[22-23 Oct 2012]
(...)
Zabrałam
Dynię do lekarza.
(Kaszel,
gorączka, glut, jesień, październik-śmierdzielnik, przeznaczenie, nieodmienna
kolej rzeczy.)
Wróciłam
z receptą na amputację migdałów.
Moich.
...
i z antybiotykiem jako hors
d'oeuvre.
Nie mówię, nie przełykam, nie
oddycham.
(...)
Zbiegiem okoliczności
przeczytałam ‘French Kids Eat Everything’ Karen le Billon i ‘The Battle Hymn of the Tiger Mother’ Amy Chua.
Jedną po drugiej.
(Spoiler: Kanadyjka Karen opisała swoje
gwałtowne nawrócenie na slow food i przepis na czekoladowy mus. Amy, Amerykanka
z drugiego pokolenia chińskich emigrantów, że prościej wytresować dziecko niż
samojeda oraz ile kosztują skrzypce.)
Obie książki – północnoamerykański punkt
widzenia na francuskie i chińskie metody wychowawcze.
Jasne, że choćby dlatego od pierwszej
strony czytałam z przyjemnie europejskim poczuciem wyższości .
(Chlubię się tym, że prawdopodobnie
umiem ugotować zupę. Prawdopodobnie nie cisnęłabym w dziecko laurką, ganiąc
niski poziom artystyczny wyrobu. Prawdopodobnie.)
Można pomyśleć, że dziesięć funtów
(oba woluminy w miękkiej okładce) zainwestowane w ‘a jednak, gdybym się przyłożyła mogłabym być
gorszą matką’.
A potem olśnienie, że każda z nich w
imię dobra dziecka, chciała fuzji tego, co najlepsze, z jednego lub dwóch
światów.
A się nie da bez proklamowania
własnego.
Nie da się przeciwko większości. Bez
ofiar się nie da.
Że można wygrywać czasem małe bitwy, ale nie ma to
wpływu na wojenną kampanię.
O czym lada chwila się przekonam, gdy
Dynia przyniesie mi ze szkoły ankietę: jaką polewę, życzysz sobie na swoim
odgrzewanym kartoflu z kateringu?
Baked beans? Cheese? Tuna?
Test zamknięty, jednokrotnego wyboru.
Albo gdy zaczną polewać Dyni po
przymiotach ducha.
Konformizm? Oportunizm? Dwulicowość?
Test zamknięty, jednokrotnego wyboru.
Post scriptum
Warto przeczytać, choć Chua w
najnowszym wydaniu zapiera się, że jej książka to ‘self-parody’.
©kaczka
A ja po przeczytaniu książki Chua uznałam, że jeszcze mi trochę brak do zwariowania, ale też, że powinnam zacisnąć zęby i jednak nie odpuszczać, walczyć o każde jedno "poszłem" z 7-letnim synem i podjąć trud dowożenia do trochę bardziej wymagającej szkoły przez całe miasto. No i dowożę, z zaciśniętymi zębami.. Ostatnie tygodnie zdają się być latami spędzonymi w tramwajach. Przy okazji pierwszego komentarza na tym blogu chciałam pogratulować - co rano sprawdzam, czy jest nowa notka :) I lubię, zdecydowanie lubię czytać. Pozdrawiam!
ReplyDeleteJest popyt, jest podaz :-) Dziekuje!
DeleteNie ma, ubolewam, uniwersalnej metody wychowawczej. To, co dziala na jedno dziecko, niekoniecznie musi na drugie. Dodaj uwarunkowania kulturowe, okolicznosci przyrody, charakter malego czlowieka. Zbyt duzo zmiennych.
Spotkalam dzis mame malej Klotyldy, francuzke, ktora poskarzyla sie, ze jej corka nie chce jesc warzyw. To obala hipoteze z drugiej ksiazki, ze francuskie dzieci zjedza wszystko.
Nawet w recenzjach i dywagacjach na temat osnutych wokół wątku jesteś niepokonana :).
ReplyDeleteAmputacja migdałów? Jakkolwiek napawa lekkim przerażaniem, może dwie znajome były zadowolone ze skutków tegoż procederu.
Pozdrawiam!
Najladniejsze recenzje pisze Zuzanka. Ta Ruda w linkach :-) Ja tylko bazgrole po marginesie.
DeleteNo i chcialam sie pochwalic, ze tez czytam. Czasem.
Migdaly?
Odstrecza mnie, ze podobno na starosc gorzej sie znosi taka operacje :-)
Przy okazji kolejnego komentarza na tym blogu, chciałbym wyrazić kolejną aprobatę dla niego :)
ReplyDeleteUklon!
DeleteKaczko! bólu wyciętych migdałów nie zrównoważyły cztery kilo w dół. To piszę ja, Hermi z głosem sznapsbaryton, bo znowu mnie boli i spać nie daje:-(
ReplyDeleteRecenzje, a właściwie artykuły o obu książkach jakoś mi wystarczyły za lekturę. A teraz mnie wybiłaś z samozadowolenia i pójdę do biblioteki (ja nawet paperbacków nie kupuję, buu)
Żeby nie było smutno, to dziś chwytliwy tytuł na jednym z portali: Dynie mają wzięcie! - o halloween...
Nie kupujesz, bo nie masz Armii Zbawienia pod reka. Duza strata. Amazon tez chyba nie obsluguje :-)
DeleteNawet bol migdalow nie powstrzymuje mnie od jedzenia. Nie wiem, czy byloby choc pol w dol.
O halloween... wspolorganizuje okolotematyczna impreze dla kurdupli. Norweski obok rzezbi w dyniach :-)
Migdały powiadasz i nie niebieskie? Nic więcej nie powiem.
ReplyDeleteObawiam sie, ze beda niebieskie, jesli beda sie rozpychac i zsinieja z braku miejsca.
DeleteKaczko, w polewie Humus z fetą, li i jedynie! Innej opcji nie przyjmuj do wiadomości. Zwłaszcza baked beans, nad którym to deficytowym w Czarnym Lesie produktem (a właściwie jego brakiem) Wiewiór-pomyleniec łzy ronił dziś w supermarkecie. God save the Beans!
ReplyDeleteNie ma miejsca na humus i fete. Nie ma miejsca na wlasne pomyslu lub sugestie, ze mozna nie lubic kartofla lub nie chciec by stanowil codzienna podstawe dzieciecej diety.
DeleteBeans od Heinza? :-)
Ksiazki, jak to ksiazki malo wybitne - przeczytac mozna, zastanowic sie ciut, tez mozna, i na polke nalezy odlozyc. Do zakurzenia :-)
ReplyDeleteZdrowka zycze, cos ta wasza Wyspa dla drog oddechowych dobra nie jest...
Dla zycia dobra nie jest :-)
DeletePatrz, a ja tę tygrysicę odebrałam zupełnie na odwrót - jako chiński punkt widzenia na pólnocnoamerykańskie metody wychowawcze....
ReplyDeleteI z lekka mnie zmroziła efektem jaki wywołuje - taki zryw w kierunku chińskiego modelu wychowania...
A co do fuzji wielu światów - może pocieszy Cię to, że nawet mieszkając w kraju jednorodnym kulturowo ciągle się człowiek zderza i mierzy z wieloma "tylko tak trzeba"(często w skrajnej opozycji do naszych przekonań i potrzeb).
Troche pocieszy :-)
DeleteNie wiem. Wydaje mi sie, ze Chua jest uprzywilejowana. Jest z drugiego pokolenia emigrantow, Chiny widziala jedynie jako turystka,jest dobrze wyksztalcona, jest Amerykanka...
gdyby Dynia napisala memuar o tym jak sie wychowuje dzieci po Polsku,czy bylaby wiarygodna?
Chinski model wychowania, ale dopasowany do amerykanskich warunkow?
A moze po prostu model tej jednej konkretnej matki?