[4 Jan 2013]
(...)
Motto:
Patient: Is it a boy or a girl?
Obstetrician: Now, I think it's a little early to start imposing roles on it, don't you?
(Monty Python’s Meaning of Life)
Oświadczenie: Biskwit jest kobietą, choć faktycznie na poprzednim zdjęciu lansował się w męskiej pidżamie.
A tu również dla zmyły, we wdzianku z kwiatkiem... po tatusiu.
(...)
Mówią jaki Sylwester taki cały rok.
Tedy porzuciliśmy składanie szafy, niedokończone przejście do Narni, zgarnęliśmy dziatki i udaliśmy się na imprezę.
Taką tam składkową międzynarodówkę, gdzie każdy przynosi butelkę wina i swoje emigracyjne pretensje.
I gdzie nawet pies choć rosyjski to z paszportem z Houston.
Dyni się podobało, mimo, że fobia powodowana obecnością psa irytująco broniła jej dostępu do bufetu. Biskwit przez chwilę był atrakcją, ale wypadł z peletonu, gdy okazało się, że Jankesi wnieśli młodsze. Nieomal w drodze z porodówki.
Dla licznych, samobieżnych dziatek zabrakło wodzireja, więc wodziły się same. Głównie na pokuszenie.
(A ja cieszyłam się, że to nie na mojej kwaterze i że nie ja będę sprzątać.)
Kusząca była maszyna do karaoke, a w niej ‘I am a Barbie girl’.
(Obok Hamleta, prawdopodobnie najbardziej znany duński wkład w europejską kulturę.)
Dziatki sfiksowały na Barbie, poszło tego ze dwieście razy, każde w innej szczerbatej interpretacji. Wiem, bo przypadkowo, uziemiona przez jedzącego Biskwita, miałam miejsce w pierwszym rzędzie.
Jedyna przerwa w nadawaniu nastąpiła, gdy małej Dunce niespodziewanie wypadł ząb i wszyscy padli na kolana, by szukać.
(‘Za pierwszy dostałam szczoteczkę do zębów, a później to już tylko pieniądze...’ ¬ wyznała jakby rozczarowana Dunka. Może Zębuszka płaciła w koronach? )
Reszta dość tradycyjnie.
Niemcy zażyczyli sobie oglądania ‘Dinner for One’.
Duńczycy też, ale woleliby żeby NDR nadało im przed północą.
Brytyjczykom wszystko się podobało, nawet chleb ze smalcem.
Jankesi wypełniali sobą każdą chwilę ciszy i prześladowali nieuzasadnioną emfazą [1].
(Nie iżbym przeczyła, że córki mam udane i różane, więc kupuję frazę, że Bóg mnie nimi z wysoka pobłogosławił, ale już niekoniecznie, że obie (!) mówią z idealnym brytyjskim akcentem. Obie! Awsome, dude! Fab! and Wunderbar!)
...oraz nie omieszkali mnie speszyć pytaniem, czy w Europie nie występują peleryny do karmienia osesków?
Możliwe, że była to zwykła ciekawość, a możliwe, że tylko mnie wydawało się, że futruję Biskwita dość dyskretnie.
A Biskwit jadł.
Dziatki wyły ‘Life in plastic, it’s fantastic’, albo ciskały w siebie spyżą.
Pies wyżerał to, co spadło na podłogę, ale przy pierwszych fajerwerkach puścił pawia.
A był to duży pies, a dziatki sypały żywnością na lewo i prawo.
Przy pierwszych fajerwerkach nieletni podzielili się na dwa obozy.
Część zsikała się w gacie, część osmaliła sobie grzywki.
Dynia, o dziwo, była w grupie tych z łuną nad grzywką.
A Biskwit jadł.
Potem Duńczycy wspięli się na meble i tradycyjnie wskoczyli w Nowy Rok, a my wygraliśmy noworoczny kwiz, bo nikt nie odgadł, że w nieoznakowanej karafce przynieśliśmy mołdawskie, czerwone deserowe. Na mój gust wyciśnięte z porzeczek.
Furda wygrana, jaką przyjemnością było wypróbować zawartość pozostałych piętnastu karafek!
[1] Genezy tej narodowej emfazy upatruję w metodach wychowawczych. W dni, gdy Fuehrerem ‘Rezolutnych Lisków’ jest ‘nasza pani z Brystolu’ dzieci podśpiewują neutralne ‘The wheels on the bus’. W dni, gdy obowiązki przejmuje ‘nasza pani ze Szkocji’ Liski uczą się słów ‘powstanie, niepodległość, William Wallace’. A gdy rządy przejmuje ‘nasza pani z Teksasu’ Dynia wraca do domu skandując ‘Dynia is special, Dynia is special’.
Ponoć każdy z Rezolutnych skanduje tak o sobie.
Jak na zgrupowaniu Amwaya.
(...)
I byłoby to wszystko banalne, trywialne i bez znaczenia.
Byłoby.
Gdyby nie weszła ona.
Pod chustką na głowie ledwie odrastajcy kruchy jeżyk, dwa poronienia, sześć serii chemii, radioterapia, shit happens, chłoniak i nie chciałam was martwić.
I gdyby się nie rozsypała nad kołyską z Biskwitem.
Rozsypałyśmy się obie.
Jakoś tak, że nad kołyską Biskwita krążą jedynie wróżki od smutku i rozpaczy.
©kaczka
(...)
Motto:
Patient: Is it a boy or a girl?
Obstetrician: Now, I think it's a little early to start imposing roles on it, don't you?
(Monty Python’s Meaning of Life)
Oświadczenie: Biskwit jest kobietą, choć faktycznie na poprzednim zdjęciu lansował się w męskiej pidżamie.
A tu również dla zmyły, we wdzianku z kwiatkiem... po tatusiu.
(...)
Mówią jaki Sylwester taki cały rok.
Tedy porzuciliśmy składanie szafy, niedokończone przejście do Narni, zgarnęliśmy dziatki i udaliśmy się na imprezę.
Taką tam składkową międzynarodówkę, gdzie każdy przynosi butelkę wina i swoje emigracyjne pretensje.
I gdzie nawet pies choć rosyjski to z paszportem z Houston.
Dyni się podobało, mimo, że fobia powodowana obecnością psa irytująco broniła jej dostępu do bufetu. Biskwit przez chwilę był atrakcją, ale wypadł z peletonu, gdy okazało się, że Jankesi wnieśli młodsze. Nieomal w drodze z porodówki.
Dla licznych, samobieżnych dziatek zabrakło wodzireja, więc wodziły się same. Głównie na pokuszenie.
(A ja cieszyłam się, że to nie na mojej kwaterze i że nie ja będę sprzątać.)
Kusząca była maszyna do karaoke, a w niej ‘I am a Barbie girl’.
(Obok Hamleta, prawdopodobnie najbardziej znany duński wkład w europejską kulturę.)
Dziatki sfiksowały na Barbie, poszło tego ze dwieście razy, każde w innej szczerbatej interpretacji. Wiem, bo przypadkowo, uziemiona przez jedzącego Biskwita, miałam miejsce w pierwszym rzędzie.
Jedyna przerwa w nadawaniu nastąpiła, gdy małej Dunce niespodziewanie wypadł ząb i wszyscy padli na kolana, by szukać.
(‘Za pierwszy dostałam szczoteczkę do zębów, a później to już tylko pieniądze...’ ¬ wyznała jakby rozczarowana Dunka. Może Zębuszka płaciła w koronach? )
Reszta dość tradycyjnie.
Niemcy zażyczyli sobie oglądania ‘Dinner for One’.
Duńczycy też, ale woleliby żeby NDR nadało im przed północą.
Brytyjczykom wszystko się podobało, nawet chleb ze smalcem.
Jankesi wypełniali sobą każdą chwilę ciszy i prześladowali nieuzasadnioną emfazą [1].
(Nie iżbym przeczyła, że córki mam udane i różane, więc kupuję frazę, że Bóg mnie nimi z wysoka pobłogosławił, ale już niekoniecznie, że obie (!) mówią z idealnym brytyjskim akcentem. Obie! Awsome, dude! Fab! and Wunderbar!)
...oraz nie omieszkali mnie speszyć pytaniem, czy w Europie nie występują peleryny do karmienia osesków?
Możliwe, że była to zwykła ciekawość, a możliwe, że tylko mnie wydawało się, że futruję Biskwita dość dyskretnie.
A Biskwit jadł.
Dziatki wyły ‘Life in plastic, it’s fantastic’, albo ciskały w siebie spyżą.
Pies wyżerał to, co spadło na podłogę, ale przy pierwszych fajerwerkach puścił pawia.
A był to duży pies, a dziatki sypały żywnością na lewo i prawo.
Przy pierwszych fajerwerkach nieletni podzielili się na dwa obozy.
Część zsikała się w gacie, część osmaliła sobie grzywki.
Dynia, o dziwo, była w grupie tych z łuną nad grzywką.
A Biskwit jadł.
Potem Duńczycy wspięli się na meble i tradycyjnie wskoczyli w Nowy Rok, a my wygraliśmy noworoczny kwiz, bo nikt nie odgadł, że w nieoznakowanej karafce przynieśliśmy mołdawskie, czerwone deserowe. Na mój gust wyciśnięte z porzeczek.
Furda wygrana, jaką przyjemnością było wypróbować zawartość pozostałych piętnastu karafek!
[1] Genezy tej narodowej emfazy upatruję w metodach wychowawczych. W dni, gdy Fuehrerem ‘Rezolutnych Lisków’ jest ‘nasza pani z Brystolu’ dzieci podśpiewują neutralne ‘The wheels on the bus’. W dni, gdy obowiązki przejmuje ‘nasza pani ze Szkocji’ Liski uczą się słów ‘powstanie, niepodległość, William Wallace’. A gdy rządy przejmuje ‘nasza pani z Teksasu’ Dynia wraca do domu skandując ‘Dynia is special, Dynia is special’.
Ponoć każdy z Rezolutnych skanduje tak o sobie.
Jak na zgrupowaniu Amwaya.
(...)
I byłoby to wszystko banalne, trywialne i bez znaczenia.
Byłoby.
Gdyby nie weszła ona.
Pod chustką na głowie ledwie odrastajcy kruchy jeżyk, dwa poronienia, sześć serii chemii, radioterapia, shit happens, chłoniak i nie chciałam was martwić.
I gdyby się nie rozsypała nad kołyską z Biskwitem.
Rozsypałyśmy się obie.
Jakoś tak, że nad kołyską Biskwita krążą jedynie wróżki od smutku i rozpaczy.
©kaczka
Ależ skąd. A my? Wszystkie jesteśmy od radości i szczęśliwości bezmiernej. A unosimy się nad kołyską niemal mitologicznie.
ReplyDeleteNie lekceważ Wiedźmy Z Internetów!
Nie lekcewaze. Dzieki temu przetrwalam, dzieki temu sie sklejam i ide.
DeleteEch zycie... Mój maz tez by co roku dinner for one ogladal. Nie rozumiem go. ;o)
ReplyDeleteUroczy ten twój maly biskwicik zenski. Sliczna!
Ale to nawet ladna tradycja jest :-) Lepsza niz 'Kevin sam w domu'.
DeleteNiepojęte, że płeć noworodka jest dla tylu tak istotna.
ReplyDeleteImiona są zdecydowanie bardziej interesujące.
A nad kołyską każdy może być przez chwilę sobą.
Wróżka od tęczy z kredek bukuje bilety :)
Wiewior nadal docieka czemu nie Kasia? :-) Otoz, z nieznanych powodow, Norweskiego fascynuja rody krolewskie Europy. Mozliwe, ze wyborem imienia wynagrodzil Norweski Biskwitowi pospolitosc pochodzenia? Dla mnie ostatecznie to ladna klamra spinajaca nasze perypetie w Oslo z pozostalymi perypetiami. Acz, gdybym nie interweniowala, bylaby doslownie Metka-Malgorzata :-)
DeleteCzekamy!
Wiewiór nigdy nie zaakceptuje braku Katarzyny w waszej rodzinie. "Such a great name!" Biskiwt, oprócz klamry skandynawskiej, wpisuje się imieniem w obecnie panujące imienne mody nadwiślane, przynajmniej członem pierwszym - odstawać nie będzie :)
DeleteParcie na Katarzyne-Katharine bylo spore, bo tak mial sie nosic Norweski, gdyby go los pokaral kariotypem z XX. Ale w rodzinie jest juz jedna wnuczka posrednio o tym imieniu, wiec chcielismy uniknac kopii. Nie bez znaczenia byl fakt, ze oprocz wielu szlachetnych Kas, znalam te jedna, ktora okrutnie uprzykrzyla mi zycie w czasach dysertacyjnych i stad moje veto. Dunczycy potwierdzili, ze pierwszy czlon jest norweski, bo... solistka od Barbie Girl o tymze imieniu jest/byla norwezka. Jak to sie wszystko splata :-) Poza tym odkrylismy, ze w tutejszym narzeczu ow pierwszy czlon rymuje sie z Praline :-) Biskwit zostanie cukiernikiem.
DeleteZależy gdzie będzie mieszkać. Na półonocy rymuje się bowiem ze Szene (Scena), więc może paść na aktorstwo lub konferansjerkę ;)
Deleteczyli jak jest Dynia - Elżbieta i Ciasteczko- Sonia?
ReplyDeleteElutka odpadla w przedbiegach, bo szalona ciotka. Sonia - bo tak nazywa sie pies innej szalonej ciotki. Powiadam, byl z tym imieniem okrutny ambaras. Ostatecznie jest norweska wariacja na temat Magdaleny-Malgorzaty w jednym. Choc dlugo spieralismy sie o Metke :-)
Deleteładnie:), każde ładne jak się ładnie wypowiada ( tak mówiła moja mama ), ech piękne te dziecioki. Ciasteczko wydaje mi się podobne do Dyni. Snaczy sie piękniste jest!
DeleteOby te wrozki przyniosly Biskwitowi dar odpornosci na to co smutne i rozpaczliwe, swoiste przeciwciala na wszelkie nieszczescia i moc szybkiego sklejania sie po rozsypce.
ReplyDeleteI ja mam nadzieje, ze stoi za tym jakis Plan, ze moze celem Biskwita jest neutralizowac i dodawac otuchy. Bo inaczej, to z przeproszeniem, o kant stolu...
DeleteBiskwit się Orzeszkowej naczytał i w tak młodym wieku już globusy ćwiczy? Wykapana pani Korczyńska! Społeczeństwo karnie się rzucać będzie z proszkiem bromowym?;-)
ReplyDeleteCwiczy. Najudatniej w okolicach trzeciej w nocy ;-)
DeleteI gdyby nie moj idiotyczny upor to siegnelabym juz pewnie po galganek z makiem, butelke wodki lub smoczek.
Węszę pismo nosem, że Biskwit będzie bardziej jak LilBro.
ReplyDeleteI nie wiem czy to dobra wiadomość - w każdym razie dla Was z Norweskim ;)
Ci młodsi tak mają,że słońcem są i basta.
Dobre też przychodzi Kaczko. Zawsze.
"Ci młodsi tak mają,że słońcem są i basta".
DeletePotwierdzam! Potwierdzam! :D
Panpaniscus ofiarowal nam 'Rodzenstwo bez rywalizacji'. Czytamy i wyciagamy wnioski, jak sie w tym sloncu nie przypalic :-)
DeleteRozczulił mnie ten norweski kubraczek na Biskwicie, całkiem, jakby nad Bugiem dziany, a nie gdzieś tam nad Renem czy Mozelą :)
ReplyDeleteRaz jeden w życiu zdarzyło mi się spędzić sylwestra w Bawarii w bardzo niemieckim domu i wtedy obśmiałam się do łez przy "Dinner for One", bo oczywiście posadzili mnie przez ekranem w stosownym momencie i opowiedzieli historię, ale żeby tak co roku?
A Szwedzi, ktorzy co roku Myszke Miki? Niezbadane sa genetyczne preferencje narodow :-)
DeleteA retrowdzianek po tatusiu mamy pol szafy. Bedzie tu zatem nieco 'back to 1970s' :-)
O matko huto! Takie same kubraczki nosiłam, niestety zdjęcia mam jedynie czarno - białe i nie widać ich pełnej urody. Dziergały ciotki z tajemniczego miejsca nazywanego Nowogardem.
ReplyDeleteTwarda jesteś Kaczko, ja bym połowę tych dzieci i psa pewnie po dwóch godzinach zjadła, a następnie postrzeliła się śmiertelnie korkiem od szampana. :) No...ale ja nie mam Dyni i Biskwita na stanie.
Pieprzu, u siebie bym odstrzelila :-)
DeleteI ja w podobnym kubraczku na nielicznych zdjeciach (czarno-bialych, bo Norweski obfotografowany byl wow! kolorowym polaroidem!). Moze wykroj pochodzil z przemyconej na druga strone Odry 'Burdy'? :-)
Najpierw miałam radochę po pachy, bo widziałam to wszystko jakbym tam była co najmniej... myślę sobie - no to mieli udany koniec roku...
ReplyDeletea potem... potem poczułam się jak ta wróżka, co to nic dobrego wyczarować nie potrafi...
Przy Dyni wszystko bylo euforyczne, teraz z nieustanna refleksja nad kruchoscia ekosystemu szczescia. To tez chyba jakas lekcja, szkoda, ze tu i teraz trudno dopatrzec sie w niej sensu i fair-play.
DeleteI niech rozdzka, bron bog, nie wypada ci z rak, wszak wysiedzialas razem ze mna tego Biskwita. :*
A ja tam mimo wszystko sens widzę...
DeleteWam się należało, ot co! a ja cierpliwie czekać będę ile trzeba będzie... a Ty czekasz ze mną więc mi raźniej ;)
i jeszcze raz napiszę - bardzo, ale to bardzo cieszę się Waszym szczęściem!
jedyną refleksją mogę to ogarnąć: życie nie plecie się tak jakbyśmy tego chcieli czy oczekiwali, ono żyje własnym życiem i niezbyt ogląda się na nasze radości i rozpacze...
ReplyDeletepoza Biskwita iście arystokratyczna, celując palcem do nosa, z tym trzeba się urodzić ;)
o jakże mnie przeczucie zawiodło :), ale nic to - kobiety górą i basta!
ReplyDeletea powiedzenia o Sylwestrze od zeszłego roku nie lubię. spędziłam go w szpitalu z dzieckiem dużym, obgryzając palce pod salą operacyjną, gdzie miał mieć operację lub zabieg (skończyło się na zabiegu - drut w łapę wsadzili zewnętrznie, ale narkoza i tak była). i mówiąc szczerze to nie był dobry rok, cieszę się, że już za nami.
w tym roku na wszelki wypadek strąbiłam się mohito na wiejskiej zabawie. i mam nadzieję, że 2014 będzie świetny, czego i Tobie życzę.