Narodziny (Dynia)

457.
[31 May 2010]

(...)
... 1...
Dynia ignoruje zawody.
Lekce sobie waży, że w wyścigu na świat wyprzedziły ją do tej pory trzy inne córki.
Wibracje kosiarki do trawy też są Dyni obojętne.
Nic sobie Dynia nie robi z mantr wujka m. czyjużczyjużczyjuż..., ani z kategorycznych ‘przyjdzie na świat wcześniejNorweskoleśnej ciotki-matki przełożonej.
(Charakter po mamuni?)

458.
[1 Jun 2010]


(...)
- Nie wydaje ci się, kaczko – podzielił się odkryciem Norweski, gdy na ekranie telewizora pojawił się The End dla Independence Dayże mój naród i kosmici mają wiele wspólnego?
Ba!
Na wszelki wypadek jednak zapytałam:
- W jakim sensie?
- Przegrywamy w każdym filmie.
Coś jest na rzeczy.

(...)
Jest w tym Dorset jak na biwaku.
Nie kręcą mnie pajęczyny pełne pajęczych jaj, które wiszą za oknem.
Ani pająki, który ścigają się ze mną po schodach.
Albo takie, który wykonują desant z prysznicowej słuchawki.
Rano wytrząsa się tu pająki z butów.
Albo strząsa się je ze szczoteczki do zębów.
Albo rozprasowuje żelazkiem w rękawach podkoszulek.
Coraz dalej mi do przyrodniczego entuzjazmu Durrela.


(...)
... 0...
Nie dla Dyni imprezy masowe.
Dzień Dziecka?
Też coś.
W kuluarach trwają zakłady.
- Dziewiąty czerwca. – rzecze ciotka M.
- Siódmy czerwca. – powiedziała fryzjerka. – Chłopiec.
- Dziewczynka. – wywróżyła z fusów i formy mojego brzucha T.
- El niño. – upiera się wuj D.
- Bliźnięta? –  twierdzi wuj Neurobiolog [dzięki (!)]
- Po czterech pozostałych w kolejce matkach i jednej dostawie mebli z Ikei. – mówię ja.
 [Nigdzie NAM się przecież nie spieszy, PRAWDA? – Norweski.]

459.
[2 Jun 2010]


(...)
... -1...
Z tykającą w brzuchu Dynią zegarową.
Ironicznym zbiegiem okoliczności, na specjalne życzenie, kuchnia wydaje dziś belly roast.
Pork belly roast.

(...)
Z dostawy wywiązała się, jak na razie, jedynie Ikea.
(Zachwycające, jak szybko przebiega rozładunek, gdy na zadane z grzeczności pytanie: when is your due date?, odpowiada się: NOW!)

460.
[3 Jun 2010]


(...)
... -2...
Ponownie, po wczorajszej jesieni, nadeszło lato.
Można zaryzykować, że za oknem zmieniają się pory roku.
A Dynia nic.
Dla odprężenia Dynia i ja zbijamy komodę.
Młotkiem.
W celu efektywnego skonkstruowania komody instrukcja obsługi nakazuje komodę ułożyć na rusztowaniu z ośmiu książek.
Książki nie były dołączone do zestawu.
Czy w dzisiejszych czasach to nie nazbyt optymistyczne zakładać, że każdy ma w domu osiem książek.
Choćby i z telefoniczną włącznie?


(...)
A wiadomości z Bullerbyn są takie.
Podobno.
Podobno Szwedzka Matka – Wicked Witch of the North oraz od dobrych kilku lat również tej fabuły – zawaliła projekt.
Ten, który raz na zawsze miał uwolnić świat od nowotworów.
(Nowotwory mogą spać spokojnie.)
Kiedy zdążyła go zawalić?
Nie wiem.
Przez ostatnie lata była przecież na nieustającym, macierzyńskim urlopie.
Z tej przyczyny Niemiecki Szef ufundował dla niej posadę administratorki w swojej grupie.
Co będzie administrować, pozostaje tajemnicą.
Podobno.
Podobno na fali spektakularnych decyzji personalnych, drożdży na tortach wszelkich dotychczasowych angaży, Niemiecki Szef zatrudnił również człowieka, który okazał się być aktywnym członkiem szwedzkiej partii neonazistowskiej trudniącej się aktywną rozbiórką napisów nad bramami.
Mimo protestów osób zaangażowanych w projekt i związane z tym manuskrypty (taaaaa!), Niemiecki Szef oraz jego prawa ręka – Doktor Wieniec – uważają, że to niedemokratycznie dyskryminować naukowców ze względu na przekonania polityczne.
I właściwie chyba mają rację.
Jedni po godzinach rozbierają bramy, inni pieką ciasteczka.


(...)
Swoje pierwsze gospodarstwo domowe z Teutonami prowadziłam siedem lat temu.
Owszem, byłam zaskoczona, gdy Teutoni wyrywali mi mokre, ociekające detergentową pianą talerze i natychmiast wycierali je ścierką, nie czekając aż je opłuczę.
Zrzucałam to jednak na karb gender studies, którym z pasją oddawali się obaj panowie, włoską suszą (choć nie była to Sycylia) i własnym urokiem osobistym (któż nie chciałby zmywać i osuszać w moim towarzystwie!).
Zdziwienie powróciło, gdy los uczynił kolejnego Teutona moim sąsiadem, a potem na dokładkę dosłał Norweskiego.
Obaj robili tak samo.
Tak samo czyni Norweskoleśna rodzina.
Bliższa i dalsza.
Tak samo Norweskoleśni, teutońscy znajomi.
Bliżsi i dalsi.
Piana, sarkozyl dodecylu lub dodecyl sarkozylu odstawiany bezpośrednio na suszarkę albo obcierany ścierką do naczyń.
Nikt nie jest w stanie wytłumaczyć mi rytualnego znaczenia tego gestu.
Czy to nie wystarczający dowód na powiązania z kosmitami?
Obsesyjna oszczędność wody (?), której w świetle naukowych dowodów należałoby oczekiwać od Marsjan?

461.
[4 Jun 2010]


(...)
... -3...
Jestem zakładnikiem Dyni.
Przywiązanym do posesji na krótkim sznurku długości dwustu metrów.
Bojkotuję telewizję.
Nie tylko Rachel Green, ale nawet Wilma Flintstone urodziła dziś dziecko.

(...)
Ogarnęłyśmy z Dynią vardagsrum.
Jest nieźle, choć byłoby jeszcze lepiej, gdybym tylko mogła przemalować ściany na biel najbielszą z bieli, usunąć ten idiotyczny kandelabr spod sufitu i zapewnie ręcznie wykuwany przez amatorskiego miłośnika metaloplastyki parszywy karnisz, a z nim równie parszywe angielskie, teatralne kotary...
Sofa, stół, chodnik w paski.
Bliżej skandynawskiej ascezy.

(...)
Tu dwadzieścia pięć stopni w cieniu, a Ciotka z Ursynowa uwięziona wśród fal jak, nie przymierzając, Hrabina Monte Christo.
Tłusty, arcygburowaty, rasowy kot sąsiadów najwyraźniej myli nasz ogród z kuwetą.
Albo ma problem z matematyką, albo, aż tak mu nie zależy mu na swoich dziewięciu żywotach.

462.
[5 Jun 2010] 


(...)... -4...
Nocą Dynię ruszyło sumienie.
O trzeciej.
O czwartej.
O piątej.
Być może o szóstej.
O siódmej.
Być może o ósmej.
I o dziewiątej.
Jak szwajcarki zegar z kukułką, tak Dynia dosadnym skurczem objawiła pełne godziny.
I tyle.
Może był to protest w związku z wczorajszym zatrudnieniem Dyni przy budowie regału Ekspedyt Krew Pot i Łzy?
Może empatia?
Przy dzisiejszym natężeniu alergenów w powietrzu następne kichnięcie rozerwie mnie na strzępy.
Królestwo za tabletkę antyhistaminy.

(...)
[23:59]
Coraz częstsze skurcze porodówka telefonicznie zaleciła zakąszać paracetamolem.
Czy to możliwe, Dynio, że chcesz być urodzoną w niedzielę?

463.
[6 Jun 2010]


(...)
... -5...
Notuję.
Nim jakaś hormonalna molekuła, jakiś, pożal się Boże, oligopeptyd, wypłucze ze mnie całą zwierzęcą ostrość tego, co się dzieje, zresetuje pamięć i zastąpi wersją o ‘cudzie narodzin’.
Dotrwałyśmy do rana.
Na odbierających oddech, regularnych skurczach.
Co dziesięć minut.
Jak niemiecka zegarynka (!)
Ten, kto w okołomacierzyńskiej literaturze z fantazją przyrównywał je do zwielokrotnionych miesiączkowych był niechybnie mężczyzną albo gastropodem.
Przy miesiączkowych to można wygodnie zemdleć, łagodnie lub brutalnie odpłynąć, trwale stracić kontakt z rzeczywistością.
Te, mają sadystycznie wyregulowaną amplitudę, tak aby przy całkowitej przytomności ofiary powolnie odbierać jej rozum i siły.
Gdzieś nad ranem, nadludzką siłą woli zasnęłam wśród delirycznych snów, których tematem przewodnim było jak fatalną jestem matką.
(Nawet własna podświadomość kopie leżącego.)
O dziewiątej rano Dyni się znudziło i przestała się kurczyć.
Dynia należy do stworzeń nokturnalnych.

(...)
[22:37]
Pięć/sześć/dziewięć/pięć/pięć/dziewięć/pięć/sześć...
Minut.
Porodówka nadal upiera się przy paracetamolu.



...jaką ulgą nagle dowiedzieć się, że jakiś inny jest podmiot...


(...) a ty nigdy się nie dowiesz się, jak to jest, kiedy nie możesz siedzieć, nie możesz leżeć, nie możesz chodzić, tylko stoisz, stoisz stoisz, stoisz stoisz stoisz, bo jest tylko jedno miejsce na świecie, to twoje ciało i ono boli, boli, boli, rozchodząc się na części dwoje, i bardzo chciałbyś już iść do domu, ale jest tylko twoje  ciało, ale jest tylko ono, bez drzwi i bez okien. A ty chociaż umiesz wymówić nawet czterosylabowe słowa, Chińczyka, Murzyna świetnie odróżniasz i geja od masona, to jest to wszystko jak rodzaj klocków do zabawy dany chłopcu, niech się czymś zajmie, niech się zamknie, niech coś sobie robi, dajcie mu samolot, niech się zamknie i skleja samoloty.
Bo zrozum, poród to nie fochy, to nie symulacja zeza na komisji wojskowej, to śmierci dziwnej rodzaj, po której żyjesz ciągle, i to jakby dużo mocniej, z tajemnicy kosmosu pieczątką, to osobisty udział w stu naraz wypadkach samochodowych, odłamki szyb i różnych karoserii wbite w sam południk jej zerowy, tysiące rannych i tysiące ofiar, i wyobraź sobie dziecka głowę w swojej cewce moczowej, bo inaczej nie zrozumiesz, jak człowieka może coś boleć (...)
W porównaniu z porodem na człowieku tylko własna śmierć może porównywalne wrażenie zrobić, do podobnej doprowadzić go melancholii, tak to jest, gdy twoje ciało od ciebie odchodzi, jak półżywy pies się kładzie w nogach twoich i boli boli boli, a ty stoisz stoisz stoisz i nagle nie znasz już wszystkich tych egoistycznych wyrazów ‘ja’, ‘mnie’, ‘się’ i ‘sobie’, ale ty nigdy nie pojmiesz, jakim jest szczęściem je nagle zapomnieć, jaką ulgą nagle dowiedzieć się, że jakiś inny jest podmiot. (...)
[Dorota Masłowska]




W tym roku miało być Nowe.
Miała być Nowa Zelandia.
Nowa Fundlandia.
Nowa Kaledonia.
Nowa Szkocja.
Nowy Jork.
Nowy Targ.
Albo Nowa Gwinea.
Na dwa miesiące.
Jest Nowa.
Na resztę życia.
Nowa Podróż, którą ktoś (o jakże trafnie i proroczo!) przyrównał do nieustannej eksploatacji blendera bez pokrywki.


Jej słodkość.
Ociupina Florentyna Dorothea Kunegunda Petronela Spiczygniewa Rozalka Kluska Elfrida Pipilotta Franziska Krusmynta Eulalia Leontyna Viktualia Szarlotta Lizbeth Antonina Romualda Kerstin Brooklyn Solveig Germanotta Astrid Hannah Montana Olaboga
Malutka.

(Od tamtej strony znana jako El Patito, Hepatito, El Potato, Alcest, Kürbis oraz Dynia)

Sött som socker!
Søt som sukker!
Süß wie Zucker!
Dolce come lo zucchero!
Słodka jak sacharyna!
Wypłynęła na świat w czterech skurczach.
Jak rodzynka namoczona do ciasta.
Ciepła, gładka, miękka i krucha.
Jest piękna.
To oczywiste.
(Choć dociekliwi dostrzegą, że jest piękna urodą Inżyniera Mamonia. Lub Yody. )
Słodki Szpetul.
Słodka Bułka. Pięćdziesięciocentymetrowa bagietka.
(Po cesarzu Kajzerka.)
S-łodziej czasu.
Królowa Czkawek.
Stoik o uszach porośniętych futrem.
Hrabianka, która na posiłki wzywa cmokaniem.

(Choć zakładaliśmy, że mógł to być również:

Jego słodkość
Ciupinek Lucjusz Hipolit Gwidon Eugeniusz Walenty Zbigniew Leonardo Florek Petroniusz Moritz Juan Gregor Eduardo Heinrich Gustav Dżastin Wolfgang Poloniusz Rodrigo Amadeusz Alfa Beverly Romeo
Malutki.

Ale nie jest.)


Boimy się zamknąć oczy, bo a nuż zniknie?
To żarcik, taka facecyjka.
Bieżący rytm dobowy wyklucza zamykanie oczu.



(...)
Do ostatniej chwili porodówka stała na okopach paracetamolu.
Noc robiła się coraz dłuższa, skurcze kurczyły się i wydłużały.
Zemdleć.
Stracić przytomność byłoby wybawieniem.
Bo ani stać, ani siedzieć, ani czołgać się, ani leżeć, ani oddychać, ani żyć.
(Notuję, bo ostrość zdarzeń powoli topi się w hormonalnej zupie.)
Porodówka poddała się po trzeciej w nocy.
W samochodzie leciało Behind the blue eyes.
Droga była pusta, nad horyzontem pomarańczowiało słońce.
Na miejscu byliśmy o czwartej.
Irlandzka położna zapytała, czy może zbadać.
- Trzy, cztery centymetry. Średnio godzina na każdy kolejny centymetr. Gazu? Herbaty?
Wybrałam gaz.
Pomógł tak jak herbata.
Norweski przyniósł z samochodu walizki i dwadzieścia litrów zamrożonego soku z jabłek.
- I koniecznie coś do jedzenia. – upomniała położna.
Mając w perspektywie kolejne sześć godzin mieliśmy dość czasu, aby oprócz powolnego umierania zająć się rearanżacją wnętrza.
Nagle wszystko dookooła przyspieszyło.
Łącznie z położną.
Ciepłe ręczniki, strzykawki z witaminą i syntometrinem, herbaty?
Przyj, oddychaj, nie przyj.
Przyj.
Parcie to była czysta przyjemność.
Albo ból zniknął, albo to ja zniknęłam.
Wyszłam z ciała.
Stanęłam obok siebie.
Pamiętam zdziwienie, że położna mnie nie dotyka, że jedynie wydaje uprzejme polecenia spod ściany, czyniąc pilne notatki.
(Filmy kłamią.)
Z czwartym skurczem wypłynęła Dynia.
W osiem minut.
Przez otwarte okna rozlało się poranne, ostre słońce.
Jednym ruchem położna złożyła Dynię na moim brzuchu i nikt już jej stamtąd nie zabrał.
Pępowina.
Łożysko.
Herbaty?
Śniadania?

Najlepsze, przypalone tosty w moim życiu smarowane słonym masłem.
Dynia panierowana okruszkami.
Więcej herbaty?
Prysznic.
Z poporodówki chciałam uciec jak najszybciej.
Szczególnie po pierwszym obiedzie.
Przetrzymały nas przez noc świątobliwe strażniczki laktacji.
Niech im będzie policzone.
Ta noc wśród angielskich zasłonek.
Herbaty?
Herbaty?

(Najbardziej nas cieszył wózek ze środkami przeciwbólowymi regularnie turlany od zasłonki do zasłonki i  jego zawartość reklamowana przez przytroczoną do wózka pielęgniarkę. Dzisiaj podajemy...
Norweski wyłudził paracetamol.)
Przez noc personel zaczął szukać wad w moim dziecku.
Wad (!).
W moim dziecku (!).
A że za czerwone, a że w kropki, a że więzadełko pod językiem za krótkie, a że...
I dlaczego mam takie wysokie ciśnienie?
Może dlatego, że ktoś mnie nieustannie czymś straszył, wzywał konsultanta, a konsultant twierdził, że wszystko jest w porządku.
Uciekliśmy tuż po następnym obiedzie.
Dwadzieścia litrów zamrożonego soku z jabłek służy jako znakomite okłady na obrzmiałe piersi.

468.
[11 Jun 2010]


(...)
Ma pięć dni.
Poróżowiała i obłazi ze skóry.
W słońcu jej włosy są miodowe.
Nawet te na uszach.
Odruchem obejmuje rękami cały świat, a potem gwałtownie go przytula.
Coś ciągle kradnie jej skarpety.
Ma granatowe oczy i długie rzęsy.
Rzadko płacze.
Cmoka i posapuje.
Jada dostojnie jak hrabina.
Woli noce niż dnie.
Nie cierpi, gdy krępować jej ruchy.
Ma długie palce, a na tych palcach mikropaznokcie.
Na dźwięk perystaltyki własnych jelit składa usta w ciup w charakterystycznym zdziwieniu.
Dziwi się wszystkiemu.
Zasypia, gdy czytam na głos.
Ziewa z wdziękiem.
Marszczy nos na podobieństwo gryzoni.
Uwodzi.
Bawarskie ciotki wykupiły dla niej całą letnią kolekcję Zary.
(W różach.)

(...)
Nie dajcie się uwieść.
Wszystko to jedno i to samo danie.
Chef’s signature dish.





469.
[12 Jun 2010]

(...)
- Miałyśmy fatalną noc. – ziewając zwierzyłam się kolejnej położnej. – Dziecko nam nie chciało usnąć po jedzeniu.
Położne – jak Mary Poppins –  od środy regularnie przechodzą przez nasz dom.
Codziennie inna.
Żadna jeszcze nie odważyła się wrócić.
(Możliwe, że to dlatego, że Norweski zadaje im pytania. O wszystko, łącznie z sensem istnienia.)
- Oh, dear, oh dear... – wzruszyła się położna. – Odwiedziłam dziś osiem matek, wszystkie mówiły o fatalnej nocy i każda płakała z wycieńczenia.
‘Fatalna noc’ wymaga zredefiniowania.

(...)
Dynia (jakaż z niej Dynia, toż to kabaczek!) wbrew algorytmom przybrała na wadze.
Sześć gramów.
Test Guthriego zniosła o wiele lepiej niż jej rodzice.

(...)
Obie korporacje nadesłały nam dziś bukiety kwiecia.
O ósmej rano i ósmej piętnaście.
Zaraz po tym, gdy udało nam się usnąć.
O dziesiątej zastukał do drzwi listonosz.

470.
[13 Jun 2010]

(...)
Przespała swoje pierwsze zakupy w Lidlu.
A przecież winna choć oko zawiesić na swoim teutońskim dziedzictwie.
Staruszki o prasowanych loczkach ćwierkały nad wózkiem.
Jaki śliczny chłopczyk.
W tym kraju brązowy berecik wysyła bardzo mylne sygnały.

(...)
Niespodziewanie.
Migdałowie wracają na kontynent.
Juz w sierpniu.
Trwale.
Z tego mam depresję.
Że są tacy, którym udaje się stąd uciec.
[mryg]

471.

[14 Jun 2010]


(...)
Kolejna położna nakazała nam natychmiast wyjść na spacer.
Choć, gdy ją wpuszczałam do domu trzymała się framugi w obawie, że uniesie ją kolejny podmuch wichury.
Coraz częściej widzę swoją przyszłość odzianą w żółty sztormiak, rybacki kapelusz i gumowce, gdy dzień w dzień, jak Syzyf, pcha ten wózek pod wiatr, a szkwał rzuca jej kornwalijskimi śledziami w twarz.

(...)
Bratanica Norweskiego wydała całe kieszonkowe na garderobę dla Dyni.
I jak tu zranić jedenastoletnie uczucia i nie ubrać Dyni w srebrno-różową suknię Hallo Kitty?
Z falbaną.
Poczwórną.
O życie, życie!
Czemu tak kopiesz w tyłek moje niezłomne zasady?

(...)
Po ojcu pozostało nam tylko zdjęcie.
Albo jest w pracy, albo uciekł do Rio.



472.
[15 Jun 2010]


(...)
Pchając ten wózek z Dynią natknęłam się na położną.
Myślę, że one po prostu patrolują dzielnicę.
Laktacyjno-spacerowe oddziały specjalne.

(...)
Przypomniałam sobie, czemu nigdy, przenigdy nie powinnam zamieszkać na wsi.
Jestem uczulona na wszystko, co ma choć odrobinę chlorofilu.
Pewnie nawet na glony.
Codzienne spacery mnie zabiją.

(...)
Jak przyjemnie, gdy własny pępek odzyskuje swoje pierwotne funkcje.
Jak przyjemnie widzieć własne kolana.
Jak przyjemnie znów móc spać na brzuchu.

473.
[16 Jun 2010]


(...)
Dzień dziewiąty.
Waży dwa osiemset czterdzieści.
Odpadł jej wreszcie kikut pępka.
Nadal się łuszczy.
Dynia papierowa skóra.
Fascynuje ją lusterko.
Jej głowa mieści się idealnie w zagłębieniu dłoni.
Dziś przekopyrtnęła się z brzucha na placy i zastygła w zdziwieniu.
Pachnie dzieckiem.
Rozebrana do gatek potrafi zamienić się we wrzaskuna.
Niczym nie można jej trwale owinąć.
W wózku zasypia od ręki.
Można na nią patrzeć godzinami.


Dzień dziewiąty.
Pierwszy raz od narodzin zapadłam w sen tak mocny, że nie usłyszałam budzika.

474.
[17 Jun 2010]


(...)
Prawda jest taka, że jestem podszyta strachem, bezsilnością i bezradnością.
I jeśli położne zachwycają się naszym zrelaksowanym rodzicielstwem, to znaczy, że nie mają powonienia antynarkotykowych cocker-spanieli i nie wywęszyły jeszcze tego strachu.
Norweski wybrał łatwiejszą opcję.
Werbalizuje swoje lęki.
W kwestii każdej mikrokropki na ciele Dyni.
Był szybszy.
Nie mogę zrobić tego samego, bo doprowadzimy się do szaleństwa.
Pora ustalić grafik histeryzowania.

(...)
Tak wiem, mogłabym/powinnam/należałoby udać się na herbatkę grupy matek karmiących piersią.
Albo na spotkanie (akhem...) młodych rodziców.
Bo, oczywiste, że nie powinnam tu w domu tkwić sama.
Tyle, że ostatnia rzecz jakiej chcę to rozmawiać o noworodkach.
A tym bardziej z ludźmi, z którymi jedyne, co mnie łączy to noworodek.

(...)
Ciotka H. z Amsterdamu zapowiedziała się na lipiec.
To the rescue.
Jeśli sama jej obecność nas nie zrelaksuje, a nuż przywiezie coś, co można wypalić, aby osiągnąć równoległe stany umysłu?


475.
[18 Jun 2010]

(...)
- Widzisz, córko, najważniejsze to zachować obiektywizm. – mówię – Może to i niemiecka drużyna, ale bądźmy szczerzy, wszyscy oni tam są Polakami. Którego palcem nie pokazać. Nawet ten Turek. Wiadomo, woźny Turecki... na pewno rodzina.
Tak mówię i mrugamy do siebie z Dynią znacząco.
Dynia lubi niemiecką drużynę.
Czarne gatki, białe koszulki.
Przyjemny kontrast dla noworodkowego oka.
Dwadzieścia nanosekund rozrywki.
Jedyny dyplomatyczny skandal to chlust mlecznego womitu na dźwięk pierwszych tonów ojcowskiego hymnu.
Nie było już miejsca na tę trzecią dokładkę.

(...)
Zarejestrowaliśmy Dynię w urzędzie.
Nie wywarło to na Dyni wrażenia.


476.
[19 Jun 2010] 


(...)
Pierwsza Dyni podróż pociągiem.
Dynia, której apogeum aktywności towarzyskiej od trzech dni wypada między północą, a trzecią nad ranem (zamiłowanie do nocnych wacht po dziadku?) przespała wydarzenie.
Przespała wizytę w banku, przespała pieczyste na jarmarku, przespała zachwyty ‘och, jaki piękny chłopczyk’ (w brązowym bereciku) i lajkonik też Dyni nie wzruszył.




Wymusiła fonią tylko jeden pitstop w kawiarni.
Dla nas kawa, dla Dyni mleko.
Pierwsze publiczne mleko.
Coż będziemy robić dziś nocą wyspana Dynio?
Poprawiać uniwersyteckie eseje Angielskiej Ciotki?
Czytać literaturę śródziemnomorską?
Tępo gapić się w ścianę nad łóżkiem?

477.
[20 Jun 2010]

(...)
Natura wyposażyła Dynię w waserwagę.
Dynia śpi, waserwaga czuwa.
Każdy nieautoryzowany transfer Dyni w kierunku kołyski, powoduje natychmiastowe przerwanie snu.
I – ujmując dyplomatycznie – Weltschmerz.

(...)
Dynia powoli zaczyna wypełniać sobą ojcowskie, niemowlęce ubrania.
Pięknie Dyni w błękitach.
- Prawda, że pięknie Dyni w błękitach, Norweski?
- Pięknie. Taki z niej śliczny chłopczyk.

(...)
Wuj m. w tranzycie między La Ramblą, a zatoką Hudson, rozpościera nad nami czujną, wujowską opiekę.
(- Co wam przywieźć znad Zatoki?O rety? Co przywozi się znad Zatoki? Muszelki? Narty? Syrop klonowy?)
Wuj m. spodziewa się kolejnego potomka.
Co oznacza, że dzieci nie są tak do końca przereklamowane.
[mryg]
Opowieść o nowym dziecku wuja m. przypomniała mi, jak ciężko przeżyłam wiadomość o pierwszym.
Każdy wtedy był w ciąży, nawet wuj m., a ja z rozpaczy spóźniłam się na samolot.
Nocowałam u Migdałów, Migdałowie sortowali niemowlęce ubranka, w pracy J. nieustannie głaskała się po brzuchu, a na to wszystko zadzwonił wuj m. wiadomością i swoimi rozterkami.
Stałam w zatłoczonej hali odlotów City Airport i świat mi się zatrzymał.
Spóźniłam się na samolot.
Nigdy potem nie chciałam już stamtąd latać.
...
Dzisiaj wciskam nos we włosy Dyni i wdycham zapach mojego dziecka.
Niepojęte.

478.
[21 Jun 2010]

(...)
Telewizor obwieścił, że dwadzieścia tysięcy ludzi spotkało się dziś przed świtem w kamiennym kręgu Stonehenge.
Dwadzieścia tysięcy czego???
Ludzi???
Gdzie, u diaska?
Gdzie tam jest miejsce dla dwudziestu tysięcy ludzi, jeśli już pięć samochodów skutecznie blokuje A303?
Zrzucili ich desantem?
Przedarli się tunelami dla kretów?
Mowa o krasnalkach? Ewokach?
I co pozostało w takim razie z ekologicznej farmy świń, albo z pastwiska dla owiec, które wątpliwie przyozdabiają kamienie?

(...)
Dwa tygodnie.
Waży trzy kilo i osiem gramów.
Ma własne zdanie.
Nadal obłazi ze skóry.
Córka jaszczurka.
Położna uwolniła nas od swoich codziennych wizyt, od czwartku do matury przyjmujemy pielęgniarki środowiskowe.
Matki stowarzyszone stresują się, że po miesiącu urlopu ojcowie ich dzieci wracają do pracy.
Ja i ona musimy jutro same wsiąść do pociągu i dotrzeć do szpitala.
- Zgadzam się z położną. – napisała An(g)ielska Ciotka. – Na pewno jesteś zrelaksowaną matką. Przecież cię znam, zawsze jesteś wyluzowana. Nie to, co my. Brytyjczycy.
Drogi Pamiętniczku, czy to, do cholery, komplement?

(...)
A skoro o An(g)ielskiej Ciotce to i o Wuju Neurobiologu.
Podczas ostatniej wizyty podaliśmy kolację.
Świeże chleby, oliwa, oliwki jak śliwki, winne pomidory, kulki mozarelli, wędliny z iberyjskiego działu deli.
Ciotki odkrawały tłuszcz z surowej szynki, Wuj Neurobiolog był ukontentowany.
- Jakbym był w Europie! – wyrwało mu się z piersi.
- Jesteś w Europie. – szturchnęła Wuja w bok An(g)ielska Ciotka.
Niby tak.
Niby nie.
[mryg]

479.
[22 Jun 2010]


(...)
Wsiadłyśmy do pociągu i pojechałyśmy do szpitala.
Paskudnie gorąco, poziom alergenów w kubiku sześciennym powietrza – pierdylion.
Dynia naprzemiennie jadła, spała, wydalała i uwodziła staruszeczki.
Byłybyśmy na czas, ale autobus się spóźnił.
W szpitalnej poczekalni słowiańska para.
Ona w zaawansowanej ciąży, on połamany na kawałki.
Ona znająca przebieg każdej słowiańskiej ciąży w hrabstwie. Z fizjologicznymi detalami.
On mógł tylko słuchać, bo o kulach trudno biec tak szybko, aby uciec.
Ja też nie mogłam uciec.
A chciałam, o bogowie, chciałam. Już przy rozchodzącej się na brzuchu skórze, a na długo przed plastycznym opisem hemoroidów.
Doktor Baden-Powell raczej się nas nie spodziewał.
Ani tego, że tak z impetem wjedziemy mu do gabinetu w tygodniu drugim post-partum.
Największe wrażenie wywarł na personelu nasz wózek.
Potem dziecko o ortograficznie niezgłębionym imieniu.
Potem matka post-partum.
Zaliczywszy szpitalny przegląd udałyśmy się z Dynią na bezkofeinową i zakupy.
Prawda jest taka, że to wszystko jest łatwe.
Dynia śpi i sapie, krawężniki są niskie, autobusy niskopodłogowe, pociągi klimatyzowane.
I gdybyż tak Dyni nie przypomniało się na pięć minut przed stacją docelową, że kona z głodu... gdybyż się nie przypomniało, to cała ta podróż upłynęłaby zupełnie bez adrenaliny.

(...)
Wuj m. domaga się refleksji, czy warto było rodzić na Wyspie.
Może wołają przeze mnie hormony, ale zdaje się, że było warto.
Pojedynczy pokój z łazienką i herbatę opłacił System.
Nikt mnie nie dotknął nie zapytawszy uprzednio o pozwolenie.
Czy to lekarz, czy pielęgniarka, wszyscy pukali przed wejściem.
(Choć zapukać w szpitalną zasłonkę oddziału poporodowego nie jest prostą sztuką.)
Jedyną formą wdzięczności w kopercie była kartka z podziękowaniami, którą wysłaliśmy położnej.
Ta położna na kolanach wytarła wszystkie krwawe plamy, które wyprodukowałam wstając z łóżka, a gdy rzuciłam się przepraszać, powiedziała: do not be silly, za to też mi płacą.
(Płacą, bądźmy szczerzy, nieprzesadnie.)
Było warto.

480.
[23 Jun 2010]

(...)
Od wczoraj Dynia jest legalna.
Z metryką i pieczęcią.
Wczorajsze turystyczne ekscesy przypłaciłam pograniczem ataku astmy.
Dynia zamęczona podróżą spała i spała i spała...
Dziś Norweski zabrał Dynię na spacer.
Nim zdążyłam za nimi zamknąć i usiąść, już wrócili.
Podejrzewam, że stali za drzwiami.
Nie powinnam ich wysyłać na ten spacer o dziewiętnastej trzydzieści.
Tuż przed niemieckim hymnem.

(...)
Niesłychane, ile można zrobić z jedynym dzieckiem trwale przyklejonym do ręki.


481.
[24 Jun 2010]


(...)
Dynia wstała o drugiej w nocy i stękała do piątej.
Napchawszy się nad wszelką przyzwoitość (Dynio, Dynio – mówiłam – opamiętaj się w tej żarłoczności, bo to źle się skończy!) zwróciła większość ze stosownym chlustem (A nie mówiłam?) celując w swoje i moje peniuary.
A wszystko to przy pierwszych promieniach wschodzącego słońca.
O, Dynio, dzięki tobie w ciągu dwóch ostatnich tygodni obejrzałam więcej wschodów słońca niż przez całe moje dotychczasowe życie.
Och, ileż radości przynoszą na świat noworodki.

(...)
Dzień szesnasty.
Najpierw donośnym głosem zażądała posiłku gdzieś między bakłażanami, a działem mrożonek Lidla.
(Z cyklu: sto najbardziej oryginalnych miejsc, w których karmiłaś swoje dziecko ryzykując naruszenie porządku publicznego i obrazę moralności)
Potem obsikała siebie i pielęgniarkę środowiskową.
Zaliczyła test słuchu.
Waży trzy trzysta.

482.
[25 Jun 2010] 


(...)
No i trzeba było wykąpać.
Obrzygana i obsikana Dynia nie jest reprezentacyjna, a tu jadą An(g)ielskie Ciotki w wieku przedreprodukcyjnym, więc nie wypada zniechęcać.
Dyni się kąpanie nie spodobało.
Cała wieś słyszała, jak bardzo.
Bo woda była za mokra?
- Od razu widać, że to twoja córka. – powiedział Norweski.
Liczę, że miał na myśli mój wrodzony wstręt do sportów wodnych, nie zaś nawyki higieniczne.

(...)
Termometr zaskoczył mnie dziś temperaturą Dyni.
Niecnie podwyższoną.
Temperatura opadła, gdy dopchałam Dynię do gabinetu lekarza.
Lekarz był wyrozumiały dla moich strachów.
Na takie okazje winnam trzymać w domu butelkę burbona.
Zamiast melisy.
Na uspokojenie.
Dodać do listy zakupów.

(...)
Nikt nie wie, czy Dyni należy się paszport Commonwealthu.
Nawet, to warte odnotowania, biuro paszportowe Narodów tej Wspólnoty nie może się zdecydować.
Ta fanaberia to nie z potrzeby starania się o azyl dla Dyni, ani z nagłej miłości ku miłościwie panującej.
Paszport Commonwealthu to najtańsza i wydawało się, najszybsza opcja.
Przy ilości dokumentów wymaganych przez pozostałe ambasady – szczególnie tę ojcowską –  Dynia może tu być uziemiona do studniówki.
Albo przyjdzie nam przemycać Dynię w bagażu podręcznym.

483.
[26 Jun 2010]

(...)
Zmieściłam się w przedDyniowe spodnie, co poszerzyło rozmiary mojej garderoby i zwiększyło liczbę potencjalnych odzieżowych kombinacji.
Mam teraz jedną parę ciążowych dżinsów i drugą parę przedciążowych dżinsów.
Oraz ryzyko udaru, jeśli w tych temperaturach będę uparcie odziewać się w dżinsy.
Chudnij, kaczka, chudnij.

484.
[27 Jun 2010]


(...)
Jak w Pampelunie.
Zabraliśmy Dynię na terenowy spacer przez krowie pola, otoczyły nas byki.

(...)
Dzień dwudziesty.
Jest cięższa, albo moje ręce słabsze.
Perystaltyka jej jelit działa na podciśnienie.
(Dowiedzione empirycznie.)
Maniery stołowe jak u świniareczki.
(Trzeba ją będzie oddać do szkoły z internatem.)
Wstała o drugiej w nocy, poszła spać o piątej.
(Wykończona własnym skrzypieniem.)
Mówimy o niej Mufelina (to od zrzędy), albo Kurbinek (to od dyni).
Wszystko jej jedno byle obiad był i kompocik.
Pięć kilogramów i znowu będę sobą.

(...)
Gorące powietrze stoi w miejscu.
Jeden do zera.
Norweski poszedł do pubu.
Niby incognito, niby w przebraniu, jednak akcentu nie przebierze.
Czy wróci?
Dwa do zera.
Nie wróci.
Dwa do jednego.
Może choć kawałek?
Trzy do jednego.
Wątpliwe.
Cztery do jednego?
Do listy zakupów dodać: nowy mąż.

485.
[28 Jun 2010]


(...)
Fizjologia karmienia piersią.
Niekontrolowane mleczne prysznice.
Wrząca skóra napięta do granic.
(Z liśćmi kapusty unosiłby się wokół mnie zapach bigosu.)
Twarde guzy, które trzeba masować.
Stylish Mama Maternity bra jak czapka uszanka radzieckiego czołgisty.
(Triumph Bra ma australijską metkę, więc pewnie jest stylowy... dla wombatów i kangurów.)
Wkładki laktacyjne z Bootsa (nigdy więcej) chłoną i szeleszczą jak papierowe serwetki z baru mlecznego (sic!), albo restauracji Samopomoc Chłopska.
Masochistyczna przyjemność z przystawiania Dyni do piersi.
Pierwsze łyki z moimi łzami w oczach.
Łzy w oczach kontra nieopisana ulga.
Dynia ssie tak starnnie, że wyprodukowała sobie od tego ssania pęcherz na górnej wardze.
- Hearty appetite. – orzekły położne.
Obrzydliwość.

(...)
Trzy tygodnie.
Zaliczyła pierwsze BBQ.
Mówią o niej: she is so tiny i boją się ją brać na ręce. Dla mnie jest pokaźnym kawałkiem dziecka.
Uprzejmie przespała noc.
(Może miało to związek z łyżeczką dziesięcioletniej szkockiej dębowej, którą wypiłam?)
Neurony wyciągają jej ręce ku biało-czarnym konturom.
Czy to wysiłkiem woli, czy przypadkiem wydłubała szmacianą, szeleszczącą książeczkę z przestrzeni między wózkiem a materacem.
Czy to wysiłkiem woli, czy przypadkiem pacnęła kilka razy w zmutowaną stonogę i zastygła na dźwięk zaszytego w stonodze dzwonka.
Denerwują ją czapki.
Ciągnie za sznurki i czapki zsuwają się na oczy.
Wtedy dopiero denerwują.
Gdy zamienia się we wrzaskuna, człowiek ma ochotę walić głową w róg kołyski, albo kupić bilet do Rio w jedną stronę.
Gdy śpi, albo w skupieniu patrzy granatowymi oczami jest najpiękniejszym dzieckiem na świecie.

(...)
Jedna część soku z winogron.
Jedna część soku z żurawin.
Jedna kostka zamrożonego soku z jabłek. Tego z porodówki.
Podawać z papierową parasolką, kandyzowaną wisienką lub nadzieją, że będzie smakować prawie tak jak daiquri.

486.
[29 Jun 2010]

(...)
Usnęłam na długo przed północą.
Ocknęłam się o trzeciej trzydzieści.
Dynia spała z anielskim wyrazem oblicza.
I zamiast cieszyć się z tych pięciu nieprzerwanych godzin snu, od trzeciej trzydzieści brodzę w wyrzutach sumienia i grzęznę w zmartwieniach.
Zagłodzić dziecko? Czy aby nie chora? Jak mogłam spać tak długo! Co z nią nie tak? Co ze mną nie tak?
Logika nijak się ma do bruzd w mózgu hipersuperprolaktynowej matki.

(...)
An(g)ielska ciotka podsyła swój esej o homo i hetero.
(Dupleksach.)
Ktoś gratuluje publikacji w żurnalu dla fizyków.
Ktoś przesyła reportaż o grzybicach, albo plakat o drożdżu na azjatycką konferencję.
Ktoś chce wiedzieć, ile bakterii mieści się na czubku szpilki.
Coś jeszcze niby łączy mnie z tamtym życiem.
Ale ja już nie jestem tamta.
Widać to w granatowych oczach Dyni.


487.
[30 Jun 2010]


(...)
Byłoby miło skłamać, że w telewizorze oglądam jedynie wiadomości BBC oraz pouczające seriale dokumentalne z gatunku Nazi Hunters albo UFO True Stories i że dzięki temu trzymam rękę na pulsie wydarzeń politycznych świata (i okolic) oraz nasączam Dynię jedyną słuszną interpretacją białych plam w szkolnych podręcznikach do historii własności jej ojca.
A tymczasem, migają mi przed oczami głównie programy dla drugiej zmiany.
House Under Hammer, Bargain Hunt, It’s Me Or The Dog i kolejne odcinki Przyjaciół emitowane na chybił-trafił.
Ostatnio upadłam tak nisko, że przysiadłam nawet nad kanałem telezakupów, który oferował Early Bird Christmas Sale (!).
Nie przepuściłam programom z serii Cowboy Trap, których przesłaniem jest obnażać i publicznie piętnować nieuczciwe firmy budowlane.
W pierwszym odcinku budowlańcy byli z Polski i według ofiary a to zainstalowali sobie talerz do odbioru polskiej telewizji satelitarnej, a to nie mówili w obcych językach, a to – uwaga! znak szczególny – gdy już się pojawiali to obowiązkowo z butelką wysokoprocentowego trunku.
Był z tego jakiś pąs na moim słowiańskim policzku, bo co w końcu, kurczę blade, z etosem polskiego hydraulika?
I gdy węszyłam  spisek, prześladowania i antypolską propagandę, dziś, dla odmiany, w tym samym programie jako ofiara wystąpiła samotna Matka Polka.
Matka Polka, z imienia i nazwiska niejaka Miss Wska, nienaganną angielszczyzną wyłuszczyła swoje zażalenia, a na dodatek odzyskała wyjściowy kształt swojej zdemolowanej łazienki.
Remis?
Chyba, że – a to niestety mi umknęło – chyba, że też zatrudniła naszych.

(...)
W tej rodzinie najlepiej wychodzi na urzędowych zdjęciach Norweski.
Dowodem (sic!) mój dowód, a gdy przychodzi mi na myśl, że nie można wyglądać fatalniej, zawsze mogę zerknąć w paszport.
Dynia wpisuje się w tradycję.
Dynia, której potrzeba urzędowego zdjęcia, jak raz zaczęła łuszczyć się na twarzy.

(...)
Niech zmieni się pogoda.
Niech powietrze się ruszy, niech się rozdeszczy.
Za dwa tygodnie przylatuje M.
Autorka jedenastego przykazania: nie będziesz pracować w soboty, ani tym bardziej w niedziele, gdyż oprócz drożdży, kaczko, jest jeszcze prawdziwe życie.
(Na przykład, na plaży w Lignano, albo – dość kontrowersyjne, przyznaję –  na weneckim cmentarzu.)
Swobodna wariacja na temat: dzień święty święć.
M. zawdzięczam ten dystans do kwestii zawodowych, który miejscowi mylą z relaksem.
Nie ma takiego eksperymentu, kaczko, którego nie można powtórzyć. A niektórych lepiej nie powtarzać wcale.
Siedem długich lat minęło odkąd widziałyśmy się z M. po raz ostatni.
Jej syn, naonczas taki nieletni, jest podobno rockowym perkusistą.
Musimy z Dynią dotoczyć się do Londynu.
Niech zmieni się pogoda.

(...)
Jednostka czasu.
Jedna filiżanka.


488.
[1 Jul 2010]


(...)
Z eksperymentalnej hodowli trójjęzycznego noworodka.
- Kaczko, jeśli MISZKA to mała MISZ, a MISZ to duża MISZ, to dlaczego w twoim narzeczu mała MISZ to to samo, co mały MISZ, a w dodatku duża MISZ to również duży MISZ?
- Nie, Norweski, duży MISZ to NIEDŹWIEDŹ, a MISZKA to mały MISZ, tyle, że po rosyjsku.
- @#$#%&!!!
[A zostaje jeszcze przecież kwestia niedźwiadka, miśka albo misiaczka.
Ja tam się nie podejmuję.]

(...)
A z imieniem Dyni było tak.
(Nim zatrze się w pamięci.)
Zanim Dynia zaistniała miała być Marianną.
Po babci lub po szwajcarskiej żonie Włodzia (‘Wszystko czerwone’ Joanna Chmielewska).
Miała być Marianną Jenny po obu babciach.
Gdy Dynia się zaczęła, hormonalnie zmieniłam zdanie.
Miała Dynia otrzymać pretensjonalne, symboliczne, skandynawskie imię.
Astrid, Selma, Sara Fredrika, Lizbeth, Alva, Kerstin, Lina, Annelie, Annika, Mari, Gudrun, Freya (patrz: skandynawski kalendarz).
Nic innego nie wchodziło w grę.
Z listy Norweski wykreślił imiona inspirowane książkami Mankella (Sara Fredrika), imiona swoich obłąkanych ciotek (Lizbeth), imiona, które mu się źle kojarzyły (Lina) oraz wszystkie pozostałe imiona.
Impas.
Na swojej liście Norweski umieścił imiona po dziadkach -
pierwsze, było imieniem pewnej niesympatycznej, irytującej Greczynki od drożdży, drugie – przewodniczącej Związku Wypędzonych
- po sławnych tenisistkach a także niespełnione nazewnicze ambicje własnych rodziców (Dorothea).
Impas.
Wtedy przypomniało nam się, że gdzieś między Marianną, a impasem, chcieliśmy, by Dynia miała na imię Solveig.
Piękne, pretensjonalne, norweskie imię pełne samych dobrych, norweskich skojarzeń.
Przyklepaliśmy Solveig.
(Tak, tak. Był czas, gdy właśnie tak mówiliśmy do Dyni.)
Solveig przetrwała do chwili, gdy okazało się, jak fonetycznie Solveig potrafią zmasakrować miejscowi.
Impas.
(Któż chciałby, aby imię jego dziecka kojarzyło się ze ściekiem.)
Ostatecznie Dynia została Dynią z nagłego natchnienia.
Po pewnej flamandzko-węgiersko-szwedzkiej sześciolatce z charakterem.
(Charakterkiem.)
Po cesarzu Józefie, księciu Lotaryngii i Salzburga.
Po świętym bez butów.
Dla miejscowych surowe, harde, teutońskie Z w imieniu jest i tak nie do przeskoczenia.
(Niektórzy z tubylców informowani o narodzinach Dyni upewniali się nawet, czy Dynia to na pewno imię żeńskie.)
A drugie imię przypadło Dyni po sławnej teutońskiej tenisistce, po babci, po bawarskiej kuzynce i po Grodzieńskiej.
Miało być i trzecie (tutejszym zwyczajem), ale byliśmy zbyt wyczerpani szukaniem.
Co ciekawe, nie mieliśmy takiego problemu z wyborem trzypaku imion męskich.

(...)
Kilogram bobu.
Kasza gryczana.
Zbożowa kawa.
Polski sklep.

489.
[2 Jul 2010]  


(...)
Najbliższy wolny termin w teutońskiej ambasadzie?
Koniec sierpnia.
Najbliższy wolny termin w słowiańskiej ambasadzie?
Od ręki.
Dla tych, którzy, jak wieść niesie, lubią stać na ulicy z noworodkiem pod pachą.
Przez kilka godzin.
Nadamy Dynię pocztą.

(...)
Nadamy Dynię pospiesznie, poste restante gdziekolwiek, bo Dynia poszła dziś spać z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca.
Bób nie był najlepszym pomysłem?
Aaaaaa... ogłoszenia drobne... nową, wyspaną twarz kupię.
Dla siebie.
Dynia bowiem regeneruje się jak ogon jaszczurki.

(...)
Agent od wynajmu doczeka się wreszcie, że naruszę mu nietykalność osobistą.
Zaczęło się od nie wiem, czy poprzedni lokatorzy zdążą wyprowadzić się w terminie.
Potem był wykład o istocie brudu, który wygłosił wręczając nam klucze.
(Szkoda, że nie zajrzał do piekarnika, albo do tej szafki, z której spadł na mnie deszcz płatków owsianych.)
Po sześciu tygodniach przyszedł sprawdzać i kontrolować.
Po czym przysłał list – boi się mnie, to pewne – że nam kępa chwastów wyrosła pod garażem.
Gdy tymczasem, od kwietnia nie potrafi zadysponować, aby ktoś wreszcie naprawił niebezpieczny kurek w kuchence gazowej.
Nie dopilnował również, aby mieszkające przed nami damy zlikwidowały swoje telefoniczne konto, co wydłużyło nam założenie własnego o dobry tydzień.
(Nic śmiesznego w ósmym miesiącu ciąży i z porodówką na telefon.)
A tu miesiąc temu szczodrobliwy dawca elektryczności przysłał rachunek domagając się opłaty za okres, w którym nas tu wcale nie było.
Agent miał się tym zająć.
Dziś przyszło ponaglenie od dawcy elektryczności, efektownie wzmocnione obietnicą spotkania windykatora.
Agent zaczął się wić.
Najpierw twierdził, że to nasz rachunek, a gdy najechałam mu na stopę wózkiem z Dynią, zmienił front i zaczął udawać ofiarę elektrycznego centrum obsługi klienta.
Bo przecież dzwonił i dzwonił, a tam nic nie idzie załatwić.
Ja też zadzwoniłam.
Nie mówię hop..., wszak nie dostałam tego na piśmie, ale wyjaśniłam sprawę w dwie minuty.
Aż się prosi, aby Agenta cieleśnie uszkodzić.

(...)
An(g)ielskie Ciotki nadjechały rozpieszczać Dynię.
Podstępna, przebiegła Dynia brylowała nienagannymi manierami.
Składała usta w dziubek, posapywała radośnie, rozkosznie wczepiała się w torsy, hipnotyzowała granatowymi oczami.
Manipulantka.


490.
[3 Jul 2010]

(...)
An(g)ielskie Ciotki ofiarowały Dyni żyrafę (!) na biegunach.
Nawet wuj Neuro podesłał cuddle crew – królika z różowym nosem, choć po wujku Neuro spodziewaliśmy się raczej kolekcji puszystych, własnoręcznie wypchanych kurczaków. (Resztek po eksperymentach.)
Dynia pozwala całować się po stopach i spogląda na świat ze zblazowaną miną: rzecz oczywista, wszystko to mi się po prostu należy.

(...)
Czasem wydaje mi się, że ho ho! ogarniam całe to macierzyństwo.
Czasem.
Zwykle gdy Dynia śpi.

(...)
Z cyklu gry i zabawy towarzyskie.
Podaj dziecko.
Dalej.



491.
[4 Jul 2010]


(...)

Tak.
Wybór lokali mamy mocno ograniczony.
Tak.
Lakierowana buła na pierwszym planie to najbliższe, co może mi tu udawać słowiańską drożdżówkę.
Tak.
Norweski lubi mleko.
[mryg]

(...)
- To najlepszy naturalny produkt, jaki udało mi się zsyntetyzować. – mówi dumnie Norweski pochylając się nad wózkiem.
Jest dumny z Dyni.
Jestem dumna z nich obojga.

492.
[5 Jul 2010]

(...)
Moje minione życie to również i ta panna z korporacji, która z uporem i najróżniejszymi metodami próbowała udowodnić wszystkim wokół, jak bardzo nie nadaję się do tej pracy.
Dziś przyszła wiadomość o wynikach testów klinicznych mojego produktu.
Wyniki testów klinicznych czarno na białym przeczą opiniom panny.
Satysfakcja?
Panna musiała przekazać tę wiadomość i mnie, i tym, którym na mnie donosiła.
(A donosiła na same szczyty.)
Porządnemu (sic!) człowiekowi byłoby przynajmniej głupio.

(...)
Prawie miesiąc.
Ma mleczne pryszcze i gdzieś pod tymi pryszczami urodę.
Zwinnym chwytem ściągnęła mi z nosa okulary i nie chciała oddać.
Zaciska piąstki na ubraniach i nie sposób jej odczepić.
Gdy jest wściekła, w płaczu wchodzi w wysokie gamy (lalalalalalala... la).
Rozmawia przez sen.
Rośnie nocą.
(Albo to złudzenie optyczne, albo codziennie rano jest większa.)
Woda to stanowczo nie jej żywioł (druga kąpiel – ponowne fiasko).
Woli wózek niźli ojcowską kołyskę.
Oblizuje swoje palce.
Czasem zezuje.
Pokazuje język.
Dłubie w nosie.
Oczy jej błękitnieją.
Opcja fokussieren działa.
Wpada w szał, gdy niezbornie przewróci stronę w szmacianej książeczce.
(To jasne, łosie są bardziej interesujące niż sowy.)
Waży trzy osiemset (!).
Chilled out. Po rodzicach. – mówi pielęgniarka środowiskowa.

(...)
Chilled out?
Jutro przylatują Dziadkowie Norweskoleśni.
Norweski nie może wziąć urlopu – och, doprawdy(!) – gdyż ma kampanię.
Chyba wrześniową (!).

(...)
- Jesteś wyluzowaną matką. – oskarżycielskim tonem powiedział Norweski, gdy ewakuowaliśmy się z gabinetu pielęgniarki. – Gdy w sobotę podczas imprezy zapytałem cię, gdzie jest Dynia, machnęłaś ręką i powiedziałaś ‘gdzieś tam’.
Gdzieś tam, wśród ciotek i wujów chemików.
Po pierwsze, byli jeszcze trzeźwi, po drugie, obejmowali ją profesjonalniej niż ja, po trzecie zwrócili ją natychmiast, gdy tylko zaczęła płakać.
Nie mam wątpliwości, płaczące Dynie są jak bumerangi.

493.
[6 Jul 2010]


(...)
- Nigdy nie jest za wcześnie! – oburzyła się bibliotekarka.
No i Dynia prawie dostała swoją kartę biblioteczną.
Prawie, bo zawsze zapominam, że w tym kraju najważniejszy identity proof to rachunek za gaz albo elektrykę.
Nie zapalasz światła, nie istniejesz.
Nawet jeśli masz w torebce paszport ze zdjęciem.

(...)
Mam od Dyni w bicepsach zakwasy.

494.
[7 Jul 2010]

(...)
Dynia skończyła miesiąc.
Brawa dla oligopeptydów, neuroprzekaźników i świętej Ewolucji od Przedłużania Gatunku.
Brawa, bo niewiele pamiętam z rodzenia.
Tak, jakby się wcale nie wydarzyło, a Dynię podrzucono nam na progu w złotej kołysce z kokardką z Kryptona.

(...)
Dzięki Dziadkom Norweskoleśnym Dynia zyskała świtę, której tu brakowało do pełnego obrazu nadpsucia, dekadencji i demoralizacji.
I tak chodzimy w te i wewte, góra oraz dół.
Najpierw Dynia.
(Powinnam ją nosić na aksamitnych, złotych poduszkach.)
Potem Matka.
Potem świta.

495-496.
[8-9 Jul 2010]


(...)
Salisbury.
Dynia ma czujniki życia towarzyskiego.
Lubi współuczestniczyć.
Dla nas kawa/czekolada/lager/lody/pralinki/kornwalijskie pierogi.
Dla Dyni natychmiast mleko.
N-a-t-y-c-h-m-i-a-s-t.
Obnażanie się w miejscach publicznych (cóż z tego, że w zwojach muślinu) przychodzi mi – o zgrozo – coraz bardziej bez trudu.
Nie pora na obiekcje i skrupuły, gdy tymczasem zdolni do wszystkiego Państwo Norweskoleśni rozłażą mi się we wszystkie strony świata.
I chcą wszystkiego.
N-a-t-y-c-h-m-i-a-s-t.

497-498.
[10-11 Jul 2010]

(...)
Prawie pięć tygodni.
Jest interaktywna.
Uśmiecha się.
Zaciska pięści na przedmiotach.
Lubi gdy układać jej fryzury.
Jak Houdini uwalnia się z więzów każdego kocyka.
Odkładanie jej do łóżka przypomina grę w bierki.
Kontroluje świat jednym okiem, podczas gdy drugie śpi.
Perystaltyka jelit nie jest jej najmocniejszą stroną.
(I choć to jej problem, to ja przez zaciśnięte zęby sączę wywar z koperku.)
Gdy leży na brzuchu z podkurczonymi nogami wydaje się być wycięta z kalendarzy Anne Geddes.


(...)
Brak mi sił, aby martwić się o szóstkę dzieci.
Z czego tylko jedno to Dynia, a na resztę składają się dwa komplety dziadków oraz własny mąż.
Dynię, jak przypuszczam, będzie można przez jakiś czas dyscyplinować niegrzecznym krzesełkiem, pozostałych należałoby ubezwłasnowolnić.
Może to z tych zmartwień wsunęłam się dziś tak gładko w przedciążową spódnicę.
Albo ta spódnica zawsze była zbyt obszerna.

(...)
Portsmouth.
Warto zapamiętać, że dziecko pełne mleka i utrzęsione w pociągach zwraca maślanką.
Nie traci przy tym radosnego nastroju.
Dzielna Dynia.
Półnaga w wenusjańskich temperaturach.
Może kiedyś dopchamy ją do Santiago.





499.
[12 Jul 2010]


(...)
Tydzień numer pięć.
Z determinacją wspina się po siatce centylowej (cztery tysiące sto sześćdziesiąt gramów), co jej hiperprolaktynowa matka znienacka i aktualnie przypłaca tysiącstopniową febrą i kapustą w gorsecie.
Nawet kapusty na tej Wyspie nie potrafią zrobić normalnej.
Tutejsza jest w charakterze stożka (!).
W innych okolicznościach uznałabym to nawet za zabawne.
(Z dwoma stożkami za gorsetem wyglądałabym jak bohaterka mangi?)
Pielęgniarka straszy serią antybiotyków i radzi łykać, a jakże, paracetamol.


(...)
W malignie, z dziecięciem u piersi wpuściłam dziś do domu sąsiada, który przyszedł naprawiać nasz wspólny płot.
Do tej pory mam oczy jak spodki.
Przyznaję, perfekcjonizm sąsiada przerasta pojemność mojej percepcji.
Jutro może wpadnie nam uczesać trawnik, który dzięki naszej ogrodniczej działalności wygląda jak poligon nuklearny?
W sobotę sąsiad odział się w kostium jak z Epidemii i wyszedł do ogrodu.
Obserwowaliśmy przykucnięci pod parapetem.
(Pora zainwestować w peryskop.)
- Myślisz, że będzie coś truł? – wyszeptałam.
- Niby co? – zaniepokoił się Norweski.
- GERMS dla przykładu.
- GERMANS???!!!

(...)
Jesteś tym, co czynią z ciebie oligopeptydy i hormony.
Od Dyni nie przybyło mi endorfin.
(Od Dyni przybyło mi głównie strachu.)
Od Dyni przybyło mi prolaktyny.
Wydaliny jakiegoś pipsztaka w mózgu, który chciałby abym myślała wyłącznie mlekiem.
Prolaktyna przygnębia.
Empirycznie udowodnione.
Ciągle jeszcze potrafię się przekonać, że nie mam powodów do smutku.
I wierzę, że może się okazać, iż pewnego dnia stracę nad tym kontrolę.


(...)
Może weźmie udział w pierwszym załogowym locie na Marsa?
Może zostanie neurochirurgiem, trapistką, dentystką, ateistką, nocną stróżką, fordanserką?
Może pewnego dnia przyjdzie do domu i oznajmi nam, że wyjeżdża ze swoim chłopakiem strzyc owce w Australii?
Albo przedstawi nas swojej dziewczynie i wyprowadzi się z nią do Soho?
Wyruszy ratować rzadki gatunek amazońskich rozwielitek, albo rzuci szkołę, aby poślubić Emeryka III?
Kim będzie?
Co będzie?
Czy będzie szczęśliwa?
Ile razy powie nam w złości, się na ten świat nie prosiła?
Czy wybaczy nam wszystkie nasze dobre chęci?


Chciałabym, aby już była duża.
Aby składała słowa w zdania.
Chciałabym, aby zawsze została taka mała.
Abym zawsze mieściła się na moich kolanach.

500.
[13 Jul 2010]


(...)
W oparach Aqua di Cavolo.
Aqua di Bigos.
Aqua di Gotowana Brukselka.
[mryg]



501.
[14 Jul 2010]


(...)
Podobno jesteśmy pacjentkami doktora Przykrótkiego.
Nie wiemy, czy tak naprawdę Przykrótki istnieje, bo jak dotąd nie miałyśmy przyjemności.
A okazji było aż nadto.
Jak dotąd przyjęła nas doktor Szałwia, którą najbardziej interesowało, kiedy stąd wyjeżdżamy.
W grafiku na przyszły tydzień jest doktor Kamasutra.
A dzisiaj trafiła nam się doktor Niebezpieczna Rola.
Rola, gleba, pole, ugór...
W najdosłowniejszym z  tłumaczeń (!).
Możliwe, że oryginalne nazwisko to główne kryterium, by pozyskać angaż w miejscowym truście?
Doktor Niebezpieczna, mimo wiary w Ginę Ford, jest po Boden-Powellu drugim lekarzem, który mówi ludzkim głosem.
Obeszło się bez antybiotyków.

(...)
Tydzień piąty i trochę.
Dynia sypia nocą, co prawdopodobnie tłumaczy, dlaczego już nie sypia w dzień.
Jedno oko dziennej Dyni zawsze czuwa.
Trzecia kąpiel Dyni dowiodła, że Dynia nie jest psychotrofem.
Niezły z Dyni Thermophilus aquaticus.
Zainspirowane, do mleka oglądamy M.A.S.H.
Mamy ambicje zaliczyć wszystkie sezony.

502.
[15 Jul 2010]

(...)

W konkurencji porównaj swoje dziecko wypadamy niezgorzej.
Jesteśmy najlżejsze, ale nie najmniejsze.
(Szkielet z włókna węglowego?)
Inni też mają futro na uszach i pryszcze na licach.
Sypiamy nocą.
Nie potrzebujemy smoczków.
Ani mleka w proszku.
Ani kropli na wzdęcia.
Nikt nam przy porodzie nie wyszarpał kończyn ze stawów.
Dla przyzwoitości, mogłybyśmy może mniej pluć mlekiem przez sen?

503.
[16 Jul 2010]


(...)
Doręczył listonosz.
Złote ręce Ciotki murron.




   
504.
[17 Jul 2010]


(...)
Wpięliśmy Dynię w fotelik i pojechaliśmy do Shaftesbury, aby wykonać serię zdjęć do paszportu.
Na skutek zaangażowania w sprawy paszportowe Frau Norweskoleśnej i jej obywatelskich telefonów do Ministerstwa Spraw Zagranicznych (!), konsul zadzwonił przepraszać (!), że może nas przyjąć dopiero szóstego sierpnia.
Biorąc pod uwagę, że nasz pierwszy kwit z terminem opiewał na smutny początek września...
Niepojęta jest siła perswazji Frau Norweskoleśnej, a Dynia na zdjęciach wygląda jak Józef Oleksy.
W oczekiwaniu na zdjęcia, zasiedliśmy nad kawą i potrójnie czekoladowymi mufinami.
I wtedy rzuciło mi się w oczy, że na miejscowy oddział Oxfamu napiera tłum ludzi.
- Chyba jakiś muzyk coś podpisuje. – powiedział Norweski. – Pratchett? Słyszałem mówili w pracy.
Trzymajcie mnie!
Muzyk (!!!).
Kolejka była bez końca i ściskała w rękach numerki, ja z Dynią pod pachą, niezbyt fanatyczna wielbicielka twórczości, choć na tyle zorientowana, aby nie mylić Terry’ego z U2.
Szczęśliwie Norweskiemu w kawiarniach się nie spieszy, bo czyta wszystkie dostępne gazety.
(Na tę okazję noszę w torbie otyłe książki.)
No i nagle kolejka się rozrzedziła jak benzyna na stacji Orlenu, więc porwałam Dynię w objęcia i przedarłam się do Pratchetta bez biletu, na Dynię.
Dzięki urokowi Dyni i upierdliwemu czytelnictwu Norweskiego zdobyłyśmy sygnaturkę Pratchetta. (Ucieszy się Ciotka murron?)
Choć Terry miał ochotę podpisać się na Dyni.
Piękny splot okoliczności.

(...)
Historia jest tak bzdurna, że mogła się wydarzyć tylko tutaj.
Prawie tylko tutaj.
Nim wprowadziliśmy się do aktualnej posiadłości, Pokurcz, oficjalnie znany jako Agencik Wynajmu, zapisał sobie na mankiecie stan liczników do osiemdziesiątego miejsca po przecinku i zaklinając się na swój kabriolet z demobilu, obiecał o nich zawiadomić dostawców wody, prądu i gazu.
Egzystencję i piekarnik na mansardzie rozświetlała nam firma znana jako Southern Oszusts. Na tydzień przed przeprowadzką powiadomiłam Southern Oszusts (poprzez Biuro Obsługi Klienta w Kalkucie) o wskazaniach licznika i poprosiłam o wysłanie finalnego rachunku na nowy adres. Rachunek nadszedł i został wyrównany. Równocześnie poczta przyniosła list z informacją, że w charakterze dostawcy występuje od teraz firma nIEWYDOLNI. nIEWYDOLNI poprosili o telefoniczne potwierdzenie zmiany. Telefonicznie (poprzez Biuro Obsługi Klienta w Mumbaju) potwierdziłam. Kilka tygodni później nIEWYDOLNI przysłali rachunek za marzec. Biorąc pod uwagę, że w marcu mieszkaliśmy trzy hrabstwa dalej, nawet moja łatwowierność i dobra wola zastrzygły uszami. Rachunek przekazałam Agencikowi sugerując przez zaciśnięte zęby, aby zabawił się w windykatora i znalazł poprzednich lokatorów. Pokurcz tak znakomicie wywiązał się z zadania, że nIEWYDOLNI nadesłali ponaglenie strasząc policją i komornikiem. Pokurcz skonfrontowany z tą urzędniczą prozą najpierw udawał idiotę, lub raczej po prostu był sobą, potem upierał się, że to mój rachunek, a gdy zabiłam go śmiechem począł wzbudzać litość opowieściami, jak to, niezależnie od wysiłków, dostawcy zawsze go wychędożą. To wtedy sama zadzwoniłam do nIEWYDOLNYCH, którzy anulowali rachunek i zapewnili, że zaczynają liczyć od zera, a konkretnie od wyników z mankietu Pokurcza.
Spokój trwał do poniedziałku, gdy Southern Oszusts (!) nadesłało rachunek (!). Szlag trafił mnie po dwakroć. Raz, że to rachunek za mansardę, dwa, że na kwotę jednoznacznie sugerującą, iż właściciel rachunku uprawia w domu kilka kwintali marihuany. Jako, że  poniedziałek był dniem mlecznej gorączki, do Southern Oszusts zadzwonił Norweski. W mlecznej gorączce nie wydaje się śmiesznym, gdy wywlekają cię z łóżka, aby potwierdzać, że mężczyzna przy słuchawce naprawdę naprawdę naprawdę jest twoim mężem (konto jest na moje nazwisko, identyczne z Norweskim).
Klasyka.
- Żona nie może podejść do telefonu.
- Nie ma problemu, musi tylko podejść do telefonu, aby potwierdzić, że nie może podejść.
Dalsza rozmowa przyniosła same rewelacje.
Po pierwsze, winni jesteśmy Southern Oszusts dokładnie tyle, ile stoi na piśmie, po drugie, w twardej walucie, po trzecie, bo nigdy nie zamknęliśmy poprzedniego konta, po czwarte, bo rachunek jest za aktualną posiadłość.
Rozmowa z nIEWYDOLNYMI i kolejne objawienia, że nIEWYDOLNI nigdy o nas nie słyszeli, nie ma nas w systemie, nie istniejemy, nigdy nie przyłączaliśmy się do ich wesołej gromadki oraz so long and thanks for all the fish!
Ach!
Najpiękniejsze w całej historii jest to, co spotkało nas po włamaniu się do skrzynki z licznikiem – ilość kilowatów jest NIŻSZA (!!!) niż wyjściowy stan licznika sugerowany przez Southern Oszusts.
Z czego wynika, że w ciągu minionych trzech miesięcy samorzutnie wygenerowaliśmy dziesięć kilowatów prądu.
Southern Oszusts powinni nam zwrócić pieniądze?

505.
[19-20 Jul 2010]


(...)
[Salisbury po raz pięćset wtóry]
Czesław, jak Mojżesz, zstąpił z boliwijskiego sześciotysięcznika i wpadł na herbatę z kamiennymi tablicami bezcennych rad o tym, jak hartować Dynie.
Oraz z całą hiszpańską rodziną wuja D.
(Pracujemy nad  siostrą wuja D., aby została Dyniową au-pairką.)
Chłopaki trenują przed fińskim maratonem, więc podobno przed herbatą obiegli cały Londyn dwa lub trzy razy, po czym wuj D. stracił kontakt z rzeczywistością, a Czesław zapodał sobie kilka porcji snusu, trzy czwarte butelki Smirnoffa, otrzepał się i udał zwiedzać.
Słowiańska fantazja.
Za tydzień Czesław wybiera się łowić łososie w najdzikszych północnych rzekach.
Prawdopodobnie gołymi rękami.
Nie zabiera ze sobą ubrań na zmianę, tylko pudełko-lodówkę na filety.
Wyrazy współczucia dla pasażerów SASu ku Helsinkom.

(...)
- Aghrrrrruughuuuuu... – mówi Dynia i patrzy mądrym, zasępionym wzrokiem – Aghmmmhrughm... Ghmurf... Ghrrrr...
Czy dzieli się wrażeniami z życia prenatalnego?
Czy próbuje przekazać pierwotną, zapisaną na marginesach genów, zbiorową mądrość gatunku?
Czy zna odpowiedź na pytanie o sens istnienia?
Czy niepokoi ją globalne ocieplenie, przyszłość lasów amazońskich, mizerna kondyncja literatury współczesnej?
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Gdzie do diaska mój befsztyk i przystawki!
Zawsze chodzi o jedzenie.

(...)
Sześć tygodni Dyni.
Pyzy jak u barokowego cherubka.
Prawie cztery tysiące czterysta gram i pięćdziesiąt pięć centymetrów po rozwinięciu ze szpulki.
Uśmiechy odpowiedzialne za globalne ocieplenie.
Z rykiem zapada w sen, nie cierpi zapadać w sen, budzi się w doskonałym nastroju.
Po befsztyku i przystawkach kategorycznie nie życzy sobie, aby przerzucać ją przez ramiona, podnosić lub sadzać.
(Odbijanie odpada.)
Depresji poporodowej komplet testów na poziomie psychozabawy z Chwili dla Ciebie nie wykazał.


(...)
Nadal próbuję rozwikłać zagadkę niezidentyfikowanego dostarczyciela prądu.
Southern Oszusts zdradziło mi w tajemnicy, że to w-s-z-y-s-t-k-o wina nIEWYDOLNYCH.
Globalne ocieplenie, przyszłość lasów amazońskich i mizerna kondycja współczesnej literatury.
- Mają najgorszy w całym kraju serwis obsługi klienta. – zadenuncjował w słuchawce konsultant z Southern Oszusts.
Nie mogłam tej opinii zweryfikować u źródła.
Metaliczny głos automatycznej sekretarki powiadomił mnie, że nIEWYDOLNYM rozpadł się cały system komputerowy.

506-507.
[21-22 Jul 2010]


(...)
Przywieźliśmy sobie z lotniska w Brystolu cudem i polnymi drogami ciotkę H. w vansach i z plecakiem.
(Plecak pełen czekolady Droste.)
Lotnisko w Brystolu jest jak Latający Holender (sic!).
Pojawia się i znika, a w kluczowych momentach brakuje ku lotnisku kluczowych strzałek przy drodze.
Ciotka i Dynia mają wspólny język.
Aghhhrghy...
Podręcznikowa holenderska wymowa.
[mryg]


(...)
Mój zastępca – ten od ściany i kalendarza – rozesłał list, w którym rozdaje zawartość moich szafek z odczynnikami.
A jak nie znajdzie chętnych to je w poniedziałek wyrzuci.
(Żaden z odczynników nie jest przeterminowany, ani promieniotwórczy, ani szczególnie szkodliwy. Niektóre z nich były nawet dosyć kosztowne.)
Jestem... no nie wiem... wzruszona troską o porządek?
W następnym spontanicznym, terytorialnym geście obsika moje (?), jego (?) biurko.

509-510.
[22-23 Jul 2010]

(...)
Źródła geotermalne są odpowiedzią na kąpielowe potrzeby Dyni.
Woda winna bulgotać od temperatury, a wodna para w łaźni być gęsta jak ubite, jajeczne białko.
Czwarta kąpiel Dyni we wrzątku i obustronna szczęśliwość.
- Agghrghghhhh... nie ważcie się mnie z tego gejzeru wyjmować.
Ugrofińskie geny sauny po maminych przodkach?
Gdybyż bracia Grimm znali Dynię fabuła bajki o Jasiu i Małgosi rozwinęłaby się w zdecydowanie alternatywnym kierunku.
Baba Jaga w przedbiegach przegrałaby wyścig do chlebowego pieca.
(W książkach o hodowli dzieci nie wspominają, że dzieci można gotować jak homary.)

(...)
Uwielbiam przenosić śpiącą Dynię i układać ją w kołysce.
Dynia w fazie REM jest ciepła, miękka, pachnie dzieckiem i mlekiem, wciska się w dekolt jak małpiątko, marszczy nos i uśmiecha się przez sen.
W takich chwilach nic nie jest racjonalne.

(...)
[Salisbury]
Bo Salisbury mamy pod ręką.
W Salisbury padało.
Prawdopodobieństwo tego zdarzenia meteo jest w tej części świata tak pospolite, że w zasadzie nie warto nawet wspominać.
Chyba, że tkwi się w strugach deszczu w kawiarnianym ogródku, na rękach trzymając wściekłą Dynię, która lekceważy potoki ulewy, gdyż nie życzy sobie przerywać własnego posiłku.
Po dniach pełnych uśmiechów i nienagannych manier, zwykle nadchodzą dni z gatunku ‘jem tyle ile ważę i biada temu, kto chciałby mi przeszkodzić’.
Dynia urządziła scenę przed kawiarnią, kontynuowała w kawiarni pełnej emerytów, potem w pociągu, a następnie z przerwami na sen i jedzenie była wściekła do późnej nocy.
No żesz.
Nigdy nie przepuszczałam, że mogę odkręcać słoi dżemu i smarować bułki jedną ręką.
Na stojąco.
Z niewiadomych przyczyn ciotka H. nie zabrała nas ze sobą do Londynu.
[mryg]

(...)
Substytut żółtych chodaków.
[mryg]



511.
[24 Jul 2010]


(...)
Chłopi.
Reymonta.
W miejscowej bibliotece.
Pora zadośćuczynić za maturalne grzechy czytelniczego zaniedbania?

(...)
Po latach powiesiłam sobie w domu kawałek Szwecji.




(...)
Ciotka H. w ciągu czternastu godzin w Londynie zaliczyła wszystkie podstawowe atrakcje turystyczne ze zmianą warty włącznie, zwiedziła dwa muzea i jedną galerię, obejrzała przedstawienie teatralne, dwa razy obiegła Hyde Park, poczytała książkę na ławce, zjadła kanapkę i wróciła do domu przed północą.
Ciotka H. ma torbę jak Mary Poppins.
W torbie trzydaniowe posiłki, holenderską karpatkę w proszku, płyn do zmywania naczyń, ściereczki do kurzu, paputy dla Dyni, talię pokerowych kart, wodną fajkę, frisbee, pilniczek do paznokci, napęd do rakiet ziemia-powietrze, kilka książek, części zamienne do U-boota, łańcuch do roweru (lub odwrotnie), cebulki tulipanów, siatkę szklarniowych pomidorów, i kto tam wie, co jeszcze.
Gdy dziś rano ciotka H. zapytała śmiertelnie poważnie, czy podać nam śniadanie do łóżka, postanowiliśmy ciotce H. zjeść paszport.
Norweski gotów jest nawet zaakceptować kulinarne eksperymenty ciotki H.
Nawet opiekane cukinie napychane kuskusem, cynamonem i rodzynkami (!).

512.
[25 Jul 2010] ::MIEJSCE NA REKLAMĘ ::  http://www.monkeyworld.org/


(...)
Prawie siódmy tydzień.
Jeszcze kilka dni temu jej pierwsze dżinsy mogły zmieścić ją całą z głową, dziś zgrabnie i akuratnie opinają się na klopsikowatym brzuchu i kończą się tam gdzie powinny.
Moja córka rośnie.
Nie jestem na to gotowa.

(...)
[Wareham, Dorset]
Monkey World Ape Rescue Centre.
Przyzwyczajam się powoli, że z Dynią wszystko jest w kawałkach, a do tego kompulsywnie.
Fabuły książek, filmy w telewizorze, poranne prysznice, obiady i śniadania, sny o trzeciej nad ranem, wyprzedaże w Next i zakupy w Tesco.
Nic nie jest od początku do końca.
Od a do zet, od alfy do omegi, od pierwszej do ostatniej strony, od działu napojów po warzywa, od pierwszego wieszaka do przymierzalni.
Nawet małpy są w kawałkach.
Małpy przednia i szlachetna inicjatywa, choć smutne małpie historie ledwie na siły hiperhormonalnej matki.
- Jesteście Holendrami? – zapytał Dociekliwy, który nas najwyraźniej śledził. Zapytał, bo ciotka H. ma klasyczny akcent, ja robiłam aghryghryghgryhgr... w stronę Dyni, a Norweski jak raz się nie odzywał, więc nie był jak zwykle oczywisty od pierwszej głoski.
Dynia znosi podróże z godnością.
Przeładowane od widoku lemurów neurony Dynia odreagowuje w domu.
Nie wiem, czy słusznie ciągamy Dynię w te i wewte.
Może większego szacunku wymagają te siedmiotygodniowe neurony?

513.
[26 Jul 2010]

(...)
Druga rocznica.
Siódmy tydzień.
Cztery tysiące sześćset gramów.
Fleischklops w pierwszej swojej sukience.
Ciotka H. w drodze do Amsterdamu.

514.
[27 Jul 2010] 


(...)
Dynia przechodzi przez Sturm und Drang.
(Na szczęście wyłącznie w godzinach roboczych.)
Co gnębi Dynię?
Lepka, nieznośna pogoda?
Niże baryczne?
Gazowane jabłkowe mleko?
(Od nadużywania puszek z gazowanym sokiem jabłkowym?)
Garść zjedzonych nerkowców?
Ernie z Sezamkowej, który śpiewa Schlafe ein, schlafe schnell?
Fakt, że Angus waży już sześć dwieście?
Spadek akcji na niemieckim rynku papierów wartościowych?
Zęby jej rosną?
(Chyba kły.)
Obraz wieczorny.
Dyni członki rozrzucone niedbale na rodzicielskich rękach i kolanach.
Matce cierpnie lewe ramię podtrzymujące głowę.
Ojciec stopą milimetr po milimetrze przysuwa sobie paczkę salmiaku.
Gra w ludzkie bierki.
Tak zmyślnie wysunąć się spod Dyni, aby snu Dyni nie poruszyć, a do kieliszka wina się dostać.
Taka to była rocznica.

A Dynia doskonali swoje talenty.
Przeciekanie przez wszystkie warstwy z precyzyjnym ominięciem pieluszki,  zdejmowanie pierwszej skarpety przed założeniem drugiej, lub wywijanie się z tortilli każdego kocyka.
Houdini do pięt jej nie sięga.

515.
[28 Jul 2010]


(...)
Czy jesteście Holendrami? miało ciąg dalszy.
Dociekliwy, który pchał wózek z dziewięciomiesięcznym dzieckiem o wymiarach czterolatka, zdradził nam, że jego córka i zięć są pełnoetatową, wielodzietną rodziną zastępczą, między innymi dla dziewięciomiesięcznego czterolatka.
I że chętnie nam ich przedstawi w imię międzyludzkiej solidarności ponad tyloma (jak się okazało) granicami, lecz to za chwilę, gdyż akurat z resztą dziatek adoptują szympansa.
(Jedna z charytatywnych opcji dostępnych za garść funtów w Małpim Świecie.)
Norweski parsknął, ciotka H. wydała z siebie nieartykułowany (czytaj: holenderski) gruchot, ja zanurkowałam w torbie, byle tylko utracić z nimi kontakt wzrokowy.
Widać wszyscy pomyśleliśmy o tym samym.
Można się aż tak uzależnić od adoptowania?

(...)
Inny objaw uboczny macierzyństwa?
Dramatyczne historie o maltretowanych małpach i dzieciach są absolutnie ponad wytrzymałość superhiperprolaktynowej matki.


(...)
I wreszcie pytanie, które mnie od tygodnia dręczy.
Co winno się uczynić widząc trzy obrotne rodaczki przeklejające w sklepie metki na odzieży.
Z taniego na jeszcze tańsze.
Co winno się uczynić oprócz zwęglenia i ewaporowania ze wstydu.

516.
[29 Jul 2010]

(...)
Dynia ma pięćdziesiąt dni.
Na noworodki spoglądam i z niewypowiedzianą ulgą, ale i z żałością, że już nigdy taka mała Dynia nie będzie.
Dynia śpi od dziesiątej do piątej trzydzieści i nie wzdyma jej od sushi, piwa, ani malin.
To mój as w rękawie jutrzejszego matczynego pokera.
W umysłowym zamroczeniu zaprosiłam bowiem Matki Stowarzyszone.
Na obiad (!)
Na moją Wisteria Lane.
Jeśli będą krzywić się nad kontynentalnym menu, opowiem im o sennych obyczajach Dyni.
I dorzucę, że w skończyła czytać pierwszy tom encyklopedii.
Pięćdziesiąt dni Dyni zlało mi się w jedną czasozupę.
Teraz przynajmniej wiem, po co chodziłam do pracy.
Po to, aby rozpoznawać dni tygodnia.
Obecnie każdy dzień jest dla mnie poniewtośroczwapiątkiem.
Soboty i niedzielę od biedy poznaję po tym, że Norweski nie wychodzi z domu.

517.
[30 Jul 2010]


(...)
NHS ma perwersyjne poczucie humoru.
Nadesłał zawiadomienie o szczepieniach Dyni.
Dziesiątego sierpnia o dziewiątej dwadzieścia cztery.
Właśnie tak, z dokładnością do minuty.
Taśmociąg szczepienny?
A na kopercie niebieski miś pręży się w uśmiechu, który przypomina regularny skurcz tężcowy.

(...)
Bieżący dostawca energii elektrycznej napisał w liście: Relax! You don’t need to do anything.
I nie wiem czemu, to właśnie martwi mnie najbardziej.

(...)
Matki Stowarzyszone spóźniły się o godzinę, bo kamienie w Stonehenge produkują takie korki na trasie, że daremnie szukać podobnych gdziekolwiek indziej.
W Europie.
[sarkazm sarkazm sarkazm]
Spóźniły się, więc nie narzekały na jakość posiłku.
Keczup Pudliszki i kawa Inka zdemaskowały ostatecznie moje pochodzenie.
(Każda z Matek, jak się okazało, miała na temat gałęzi mego drzewa genealogicznego zupełnie inną teorię.)
Ciekawe, czy nadal będą nas wobec powyższego zapraszać?

518.
[31 Jul 2010]


(...)
Warminster.
- Aglug.– elokwentnie podsumowała Warminster Dynia.
Niezidentyfikowane obiekty latające, które podobno bez opamiętania nawiedzają Warminster, albo mają poważny problem z kosmiczną kartografią, albo słabość do miasteczek z jedną ulicą,  rzeźniczą jatką i pięcioma sklepami z odzieżą używaną.
Strach pomyśleć, że być może to właśnie Warminster reprezentuje naszą cywilizację w pangalaktycznych przewodnikach Lonely Planet (sic!).
Aglug.

519.
[1 Aug 2010]


(...)
Brak mi silnej woli, by odkładać śpiącą Dynię do łóżka.
Dynia śpi tedy powciskana w koleiny moich kolan.
Oglądam Dynię centymetr po centymetrze.
W kółko.
Liczę palce i rzęsy.
Jest doskonała.

520.
[2 Aug 2010]


(...)
Doskonałość jest pojęciem względnym.
Co rozważam pod prysznicem jedna ręką wcierając szampon we włosy, drugą myjąc zęby.
Na czas.
Dynia, ulubienica miejscowych staruszek (ach, jaki grzeczny aniołeczek, ach jakie cichuteńkie dziecko, ach i och...) wrzasking uprawia w domu.
Dla niepoznaki.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA... – drze się Dynia Wrzaskun.
W trakcie przerywa, aby no żesz... ziewnąć (!) i powraca do tematu.
... AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA...
Cztery tysiące siedemset sześćdziesiąt gramów dziecka.

(...)
Spakowałam te dwie książki o ciąży – tę amerykańsko-różową i tę martyrologicznie-brytyjską – spakowałam i wysłałam.
Ktoś tam właśnie wysikał dwie kreski i zaczyna swoje czekanie.
Zazdrość, czy ulga?
Jeszcze nie zdecydowałam.

(...)
O niecne życie, co znów drwisz sobie z moich zasad!
Różowy, czy niebieski?
www.lindex.com

521.
[3 Aug 2010]


(...)
-  Otóż... wystękałam –  Dynia uporczywie spogląda wyłącznie w prawo, sypia w prawo, słucha w prawo... i ma od tego jajowatą głowę!
Cios w splot słoneczny reputacji Idealnej Matki.
... jada w lewo bez problemu, można ją ułożyć w lewo, można ją wabić zabawkami, uprzejmie się odwróci, ale natychmiast przewraca głowę w prawo!
Podstępna Dynia całą wizytę u pielęgniarki środowiskowej przeleżała z głową obróconą w lewo radośnie przy tym gulgocząc.
Zdiagnozują u mnie zespół Münchausena.
Jak w banku.

(...)
Przez sen Dynia uparcie unosi rękę w wielce niecenzuralnym geście wskazującym na to, że dostało jej się więcej teutońskich genów niż powinno.
Po pradziadku z Generalnej Guberni.

(...)
[Salisbury]
W pociągu spotkałyśmy angielską matkę z hiszpańskim, na oko dziesięcioletnim dzieckiem.
Matka rozłożyła Guardiana i zabawiała dziecko.
- O tu cyklon, a tu masakra, a tu powódź, a tych dwóch panów ukradziono rodzicom i teraz się znaleźli, to zły świat, synu, gdzie rodzicom kradnie się dzieci, a tu antyrządowa demonstracja... a co robią demonstranci, synu?
- ???
- ... protestują, a czy wiesz, co znaczy protestować? Nie wiesz? A po hiszpańsku, co znaczy ‘pro-tes-ta-re’? Nie wiesz? Jak to nie wiesz?...
Z ulgą wysiadłam.

522.
[4 Aug 2010]

(...)
Nie samą Dynią....
Southern Oszusts, z usług, którego rezygnujemy co najmniej raz w tygodniu, zawsze upewniając się, czy aby na pewno definitywnie ostatecznie i na zawsze (tak, tak... definitywnie, mówi konsultant z Kalkuty, konto zamknięte, adres w niszczarce do papieru) nadesłało dziś list (!).
Dear Ms Kaczka
Since you’ve joined Southern Oszusts we hope you’re starting to notice that we’re a bit different to other energy suppliers (...)
REALLY???!

523.
[5 Aug 2010]


(...)
Obudził mnie dzwonek do drzwi.
W samo południe.
Za drzwiami stało dwóch nieletnich w pełnym makijażu i przebraniu.
Treat or trick?! Poszłam spać latem, wstałam jesienią?!
- Pse pani, bo nam taki nabój wpadł do pani ogródka. – przeszedł od razu do rzeczy większy, mocno szczerbaty nieletni i w celach porównawczych okazał zawartość swego składu amunicji. – Cy pani by nam mogła odzyskać?
Mogłam.
Dla kogoś, kto nie rozpoznaje dni tygodnia, to  ulga, że to jedynie Rambo Pierwsza Krew, a nie Halloween.

524.
[6 Aug 2010] 


(...)
Londyn nie jest eklektyczny.
Jest jak tłusty budyń przekładany smażoną wołowiną z cebulą.
Niestrawny.
Nieprzyjazny małym Dyniom.
Jedź, albo giń zadeptana przez bezmyślnych turystów.
No to bez skrupułów.
Wózkiem po stopach.
I mam w nosie, czy im odrosną.

(...)
Dynia heroiną podróży.
(Spuśćmy zasłonę milczenia na scenę w autobusie ku Angel Road.
– AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA... Natychmiast wyjmijcie mnie z tego wózka... AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!)
Jeden pociąg, jeden autobus, mieszkanie Wuja Maratończyka, brak własnego łóżka, spanie w wózku, drugi autobus, ambasada, oczekiwanie na paszport, Hyde Park, Royal Albert Hall, Science Museum, deszcz, piechotą ku Waterloo i pociągiem do domu.
Bez protestu.

(...)
Pudrowy róż rolls-royca’a pasowałby nam do wyjściowej kreacji, Ciotko K [mryg].

(...)
Wśród wielu ambasad Belgravii – dzielnicy z prywatnymi parkami zamykanymi na klucz – najłatwiej rozpoznać tę włoską.
Tylko przed nią sznur zaparkowanych vesp i piaggi.

525.
[7 Aug 2010]

(...)
Bilety na a-ha wyprzedane.
Norweski padł na kolana w dziękczynieniu, gdyż mój plan zakładał, że on i Dynia będą krążyć w październiku wokół Royal Albert Hall lub błąkać się po Hyde Parku, podczas gdy ja będę rzucać biustonoszem w Mortena.
Morten.
Moja pierwsza miłość.
[mryg]

(...)
Nagle – nie pytajcie, jak i kiedy –  Dynia skończyła dwa miesiące.
Tak jak podejrzewałam, moja zdradliwa pamięć wciska mi, że Dynia wypadła ze mnie bezboleśnie, jak kulka gumy do żucia z automatu.
O, Karolu Darwinie! Dodać do tego jeden z uśmiechów Dyni i gotowa byłabym samodzielnie zaludnić Ziemię, a przynajmniej odtworzyć populację Chin.
(Nie damy się nabrać. O co to to nie!)
- Jechaliście do szpitala godzinę w skurczach co cztery minuty! To skandal! – wykrzyknęła Dawn French ze szkoły rodzenia, gdy w celach statystycznych zrekapitulowaliśmy jej przebieg akcji.
Literatura zna podobne przypadki. Bohaterka Cichego Donu przegryzała pępowinę, w Gronach Gniewu  położnica wykarmiła piersią całą rodzinę.
- ... i bez drewienka w zębach. – skromnie dodaję.
Überkobieta. Übermatka.

Dynia.
Osiem tygodni.
Nie wiemy, ile dziś waży, bo w przychodni dano nam do zrozumienia, że przesadzamy z częstotliwością wizyt. Odczekamy zatem do następnego poniedziałku.
(Nie pozbędą się nas tak łatwo.)
Dynię fascynują światła, guziki i hamulce bezpieczeństwa w pociągach.
Iluminowane kaczuszki (ciotka E) i historyczny, bo z Woolwortha, sznur świecącego kwiecia (wuj P) indukują w Dyni najszersze z możliwych, bezzębne uśmiechy.
Dynia odkryła, że może ćmoktać swoją prawą pięść i czyni to z zadowoleniem wbrew surowym napomnieniom ojca i matki.
(Kwestia smoczka bądź jego kategorycznego braku stanowi pewne źródło napięć w małżeństwie.)
Surowe napomnienia ojca i matki kwituje Dynia lekceważącym gulgotem.
Dynia lubi czasem przyjrzeć się światu z podpartej, siedzącej perspektywy.
(Tubylcy sadzają na kolanach już noworodki, więc w tej kategorii Dynia jest mocno spóźniona.)
Dynia zwykle milczy, nie protestuje, gdy porzucić ją w łóżku, byle świat wokół był interesujący.
Głód, który trapi Dynię nigdy nie jest delikatnym ssaniem w żołądku.
Głód Dyni jest jak ziemniaczany głód Irlandii.
Głos, który mu towarzyszy w Irlandii słychać na pewno.

526.
[8 Aug 2010]


(...)
Z paszportu jednoznacznie wynika, że urodziłam niemieckie dziecko.
Mam z tego w sumieniu drzazgę.
Bóg, honor, ojczyzna, czy dostęp do Disneylandu bez wizy?

(...)
[Egg & Ham, w stronę Windsoru]
Znów wymęczyliśmy neurony Dyni podróżą przez A303.
Ludzie! Japońscy turyści! Darujcie sobie Stonehenge!
Nic tam nie ma godnego uwagi, a wzmożony ruch turystyczny generuje nam na tej wiejskiej autostradzie takie korki, że się Zakopiance nie śniło.
Dynia padła, a ja dzięki temu wysączyłam pół szklanki caipiroski, ćwierć kieliszka rosé i oblizałam kapsel od piwa.
Norweski konstruował.
[mryg]

527.
[9 Aug 2010]

(...)
Dynia nie lubi poniedziałków.
W poniedziałki – obserwuję tu pewną regułę – Dynia ma za złe światu.
Wszystko.
W poniedziałki wszystko jest głupie.
Głupi królik.
Głupi pies z drewna.
Głupia szmaciana książeczka.
Głupia piżama.
Głupie zakupy w Lidlu.
Głupi wiatr.
Głupie słońce.
Głupie nogawki od pantalonów.
Głupia pielucha.
Głupie matki kolana.
Głupi wózek.
Głupie lusterko.
Głupio siedzieć samemu, jeszcze głupiej – w towarzystwie.
Głupio być głodnym, jeszcze głupiej najedzonym.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA... – drze się Dynia, aż widać jej migdały, a ja sprawdzam ceny biletów do Rio.
W jedną stronę.

528.
[10 Aug 2010]


(...)
- Atitititi... – zaćwierkała Cruella de Szczepion i podstępnie dźgnęła uradowaną ćwierkaniem Dynię w oba uda.
Dynia najpierw zastygła wstrząśnięta tak jawną obłudą, a potem włączyła syrenę.
Biedna, oszukana Dynia.
Gorzka lekcja życia.
Nie wszystko złoto, co do ciebie ćwierka.
Trzymaj Dynię w chłodzie. – powiedzieli.
Dynia pozostała chłodna, ale omal nie rozpadła się od płaczu.
Kupka nieszczęścia, zaryczane, zasmarkane małpiątko wczepione pięściami w moją bluzkę.
Wyła przez godzinę.
(A ja z nią. Wewnętrznie.)
Przeszło jej po paracetamolu, a zupełnie uspokoiła się dopiero w objęciach doktor Niebezpiecznej (opcjonalnie nazywanej Strangelove lub Sokolim Okiem, odkąd rzeczona wyznała nam, że była lekarzem wojskowym).
Dyni przeszło, ja mam traumę na resztę życia.

[Chciałabym spotkać tego –  pardon my French – skurczysyna, który zaprawia paracetamol* dla niemowląt 2+ aromatem truskawkowym (!), rakotwórczym, wycofanym na kontynencie barwnikiem (!), mieszaniną innych organicznych para i orto pierścieni (!), dorzuca do tego gratis plastikową łyżeczkę i sprzedaje jako Sugar Free (!) Infant Suspension.
Brawa, aplauz i owacje na stojąco (!).
... żeby cię obesrało...]


* Calpol, McNeil Products Ltd.


529.
[11 Aug 2010]


(...)
Sokole Oko zdiagnozowała u mnie coś.
Coś poleciła leczyć... nikt tu nie powinien być zdziwiony... paracetamolem.
Coś podobno pojawiać się będzie i znikać.
Coś jest znane głównie jako choroba zawodowa skoczków spadochronowych lub narciarskich (!).
To mi nawet pasuje,  bo w stawie barkowym posiadam od lat przypadłość zarezerwowaną dla łuczniczek, choć łuki i  łuczywa  widuję wyłącznie w telewizorze.
Tak jak spadochrony i Adama Małysza.
Na głowę Dyni Sokole Oko nie przypisała paracetamolu, ale dyby z ręcznika i cierpliwość.
Na opuchnięte poszczepienne udo – kostki lodu.
Rozszlochaną Dynię uspokoiła w pięć sekund w objęciach swoich wojskowych ramion.
Zwróciła nam zadowolone dziecko ułożone w pozycji baczność.

(...)
Czas mija.
Dynia wyrosła ze swoich pierwszych outfitów rozmiar 50/56.
Z wdzianek a’la młody yoda.
Z surfingowego kostiumu od ciotki B.
Z pierwszego kapelutka.
Z różowych spodenek Hello Kitty.
Piorę, prasuję, składam, wygładzam ręką, pytam.
Pytam Norweskiego.
I co teraz? Co robi się z dziecięcą przymałą garderobą?
Zachowuje na pamiątkę, oddaje Armii Zbawienia, wypożycza, czy otwiera sklep na ebay’u?
- Ja bym zostawił... – mówi Norweski - Dynia nam tak ładnie wyszła, może tak mała plantacja?
...
...
...
yyyyyyy?
Raczej nie. [mryg]
Ale serce rośnie, gdy tak krok po kroku zamieniają się w ojca i córkę.


(…)
Ciotka Kaczka i Wuj Mysz.
Broszki.

530-531.
[12-13 Aug 2010]


(...)
Pastor ze Svenskakyrkan ochrzcił Maję w ogrodzie Ciotki Oi.
Przedni pomysł.
Padał deszcz, więc na zdjęciach kolorowe parasolki, a nadto szwedzkie flagi i Drottningtårta.
(Jakby tego było mi mało, Ciotka Oi okazała zdjęcia swojej nowej łazienki i rozpękł mi się z zawiści woreczek żółciowy.
Szara kamienna podłoga i prysznic oddzielony od reszty pomieszczenia parą szklanych, prawie niewidzialnych drzwi.
Żadnych brodzików, żadnych mis, żadnych misek.
Odpływ – miejscowym zwyczajem - w podłodze.
Skandynawski minimalizm w białej przestrzeni naściennych kafli.
Och żesz!)
Odreagowujemy szczepienie.
Ostatnie dni lata przesypują się nam przez palce.

532.
[14 Aug 2010]

(...)
Moja córka.
(... nawet zapisane – moja córka – nie wydaje się rzeczywiste.)
Moja córka ogląda świat.
Z perspektywy moich ramion, samodzielnie dźwigając swoją głowę.

(...)
Dynia – target niezliczonej ilości królów z darami, niektórymi z darów gotowa jest się z nami nawet dzielić.
Wuj Maratończyk biegnąc przez Times Square zaopatrzył się w balast, a Dynię w kilka ton m&msów. Prosto ze świata orzeszka (http://www.mymms.com/).
Brodzimy w orzeszkach i pastylkach.
W ramach profilaktyki próchnicy poświęcamy się dla dziecka.
Konsumując.
Zdemoralizowani dobrobytem, nadwyżkami pastylek słodzimy kawę.
Orzeszkami – dekadenci –  planowaliśmy nawet posypać pieczonego indyka.
Perks of parenthood.
Dynia zatrzymała koszulkę z orzeszkiem.

(...)
Wuj G. zadzwonił z mojej (!) włoskiej kawiarni, akurat wtedy, gdy stałam na rozdrożu dylematu: kupić sobie papierowy kubek kawy w supermarkecie, czy w bufecie kolejowym.
W mojej (!) włoskiej kawiarni pospiesznie uczyłam się języka, na serwetkach pisałam błyskotliwe, kofeiną indukowane fragmenty dysertacji, tam ratowałam się przed udarem słonecznym, tam pierwszy raz usłyszałam o Blue Mountain, tam kupowałam Mou Polacca naprzemiennie z Baci (http://www.baciperugina.it/ita/intro.asp skwapliwie czytając złote myśli ukryte w papierkach http://www.baciperugina.it/ita/bacheca/Album_dei_Baci.pdf).
Tam, gdy wreszcie udało mi się wyjaśnić, że nie jestem pomocą domową z Ukrainy, próbowano mnie swatać.
Wuj G. swoim telefonem powstrzymał mnie przed profanacją wypustek smakowych.
Nie mogłam zbeszcześcić wspomnienia lurą z bufetu.
Wuj G. obiecał (prawda, że obiecał?) przysłać zdjęcie kawy.

533.
[15 Aug 2010] ::MIEJSCE NA REKLAMĘ :: 


(...)
Rozumiem i nie mam pretensji, że w moich snach nagminnie gubię swoje dziecko.
Albo ktoś wyrywa mi je z rąk.
Albo je upuszczam.
Ot, mroczna strona załułków mózgu hiperprolaktynowej matki.
Czym jednak tłumaczyć sen o zamieszkach w obozie dla uchodźców z Norwegii wywołanych brakiem słonych precelków?
Obłąkaniem?
W zamieszkach spłonął Grzybek, i Netto, i Księgarnia Pod Arkadami, i Pedet, i spożywczy Balbina Pod Kładką.
Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć, a długo po tym śnie się błąkałam i pytałam rozlicznych (w tym Helen Hunt),  dlaczego Norwegowie szukali azylu pod Grzybkiem?

(...)
Jedną ręką pcham wózek, drugą wypiętrzam zakupy na taśmie, w trzeciej trzymam portmonetkę, czwartą wystukuję PIN, piątą przytraczam torby z zakupami do podwozia wózka, szóstą łapię skarpety w locie, ostatnią zaciskam wokół talii Dyni.
Odkąd Dynia uniosła głowę przy pomocy własnego mięśnia karku, życzy sobie Dynia partycypować aktywnie w fotoplastikonie świata.
Obraca przy tym czerep jak sowa.
Albo R2D2.
Świat z horyzontalnej perspektywy stracił na atrakcyjności.
Nową ideologią jest wertykularyzm.
Wszak wertykularnie, na lep bezzębnego uśmiechu wabi się o wiele więcej werbalnych zachwytów niźli leżąc plackiem.
Biada temu, kto odkłada wertykularną Dynię do wózka.


534.
[16 Aug 2010]

(...)
Dynia dziewięć tygodni.
Pięć tysięcy sto dwadzieścia jeden gramów.
Coraz mniej futra na uszach.
Fryzura a’la wczesny Dieter Bohlen.
Wyłudzone skierowanie do fizjoterapeuty.
Jedna ręka Dyni potrafi trzeć zmęczone oko.
Czasem oko, czasem nos, czasem policzek, czasem Dynia pacnie się w czaszkę.
(Precyzja operacji manualnych wymagać będzie solidnego treningu, jeśli Dynia rozważa karierę neurochirurga.)
Dziś Dynia – Wielki Krok Dla Ludzkości – złapała sama za garść grzechoczących kółek.
I ja z nostalgią wspominam czasy (kiedy to było? tydzień temu?), gdy jedynymi rozrywkami Dyni było spanie i jedzenie.
Job description kaowca Dyni wymaga nieustannej aktualizacji.
Misia! Królika! Książeczkę z krokodylem! Zapuść pozytywkę! Wyłącz, wyłącz! Czytaj mi! Nie czytaj! Podnieś! Nie ruszaj! Zrób minę! Nie wykrzywiaj się! Okryj! Zdejmij ze mnie tę głupią czapkę! Gorąco! Zamarzam! Chcę zjeść swoją rękę! Małpa krzywo na mnie patrzy! Nienawidzę krokodyli! Zaraz wydłubię sobie oko! Coś mnie uwiera w tyłek! W przodek! W światopogląd uwiera! Będę spać na twoich kolanach! Wcale nie będę spać! Nieeeeeeeee! Nieeeeee  odkładaaaaaaaaaj mnieeeee do łóżkAAAAAAAAAAAAAAAA!
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
AAAAAAAA! jest desygnatą idealną.
Jest tym, tamtym, tu, teraz, wszystkim, wszędzie i niczym.
Nie nadążam.

535.
[17 Aug 2010]

(...)
Nagle zaczął mnie prześladować Daniel Olbrychski.
Gdzie nie spojrzeć.
Fatamorgana? Udar słoneczny?
W tym klimacie!?
Dlaczego nikt mnie nie uprzedził, że Daniel kręci z Angeliną?

(...)
Będąc rozmiarów Dyni słuch muzyczny (bezskutecznie) kształtował mi produkt firmy Cena Rybaka.
Niebieski ptak. Made in Japan. Rok produkcji 1968.
Ciągle jest z nami.
Ciągle gra When at night I go to sleep Engelberta Humperdincka w wersji instrumentalnej.
Wystarczy szarpnąć sznurek.
Kilka dni temu Dynia trzej królowie przynieśli Dyni prezent z najnowszego katalogu Ceny Rybaka.
Urządzenie ma rozmiar telewizora, a wewnątrz zamknięte są prawie wszystkie żywioły.
Głównie woda.
Ryba puszcza bąki, rzekotki rzekoczą, małpa małpieje.
Dźwięk wodospadu zagłusza ciur sadzawki psychotycznego sąsiada ogrodnika.
Dynia zahipnotyzowana niebieskim światłem jak kobra.
Do tego gazylion guzików pozwalających miksować sobie własne widowisko światło-dźwięk.
Trzy królowe również ofiarowały Dyni prezent z katalogu Ceny Rybaka.
Karuzelę młodego ichtiologa.
Z karuzeli dyndają tłuste pluszowe ryby i zielone wstążki imitujące enteromorphę.
Do karuzeli dołączono pilota, którego zadaniem jest uruchamiać urządzenie na odległość.
Instrukcja nie wspomina, że pilot ma moc zmieniania kanałów w telewizorze.
(Pilot od telewizora również uruchamia i zatrzymuje karuzelę.)
W obliczu takiego postępu cywilizacyjnego niebieski ptak spoczął w szufladzie komody.
Nie będę Dyni robić obciachu antykami.

536.
[18 Aug 2010]


(...)
[Bazylekongo]
Zajrzałyśmy z Dynią do korpo po najnowsze plotki.
Łatwiej dostać się do Fortu Knox niż do mojej szafki z butem ochronnym i zakurzonym podręcznikiem do nauki jezyków śródziemnomorskich.
Korporyzacja-amerykanizacja postępuje.
Dynię podawano sobie z rąk do rąk jak worek piasku do budowy tamy.
Plotki mnie przygnębiły.
Szalenie się tą podróżą i rozmowami z ludźmi zmęczyłyśmy.
Obie.
Jesteśmy chyba bardziej wiejskie, niż miejskie.
W drodze powrotnej Dynia siedziała na moich kolanach jak prawdziwe dziecko.

537.
[19 Aug 2010] ::MIEJSCE NA REKLAMĘ :: 


(...)
‘Dlatego Endo jest bliskie nam wszystkim - niezależnie od wieku, miejsca, czasu i języka.’ oraz ‘Z biegiem lat idea i tradycja Endo zostają zasilone nowoczesną strategią biznesową inwestora zagranicznego.’
- napisało Endo na swojej stronie internetowej.
I pewnie dlatego: ‘Na dzień dzisiejszy nie wysyłamy w ogóle zamówień poza granice Polski.’
No, żesz!
Obrońcy polskiej mowy!
E-dno, strzelasz sobie w stopę!
Dniem dzisiejszym w obie.

(...)
Jęk egzystencjalny.
Retoryczny.
Jak to jest, że kolejna osoba, której pomogłam bez wystawiania faktury kaczka consulting ltd. na mój widok przechodzi na drugą stronę ulicy?

(...)
A przez kaczka consulting ltd. będę smażyć się w piekle.
Gdy Iksiński zapisywał duszę korporacji zadałam mu standardowe pytanie z formularza charyzmatycznych liderów dwa osiemdziesiąt łamane przez tysiąc dziesiąt sto pińdziesiąt: gdzie się widzisz za pięć lat?
Ludzie widzą się w różnych miejscach.
(Ja, na przykład, widzę się roztrwaniającą spadek po nieznanym mi jeszcze krewnym. Nie znam człowieka, ale podskórnie czuję, że robi w nafcie albo diamentach.)
Iksiński – mądry i überambitny – widział się w promieniu trzech kilometrów od farmy swojej dziewczyny.
Bo dziewczyna jest tak przywiązana do farmy i rodziny, że wyprawę do sąsiedniego hrabstwa traktuje jak zagraniczną podróż.
Wyraziłam tedy swoją wątpliwość, czy w wieku lat dwudziestu należy przywiązywać się do kogoś przywiązanego do swego wozu jak Drzymała, kosztem przyjemności wynikających z obcowania ze światem? Podróży? Kontynuacji studiów w Berlinie?
Ta wątpliwość była matką innych wątpliwostek, per exemplum, gdzie w promieniu trzech kilometrów od farmy znajdą pracę mikrybiolog i psycholożka od sportu?
Kij w mrowisko zatraconych potencjałów.
Wczoraj, gdy Iksiński pozował do zdjęć z Dynią, zasugerowałam, aby wysłał je swojej dziewczynie. Taki żarcik.
- Byłej. – powiedział Iksiński. – Byłej dziewczynie.
No i teraz się zastanawiam, czy to kwestia tego, że nagle zobaczył się gdzieś indziej, czy to, że panna z sąsiedniej drużyny ma wyjątkowo niebieskie oczy?
[mryg]

(...)
Trzej królowie pamiętają i o rodzicach.
Wymowna jest treść tego daru. Wymowna szczególnie o świcie, gdy rześka i wypoczęta Dynia gotowa jest wstać i iść, a my gotowi jesteśmy leżeć i udawać nieżywych.
(Czasem nie musimy nawet  udawać.)

538.
[21 Aug 2010]

(...)
Podróż sentymentalna sponsorowana przez Wuja G.
Mekka, Klondike i Zatoka Perska kawy.
Sześć miesięcy razy dwie filiżanki dziennie.
[mryg]

539.
[22 Aug 2010]  


(...)
Z eksperymentalnej hodowli trójjęzycznego noworodka.
Córko wiewiórko.
- Co to ‘[fieFiurko]’? – zapragnął wiedzieć Norweski.
- Haselnussknackerfutternrotkopfparkoderwaldmaschine?
Swoją znajomość nomenklatury teutońskiego zwierzyńca wyceniam na żenującą.
W kolejce czeka: córko safandułko.

540.
[23 Aug 2010] 


(...)
Obejrzałyśmy z Dynią Valkyrie (... jak widzisz, córko, porządni Niemcy bywają nie tylko w dramatach Kruczkowskiego ...).
Obejrzałyśmy nie do końca, zatem nie wiemy (tu odgrzewany żarcik), kto wygrał tę wojnę.
Wróci Norweski to opowie, gdyż on, jak powszechnie wiadomo, z pewnością przeczekał do najostatniejszego napisu.
Wie zatem kto wygrał, kto przegrał, kto przygotowywał kanapki, kto czesał Adolfa i kto ekipie wypożyczył Berlin.

(...)
Dynia.
Tydzień dziesiąty.
Nie sposób ująć Dyni w słowa.
Dynia lubi dźwięki i obrazy.
Lubi jodłowanie (!), syntetycznego Mozarta z niskobudżetowego keyboardu (!), fałszowanie (!), do wierszy Brzechwy ilustracje Butenki i sznurek radioaktywnych kaczek.
Razem z Dynią otrzymałam w pakiecie sen nietoperza.
Sen lekki, płaski, jednowymiarowy.
Sen, który zrywa się z łóżka z każdym szmerem i ultradźwiękiem.
Cóż z tego, że Dynia przesypia noce?
Szmery.
Noce są pełne szmerów.
Śni mi się, że pewnego dnia znów będę śnić snem głębokim.
Szmeroodpornym.

(...)
Nie nadążam z eksmitowaniem pająków.
Na miejsce jednego wprowadza się pięć kolejnych.
Traktują nas jak hotel?
Było jakieś ogłoszenie w sieci?

541.
[24 Aug 2010]


(...)
Banalne zdarzenie wycięte z czasu, wklejone do scrapbooka pamięci.
Banalne.
Bez wpływu na koniunkcję planet i bez znaczenia dla cen na światowym rynku ropy naftowej.
Deszcz.
Cisza.
Gorzka kawa.
Kłębek ciepłej Dyni na kolanach.

542-543.
[25 Aug 2010]


(...)
Dwupak, bo wczoraj wbrew logice i warunkom atmosferycznym wybrałyśmy się z Dynią na kawę.
Do Salisbury.
Nuuuuuuuda.

(...)
Z listów do Redakcji

O smoczkach
Nie używamy.
Nieużywanie smoczka jest według najnowszych badań statystycznych wyjątkowo naganne i ostro potępiane przez położne zlokalizowane wokół londyńskiej obwodnicy.
Na prowincji nadal można nie używać.
Czego oczy nie widzą, tego Dyni nie żal.
Jedna z an(g)ielskich ciotek pociesza, że NHS rekonstruuje piersi, a także żołądki,  nosy i błony dziewicze na koszt podatnika w celu profilaktyki urazów psychicznych.
Żywym dowodem jest zredukowana o połowę, konwertowana na Islam stukilowa sąsiadka an(g)ielskiej ciotki z dziesiątką potomstwa, rzymskim nosem i biustem ZZ.
Jest i dla mnie nadzieja.

O spacerach
Dzień w dzień.
Nawet tajfun nas nie powstrzyma.

O wózkach
Dacie wiarę?
Istnieją trendy.
Naprawdę istnieją trendy (!).
Otóż już nie wypada po Canary Wharf pchać Maclarena albo Phila.
Nie wypada, odkąd co druga wielodzietna rodzina patologiczna pcha Maclarena albo Phila.
Po Canary Wharf pcha się teraz to, czym przemieszcza się potomstwo Toma Krążownika.
Wow (!).

O kąpielach
Pięć lub sześć razy.
Od narodzin.
Bez użycia proszku.

O spaniu
Od ósmej wieczorem do pierwszych dżwięków budzika.
Niesłychanie szczodry gest ze strony Dyni.
Chciałabym przypisać to dziennej porcji wyczerpujących, intelektualnych rozrywek, którym poddawana jest Dynia, zdaje się jednak, że to genetycznie uwarunkowane umiłowanie snu dziedziczone w prostej linii, bez zakrętów, po ojcu.
Od siódmej wieczorem Dynia słania się ze zmęczenia sabotując każdą koncepcję kąpieli.
Od ósmej wieczorem rodzice Dyni dzień w dzień wyrywają sobie przydziałową puszkę piwa (Za zdrowie Dyni!) i umęczeni rodzicielstwem oglądają kolejne odcinki M.A.S.H.
(Sezon trzeci).


O higienie jamy ustnej
‘Our approach to dental care is very different to the sort of dentistry you may have experienced in the past. At the very least we want you to find dental care relaxing and comfortable. Our ambition is that you should actually find it enjoyable.’ – głosi ulotka naszego nowego dentysty.
Nowy dentysta, który utrzymuje, że był Brytyjskim Dentystą Roku, nie jest Chińczykiem i ma za nazwiskiem B.D.S.D.G.D.P.R.C.S.
Czy oznacza to, że został dentystą, bo w szkole kiepsko radził sobie z obsługą alfabetu?
I jak wybiera się Dentystę Roku? Po ilości krwawych plam na fartuchu?
‘His special interests are... the treatment of nervous patients.’
Nowy dentysta ma filozofię, a jego wspólnik wyrywał zęby w Marynarce (albo w surducie) a teraz leczy obnośnie, chodząc od drzwi do drzwi.
Jeśli w Marynarce, to pewnie do jego ‘special interests’ należy szkorbut i przeciąganie pod kilem.
Ulotka obiecuje bezpłatny dostęp do gorących napojów, gazet, filmów, muzyki, aromatoterapii, poduszki pod głowę, kredek oraz... uwaga... znieczulenia.
Żel znieczulający na życzenie może mieć smak Cointreau.
Podawany szklankami?
Za dodatkową opłatą nowy dentysta usuwa zmarszczki i ujędrnia usta.
Z niecierpliwością czekam na pierwszą wizytę.

544-546.
[27-29 Aug 2010]


(...)
Najpierw podróż do Bazylegokonga.
W piątki podróże nie są wygodne, bo pociągi zbyt krótkie, a podróżnych zbyt wielu.
Z tej przyczyny w obie strony na korytarzu pod toaletą.
Tkwij albo giń.
Obce wózki zmiażdżyły mi stopy.
Przejechał po plecach sprzedawca kawy i orzeszków.
Stratowało stado rączych starców, z których każdy miał w dłoniach dziecięcy wózek, acz żadnego w nim dziecka.
Za to Dynia się wyspała zaanektowawszy pokaźny kęs przestrzeni.
W Bazylim przystanek na kawę, na Matki Stowarzyszone, na rezydencję Montgomerego Emeryka.
Emeryk na tę okoliczność odział się w jakże stosowną materię z nadrukiem big blue whale.
(Aktualnie Emeryk donasza  bieliznę z zakresu trzy-sześć miesięcy.)
Przerozkosznie jest bywać z Dynią, gdy Dynia milczy.
Dynia rozsiada się na kolanach, toczy z ust bąble ślinowej piany i skanuje świat z wyraźnym w oczach zachwytem.
Wielka Mała Dynia.

Wieczorem, prosto z pociągu, (jedyna) rozrywka miejscowych emerytów.
Kolacja z gatunku Theme Nights w miejscowym supermarkecie.
Highlight of the month.
Z prawdziwymi obrusami na stołach, z kompletem metalowych sztućców i z girlandami włoskich flag.
Rzadko się przytrafia matce niemowlęcia.
Dynia Niekłopotliwa Bywalczyni Salonów przespała na moich kolanach przystawki, główne danie, tiramisu i dwa kieliszki wina.
Bez jednego dźwięku skargi.
Wielka Mała Dynia.

Rozdarła się w domu.

(...)
Dynia ma się świetnie.
Ja zapadłam na deliryczną gorączkę o nieustalonej proweniencji.
O jej skali niech świadczy, że ostatecznie zażyłam paracetamolu.

(...)
Dynia.
Prawie trzy miesiące.
Nieodmiennie czarująca Cutie MacPretty.
Czysty, niewinny umysł Dyni jest już skażony kłamstwem, szantażem, przestępstwem, manipulacją i korupcją.
Dynia odkryła, że sygnały dźwiękowe warunkują rodziców lepiej niż sam Pawłow z dzwonkiem.


Dziś Dynia złapała ogon Herr Wolfganga Affe i wepchnęła go sobie razem z pięścią do gardła.
Rzecz nosi znamiona przypadku, ot wplątany między palce ogon, ot ręka i tak zmierzająca w kierunku.
(Cóż z tego, nieobiektywna matko! Do znudzenia będziesz przewijać sobie to zdarzenie w pamięci!)
Dynia mówi.
Zaplata dłonie na pękatym brzuszku, pyzaty budda, i snuje swoją sylabiczną opowieść.
Czasem wzruszy ramionami w geście ‘trudno!’.
Dynia chodzi.
Ułożoną wieczorem w stopach łóżka o poranku znajdujemy u wezgłowia.
(Urok skarpet z abeesem?)
Wielka Mała Dynia.

(...)
Za miesiąc obie lecimy na kontynent.
Ja i Dynia.
Miej nas w opiece, święty Pepinie, Patronie Podróżujących Dyń i Kabaczków.
Miej w opiece tych, których los posadzi nam po prawicy bądź lewicy.

547.
[31 Aug 2010]


(...)
Otrząsnęłam się z delirycznej gorączki tak jakby nigdy nie miała miejsca.
Może to ze zmęczenia, z odpowiedzialności, z pobieżnego snu, z bezradności, ze złości, z braku mikroelementów, z nadmiaru oligopeptydów?
Wstałam.
Idę dalej.

(...)
Przyszło urodzinowe zaproszenie z Bullerbyn.
Jak raz w czasie, gdy będziemy z Dynią bawić na przeciwnym końcu Europy.
Cóż, Norweski poświęci się (!) i poleci.
Niestety, lody Daim nie wytrzymają przelotu w bagażu podręcznym, a najlepsze sushi nie doczeka naszego powrotu z przeciwnego końca.
Będzie za to musiał się Norweski zmierzyć z działem garderoby dziecięcej i misiem Bamse.

548.
[1 Sep 2010]


(...)
Wyglądam przez okno, a na podjeździe zaparkowany jednorożec.
Różowy.
...
???
...
Dzieci sąsiadów mają welurowego jednorożca.

(...)
Na żółtej samoprzylepnej.
Przyjeżdża wuj A. Podróż do Londynu.
Zaciągnęłyśmy się z Dynią pod sztandar nauki. http://www.eatstudy.co.uk/study_info.html  Podróż do Londynu.
Matki Stowarzyszone i podwieczorek z Dr. Seussem. Podróż do Bazylegokonga.
Prezent na urodziny w Bullerbyn. Podróż do Bazylegokonga.
Karton urodzinowych paczek na słowiańskie urodziny. Podróż do Bazylegokonga. Kup szary papier, kaczko.
Piąty sezon M.A.S.H. W drodze. Na miejscu.
Zważyć Dynię. Na miejscu.
Uprać Dynię. Na miejscu.
Artykuł ciotki B. Na miejscu.
Listy. Odpisać wreszcie na listy. Na miejscu.
Norweska prezentacja. Na miejscu.
Norweskie urodziny. Na miejscu.
A nadto Dynia nauczyła się ryczeć przy zasypianiu jak zarzynany, różowy jednorożec . Co jest bardzo nie na miejscu.
Ja.
Pomiędzy.

(...)
Jak w Australii.
Nie zakładam butów nim do nich nie zajrzę. Wstając o poranku nie stawiam gołych stóp na ziemi nim nie zeskanuję podłoża. Dokładnie oglądam prysznic zanim odkręcę wodę.
To nie wystarcza.
Dziś ścigany pająk rozmiarów dwuzłotówki wbiegł do mojej kołdrzanej powłoki.
Wbiegł i k... nie wybiegł.
Klnąc jak szewc rozebrałam kołdrę, pochwyciłam drania, wyrzuciłam przez okno z pierwszego piętra.
Wbiegł do domu dwie godziny później, gdy otwierałam drzwi, aby wtoczyć wózek.
Wbiegł i tyle go widziałam.
Jak go dopadnę to przybiję do drzwi wejściowych.
Każdą nogę z osobna.

549.
[2 Sep 2010]


(...)
Norweski przebrnął przez niesłychanie ważną prezentację i atmosfera w domu wróciła do normy.
Jeśli za normę uznać puszkę piwa i kolejne odcinki M.A.S.H.
(Listonosz doręczył sezon piąty. Minął nam już Pułkownik Henry Blake, minął nam Trapper John McIntyre, w szóstym minie nam Frank Burns. Tylko Radar ciągle jeszcze ten sam.)
Sierpień wrócił do normy. Gdyby nie fakt, że to już wrzesień.
Przez podwórko oprócz welurowych jednorożców przechodzi fala jesiennych upałów.
Frau Norweskoleśna na podstawie jednego nagrania video wyraźnie daje do zrozumienia, że nie nasączamy Dyni wystarczająco językiem Dyniowych teutońskich przodków.
(Klimat jak podczas strajku we Wrześni.)
Co nie jest prawdą, bo Krümelmonster, Kermit Der Frosch oraz Super Grobi to dla mnie rodzina. 
Odkąd słyszę ich dzień w dzień.
Z tej samej, jednej (!) płyty cd.
Replay.
Kwestionariusz programu EAT wykazał, że od poczęcia Dyni jadam wyłącznie chleb, który popijam mlekiem.
Kwestionariusz zawiera głównie pytania o spożywanie sztandarowych dań kuchni brytyjskiej.
Tyle na temat wiarygodności badań statystycznych.
Ach tak, kupiłam szary papier.

(...)
- Słyszałaś, Dynio? Twój ojciec miał dziś bardzo dobry dzień.
- Genau. Bardzo dobry [DŻEM].
Miłego dżemu!

550.
[3 Sep 2010]


(...)
Dziś Emeryk wystąpił w kostiumie z nadrukiem baby elephant.
Emeryk waży 17 funtów.
Utrzymujemy, że kości Dyni wypełnia powietrze.
Porównywanie potomstwa ma coraz więcej zalet.
Człowiek sobie porówna i już wie, że niekoniecznie sprowadził na świat geniusza, gdyż – o dziwo! – wiele dzieci potrafi wetknąć sobie pięść do otworu gębowego.
Może nie tak subtelnie i elegancko jak Dynia, acz.
Fakty są bezlitosne.
Porównywać można ilość przespanych godzin, ilość upranych outfitów, i czy matczyne włosy wypadają, czy wyłażą garściami.
Nie porównujemy się jedynie w kategorii odzież dziecięca, gdyż w tej zajmujemy z Dynią, jak na tutejsze warunki, zbyt ekscentryczną niszę.
Park był dzisiaj ultrasłoneczny, tubylcy igrali w fontannach, sunęłyśmy z wózkami ławą.
Jak aniołki Charliego.
Jak aniołki Charliego dwadzieścia kilogramów i dwadzieścia lat później.

(...)
O tym, że nie wszyscy mnie lubią.
Szwedzka Matka zakończyła kolejny urlop macierzyński i gotowa jest powrócić do fabuły.
Szwedzka Matka coś knuje.
Oto przemówiła Szwedzka Matka po pięciu latach (w ciągu których urodziłyśmy trójkę dzieci, przeprowadziłyśmy się trzy razy i dwa razy zmieniłyśmy pracę): bądź pierwszym autorem manuskryptu o drożdżu, kaczko.
‘Boję się Greków, nawet gdy przynoszą dary.’
Na odległość cuchnie trojańskim koniem.
Nawozem trojańskiego konia.
Powoli dostrzegam zarys intrygi.

(...)
... i czy matczyne włosy wypadają, czy wyłażą garściami?
Miejscowa medycyna uważa, że to kwestia naturalnej selekcji.
W ciąży przybywa ci włosów, które teraz muszą wypaść, aby zgadzała się globalna rachuba.
Miałam na ten temat swoją teorię opartą na  awitaminozie, anemii, szkorbucie, pelagrze i beri beri, ale milczę skonfundowana.

551.
[4 Sep 2010]


(...)
A zarys intrygi jest taki.
Bądź pierwszym autorem.
Odmów, a Szwedzka w podskokach doniesie o tym Niemieckiemu Szefowi.
Zgódź się, a Szwedzka uzna, że dołożę klawiatury, aby napisać, wziąć na klatę uwagi redaktorów i recenzentów, wydać i oprawić.
Odmów, a Szwedzka zostanie pierwszym autorem.
Zgódź się, a odwalisz całą robotę, z której śmietana spłynie i tak na życiorys Szwedzkiej Matki.
Będę udawać, że nikogo nie ma w domu.

(...)
[Sherborne.]
Zatrzymaliśmy się w delikatesach Gruszka przy migdałowym, wielce przyjemnym serniku.
O nie, nie! Dyni nie przypadło do gustu zatrzymywanie się przy sernikach.
Byłam pewna, że Dynia ryczy, bo chce oglądać puszki z pasztetem i słoiki kawioru.
Obejrzałyśmy zatem puszki z pasztetem i słoiki kawioru.
A także pęta salami i mrożony szpinak.
Wszystko to w opcji boing boing boing, bo podskakiwanie zwykle uspokaja Dynię.
Dynia obejrzała pasztet, i kawior, i salami, i mrożony szpinak.
Rzuciła okiem na sernik.
(Z miną zdegustowanego krytyka na usługach przewodnika Michelin.)
Gdy w końcu odłożyłam Dynię do wózka, aby pospiesznie się z Gruszki ewakuować, gdy niemal zadławiłam się ostatnim łykiem kawy i resztką sernika, gdy tylko wytoczyłam wózek przed Gruszkę Dynia usnęła in situ.
Na trzy godziny.
Och, żesz.

(...)
Wczoraj, osiemnaście minut po dwudziestej drugiej, nad naszą wsią przeleciała stacja kosmiczna.
Błyszcząca kropka popylająca po firmamencie.
http://en.wikipedia.org/wiki/International_Space_Station
Ofiar w ludziach nie odnotowano.

552.
[5 Sep 2010]


(...)
‘Kiedy twój maluch jest jeszcze naprawdę malutki, musisz zawsze reagować na każdy jego krzyk i płacz: tylko nawiedzeni, fundamentalistyczni, nienawidzący dzieci teoretycy mogą twierdzić, że dziecko młodsze niż sześciomiesięczne powinno się samo wypłakać w łóżeczku i że nikt nie powinien go wówczas dotykać ani uspokajać.’ – rzecze Cioteczka Dobra Rada w wykładzie o sennych nawykach.
Odkładam wyściskaną, wyprzytulaną, najedzoną i suchą Dynię do łóżka.
Dynia w kontakcie z materacem ryczy jak ranny archeopteryks dobijany parasolką.
Podnieść Dynię – cisza.
Odłożyć – ryk.
Dynia zapada w sen rycząc.
Ryk miesza się z ziewaniem.
Przykładanie rąk, głaskanie i werbalne uspokajanie tylko pogarsza sytuację.
Siedzę przy Dyniowym łóżku, słucham ryku i trawię własne trzewia z rozpaczy nad matczyną wyrodnością.
Ryk i pstryk. Dynia zasypia o dwudziestej.
Jak w szwajcarskim zegarku.
A jeśli łamię Dyni psyche?
Wszak przecież nie odróżniam, kiedy moje dziecko chce spać, a kiedy oglądać słoiki pasztetu z bażanta.

(...)
Las.
Taki tam las z sadzonek.
Z dróżkami ogrodzonymi kolczastym drutem.
Nawet lasu nie potrafią tu zrobić porządnego.
A Dynia jest z Kryptona.

553-554.
[6-7 Sep 2010]


(...)
Dynia skończyła trzy miesiące.
Rozkoszny, rumiany, pyzaty Kürbis – pięć tysięcy pięćset osiemdziesiąt gramów.
W niczym nie przypomina tego czerwonego, chudego, obłażącego ze skóry szczurka sprzed trzech miesięcy.
A te rumiane pyzy, a ten podwójny podbródek, a te serdelkowate kończyny... wszystko to z mojego mleka i mózgowej przysadki.
Z Dyni są cukrowane, bezzębne uśmiechy, upór i niecierpliwość.
Z Dyni są obślinione po łokcie ręce i nienawiść ku czapkom.


(...)
Gdy A. pracowała w Oslo, M. tkwił w Hannoverze.
Gdy M. dostał posadę w Oslo, A. musiała przenieść się do Szkocji.
A. jest meteorologiem.
Nad Szkocją są lepsze chmury.
Podobno.
Gdy Migdałowie wyprowadzili się do Frankfurtu, mieliśmy nadzieję, że nareszcie będziemy spotykać tam nie tylko ich, ale również A. i C.
A. właśnie dostała pracę w Bazylei.
Pewnie zamieszkają gdzieś pomiędzy.
Ludzie są jak mrówki.

555.
[8 Sep 2010]


(...)
Raz nie zajrzeć do służbowej skrzynki, a tam i cuda, i wianki, i Matka Boska na szybie, i królik z kapelusza.
Po pierwsze, nastąpiła wielce wątpliwa promocja Szymona Słupnika.
Po drugie, odeszła ta, która trzymała w staniku klucze od lodówek.
Po trzecie, wymówił święty Patryk.
Po czwarte, napisała Szwedzka Matka.
Ależ mi ona napisała.
W skrócie.
Szwedzka porzuciła naukę i zwróciła swe wykwalifikowane ręce ku zdobywaniu funduszy unijnych (dla wydziału). Znalazła mój list z 2007 i nie może uwierzyć, że to już trzy lata, gdy uścisnęłyśmy się na pożegnanie (strzykając witriolem). Szalenie chciała kontynuować mój projekt, ale jakoś tak wyszło, że była zajęta. Za to teraz znacząco przyłożyła się do manuskryptu. Przesyła manuskrypt i jest jej przykro, że nie uprzedzała, ale ma dwoje dzieci, którymi wszak musi się zajmować. Anyway, spodziewa się moich uwag i komentarzy w ciągu najbliższych dwóch tygodni. Od teraz. Czas start.
Wyjęłam z torebki pilniczek i piłuję paznokieć machając stópką.

(...)
Niszowe poczucie humoru (I).
- Co jest przyczyną epidemii legionellozy w Walii? – grzmi telewizor.
Aż chciałoby się krzyknąć.
Bakterie?
[mryg]

(...)
Niszowe poczucie humoru (II).
- Dynio, Aaaaaa jak argon, Beeeee jak bor, Ce jak... jak...
- Ce jak cesium, kaczko.
- ... De jak deuter, Eeeeee jak eeeee...
- Erbium, kaczko.
- eF jak fluor, Gie jak gal, Ha jak hel, I jak...
- Iodine.
- Jot jak jodyna, Ka jak...
- Nie ma pierwiastka na Ka, kaczko.
- Ka jak POTAS!
[mryg]

(...)
Podstępna Dynia z uśmiechem dookoła głowy spełniła wszystkie prośby fizjoterapeutki, czyniąc ze swoich rodziców tandem przewrażliwionych idiotów.
Podstępna Dynia potrafi obracać głową we wszystkich kierunkach.
(Tylko milimetry dzielą ją od zaklasyfikowania do rodzaju sów.)
Podstępna Dynia najwyraźniej woli nie obracać.
Wizyta kontrolna za miesiąc.

556.
[9 Sep 2010]


(...)
Pilniczek?
Z torebki?
Dobre sobie.
Kiedyż to ostatni raz miałam na sobie torebkę?

(...)
Wczorajszej nocy coś wypełzło spod kanapy.
Najpierw zjadło mnie.
Potem Norweskiego.
Następnie wspięło się po schodach i ruszyło w stronę łóżka Dyni.
Czarne, lepkie, smoliste i cuchnące.
Potwór z bagien.
Tylko potwór z bagien tłumaczy ryk, który wydała z siebie nagle śpiąca Dynia.
Biedna, zasmarkana ofiara sennego koszmaru.

(...)
[w samo południe]
Dynia usnęła właśnie na moich kolanach.
Walczę z pokusą.
Odłożyć, czy tkwić.
Tkwić, tkwić, bo chytra Dynia śpi z głową obróconą w lewo, czym dobrowolnie odprawia dzienną porcję swoich zabiegów fizjoterapeutycznych.


557.
[10 Sep 2010]


(...)
Wystarczyły trzy miesiące i akcja porodowa jest już dla mnie jedynie odcinkiem przygód kucyka pony lub zdarzeniem z gatunku Ken i Barbie trzymając się za ręce biegną po tęczowym moście w stronę zachodzącego słońca.
Mentalny torcik przekładany tłusto-maślanym, różowym kremem.
Dlaczego w ten sam sposób nie można wymazać z głowy innych spraw lub sprawców?

558.
[11 Sep 2010]


(...)
... dlaczego w ten sam sposób nie można wymazać z głowy?
Kilka nieszczerych przyjaźni.
Kilku byłych narzeczonych.
Kilka Szwedzkich Matek.


(...)
Z odsieczą i uczciwą, teutońską czekoladą w Bazylimkongu pojawił się wuj A.
W słowiańskich delikatesach wuj A. – amator wyrobów masarskich kabanosy teraz Polska – zażądał pęta kiełbasy spod strzechy.
(Słowiańskie delikatesy kwitną. Można płacić kartą – usłyszałam szarpiąc się z bilonem. Jaka ulga! Jaki technologiczny postęp!)
Wuj A. dwukrotnie pozwolił się ograć Norweskiemu w niedźwiedzie i kaczuszki, po czym zaaplikowawszy strategię Kasparowa rozmazał mnie po planszy.
Przerobił moją drużynę myśliwych na Jägermeisterschnitzel.
Przyjemnie krwawe popołudnie.
Znękana życiem towarzyskim Dynia usnęła na stojąco.

559.
[12 Sep 2010]


(...)
Instynkt zachowania gatunku może próbować mną manipulować.
Może wyciąć wspomnienie okołoporodowych boleści, ale nie amputuje dziewięciu miesięcy racjonalnego strachu o dobrobyt i kariotyp Dyni.
I nie wydłubie mi z głowy stenogramów z przedprenatalnych kontaktów z miejscową służbą zdrowia.
Do kitu z takimi hormonami.

(...)
Dynia tydzień trzynasty.
Siedzi.
Toczy pianę z ust.
Na nasz widok produkuje najpiękniejsze dziąsłowe uśmiechy.
Gestykuluje i opowiada.
... i opowiada... i opowiada... i opowiada...
... i opowiada...
Gdy nie opowiada, próbuje odgryźć sobie ręce.
Najradośniejsza o świcie, z upływem dnia popada w melancholię*.


*eufemizm

(...)
W sklepach świąteczne puddingi i kartki ze świętym Mikołajem.


560.
[13 Sep 2010] 


(...)
A co u mnie?
(Nim cień wielkiej duchem Dyni zupełnie mnie tu przysłoni.)
A co u mnie?
(Pytają ci, którzy jeszcze pamiętają, że był czas, gdy występowałam pojedynczo bez dziecka trwale przypiętego do biustu i gdy nie pokrywał mnie rzucik niemowlęcego wymiociku.)
Co u mnie.
Bywam zmęczona, i szara, i na przekór witaminom wypadają ze mnie włosy.
Na żądanie odtwarzam z pamięci wybrane wersety Brzechwy i Tuwima.
(Często z unikalną i niepowtarzalną linią melodyczną.)
W ciągu ostatnich trzech miesięcy przeczytałam kilkanaście książek, z których żadna nie miała w tytule pielęgnacja niemowlęcia ani choroby wieku dziecięcego.
Niektóre z nich były nawet dla dorosłych.
Czasem gotuję, czasem piekę.
Czasem piję wino.
(Najczęściej jednak zimną kawę.)
Dynia nie odebrała mi czasu na moje mikro-charytatywne działania.
(Mikro w znaczeniu rozmachu, nie targetu. Nie kwestuję na prątki gruźlicy, ani laseczki jadu kiełbasianego.)
Poznałam Radosną Hiszpankę (prawdziwą Hiszpankę, nie grypę) i oczekuję z tego poznania samych profitów.
(Aury wyzwolonego feminizmu, kolorów z katalogu Desigual, gorzkiej kawy, słodkich churros,  hiszpańskiego zięcia i że mierda będzie pierwszym wulgaryzmem, którego użyje Dynia.)
Dzięki przeprowadzce na wieś odkryłam, że nie powinnam mieszkać na wsi.
Jestem uczulona na kwitnące płody rolne i mam fobię na tle zwierząt gospodarskich.
O uczuleniu wiedziałam, fobia to nowość.
Nie lubię, gdy krowy – nawet te wielkości świnek morskich – na mnie patrzą.
Krowia fobia oraz druty kolczaste z private property do not enter ograniczają mi rozmach promenad, po których mogłabym się wolnym krokiem przechadzać.
Z ogrodu nie korzystam, bo albo kicham, albo jest nieprzystrzyżony.
Nieprzystrzyżony, bo albo pada, albo nam się nie chce strzyc.
- Mamy w ogrodzie żaby. – obwieścił wczoraj Norweski, gdy maczetą przetarł szlak do kubła na śmieci.
Mamy żaby, a stąd już pewnie tylko krok do tego, aby jakaś organizacja ekologiczna przyznała nam status parku narodowego i rozpoczęła introdukcję żubrów.
(Dlatego, Drogi Losie, w przyszłości jestem zainteresowana jednopoziomowym mieszkaniem z tarasem i doniczką polietylenowych pelargonii, najlepiej na ostatnim piętrze i z wąską windą, tak, aby krowy nie mogły wpadać bez zapowiedzi.)
W wolnych chwilach odkrywam, że macierzyństwo ma niewiele wspólnego z tym, co widać w telewizyjnych reklamach pieluch.
W wolnych chwilach jestem z siebie dumna, że nie wspomniałam tu jeszcze o niczyjej kupie.
A proszę mi wierzyć, nie raz musiałam siłą odciągać się w tym celu od komputera.

561-562.
[14-15 Sep 2010] :


(...)
Cruella de Szczepion po raz drugi wbiła igły w pulchne uda Dyni.
Tym razem Dynia już nie dała się nabrać na słodkie cium cium.
Tym razem Dynia uderzyła w bek od progu.
Kilka bilionów neuronów wygenerowało właściwy ślad pamięciowy.

(...)
W celu ożywienia naszego życia towarzyskiego i nasączania Dyni miejscowym, a przede wszystkim hiszpańskim akcentem, zabrałam Dynię do Metodystów.
U Metodystów stado niemowląt z matkami.
(Tu dygresja: choć na ulicach widać nieprzeliczone Matki Polki z niemowlętami, na próżno ich szukać integrujących się z lokalną wspólnotą.)
Przekąski, zabawki, wylęgarnia dziecięcych zarazków i wykłady na temat.
Po raz pierwszy, do Dyni dotarło, że nie jest jedynym przedstawicielem swojego gatunku.
Od tej epifanii Dynia uderzyła w górne tony.
Przeszło jej natychmiast od miękkich fraz Que pasa, Dynita-Pequeñita?
Akcent z Dorset nie ma takiej mocy.
Hiszpanka-Nie-Grypa ma na głowie burzę ciemnych, sprężynujących loków i spowija swoją  sylwetkę (size 0) miękkimi dżersejami.
Przyszły zięć – Rubenito-Pequeñito – ma pięć miesięcy i przewagę genów angielskiego chemika-blondyna.
Hiszpanka – tu wyraźnie widzę wgłębienie od palca Opatrzności – jest z Santiago de.
I wie o camino wszystko.
- Czemu nie powiedziałeś mi wcześniej? Czemu, ach, czemu, że ona jest Hiszpanką! Ba! ONA JEST Z SANTIAGO! – wyrzuciłam gorzko Norweskiemu.
- To ona jest Hiszpanką??? – najszczerszym z głosów zdziwił się Norweski. – Byłem pewien, że Francuzką.
Nic dziwnego, że zawrócili pod Stalingradem.
Jutro Dynia idzie śpiewać i podrygiwać przy dźwiękach klawikordu u Baptystów.

(...)
Aby w tym religijnym zamieszaniu ustrzec wiary przodków, postanowiliśmy Dynię ochrzcić.
Niech ma.
Wybór Matki Chrzcielnicy był błyskawiczny, za to z Ojcem...
- Kaczko, najpierw zaproponowałaś skandynawskiego luteranina, potem niemieckiego protestanta, potem geja, a teraz spodziewasz się, że zapytam proboszcza, czy chrzestny ojciec może być kobietą?!
- Pierwszy rzuć kamieniem. Ty lobbujesz za rozwiedzionym agnostykiem.
Jak trudno dziś o porządnych wyznawców.

563.
[16 Sep 2010]
http://www.channel4.com/food/on-tv/heston-blumenthal/feast/heston-s-feasts-2/index.html


(...)
Baptyści rock!
Rock and roll.
Dwie damy, profesjonalne jak Simon i Garfunkel, jedna z klawikordem, druga z gitarą.
Nieograniczony dostęp do instrumentów muzycznych w rozmiarze małych łapek.
Liryka w rozmiarze małych neuronów.
Dyni z zachwytu oczy powiększyły się do rozmiarów dwufuntowej monety.
Ba!
Dynia śpiewała najgłośniej.

(...)
I było drwić, Norweski?
Otóż Chrzestny Ojciec może być kobietą.
Może być kobietą, agnostykiem, luteraninem, judaistą reformowanym, a nawet buddystą.
Może być, gdyż podobno chrzcimy Dynię na terenach misyjnych.
Przy zagęszczeniu wyznawców nie przekraczających pięciu procent na kilometr kwadratowy, Święta Matka Kościół dopuszcza, aby Ojciec był kobietą.
Nie wiemy, czy to oficjalne stanowisko, czy jedynie interpretacja ekscentrycznego pasterza parafii.
Tego samego, który podczas ślubu oplótł stułą nas i świadków i gdyby stuła była nieco dłuższa sięgnąłby i do pierwszych ławek.
To podobno kwestia nomenklatury.
Kobieta, agnostyk reformowany lub rozwiedziony luteranin występują nie  w roli Ojca, a świadka zdarzenia.
Teoretycznie problem z głowy.
Mojej.
Ojca w końcu i tak dostarcza Norweski.

(...)
Mam mleczny zator myśli.
Zwykle urodzinowe prezenty same wpadają mi w ręce.
Tym razem wybrałam z nieopisanym trudem.
(Czyżbym utraciła dar?)
Heston's Fantastical Feasts w twardej oprawie.
Pyszna lektura.
Ad litteram.
(Polecam!)

(...)
Dynia zaparła się ssać kciuki.
Niewiele by mnie to obchodziło, gdyby nie wzrok Norweskiego, który dużymi literami krzyczy: A NIE MÓWIŁEM, ŻE TAK SIĘ SKOŃCZY.
N-i-e-d-o-c-z-e-k-a-n-i-e oraz po moim trupie, żeby wzrok na mnie krzyczał.
Dużo czasu poświęcam na wyjmowanie dłoni z ust Dyni.
Dużo czasu poświęcam technikom odwracania uwagi.
W tych ostatnich opieram się na wskazówkach Victorii Stillwell.
Tej z programu ‘Ja albo twój pies’.

564.
[17 Sep 2010] 

(...)
Smalec, ćwikła, żur, chrzan, pasztety, keczup, musztarda, czekolada, sok z marchwi, sok z malin, szynka konserwowa, krówki, piwo.
Miejscowy Lidl powoli zamienia się w polskie delikatesy.

(...)
Dynia się waha.
Na przedostatnim spotkaniu Rubenito-Zięcionito pojawił się w dresach i obuwiu marki adidas oraz ze złotą bransoletą na nadgarstku.

(...)
Na ostatnim spotkaniu Rubenito-Zięcionito miał na sobie oprócz koszulki, swetra z guzikami, kurtki i futrzanego śpiwora,  także pokrowiec od wózka, w którym to wózku zamknięty był dodatkowo jak ostryga.
- Zima u drzwi. – powiedziała Hiszpanka zdejmując puchową kurtkę z kapturem i wełniany sweter.
Piętnaście stopni przy gruncie.

565-566.
[18-19 Sep 2010] 

(...)
Jedna posada.
Trzy tygodnie.
Czterech chemików.
Ścigających się na wyprzódki, aby udowodnić Wielkiej Czerwonej Nakrętce kto jest najpiękniejszy w świecie.
Czegóż oni nie musieli robić!
Prezentacje, sesje problemów technicznych, testy językowe (- Mam nadzieję, że nie będą was odpytywać z ortografii –  wypomniałam Norweskiemu i wujowi Waleczne Serce ‘oxidental’), zadania matematyczne (przez dwie godziny tłumiłam zapędy wokalne Dyni, bo Norweski rozwiązywał w domu on-line), testy psychologiczne organizowane przez zewnętrznych audytorów psychiki: ułóż z dwóch zapałek bałwanka, jakie są twoje relacje z ojcem i opowiedz nam o najwcześniejszym wspomnieniu z dzieciństwa...
Zabrakło tylko symulatora lotów (!).
Całe trzy tygodnie, jeden zmarnowany długi weekend, wykrochmalone kołnierzyki, wywietrzone z naftaliny ślubne garnitury i kartki z pierścieniami związków aromatycznych nawet przy sedesie.
A dzisiaj się okazało, że żaden z nich nie awansował.
Nie bo nie.
Bo to były takie ćwiczenia.
(... bo jak przypuszczam, ta posada jest dla kuzynki once removed prababki męża ciotki ze strony matki...)
Na odchodne Norweski usłyszał, że winien rozsiewać wokół siebie więcej pozytywnej aury i radości życia.
...
...
...
...
...
(Ci, którzy znają Norweskiego osobiście i jego pozytywną aurę, i jego radość życia, mogą już przestać turlać się po podłodze ze śmiechu.)
...
...
...
(... naprawdę mogą...)


(...)
Z archiwum X.
- Nie dziwi cię to Norweski? Jak oni wnoszą fortepiany przez tak wąskie i niskie drzwi? – zapytałam kiedyś podczas spaceru zaglądając ludziom do najklasyczniejszych, krytych strzechą chat. – Może obudowują fortepian domem?
- Może DeAgostini wypuściło serię ‘Build a piano?
Niewykluczone.

(...)
Z odsieczą przybył Wróbelek Elemelek, i Miś Uszatek, i Dzieła zebrane Brzechwy z ilustracjami Szancera.
Aż mnie skręca.
Aż mnie skręca z niemocy, i frustracji, i złości, że tak trudno o polskie książki dla dzieci z gustownymi ilustracjami.
Skręca przez porównanie, bo co sięgnę po tutejszą literaturę dziecięcą – klasyczną, czy współczesną – to widzę małe dzieła sztuki.
(Przeważnie, bo – oczywiście, bywają też i gnioty.)
Przejrzałam ponad setkę polskich książek.
Katastrofa.
Na palcach jednej ręki zliczyć ładne.
Skądże te wydawnictwa biorą malarzy?
Rekrutują wśród pokojowych, czy z tych, co wychodząc do cywila malowali żołnierskie chusty?

567.
[20 Sep 2010]

(...)
Southern Oszusts – ci sami, którzy już tu kilkakrotnie padali na kolana zaklinając się, że między nami nic nie było, że jesteśmy kwita, a nasz adres nieodwracalnie zostaje usunięty z ich bazy danych, yada yada yada lub blah blah blah (jak kto woli).
Otóż Southern Oszusts ... tu dla zaakcentowania suspensu dźwięki werbli – presto, prestissimo, accelerando...
Otóż Southern Oszusts przysłało nam... ot nowość... rachunek.
Za sierpień.
Wstępny odczyt licznika milionpięćsetdwadziewięćset razy wyższy od aktualnego.
Końcowy odczyt – dwamilionypięćsetdwadziewięćset razy wyższy od aktualnego.
Norweski zadzwonił i tym razem zwyczajem swojego narodu, nie czekając na wyjaśnienia, postawił konsultanta z Mumbaju pod ścianą i rozstrzelał tonem głosu oraz akcentem.
Donner wetter.
Genau.
Będzie spokój na kilka tygodni.

(...)
W ramach nasączania wybrałyśmy się z Dynią śpiewać nursery rhymes w bibliotece.
A to o pajączku, a to o prosiaczku, a to o ciasteczku.
(Jak tak dalej pójdzie, to wstąpię do konserwatorium. Albo oszaleję. Z przyczyn obiektywnych – wrodzony brak predyspozycji wokalnych –   prędzej jednak oszaleję.)
Dynia Słodka Bułka.
Dynia Tydzień Czternasty.
Dynia szczerze się uśmiecha na widok sobiepodobnych, mikrych i pełzających.
(Ja dyskretnie ewakuuję z zasięgu chwytników Dyni wszystkie oślinione i oglucone zabawki.)
Potem Dynia wypożycza sobie książkę.
Potem obowiązkowo Dynia pije kawę z matkami i dziatkami brylując nienagannymi manierami.
Potem Dynia wraca do domu, gdzie jej zmaltretowane, przemęczone neurony tłuką się i miotają pod czaszką włączając na oślep wszystkie przyciski odpowiedzialne za płacz, wrzaski, ryki i beki.
Gdy Dynia ryczy, moje neurony zbijają się w jedną kulkę, albo kryją się po kątach ssąc kciuki.
Czasem mam wrażenie, że od wewnątrz rytmicznie uderzają małymi młoteczkami w moją kość czołową.
Lub próbują się powiesić na sznurku pospiesznie splatanym z nerwu wzrokowego.
... prędzej oszaleję.

(...)
Jutro zabieram Dynię do stolicy.
W sobotę – do Europy.
... prędzej oszaleję.

568-569.
[21-22 Sep 2010] 

(...)
Mgła spowiła Dorset.
Tak gęsta, że Norweski z trudem otworzył drzwi wychodząc rano z domu.
Gęsta, zimna, wilgotna i o skondensowanym zapachu jesieni.
A jeszcze wczoraj spacerowałam po Londynie w negliżu.
A jeszcze wczoraj przysiadłyśmy z Dynią w kawiarnianym ogródku.
Słońce ogrzewało tak, jakby skleiły mu się kartki kalendarza.
Choć nie bez wpływu na negliż był fakt, że Londyn nie jest przyjazny wózkom i ich matkom.
Być może istnieją sekretne skróty, acz dla niewtajemniczonych przybyszów każda droga przez rzekę, każde przejście przez ulicę wymaga zawiłego nadkładania drogi.
Przytroczona do wózka, solidnie perspirowałam.
Zmęczone poświęcaniem się dla nauki w szpitalu dziecięcym u świętego Tomasza, nie ryzykowałyśmy metra, ani innych miejskich środków lokomocji.
Powłóczyłyśmy się nad rzeką, znalazłyśmy sklep z herbatą oraz dowód na to, że nie wszyscy Niemcy po wojnie wyjechali do Argentyny.

A pod koniec wielce udanego dnia natknęłyśmy się na replikę Wielkiego Pożaru Londynu.



Przed świętym Tomaszem.

Tea time.

Herman specjalizuje się w bratwurstach. Z kronikarskiego obowiązku należałoby odnotować, że sprzedawca u Hermana wygląda jakby właśnie doczekał końca Ramadanu.

(...)
Frau Norweskoleśna zadzwoniła wczoraj dwa razy, aby zapewnić, że odbierze mnie i Dynię z lotniska.
Spod taśmociagu z bagażem.
Spod taśmociągu z bagażem???
Spod taśmociągu z bagażem!!!
- Powiedziałeś swojej mamie, że to raczej niemożliwe?
- A uważasz, że to ją powstrzyma?
Nerwowo drga mi powieka.

570.
[23 Sep 2010]

(...)
Dynia jak czołg.
Sto dwa.
(Dni.)
Pięć tysięcy osiemset sześćdziesiąt gramów.
Sześćdziesiąt dwa centymetry po rozwinięciu z rolki.
W ciągu stu dni podwoiła swoją masę, zrzuciła skórę, porosła włosami, utraciła – miejmy nadzieję –  bezpowrotnie sierść na uszach, poszerzyła uśmiechy i podkręciła fonię ryków.
Przykładnie sypia w nocy, w dzień chłonie, więc sypianie jej nie rękę.
Rękę i tak w końcu sobie odgryzie.
Jest ambitna, zawzięta i zdeterminowana.
Choć targały nią niemoc, złość i frustracja, po wielu próbach w końcu pochwyciła kopyto żyrafy Gizeli.
(Odtąd żyrafa Gizela spogląda jeszcze bardziej zrezygnowanym wzrokiem. Wzrokiem, który widuje się na zdjęciach w Czerwonej Księdze Zagrożonych Gatunków.)
Lubi rymy.
Ma fatalny gust muzyczny.
Lubi, gdy śpiewam (!).
... powiedzcie mojemu tacie, że zsikałam się w gacie, powiedzcie mojej mamie, że wyplułam śniadanie, umpa umpa umpa...
(Nie jest, jak widać, krytykiem literackim.)
Gdy Norweski wraca do domu rozpromienia się jak rozłupany atom uranu i rekapituluje najważniejsze wydarzenia dnia.
Bywa, że podsumowuje moje całodzienne wysiłki pełnym urazy i wymownym: buuuuuuuuuuu!
Pachnie dzieckiem, przetrawionym mlekiem i oliwą do sałaty.
Już nie mieści się na kolanach.


(...)
- Puchate, różowe króliczki, czy młotki, obcęgi i piły? – zapytałam okazując dwa wieszaki w dziale garderoby nocnej niemowlęcej.
- Młotki, obcęgi i piły. – zdecydował Norweski.
Młotki, obcęgi i piły na Dyniowej piżamie, raz!


(...)
Bargain Hunt.
Stał na wystawie jednego z miejscowych charity shops.
Tego zaangażowanego w koty.
Nie mogłam się oprzeć.
Taki był rozkosznie holenderski.
(Ten rowerowy szlaczek!)
Po śladach dotarłam tu:
[http://www.collectiegelderland.nl/musea/hmarnhem/voorwerp-GMA+00068-A%2FB]
Kiedyś dokupię mu kredens.

571.
[24 Sep 2010]

(...)
Decyzja o rozstrzelaniu konsultanta Southern Oszusts była, przyznaję, raczej pochopna.
Ten, który go zastąpił, nadesłał nam nowy rachunek.
Za sierpień.
nIEWYDOLNI – co jest ostatecznym dowodem, że głupota przemieszcza się w parach -  przysłali list, który znów zaczynają w te słowa: przeprowadzki są stresujące, ale nie bój nic, o wszystko się zatroszczymy. Nic nie musisz robić.
Przysyłają go po każdej rozmowie telefonicznej niezależnie od tego, czy prosimy ich, o gaz, czy o przepis na ciasteczka.
Mamy już osiem kopii.

(...)
Napisała Bruksela.
Czy zgodziłabym się zrecenzować projekt?
Jeśli istnieje sprawiedliwość, winien to być projekt Szwedzkiej Matki.

(...)
Tymczasem odlatujemy.
Stay tuned.
Czuję w kościach, że będzie o czym opowiadać.

-->