1599-1600

 [1-2 Jul 2013]

Komentarz do komentarzy spod poprzedniej notki wymknął się spod kontroli.
Zatem tutaj.


Motto: Lepsze addendum niźli duodenum.

(...)
To w sumie temat na esej lub na materiał dla ‘Sprawy dla reportera’.
Aż kusi, żeby wrobić w to Fidrygaukę, bo ona jak chart ściga lokalne stereotypy, ale temat taki już w sumie, nolens volens, przejedzony. 
My kontra Oni.
Kto jada lepiej? Oni ze swoją zimną pizzą, ale, oddajmy sprawiedliwość, i z niedzielnym graniturem najrozmaitszych warzyw do Sunday Roast (w tym pasternak i brukselka), czy my z gorącym bigosem na świni, ale podlanym krupnikiem?

Wycinek rzeczywistości, który reprezentuje matka Emetyka, a który opisałam poniżej to grupa matek (głównie, zrządzeniem losu, nauczycielek), z którymi połączył nas ‘Ars Partus’ płatny kurs rodzenia. Kurs dobrowolny, nienajtańszy - my puściliśmy nań całe becikowe od Davida - nie jest to więc grupa, która korzysta z zasiłków lub bonów żywnościowych do realizacji w sieci sklepów 'Iceland' (gdzie tylko przetworzone mrożonki oraz prawdopodobnie zielony soylent)  lub ‘Wszystko Za Jeden Funt’.
Mówimy tu o klasie średniej, a przy tym mężach zarabiających bardzo powyżej średniej krajowej, mówimy o domach i hipotekach, o wakacjach na kontynencie.  Jak również o czasie wolnym, bo, kolejnym zrządzeniem losu, wszystkie, nieomal bez wyjątku, matki mają kolejne, wyjątkowo niekłopotliwe i spolegliwe, młodsze dzieci.
Również, żadne z dzieci starszych, rówieśników Dyni,  nie wykazywało nigdy ku jedzeniu niechęci, nie epatowało alergiami pokarmowymi, nie puchło anafilaktycznie na widok talerza.
Żarły te dziatki marchewki, kartofle, pietruszki, ryż, kleik. Jak leci. Próbowanie naprawdę sprawiało im przyjemność.
A mateczki im przecierały marchewki, kartofle i pietruszki według pierwszych przepisów  kuchennej bogini, niejakiej Annabeli Karmel.
I przyznaję, był czas gdy sen z powiek spędzała mi myśl: dlaczego zatem? Skąd ta nagła zmiana? Skąd dryft ku pizzy i rybnym paluszkom? Przecież gotowały!
Znudziło się?
Że z wygody?
Z lenistwa?
Z tradycji?
Z ignorancji?
Z kulinarnej ksenofobii?
Przez tę Anabellę z jej przepisami ‘szybka i zdrowa pizza z bułki dla dwulatka’?
Aż wreszcie odpuściłam, bo temat chyba mnie przerósł.
Anegdotek mamy bez liku.
Jak to Emetykowie wrócili ze słonecznej Italii wdzięczni losowi, że zabrali ze sobą makaron z Tesco i własne talerze, bo 'przecież dzieci nie zjadłyby innego niż w domu. Ani na niczym innym.'
Jak to na sraczkę i pawia, któraś mamunia karmiła dziecko truskawkowym jogurtem naprzemiennie z czekoladowym mlekiem, aż do momentu gdy dziecina zwymiotowała podszewkę żołądka i należało hospitalizować.
Jak to przynieśliśmy na imprezę dla dziatek karton polskiego soku jabłkowego w wersji antonówka, a mateczki  zbladły, wyjęły czosnek i wezwały egzorcystę, bo ‘ten sok zawiera cukier!’. Po czym wyciągnęły z toreb porzeczkową ‘Ribenę light’, rozbełtały z wodą z kranu  i rozlały niemowlętom oraz starszym do butelek i szklanek.
Norweski z naukową ciekawością krążył wtedy po sali zbierając dane na temat szkodliwości cukru. Pod koniec imprezy mieliśmy pełen przegląd, od:  'cukier niczemu w organiźmie nie służy', 'nie jest do niczego potrzebny', przez: 'cukier powoduje cukrzycę', do: 'od cukru wyłącznie się tyje i psują się zęby'.
I to jest poziom wiedzy tego wycinka klasy średniej, kształconej w tutejszym systemie, a szczególnego pieprzu sprawie dodaje, że panie się realizują we wszystkich szczeblach szkolnictwa, wykładając również przedmiot znany jako... proszę usiąść...  science.
Przyjęliśmy zatem do wiadomości, że tubylcy są z innej gliny, a energię czerpią z kosmosu lub zimnej fuzji.
Zimnej szczególnie sprzyjałby klimat (!).
No dobrze, myślę, może się czepiam?
Może to statystycznie nieistotne obserwacje? Może przestaję wyłącznie wśród światłych Matek Polek,  prymusek z profilu biol-chem, a mściwy los tak wyselekcjonował tubylcze, by nie odróżniały bakterii od witaminy?

[Cukrzana dygresja:
... od cukru wyłącznie się tyje.
Tymczasem producenci aspartamu, jestem pewna, zacierają ręce i na zebraniach rad nadzorczych swych osładzanych korporacji obściskują się na niedźwiedzia lub klepią po plecach.
Propaganda zrobiła swoje.
Cukier to cukrzyca.
Na kolejnej imprezie, jedynym napojem nie zawierającym słodzików było wino.
Woda mineralna (!) była z aspartamem, piwo z aspartamem, cola w wersji light, sok bez added sugar.
Z nadzieją rzuciłam się na butelkę Fanty i przypłaciłam to haftem.
Albowiem producenci nie uważają już za stosowne informować o składzie na okładce. Fanta nagle przestała zawierać cukier, a zamiast niego ma uderzeniowe dawki nienaturalnych cząsteczek (tu pewnie obruszą się chemiczni puryści, tak jak zawsze obrusza się Norweski, wszak aspartam teoretycznie nie jest nadnaturalny). I ta Fanta tak zupełnie bez uprzedzenia, że jest zero lub light.  A ja dramatycznie reaguję na nienaturalne cząsteczki.
(To coraz kłopotliwsze dla mego dobrostanu na Wyspie, nieomal tak kłopotliwe jak alergia na orzechy, bo słodziki są wszędzie.)
Tośmy sobie z Dynią wypiły wino rozcieńczone z wodą, którą miałyśmy w bukłaku, a Norweski pojechał na stację benzynową po napoje ratunkowe.
Odtąd i zawsze wozimy swoje.
Tu dygresja do dygresji:  omijam teorie spiskowe, nie interesują mnie statystyki zachorowań na nowotwory, które jak to statystyki, można dowolnie wyginać. Bardziej zastanawia mnie/niepokoi bezrefleksyjne dostarczanie organizmowi fenyloalaniny w aspartamie i jej udziały w neuroprzekaźnikach.]

(...)
Cóż.
Argumentem za hot-dogiem może być, niewyluczam, wygoda.
Wystarczy zajrzeć na stronę Annabelli-Karmelli i przeczytać komentarze typu:  ‘it seemed a bit of a process to marinade and then all the varying coatings… ‘ I nie są to komentarze do galantyny z ośmiornicy i słowiczych języków, ale do najpospolitszych chicken nuggets zamarynowanych przed usmażeniem.
Rozejrzyjcie się u Annabelli. Czy tylko ja mam wrażenie, że przechwyciła ona jeden ze wschodnioeuropejskich zeszytów do ZPT i kręci biznes na krokodylkach z ogórka oraz na tym jak ugotować makaron?
Nie lubię jej, denerwuje mnie, jestem do niej uprzedzona. Fakt, zastępuje śmieciowe jedzenie z supermarketu wersją domową, być może o mniejszej szkodliwości, ale nie czyni nic, by poprawiać kulturę jedzenia, promować slow food i oprócz poczucia misji, nie ma żadnych kwalifikacji. 

(...)
Cóż.
Diety Emetyków nie ogranicza z pewnością sklepowy asortyment.
Jest tu na półkach nieomalże wszystko, a jeśli nie ma na półkach to jest on-line w sieci.
Chcesz dodać do curry świeże liście papedy, klik klik na jutro z dostawą do domu.
Potrzebny ci Bratwurst lub Schweinshaxe – germandeli dot com.
Do tego nieustannie programy telewizyjne, gdzie amatorzy i restauratorzy gotują, pieką i jedzą wykwintne potrawy na porcelanie Royal Dulton lub Jamie Olivier smaży pizzę na patelni opcjonalnie ciapie łychą śmietany w wydłubane mango, bo realizuje się w konwencji ‘zdrowo sobie ugotuj w piętnaście minut’.
Gdzie jest środek? Najlepiej złoty? Choć nie wzgardzę innym metalem szlachetnym?
Dynia z obiadowymi trojakami – Eintopf do podgrzania, zielone, deser (jogurt lub galaretka), stanowi w ochronce ewenement.
Młodzież przynosi tam kupne kanapki z supermarketu lub kiełbasiane rolki, ale tu i przesadnie nie wymagajmy, ochronka jest proletariacka i skupia przede wszystkim dziatki wiejskich dorywczych pracowników fizycznych. Progenitura intelektualistów z fabryki molekuł jest w mniejszości. Ale widzę, i morale mi upada, że nawet matka Rubenita i Eduarda, strażniczka złotych ziaren paelli, odpuściła i w dwojakach posyła młodzieży kanapki z białego chleba, choć nadal – ku chwale Juana Carlosa Pierwszego, czy Drugiego  - z chorizo.

[I tu mogłaby nastąpić kolejna dygresja, że kanapki z chorizo jako podstawa diety Rubenita, który przez cały swój krótki żywot żarł dotychczas z takim samym zaangażowaniem jak  i Dynia, to skutek jednej z przebiegłych manipulacji ‘nie będę jadł niczego innego, bo lubię tylko kanapki z chorizo’ patrz: efekt uboczny narodzin młodszego brata. Gdyby Dyni przyszło coś takiego do głowy, myślę, że doskonale zdaje sobie już sprawę, że zabilibyśmy ją śmiechem, bo nikt w tym domostwie nie ma czasu na spersonalizowane gotowanie lub składanie kanapek pod klienta. Jeśli w menu występuje kaszanka – wszyscy jedzą kaszankę, nie jedzą – chodzą głodni. I choć widać na kilometr, że Rubenito owinął sobie menu i rodzinę dookoła palca to też ostatecznie i nie moja rola, by potrząsać. Potrząsanie w dziedzinie tak grząskiej jak macierzyństwo rzadko przynosi oczekiwane rezultaty typu dozgonna wdzięczność i kwiaty pod pomnikiem.  Acz, niesamowite, nieprawdopodobne, nieomal jak z Archiwum X jest to, jak bardzo matki ślepną, milkną i nie słyszą, gdy rozbija się o własne dzieci. To niesłychanie przynagla, by nad własną głową zainstalować CCTV.]

Wracając do trojaków, może i w ochronce Dyni trojaki to ewenement, ale względem polskich standardów opieki nad dzieckiem, bliżej nam chyba patologii niż piedestału.
Albowiem, jak zauważyłam, ojczyźniane standardy są mocno zawyżone, a nawet rzekłabym zaciskają się pętlą, zupą, drugim, a nawet sałatką wokół szyi.
Rozmawiając z Matkami Polkami podczas wizyty w ojczyźnie raz, czy drugi podzieliłam się w gronie spraną historyjką, że pod presją grupy rówieśniczej dziecko mi -  cha cha! - odmawia spożywania grzybów.
Za każdym razem, ku mojemu zaskoczeniu, reakcja była podobna: już wprowadziłaś grzyby?
Za pierwszym razem – zignorowałam, za drugim – uniosłam brew w zdziwieniu, za trzecim – poszłam sprawdzić w lustrze, czy nie jestem wielbłądem.
Ich zaskoczenie kontra moje zaskoczenie.
Ich, że ignoruję algorytmy.
Moje, że i s t n i e j ą szczegółowe (!) algorytmy wprowadzania podzespołów diety!
Gdy tymczasem ja parłam jak traktor bez przykładania wagi do czasu, sezonu, wykresu, czy konstelacji gwiazd.
Warzywa, sztuki mięs, nabiały, potem, co ukradnie z talerza, do tego zimne mleko z lodówki.
Chciało? Jadło.
Oliwki, grzyby, rolki sushi, orzechy, byle miód dopiero po roku i z dala trzymać od wędzonego, próżniowo pakowanego, za to przypraw nie szczędzić, ale soli nie nadużywać.
Tego się trzymałam, a cokolwiek bym nie uczyniła, pielęgniarka środowiskowa piała z zachwytu nad mą ekstraordynaryjną wydolnością wychowawczą.

[Służę dygresją. Szkołom na Wyspie – nie wiem, czy wszystkim, czy tylko w tym konkretnym hrabstwie – przekazano wytyczne, zakazujące komentowania stanu higieny osobistej uczniów, poruszania tematu w rozmowie z rzeczonymi lub ich rodzicami, w  uzasadnieniu: 'aby uniknąć dyskryminacji'. Być może z tego samego powodu, z obawy, że ją posądzę o niecne, pielęgniarka środowiskowa piałaby z zachwytu, również wtedy gdybym karmiła dziecko styropianem? Nigdy się nie dowiemy.]

Zatem na ojczyźnianą miarę, co wyraźnie podkreśla geograficzno-mentalny relatywizm sprawy, należy mi się dekoronizacja i zrzut z pomnika.
(Do listy przewinień dodajmy, że Dynia opowiada światu ‘my like Donalds’ i być może zdążę się wytłumaczyć, że głównie chodzi o nieograniczony dostęp do dozownika kepuczu, który to kepucz można wylizywać z papierowej miseczki, lub też o słomkę i balonik, nim uderzy we mnie pierwszy kamień owinięty w kartkę ‘już wprowadziłaś kepucz?!’)

Ponoć istnieją sekretne społeczności Matek Polek, które sprzeciwiają się jarzmu ekologicznego pasztetu z marchewki i dewolaja z cukinii i patatów. Ponoć istnieją fora internetowe ‘a  ja karmię parówkami’. Nie wiem, nie byłam, słyszałam, ktoś opowiadał.
Jeśli tak, jeśli to na poważnie, to powiedzmy, że to protest na miarę ‘na złość babce odmrożę sobie zadek’.
Ostatecznie chodzi tu o zadek i przyległe organy przyszłości narodu.
Własne można sobie odmrażać, cudzych – jakoś nie przystoi.

(...)
Czy to nie na blogu zimno wywiązała się kiedyś dyskusja piętnująca kompensowanie sobie braku czasu dla dzieci produkcją eko-przetworów z eko-marchewki?
Zatem na podstawie dotychczasowych obserwacji zauważam, że dorośli często wcale nie chcą spędzać czasu ze swymi dziećmi, dzieci chcą spuścić ze smyczy i marzą by te zajęły się sobą.  Patrz: najostatniejsze garden party – krzesła pod ścianami jak na szkolnej dyskotece  format: wczesna podstawówka lub  wieczorek taneczny u Dulskich, a dziateczki samopas na stoku lub oturlałe po krzakach (bo ogródek na górce), wysłuchujące karnych komend: nie rusz, nie dotykaj szyb rękami (?!), książek na dwór nie wynoś (?!), zejdź, przestań, zachowuj się, odsuń!!!
Czyż zatem nie byłoby pięknie, aby choć w tej marchewce chcieli się zrealizować?


(...)
I jednocześnie nie mam wątpliwości, jeśli za rok wyślemy Dynię do tutejszej szkoły to trafi w szpony szkolnej stołówki. A najlepsza szkoła w okolicy szczyci się menu niczym nie ustępującym tablicy z lodówki Emetyka za zasługę poczytując sobie minimalną podaż warzyw (‘bo nie było popytu, w ten sposób ograniczyliśmy wydatki’). Chwilami nawet stołówka w najlepszej szkole to Emetykowe menu przebija oferując smażoną rybę z frytą, smażone mięso z fasolą, a do tego czekoladowy placek z lukru i kremu. Szkoła chwali się również polityką zerowej tolerancji dla czipsów i czekoladowych batonów.  Ktoś im musi tam jednak robić koło pióra, bo wyrzucając osmarkaną ze wzruszenia chusteczkę dostrzegłam w koszu na śmieci papierki po produktach koncernu Mars i Walkers. Indagowana na ten temat Dyrekcja (nie mogłam się powstrzymać, choć Norweski kopał mnie po kostkach), zmieniła kolor i odrzekła, że to na bank odpady po odwiedzających.  Niech tam.  Udajmy, że wierzę. Udajmy, że wierzę, że tego dnia odwiedziło ich czterdzieści osób lub jedna, tuż po napadzie na sklep ze słodyczami.

(...)
Powiedzmy tu sobie szczerze, jedzenie mogę jeszcze w pewnym stopniu kontrolować.
Z innymi rzeczami – dużo gorzej.
Lucynie zaczął odpadać palec u stopy.
Lekarz przypisał fungicyd, matka Lucyny podobno zastosowała, jednak skoro po trzech dniach (!) nie było poprawy,  zaniechała. Lucyna biegała boso, bez skarpet, chętnie wymieniała się pantoflami z wesołą gromadką innych bosych (‘Dyniu, pod żadnym pozorem nie zdejmuj tam skarpet!’).
Po pewnym czasie na dolne kończyny Lucyny wstąpiła wysypka.
Rzuciłam kątem oka, gdyż spełniam się jako dermatolog-amator, rzekłam do Norweskiego: ‘Grzyb! Izoluj nasze dziecko!
Lekarz rodzinny obejrzał ponoć ponownie  i odpadający palec, i nogi i orzekł – palec-grzyb, nogi - egzema.
Nawet okiem nie mrugnął, że wysypka szła prostą drogą, wektorem rajstop od palca przez stopy.
Może patrzył przez odwróconą lornetkę?
Przypisał inny grzybiotyk, a nogi nakazał smarować maścią ze sterydami i zmienić proszek non-bio na inny non-bio.
Od intensywnego smarowania grzyba kortyzolem, grzyb raźno przeskoczył na dłonie matki Lucyny, gdzie wykwitł w zdiagnozowaną przez rodzinnego... a jakże ... egzemę. Jak człowiek się uprze to zawsze jest szansa, że symptom dopasuje się do diagnozy. Ileż to razy Doktor House identyfikował toczeń.
Sytuacja w chwili obecnej przedstawia się następująco. Po dwóch miesiącach cała rodzina Lucyny ma już ‘egzemę’. Emetyk, który lubi się tulić, ma adekwatną wysypkę. Lucynie trzeba chirurgicznie usunąć paznokieć, by powstrzymać grzyb.
Ja prasuję skarpety.
A świerzb? Wszy?
Poczekajcie. To się dopiero będzie działo.

@kaczka
37 comments on "1599-1600"
  1. ja pierdziule ale sie obczytałam. To pić te coca-cole light czy pod żadnym pozorem??? ( bo pijem:(

    ReplyDelete
  2. O forum parówkowych Matek Polek nie słyszałam, natomiast widziałam kiedyś w autobusie kobietę karmiącą swoje dziecko (około roku?) pączkiem i Fantą. Moi znajomi z zapędami eko - na początku wielorazowe pieluchy, kosmetyki najlepiej home made itd. - dwuletniego malca karmili już pasztetem z opakowania typu cena 2,50 PLN a skład to mom, skórki itp. Bo lubi. A w jakimś artykule czytałam, że gdzieś na rozpoczęciu roku szkolnego, gdy wychowawczyni powiedziała, by nie dawać dzieciom na śniadanie słodyczy, bo potem nie mogą skupić się na lekcji, jakiś ojciec zapytał - czyli chipsy można?
    a propos ketchupu - zdaje się, że McDonaldowy to chyba najmniej chemiczny ketchup ;)

    skoro już poruszyłaś temat o haftowaniu angielskim jedzeniem... haftowanie na ekranie zaczyna się chyba od nr 4 lub 3, dalej nie oglądałam, ale i tak najlepszy komentarz jest o makaronie Hello Kitty ;) http://www.youtube.com/watch?v=wxrxwSCB31U

    ReplyDelete
  3. Kaczko, powalczyłabym chętnie ze stereotypami :), gdyby ... krew się we mnie nie gotowała i szlag jasny mnie nie trafiał na wspomnienie wizyt tubylczych dzieci.
    Nie przypominam sobie wizyty kolegów i koleżanek moich młodych, która nie zakończyła by się lądowaniem całych porcji pysznego, upichconego przeze mnie jedzenia w koszu.
    W poczuciu winy i strachu, że znajome matki już nigdy nie wyślą swoich pociech, do tej dziwnej Polki, co to dzieci głodzi, rzucałam się tostować watolinę i serwować z masłem (niestety polskim, niesłonym). Chipsy i herbatniki też ratowały sytuację.

    Niestety, moje dzieci są też zindoktrynowane i gdyby nie moje marne i nieregularne wysiłki, również żywiłby się tylko czipsami o smaku krewetkowym lub octwym, fasolką, tostami i - a jakże - Ribeną.

    A szkolnym obiadom mówię kategoryczne NIE!

    O wszach wszak już pisałam.
    I jeśli myślisz, że sprawa zamknięta, to się grubo mylisz.
    Nawet najazd na dyrektora i argumenty o obozach koncentracyjnych tudzież wiktoriańskich workhouse'ach do niego nie dotarły.

    Przyjdzie mi chyba zacząć demonstrację pod szkołą i wezwać reportera Daily Mail.
    A na czole nalepię sobie to zdjęcie (uwaga, dla ludzi o mocnych nerwach; nie oglądać przy jedzeniu)
    https://www.facebook.com/photo.php?fbid=606654839368466&set=a.231850383515582.62234.231845996849354&type=1&theater

    ReplyDelete
  4. Off top, ale nie mogę się powstrzymać.
    Szanowna i Droga Kaczko, postuluję częstsze poruszanie tematów kontrowersyjnych - skoro owocują taaaakimi Twoimi notkami. :-)
    R.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Przyłączam się do apelu.
      Tylko rozbijać na krótsze wpisy, bo jak już się nam Kaczka rozkręciła społecznie, to poruszyła tyle tematów w jednym, że skomentować wszystkiego nie idzie :)

      Delete
    2. Właśnie :) dołączam się do tej petycji.
      Ja kiedyś Angielskiemu nie mogłam przetłumaczyć, ze rodzynki w białej czekoladzie MAJA cukier ;P
      Kłócił się i dąsał, ze skoro tam napisali ze sa light to NA PEWNO nie maja cukru i mozna je na diecie jesc do oporu, a nawet schudnie sie od nich ;)
      Inny kosmos jak rzekłaś :))
      Pozdrawiam AgaG.

      Delete
    3. Wiem, wiem! Przesadzilam, ale mialam okazje, bo Dynia zajeta Hauptcioteczka i wozkiem z Edwardem.
      No i ta terapeutyczna zaleta bloga. Mozna sobie wylac, a mnie sie nazbieralo po kokardke :-) Nie moge pojsc w tym kierunku, bo sa lepsi (tak, tak droga Fidrygauko, co piszesz z zacieciem antropologiczno-spolecznym i spod twej reki wychodza takie autopsje miejscowych obyczajow, zes jak Doktor Tulp klawiatury!) Ale tez i nie moge obiecac, ze juz mi sie nie zbierze...

      Delete
  5. Geograficzno-mentalny relatywizm sprawy - obserwuję i już się nie dziwię wcale, nie upieram:

    Smycz - moje opowiastki o wyspowych jakże powszechnych w Middlands dzieci prowadzonych na smyczach budzą niedowierzanie i senne koszmary wśród teutońskich rodziców.

    Picie - polskie dzieci dują przed snem kaszę w butelce, a tuetońskie zimną wodę z kranu, tudzież wstrząśniętą nie mieszaną rozcieńczoną herbatę z kopru włoskiego.

    Kopanie - polski naród od dnia narodzin potomstwa punkt 19 wyciągaja wanienki i inne wodne akcesoria, a teutoński przez pierwszy rok okazyjnie przeciera potomki wilgotną szmatką.

    Kremy - wszyscy znani mi Teutończycy wierzą, że nie ma lepszego kremu dla potomstwa jak brak kremu i świeże powietrze. A w Polsce widuję armię Penatenów, Nivea i Sudocremów.

    I można by tak dalej. I każda strona jest słuszniejsza. I każda jedzie swym torem bez zastanowienia. Co Tobie Kaczko, ku naszemu szczęściu i uciesze, zostało oszczędzone :) Miałaś z Norweskim kursy kolizyjne w tej kwestii?

    ReplyDelete
    Replies
    1. afair na blog Kaczki trafiłam przez jej komentarz w od-rana-do-wieczora, poświęcony właśnie tym różnicom... :D

      Delete
    2. Bebe, na szczescie jestesmy dyletantami w dziedzinie hodowli dziatek, wiec kurs kolizyjny mialam jeden. O smoczek. Norweski nalegal, by kupic jeszcze przed porodem. Ja nalegalam, ze to glupi pomysl. Dynia mnie poparla. (Jesli dzis zapytasz Norweskiego o smoczek, uslyszysz, ze to on byl glownym katalizatorem chowu bezsmoczkowego i ze uwaza to za jeden ze swych najwiekszych zyciowych sukcesow :-)))
      A teraz od czasu do czasu nam sie zdarza siebie zadziwic, jak chocby opisana wlasnie fryta z wieprzem, ale to nie sa jakies drastyczne zejscia z kursu typu: bede kapac dziecko w tajemnicy lub z premedytacja za plecami lamac ustalone reguly. Kurs, chce wierzyc, jest jeden, ale lekkie odchyly nieuniknione, nawet, a moze szczegolnie u dyletantow?

      Delete
    3. Pytam z ciekawości, bo przygotowuję się sama na widok butelki z bawarką... Choć pewnie tutejsza opieka społeczna i tak odbierze nam potomstwo, bo uparcie odmawiamy odprowadzania potencjalnych dziatek do szkoły.

      Naprawdę bez smoczka???? Jesteście miszczami!

      Delete
    4. Chcialabym moc napisac, ze to nasza zasluga, ale to wylacznie zasluga Dyni. Pamietam, jak przez mgle, ze byla czasem pokusa, by zapchac maly dziob kauczukiem, ale poniewaz nie mielismy go w domu to sie zawsze jakos rozchodzilo po kosciach.
      Martwilo mnie, ze Dyniut bedzie sobie musial radzic z trzema jezykami, akcentem hrabstwa oraz moimi uszczerbkami na wymowie, a gdyby tak jeszcze zapchany smoczkiem... pelna katastrofa. Tyle, ze rozne dziatki z roznej matki... Taki Emetyk do dzis ssie kciuk. Dynia probowala przez chwile, ale jej nie smakowal.
      A w sekrecie, to tak naprawde, najbardziej mi szlo o estetyke - moze niemowleciu jeszcze ujdzie, ale trzy-czterolatek ze smoczkiem? (lub butla kaszy?) FUJ!

      Bedziecie uprawiac haus-schooling? Miszcze!

      A kwestie roznic geograficzno-mentalnych biore na klate tak - jesli intuicja mi szepce, ze nie wydaja sie grozne (typu przecieranie szmatka niemowlecia zamiast codziennych ablucji) to w to ide. Jesli intuicja mi krzyczy w ucho, zebym sie miala na bacznosci (nieznane dlugoterminowe skutki pojenia aspartamem) to sie mam. No i najwazniejsze nasze odkrycie - dziecko zwykle WIE, co mu potrzebne. Oczy szeroko otwarte wystarcza :-)))

      Delete
    5. Haus-schooling????!!!! Przecież ja muszę mieć czas na MOJE kredki!
      Będzie klucz na szyję i GPS ustawiony na budynek szkoły w rękę potomka. Choć podobno, w Teutonii nie puszczą go samego do domu. Będzie normalnie w szkole nocował.

      Delete
    6. Moze bedzie sie wymykal w prochowcu i ciemnych okularach :DDD

      Delete
  6. Kaczko, toś się naprodukowała. Bardzo mądrze zresztą i jak zwykle przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Zakończenie mnie trochę zmroziło ;)).

    Adoptuj mnie :D.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Chcialabys chodzic w wyprasowanych na kant skarpetach? Mieszkancy tego domostwa maja mieszane uczucia :-)

      Delete
  7. Kaczko...to cię rzeczywiście musiało nieźle bodnąć! Mam nadzieję, że to nie moja kartka z menu tak cię wpieniła...u mnie same dobre i w miarę możliwości zdrowe rzeczy, obiecuję :-)!

    fidrygauko...jak Amerykanie jedzą, nikomu nie trzeba opowiadać ale albo z politowania do mnie albo obżarli się już syfu i teraz dobre smakują...Sama siebie pogrzebałam ugotowaną prawdziwą zupą pomidorową bo teraz rodzice pytają kiedy będzie zupa bo muszę na chwilę wyjechać i czy mogłabym się dziećmi zająć. O naleśniki pobiły się klockami dwa przedszkolaki a mizerię robię z dwudziestu małych ogórków. Może "wasi" też się obeżrą i przyjdą z burczącymi brzuchami do ciebie.

    Jestem taka głodna...idę jeść - chleb wprawdzie z ekologicznej piekarni ale masło z Aldi :-)!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bodlo! Sie nazbieralo.
      I tez zaczynam wierzyc, ze nawet pojedyncze nawrocenia sie licza :-)
      Maslo lepsze nizli margaryna :-)

      Delete
  8. tysiąc ważkich tamatów w jednym!
    a mnie dziabnął ostatnio temat nauczycielki szkoły specjalnej, która dziecko swe autystyczne wychowuje, jakby kompletnią amnezję na nauki pedagogiczne i specjalne miała. Zwykła prosta baba ze wsi lepiej czuje jej dziecko i wyprowadza na prostą niż ona. Żal dupę ściska i nie chcę rozwijać tematu, ale widzę zbieżności.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tu bym mogla tez duzo... Najciemniej pod wlasna latarnia. I sie martwie, ze mi tez jeszcze moze kiedys zgasnie...

      Delete
  9. Jadam tam, a raczej jest mi tam gotowane. Chciałam raz dorzucić polskiego koperku do ziemniaków i niemal zostałam zlinczowana - zielone do ziemniaka, OH MY GOD! - jakiez to nieapetyczne, stłuczmy z marczewką...hurrraaa, poimarańczowe lepsze. Otaczaja mnie ludzie z wyższym wykształceniem/ dwoje biologów, matematyczka, inżynier elektronik/, którzy wierzą, że wysokość brzucha księżnej Kate świadczy o płci dziecka . "Nie wiecie tego w Polsce???" Posmyranie po plecach ma pomóc w zatwardzeniu, z tym, że smyrać należy z góry w dół - li i jedynie. Najbardziej ubawił mnie jednak wizytujący GP.
    - czy sądzi pani, że X. ma infekcję dróg moczowych?
    - Nic na to nie wskazuje, ma kłopoty z chodzeniem i pamięcią. /moim zdaniem ma galopująca demencję./
    - Droga X. czy cos panią boli?
    - Szyja.
    - Hmmm...na wszelki wypadek przepiszemy antybiotyk bo to może być infekcja dróg moczowych.
    :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wedlug miejscowych zatwardzeniu u niemowlecia ma rowniez pomagac sok pomaranczowy.Wedlug amerykanskich wierzen, plyn typu 'kret' zmieni kolor i ujawni plec dziecka, gdy nasika nan ciezarna matka.
      I zeby nie bylo, zem uprzedzona, swiezo narodzone polskie nie wychodzi z domu bez czerwonej kokardki i wlosa (?!) obwiazanego wokol malego palca u nogi.
      Ewolucja nie nadaza z eliminacja, czy glupota jest wygodnym fenotypem?

      Drogi moczowe tak jak ryba psuja sie od glowy :-)))

      Delete
  10. Kaczko, sorry za mój pierwszy lakoniczny komentarz, wstydzę się patrząc na następne ale od początku wiem, a Pieprzu mnie w tym utwardził ( nie mylić z zatwardzeniem) , że mogłabym popełnić trzy razy taki długi jak Twój pt " z życia wzięte' tyle ,ze mniej naukowy.
    Mnie już nawet cycki opadają, nie tylko ręce nad otoczeniem. Na Wasze wszy:) czekam z utęsknieniem, przecież to należy do tradycji i nie przesadzajmy , ze w Polsce nie ma jak głosi tutaj gromkim głosem piata kolumna czyli wszystko co angielskie idealne jest.
    Pozdrówka.

    PS
    podbijam , co z tą colą, bo jeno Tobie ufam.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja też chcę wiedzieć! Nie piję i gardzę słodzikami ale mam tu takiego co zdrowo (sic!) przesadza. I widziałam takie coś:
      http://www.youtube.com/watch?v=hpoAtwVyzZI

      Delete
    2. Zaraz tu napisze, ale upraszam nie traktowac ponizszego jako opinii eksperta.

      Delete
  11. Machnęłam od deski do deski - jednym tchem :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dalo tak rade? ja sie zgubilam w strumieniu swej swiadomosci :-)

      Delete
  12. Ha! Czuję, kaczko, żem Cię niechcący zapłodniła. A może to zbieg okoliczności i bodźców? W każdym razie przenosimy się do Francji, gdyż w zaistniałej sytuacji nie wiemy, kto jest ojcem, a kto matką tego sukcesu. A tam będziemy po prostu rodziną (zastępczą?). Kcesz?

    ReplyDelete
  13. Wyszedlek. Zajetyk. Zaraz wracam, niech no tylko za Hauptcioteczka sie drzwi zamkna :-)
    Oj, bedzie o czym pisac, gdyz dla przykladu, odbywajac z Dynia doroczna wizyte w szpitalu u swietego Tomasza w ramach profilaktyki alergii pokarmowych, odbylysmy pogawedke z dietetyczka i to smakowita kontynuacja powyzszych rozwazan. Bedzie takze o tym, co we wlasnym gniezdzie ;-)

    ReplyDelete
  14. O plynnym aspartamie.
    Szczerze?
    Szczerze.
    Ja bym nie pila
    Byc moze pojone aspartamem szczury maja sie dobrze i zyja dluzej. Moze nawet taki cynik jak ja, musialby przyznac, ze badania kliniczne przeprowadzono uczciwie i wnioski wyciagnieto slusznie, i ze wynikow nie sponsorowal zaden producent.
    Byc moze nie istnieje zaden zwiazek miedzy dodatkowa fenyloalanina w systemie, a produkcja adrenaliny, poddenerwowaniem, hustawkami nastrojow, agresja, etc.
    (Nie mam zadnych dowodow, nie szukalam z determinacja, polegam jedynie na wlasnych obserwacjach. Takie osobiste konspiracyjne teorie. Wczesniej uwazalam, ze sie w glowach Amerykanom robi od masla orzechowego, teraz mysle, ze moze wlasnie od aspartamu? Skad sie biora szczegolnie tam te tabuny dziatek z ADHD? Czy to przypadek, ze podlaczony do Ribeny light Emetyk nagle trzaska drzwiami i ciska butem w matke? Czy tylko mi sie wydaje, ze napojona aspartamem Dynia zamienia sie w upierdliwa, marudna bule, z ktora nie mozna sie dogadac? A moja podwladna, ktora po pol roku abstynencji wrocila do nalogu – od trzech do siedmiu coli diet dziennie – znow stala sie natarczywie nieprzyjemna? Rzecz oczywista, nie mam zadnych dowodow.)
    Byc moze to, ze reaguje gwaltownie na konsumpcje dodatkowej fenyloalaniny w postaci aspartamu, a nie gardze nia, gdy pochodzi z naturalnych zrodel, swiadczy tylko o tym, ze jestem mutantem.
    Ale mysle, ze nade wszystko odpowiedzi nalezy sobie udzielic na pytanie: po co? W jakim celu pije sie diet, light, czy inne zero?
    Bo to nieco zgubne, tak sobie imaginuje, gdy sama nazwa diet, czy light sprowadza na manowce sugerujac, ze to lepsza, zdrowsza wesja. Nadto, skoro zdrowsze, czy mniej kaloryczne, daje zludne przyzwolenie, zeby pic wiecej lub do oporu.
    I moze kalorii mniej, ale inne wady napoju gazowanego pozostaja. Chociazby dramatyczny wplyw takowych na stan uzebienia?
    Pewna pani twierdzi, ze pije, bo kawy nie lubi, a zyczy sobie kofeiny, ktora trzymalaby ja przy zyciu podczas sluzbowych podrozy przez polskie stepy.
    I znow, organizm przyzwyczaja sie do dawki kofeiny i w celu utrzymania odpowiedniego efektu, te dawke trzeba w koncu zwiekszac. Zaczyna sie od jednej puszki, konczy na osmiu czy dziesieciu dziennie.
    Dlaczego zatem, zamiast litra coli dziennie, nie wypic szklanki lub dwoch coli zwyklej? Po pierwsze, pozwala to uzaleznienie trzymac pod kontrola, po drugie, okazuje litosc dla wnetrza czlowieka i jego wysciolki. W puszce tutejszej coca-coli jest 139 kcal (7% GDA). Dwie puszki – ponad pol litra napoju – zaspokoic tym pragnienie mozna po krawat, czy broszke, a wciaz to mniej niz 300 kcal. A jesli komus zbyt slodka, albo 300 to zbyt wiele, to coz szkodzi dosypac sobie kostek lodu lub rozcienczyc nieco mineralka.
    A i dla wrazliwego na kofeine organizmu ilosc taka, ze powinna pobudzic do zycia.
    No i dziwi mnie, gdy pytam, czy pijacy light nie czuja roznicy w smaku? Mowia, ze nie czuja, a przeciez ona jest. Chyba? Nieprzyjemny metaliczny posmak? Tylko ja?

    No i ostatecznie, wedlug mojej prywatnej wizji swiata, jak czlowiek dorosly to moze, co mu sie podoba byleby – tu dosc ogolnikowy disklajmer - nie krzywdzil innych. Chce pic dietetyczne, czy inne co dodaja skrzydel, niech pije.
    Z umiarem lub nie czyni to na wlasny rachunek. (Choc umiar podobno nie jest zly :-)
    Ale z nieletnimi, wiadomo, to zupelnie inna bajka.

    ReplyDelete
  15. Cukier, ach ten cukier... :)
    Cukru pelno w wielu elementach naszej codziennej (zdrowej!) diety, w tym w owocach, po co dowalac sobie czy dziecku jeszcze slodzonymi soczkami?

    Matki polskie jakie znam podaja Danonki, parowki, Kubusie, a zupke gotuja dziecku na kostce rosolowej. Jedna znajoma domowy rosol doprawia Vegeta, dla smaku.

    Tu w UK jest bardzo roznie, ale wiekszosc dzieciakow znajomych (wiadomo - znajomych dobieram sobie sama wedlug odpowiedniego klucza :)) wpyla wszystkie warzywka, grzybki, oliwki i inne cytrynki.

    Gdybym miala koniecznie uogolnic, to napisalabym, ze w UK jest wieksze przyzwolenie na produkty, ktore sa W OCZYWISTY SPOSOB niezdrowe i tuczace, a w Polsce na produkty ktore sa pseudozdrowe - patrz ww. Danonki i Kubusie. Nie dalej jak wczoraj wlasnej rodzicielce musialam tlumaczyc co jest nie tak z Fixem Knorra czy Pomyslem na... poprzysiegla ze wiecej nie kupi, a pustki na polkach zapelni passata i pomidorami w puszkach :)

    Ribeny Light, a juz bron boze Coli Light, z pewnoscia dziecku nie podam (chociaz zeby od tego sie akurat nie psuja, za zeby to cukier wlasnie odpowiedzialny). Ale sama jedna cole light tygodniowo wypijam. Dlaczego? Dla smaku :P

    Troche chaotyczny ten moj komentarz, ale to dlatego, ze wiele kwestii droga Kaczko w tych ostatnich postach poruszylas :)

    I na koniec jeszcze anegdotka okolicznosciowa o tym jak dzieci karmi moja angielska prawie-szwagierka. Opowiadala ostatnio, ze synowi daje dzien w dzien do pudelka z lunchem Marsa lub Snickersa, bo "jemu tak szybko cukier spada, wiec mu KAZE codziennie tego Marsa czy Snickersa zjesc...".

    Ola

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zdaje sie Olu, ze niezle podsumowalas moje chaotyczne mysli :-)Czlowiek dobiera sobie znajomych wedlug klucza i gdy mu los dobierze bywa poteznie zaskoczony :-)
      Podoba mi sie teoria spadajacego cukru :-)

      A przekonanie o zlym wplywie napojow bezcukrowych na stan uzebienia wykoncypowalam sobie w oparciu o dwutlenek wegla, babelki oraz potencjalne zmiany pH w paszczy.
      Nie wiem, na ile to jest prawda: http://www.huffingtonpost.co.uk/2013/05/31/diet-soft-drinks-damage-teeth-crack-cocaine-methamphetamine_n_3364577.html
      Mozliwe, ze aby doprowadzic sie do takiego stanu trzeba wypijac hektolitr dziennie. No i rzecz oczywista, za dieta, ktora przyzwala na hektolitr coli light stoja inne karygodne nawyki zywieniowe i higieniczne, dlatego efekty widoczne na zdjeciu to niekoniecznie wylacznie wplyw napojow diet.

      Delete
    2. To jeszcze dorzucę moje trzy grosze:

      Aspartam to zuo. Nauki dla cukrzyków i hipoglikemowców (oraz tych z tendencjami, uchylam kapelusza) wałkują w każdej ulotce: Aspartam to zuo. Na poziom insuliny działa tak samo jak cukier (rakietą w górę i odrzutowcem w dół). Więc terefere, nie wolno, bo człowieku zasłabniesz. A jak pijesz na hektolitry to biegunka gratis ;)

      Osobisty 2-letni współlokator za to wcina surową cebulę i prosi wciąż o więcej: "Meeeehr!"

      Delete
    3. Dyniut wcina te czarne lukrecjowe, no i ten keczup, ktorego nie znosze i jeszcze cos rownie parszywego, a co uwielbia Norweski, ale chwilowo zapomnialam :D
      Musialo byc tak obrzydliwe, ze wyparlam.

      Tu mi przypomnialas!!!
      Odebrali mi radosc zycia, gume do zucia w listkach zaprawili slodzikami! A zeby ich! Pamietam z mlodosci ten smak owocowego Wrigley'a. Ech.

      Delete
    4. Wiewiór też fanem lukrecjowych oraz smażonej kaszanki na śniadanie. Na szczęście lubuje się w chlebach-cegłach-z pełnego przemiału a nie w wyspowej ciastolinie. Uff. I już mu przestaje być słabo, gdy przez tydzień nie zje krowy. Będziemy się żywić bigosem, pierogami (z irlandzką obwódką) i lasagne. Za to ja się chyba popsułam: lubię pewne czipsy octowe.....

      Delete