającego kogutka.)
A przy kasie czekolada Aljonka produkcji Zakładów ‘Czerwony Październik’.
(- Ale co niby wspólnego ma czekolada z U-bootem? - docieka historycznie nieuświadomiony Norweski.
Niechże mu ktoś wyjaśni.)
A do tego konsumenci.
Jaki społeczny przekrój! Jakie perhydrolowane loczki, jakie makijaże, jakie oczy na zielono, jakie brwi węglem malowane, jakie dresy, jakie skórzane saszetki u pasów, jakie lateksowe, aerodynamiczne wdzianka, jakie sygnety ze złota lub tombaku, jakie wąsy ormiańskie, jakie ‘kurwa, Zdzichu, tylko śledzika nie zapomnij’!
Z rebionkami, dziecionkami (oraz jakkolwiek rebionek-dziecionek brzmi po turecku), z koszykami, ze stulitrowymi torbami w paski, z reklamówkami, w drodze z cerkwi, z meczetu, z pasterki, z Kazachstanu, ze Stambułu, z Pułtuska, przeciw Pussy Riot, jak również i za.
Ach, usiąść tam z zeszytem między wódką i zakąską i notować ku uciesze.
©kaczka
Pojechałam onegdaj po starego na dworzec, jak stałam: w spodniach z dresu białych, zielonej bluzie, brązowej kurtce z futerkiem i... czarnych lakierkach do garnituru. Wszystko to można by potraktować lekko, gdyby nie fakt, że musieliśmy wejść do sklepu. Wysiadamy, ów spogląda na mnie z góry i na dół i powiada:
ReplyDelete- Widzę, że dostosowałaś się do glamouru na dzielni.
Więc wiesz...
Bez kapiącej z oka zieleni oraz złotem skrzącego pierścienia na palcu (koniecznie z żałobnym paskiem pod paznokciem!) ów glamour nieco wybrakowany. Trza dopracować;)
DeleteKu zgorszeniu sasiadow wynosze smieci z mokra glowa, w pidzamie i w klapkach, bo tak ostatecznie czynilam przez ostatnie szesc lat. Zapominam, ze wynosilam do wlasnego ogrodka, a teraz jestem zgrzytem na przestrzeni publicznej :-)
DeleteA kupic jakis wielki plaszcz i Biskwita pod plaszczem nosic i karmic:)
ReplyDeleteU nas tez te sowieckie sklepiki bywaja, maz nie wiadomo dlaczego kwas chlebowy tam kupuje!
U was bywaja chyba sklepy z kazdego zakamarka wszechswiata? Kwas chlebowy mnie kusi, ale bardziej chyba te peklowane arbuzy. Tyle, ze ktos musi mi to przyturlac do domu, bo sloj jest gigantyczny, a Norweski sie nie pali by turlac :-)
DeletePlaszcz? Raczej chyba taka zorro-peleryne? :-)
Dopiero po chwili do mnie dotarło, że przecież ten Biskwit na Wyspie hodowany, gdzie ludzkość chodzi zimą w japonkach nanizanych na sine nogi. Się dziecko mentalnie przystosowało, żeby nie odstawać od ogółu, a wy mu psikusa zrobiliście, dlatego nie dziwota, że się teraz poci w pulowerkach.
ReplyDeleteOtoz wlasnie. I mamy tu sceny typu: wezze Norweski poodkrecaj wszystkie kaloryfery, bo za kwadrans pojawi sie polozna i bedzie szczekac zebami i zawijac Biskwita w piernaty :-)
DeleteNajpiękniejszy wpis ever!!!!
ReplyDeleteCzyli winnam zarzucic pisanie, bo o czym tu jeszcze opowiadac? :-)))
Deleteczekoladowe maslo w kostkach?!?! Zartujesz?? oddam palec za czekoladowe maslo w kostce. kiedys wspominalam rodzinie ale sie wyparli i twierdza ze cos mi sie przysnilo. ale ja wiem ze bylo, takie w sreberku. Smakowalo jak maslo. Czekoladowe. Ale glownie maslo. ciekawe czy by sie roztopilo przed dolotem na antypody...
ReplyDeleteW srebrnym papierku w sieci nie znalazlam, ale sa posrednie dowody na istnienie: http://www.russiantable.com/store/Chocolate-butter-%22Peasant%22__6591-123.html
DeleteBa! samemu mozna sobie chyba nawet wylepic: http://recipecook.ru/domashnee-shokoladnoe-maslo/
Ja pamiętam takie masło o jakim pisze Rinonka! Masło czekoladowe o smaku masła, w małej kostce... Raz w życiu mama dostali :)
ReplyDeleteI potwierdzam, że ubieranie zimorodka to wielki problem. Pierwszy raz go mam, bo reszta letnia. A już jak ubrać do tego karmienia poza domem siebie? Żeby się nieco zluzowany brzuch spod bluzki na kolana nie wylał?...
Otoz to, otoz to. Ubierac Biskwita to jak upychac osmiornice do siatki z oczkami. Im mniej tym lepiej, ale zawinac w tobolek tez nie wystarczy, bo sie wyplacze w mig. Na szczescie temperatury tu raczej wiosenne. Waham sie nad ta pierzyna zakrywajaca niemowle po budke w wozku. Zakryje, tlen odetnie, a i wycie zagluszy... moze tutejsze matki wiedza, co robia :-)
Deletemoje najmłodsze dziecię lutowe, w przyzwoitych śniegach Podhala chowane, wyciągane na powietrze w siódmej dobie życia, stopni -5 bezwietrzne słońce, kombinezon plus śpiworek. pod spodem jak w domu - wg teściów przemrażałam, przewiewałam wszystkie wnuki bez względu na wiek, w związku z tym nigdy nie karmiłam na ich widoku za to bez żenady zdarzało mi się karmić wszędzie indziej w różnych warunkach pogodowych, miejscach, czasie i towarzystwie. pałą po głowie nie dostawałam, bo najczęściej mało kto interesował się co wpycham se pod sweter/bluzkę/kurtkę a mnie zależało tylko na tym by tobołek nie darł się jak nasadzany na pal :)
ReplyDeletekrólestwo za loda Bambino w sreberku, rocznik 79!!! za czekoladą nie przepadam, więc i masłem wzgardzę ale, kurna, śledzie mam już gotowe pod zakąskę sylwestrową :)
Dosiego roku Kaczko z całym inwentarzem!
Do siego :)
DeleteMrozow u nas nie ma, ale logistyka podrozy czesto wymaga przeskakiwania z wysokich temperatur w niskie i to glowny ambaras. W tramwaju ukrop, na zewnatrz dziesiec stopni mniej, w sklepie dziesiec wiecej, w przedszkolu ukrop... a spoleczenstwo ma chyba w zwyczaju oceniac cieplote niemowlat po temperaturze stop i rak, a te zawsze, przynajmniej w naszym wypadku, wygladaja na odmrozone.
DeleteDo siego!
temperatura rąk i nóg dziecka spada ze wzrostem zasikania pampersa - to takie moje małe spostrzeżenia z odległej przeszłości, wahania są zabójcze, to fakt, więc może rację mają wyspiarze propagując zimny chów - jedno jest pewne, nie przegrzeje się wtedy ;)
Delete:)
ReplyDeleteZ zimowym dzieckiem trochę ambarasu, ale wychodzi na ludzi bez uszczerbku na psyche. Z rodzicami trochę gorzej, no ale mają juz prawo być zdezelowani troszku i bez tego.
Mim był dzieckiem letnim, miałam obcykane knajpy bez klimatyzacji do karmienia ;)
Serdeczności, pomyśności! :***
Zem sama lutowym dzieckiem, wiec potwierdzam!
Delete:-)
przy Zdzichu i śledziach prawie skonałam ze śmiechu :) ocknęłam się jedynie po to by życzyć do siego :)
ReplyDeleteprzy Zdzichu i śledziach prawie skonałam ze śmiechu :) ocknęłam się jedynie po to by życzyć do siego :)
ReplyDeleteDo siego!
DeleteA ja jestem dzieckiem zimowym. Żyję i mam się dobrze :D. Czego i Biskwitowi życzę, na pewno ma się świetnie w tak doborowej ekipie jak Wasza :).
ReplyDeleteSzczęśliwego Nowego!
Biskwit hartuje sie w objeciach Dyni. Nikt nie obiecywal, ze zycie to bajka :-)
DeleteSzczesliwego!
Zośka jest styczniowa i miałam podobne dylematy podsycane nieustannie przez uczynną Teściową. W końcu wyczytałam gdzieś, że takie maleństwo powinno mieć ubrane o jedną warstwę ubrania więcej niż dorosły. Ilość kocyków była felexibel. I tego się trzymałam. Zośka przeżyła więc, metoda nie była chyba taka zła. Wirtualne buziaki dla Dyni i Biskwita .
ReplyDeleteI my wedlug tej zasady, ale najgorsze te zmiany temperatur i dylematy, wdziewac, czy rozdziewac?
Delete:)
zimowe dzieci są długowieczne!
ReplyDeleteA na Nowy Rok to już nie wiem, czego życzyć, skoro wszystkie płcie już macie równo obstawione. Zdrowia i spokoju, Kaczko
Emm? Ciasteczko jest chlopcem?
Deletearbuz
mam takie przeczucie od pierwszego zdjęcia :)
DeleteBiskwit to baby sister, wiec chyba raczej nie chlopiec :)
DeleteWyprodukowano w tej sprawie stosowne oswiadczenie :) Estrogeny gora!
DeleteAch, pięknę, piękne...no, jakbym tam była, żarła,piła i gawariła:)
ReplyDeleteMoże niech się Biskwit nosi w angielskim sznycie? Wiesz...sine, gołe nóżki, brak kocyka i czapeczki, ewentualnie piźnięty na skos sweterek mamusiny. Niestety, słaba jestem w dzieciach zimowych bo sama miałam po-wakacyjne, wczesno jesienne, a to było całkiem proste chociaz wymagało biegania z brzuchem po rozpalonych ulicach miasta i sapania jak sto parowozów. Ucałowania Kaczko dla całej rodziny!
Wielu Biswitów na przyszłość:) niech się chowa/ niech się darzy w 2014
Dziekujemy!
DeleteBieganie z rozpalonym brzuchem kontra proby dopiecia na tymze ostatniej jesiennej kurtki i nowenna, by przymrozki traktowaly mnie lagodnie :-) Ciaza jest przereklamowana.
Biskwit pewnie by sie nosil w angielskim sznycie, ale nie wiem, co na to miejscowa opieka spoleczna? Nie przyjda aby spisac jakiegos protokolu ze stemplem? Nie zechca odebrac niemowlatka i umiescic w domu z kominkiem i pierzyna?
Pawian ma skojarzenie. Mniejszość ukraińska w Kanadzie mawia: Close the windowku, childrenionok zafrizenieje.
ReplyDeletePiękne....
DeletePrzepiekne!
DeleteIde zawrzec windowek.
hm, mnie sie wlasnie wydawalo, ze z zimowym jest latwiej. moze dlatego, ze nie wiem, jak to jest z letnim. chociaz pierwsze pomysly na przyodzienek byly rozne. ostatecznie polozna troche nas nakierowala.
ReplyDeletetak wiec u nas przy ok. 0C byl zestaw: martwa owca w wozku, dziecie (dwutygodniowe) w filcowy kombinezon i owo dziecie w kombinezonie w spiwor wozkowy, na to cienka klapkoprzykrywka odwozkowa, w razie -10 dochodzil koc na spiwor..(dodam, ze nasze spacery trwaly 2-3 godziny). a na wczesna wiosne tylko owca poszla sie pasc.
a karmienie publiczne w Teutonii to z moich doswiadczen zjawisko na szczescie tak spektakularne jak spozywanie bratwurstwa w Turyngii, czy popijanie Gluehwein na jarmarku swiatecznym.
a Malemu Ciasteczku spacerow najedzonych, niespoconych i niezmarznietych ;-)
arbuz bez dna
I ja po pierwszych probach zaczynam wierzyc, ze karmienie jest spoleczenstwu obojetne. Ostatecznie maja do wyboru. Albo nakarmie, albo Biskwit bedzie wyl. A wyc to on potrafi.Szczesliwie rowniez prognoza pogody wskazuje na ocieplenie (sroda, pietnascie stopni), wiec jest szansa, ze nie odmroze Biskwitowi uszu.
Delete:-)
No co ty - po brytyjsku! Czapka futrzanka na uszy (odmiana polska) plus gołe stopy!!! Standard modo Enniskillen ad 2007. I wszysktie żyją bez śladu kataru... Inna rzecz, że klient NHSu musi twardy być.
ReplyDeleteTwardy jak Roman Bratny!
Delete:-)
Dynia sie tak polansowala z gola stopka w centrum handlowym i spoleczenstwo interweniowalo :-)
u nas było wg schematu: +5/+7 stopni - kombinezon a'la kudłaty ręcznik+owca+koc+p/wietrzna narzutka na wózek; przy -5/0 st. - kombi ocieplany+owca+koc+p/wietrzna narzutka na wózek. Poniżej -5 nie zalecają spacerowania z taką pchełką, no ale może się już to zmieniło :)
ReplyDeletemy przy wszelakich mroziskach bylismy na zewnatrz. ze spiworu wystawala wtedy tylko mala buzia nasmarowna shea butter ;)
Deleteale oczywiscie nie daje na ten zestaw gwarancji.
arbuz bez dna
Liczymy na to, ze mrozy jednak nas omina. O, a smarowanie to kolejna kulturowa roznica. Wyspiarze nie smaruja.Smarowidla nalezalo importowac.
DeleteGermanie też nie smarują i ja jedynie przy tych trzaskających, czyli -10, smarowałam (Weledą. Po czym po weledzie dziecięciu wyschła skóra, po czym pani pediatra poleciła shea butter , po czym było bosko).
Delete;)
arbuz
Brawo, Kaczko! Społeczeństwo (wraz z Dynią) się domagało Biskwita i społeczeństwo ma, z ekspresową realizacją zamówienia, oraz jest dopieczczane czestymi, znakomitymi, wielowątkowymi notkami. Widać, że tutejszy folklor bardzo Cię inspiruje. Tak trzymać :-)))
ReplyDeleteBo ja wszystkie zamowienia od reki i na cito! :-))) :*
DeleteKaczko!! płeć Biskwita prędziutko! bom zagubiona
ReplyDeleteOswiadczylam oficjalnie w najnowszej notce. Biskwit jest kobieta :-)
DeleteNo i wiedziałaś kiedy zwinąć żagle, chociaż akurat tera by się przydały jak nic. Wszystko wskazuje , ze idziem na dno. Deszcz, ulew, deszcz, halny , orkan i inny tornado.
ReplyDeleteWszystkiego dobrego S Novym Godom
Zosko, czy juz trzeba po was wysylac tratwe?
Delete:*
Ja też chcę marketu z gruzińskim winem za płoteeeem! Buuuu :D
ReplyDeleteZawsze mozna sie przeprowadzic :-)
Deletehttp://www.mixmarkt.de/de/ausland.php
O ja..., Kaczko, ja tu przylazłam sama nie wiem skąd.... .
ReplyDeleteZ tymi produktami poczułam się jak w domu... za dzieciaka, bo ja 5 km od ruskiego miasteczka w samym zachodniopomorskim mieszkałam...
To Zimowe Dziecko na lato będzie fajne jak nie wiem co:)