[313]

[16 Nov 2016]

https://www.facebook.com/events/1839689746275969/

(...)
Człowiekowi wydaje się, że jest koniem...
Mam wrażenie, że ten temat już wielokrotnie eksploatowano w literaturze, i pięknej, jak i branżowej (na przykład, w Journal of Psychiatric Research), więc będę się streszczać.
Biskwit postawił na środku pokoju stajnię i w niej zamieszkał.
Wychodzi stamtąd głównie po suchą owsiankę, jabłka i marchew.

(...)
A tej realnej, prawdziwej, niewyimaginowanej stajni Biskwit najchętniej dosiada rumaka o imieniu Wurst. 
Nie wiem i boję się drążyć, czy to imię upamiętnia przeznaczenie, któremu ten pegaz się wywinął, czy może los ku któremu zmierza? Czy Biskwit dosiada tego Wursta ot, tak, z czystej sympatii dla rudych, czy może jednak głównie dlatego, że imię wzbudza przyjemne asocjacje? I wreszcie, czy może chodzi o to, że Wurst jest potomkiem żyrafy i  kontenera do transportu jabłek z Chile i Biskwit liczy, że pewnego dnia ustawi na grzbiecie Wursta kanapę i lodówkę oraz stolik pod bierki?
Do tego, ten lądowy lewiatan stąpa wyjątkowo rozklekotanym chodem, buja zadem jakby wydawało mu się, że jest okrętem pustyni, i ten kontrast maleńkiego Biskwita, który faluje gdzieś pod sufitem na dzikiej bestii, to zbyt wiele dla wrażliwego serca matki.
Nie mogę na to patrzeć, jak mi dziecko ujeżdża centaura.  Za nerwowa jestem.
Rzekłam Norweskiemu, że wyciągnął krótszą słomkę i niech on chodzi.
A prawdziwsza część prawdy jest taka, że nikt mnie nie uprzedził, że w stajniach nie ma centralnego ogrzewania!
Nawet konie na zajęcia przychodzą w golfach, onucach, kalesonach, czapkach i skarpetach.
A ja wystroiłam się ostatnio w najlepsze sandały!

(...)
Skoro mowa o sportach wyczynowych tośmy się w tej kwestii nagle zradykalizowali nie tylko hippicznie.
Norweski, na przykład, uczęszcza cztery razy w tygodniu na zajęcia dzielnicowej ligii gry w dwa ognie (!).
Chodzą z sąsiadem. Wracają mocno powgniatani, gdyż jak mówią, niektórych zawodników karnie przesunięto do drużyny z sekcji rugby.
Sąsiadka martwi się, że tak chodzą.
Acz, nie precyzuje, czy chodzi o to, że jej mąż znika z domu, czy, że znika z Norweskim, a może to po prostu lęk o życie małżonka? (Ostatnio jeden z sekcji rugby usiadł na jej mężu i siedział na nim póki ten nie zsiniał i nie oddał piłki.)
Faktycznie, nie najlepiej to świadczy o jakości naszych ognisk domowych, że oni tak chodzą i wolą, by łamać im żebra, niźli przestawać z nami, obierać ziemniaki i dyskutować o feminiźmie.
Ale ja przecież nie o tym, że Norweski nawiązał ponowny, mentalny kontakt z wczesną podstawówką!
Ja o tym, że zakończyły się zajęcia samoobrony dla pierwszoklasistów, które prowadził ów pan ninja z czarnym pasem.
Dzieciny wychodziły z tych zajęć mocno zmaltretowane, spocone i rozgrzane do czerwoności. Wnioskuję, że pan ninja raczej opuścił omawianie socjologicznych i psychologicznych przyczyn tkwiących u podłoża czynu przestępczego, pominął dyskusje nad charakterystyką sprawcy w ujeciu filozoficznym i skoncentrował się na kondycji fizycznej młodzieży. Poniekąd słusznie. Długie i hycne nogi uratowały już niejednego.
Jednakże, gdy po ostatnich zajęciach pan ninja zaproponował kontynuację  sztuk samoobrony w klubie sportowym, Dynia obwieściła, że po jej trupie (a ledwie dyszała po treningu, więc było dość blisko by udowodnić tezę).
I tu powinnam sprawę porzucić.
Ale nie, przecież musiałam się wtrącić (!)
Musiałam (!) tydzień później zapytać, czy aby na pewno było to nieodwołalne i ostateczne?
Na co Dynia, że o niczym bardziej akurat nie marzy niż o tym, by zostać ninją!
Zmełłam pod nosem opinie na temat własnej błyskotliwości, wdziałam gumowce i poszłyśmy przez pola.
Klub sportowy leży gdzieś między Aramejskim Kościołem Świętych Dnia Przedostatniego, a restauracją serwującą amerykańskie burgery i meksykańskie tortille, chwilowo bez żadnego muru i na jednym talerzu.
Dla google maps to 'między' to trzy centymetry. Dla nas sześć polnych wykrotów, siedem kortów tenisowych, siatka czterech ulic, kilka opustoszałych magazynów, jedna 'nie-chcę-się-spóźnić' rozhisteryzowana sześciolatka i osiem zatrzymanych osób, z których każda tłumaczyła się, że nie ma pojęcia, gdyż jest nietutejsza, a znalazła się tu wyłącznie dlatego, że google maps twierdzi, że to najkrótsza droga na Berlin.
W końcu zadzwoniłam do Norweskiego, który nie omieszkał wypomnieć, że przecież opowiadał jak trudno ten klub znaleźć, bo właśnie tam chodzą z sąsiadem grać w te dwa ognie, (czytaj:  robić za mięso armatnie rugbystów), a i tak za każdym razem się gubią.
Naprowadzane przez kompas Norweskiego znalazłyśmy miejscówkę.
Pan ninja wyraźnie ucieszył się na widok tego nagłego nawrócenia Dyni, widziałam bowiem, że 'po moim trupie' złamało mu serce, jak deskę, kantem dłoni.
Z tej radości, utracił kontakt z rozsądkiem i wręczył mojemu dzieku kij od grabi, mówiąc, że dziś praktykują atak.
Dynia wzięła kij i obracając się, by nam pomachać, z miejsca zdekapitowała nim kilku padawanów.
Wyszłam. Serce matki jest zbyt wrażliwe, aby oglądać piętnaścioro kurdupli uzbrojonych w odbezpieczone kije od grabi.
Gdyśmy powróciły z Biskwitem po godzinie, jedno z dziewczątek łkało histerycznie ukrywając twarz w dłoniach.
Ooooo, pomyślałam, jak nic straciła oko albo ząb!
Dynia stała w tłumie otaczającym incydent i usta miała wygięte w podkówkę, a nos jej drżał.
Ooooo, pomyślałam, jest nadzieja, nie podoba jej się!
Biskwit tymczasem przez ostatnie minuty zajęć wpadał do sali gimnastycznej, ignorując ponury nastrój  i jak kukułka z zegara krzyczał: Ninja! i uciekał.
Oooo, pomyślałam, wyrzucą nas za kpiny z ideologii!
(Nie powinnam była z Biskwitem dzielić się czekoladką. To wyraźnie podkręciło mu chęć do życia zgubioną podczas błąkania się po okolicznych polach.)
A potem Dynia wybiegła jak na skrzydłach, utrzymując, że to najlepsze zajęcia w galaktyce. Za nią biegł pan ninja mówiąc, że  następnym razem wręczy mi  blankiet wpłaty i żebym koniecznie kupiła ten kij od grabi.
Jeszcze próbowałam się bronić mówiąc, że nijak nie możemy tak dwa razy w tygodniu, ale pan ninja rzekł, że to chwilowo nieobowiązkowe, i że (sakreble!), raz też jeszcze wystarczy. (To chwilowo i jeszcze brzmi niepokojąco, ale pocieszam się, że bycie ninją nie jest  dyscypliną olimpijską. Na razie.)

[Ciężki wzdech.]


Epilog
- Maaaaaaaaamo, a wiesz czemu ta dziewczynka płakała na zajęciach?
- ...
- Bo jej chomik umarł!

©kaczka
26 comments on "[313]"
  1. Macie z Norweskim wykupione polisy na życie?
    Bo gdy Ninja nauczy się już używać tego kija, to marny Wasz los, gdy wieczorem stanowczym tonem ogłosicie, że pora iść spać... ;-)

    ReplyDelete
  2. Ba! Ninja jest juz wystarczajaco niebezpieczny nie znajac zasad obslugi kija. Chyba trzeba bedzie doplacic za jakas opcje 'sporty ekstremalne - osoba towarzyszaca, niekoniecznie z wlasnej woli' ;-)

    ReplyDelete
  3. Puenta made my evening :) Dobrze, że wino skończyło mi się wcześniej, bo miałabym całe biurko do czyszczenia :)
    A sporty walki nie są złe - mój młodszy 4. rok trenuje karate mimo że chuchro i najmniejszy w klasie :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ale czy musialas kupic kij?!
      Bo moze wybralysmy zle sporty i zla walke?
      :-)

      Delete
  4. Co za straszne imię dla konia. Nie dziwota, że jest rozklekotany. Gdyby ktoś mnie tak nazwał też bym był. Nie znam niemieckiego, dlatego musiałem poprosić Wujka Google o przekład i wiele mi się w głowie rozjaśniło. To objaw, który zawsze mnie cieszy, bo oznacza jakiś rozwój. Na przykład olśniło mnie, dlaczego Conchita Wurst:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czlowiek uczy sie przez cale zycie! Ktoz by pomyslal, ze nadejdzie dzien, ze kaczka bedzie uczyc niemieckiego :-)))))) (#kwik)

      Konie w tej stajni maja upiorne imiona. No dobrze, zaden nie wyglada, jakby mial wygrac Wielka Pardubicka, ale wszystkim dodaloby skrzydel, gdyby zamiast Fuchsa i Wursta siodlac dzieciom Hurricane Fly lub Flyingbolt'a ;-)))

      Delete
  5. Umarł jej chomik!! Ale nie zabiła go kijem od szczotki ani jakimś ninjowym chwytem poniżej pasa? :)
    Biskwita zawsze ciągnęło do żarcia, więc nie dziwi minie wybór konia :) Wurst to zdecydowanie stworzenie stworzone dla Biskwita!
    PS. Na następnych zajęciaz ninją zapytaj o miejsce dla Norweskiego, jednak ci rugbyści... no wiesz... może byłby bezpieczniejszy?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie wiem, ale ciesze sie, ze z malych zwierzatek Dynia ma jedynie siostrzyczke ;-)

      Dynia bedzie udzielac lekcji Norweskiemu. Na ostatnich zajeciach ninja cwiczyli kopanie przeciwnika. W parach. Zaden z chlopcow juz nie chce byc w parze z Dynia. Moze nie jest jeszcze zwinna, ale jakze celna!

      Delete
  6. Liczę i liczę i już nie wiem, to ile razy w tygodniu pokonujesz Kaczko tresę dom-szkoła/lub gdzieindziej? Ale będziesz miała nomen omen pęciny na wiosnę! Klękajcie narody!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Sasiedzi spod osmego mowia, ze tylek mi schudl.
      A oni przeciez wszystko widza :-)
      Peciny to ja bede miala skrocone o polowe, bo mi sie stopy od tego lazenia zetra!

      Delete
  7. Dlaczego zamiast chlipać nad losem umartego chomika, rżę jako ten Biskwitowy Wurst?

    A co do "chwilowo" i "jeszcze"... ani się obejrzałam, a latam w te zapomniane przez google maps miejscówki 4 razy w tygodniu. Zamiast kija od grabi dostarczam 3 zmiany odzieży na zajęcia teatralne/gitarę/brystol w formacie A2 i czegotojeszczeczłowiekpodpachąnieponiesie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kazdy niesie swoj krzyz... opcjonalnie brystol lub kij od grabi! :*

      Delete
  8. Zachodzę tu już od dłuższego czasu i różnie bywało, ale chyba jeszcze nigdy ciarki mi po grzbiecie nie biegały w wyniku tej lektury (tako się może czuć i Wurst pod Biskwitem). Jedna z drągiem, druga galopuje - to już nie przelewki, się robi niebezpiecznie i ekstremalnie. Czy nie przeszło wam przez myśl, żeby się tak całą rodzina zapisać raczej na kółko szachowe? Dla skołatanych nerwów czytelników.

    ReplyDelete
    Replies
    1. A widzisz, Norweski byl kiedys czempionem szachowym i gdyby brat nie kradl mu figur i pionkow to na pewno bylby teraz drugim Kasparowem lub trzecim Kaszpirowskim.
      I ja mowilam juz wiele razy, usiadz Norweski z dzieckiem, naucz grac w szachy, lagodny sport, nieurazogenny, najwyzej mozna sie na krzesle przewrocic do tylu.
      Norweski mowi, ze chcial, ale Dynia wnosi nieustanne poprawki do zbioru zasad gry i on nie ma do tego sily.

      Delete
    2. No tak, znam to, dziadkowie próbowali i z szachami i z warcabami, ale Większa zawsze uznawała tylko własny, mocno alternatywny system rozgrywek. Przy Mniejszej poprzestaliśmy na chińczyku ;)

      Delete
    3. Czytałam, że szachiści często mają problemy z sercem - nieurazogenność jest przereklamowana :(

      Delete
  9. Człowiekowi się wydaje, że jest koniem? A może i inszemu człowiekowi się wydaje, ze jest, za przeproszeniem, kaczką? Tyle ze jako ta z miasta mam wrażenie, że dostarczanie karmy dla konia jest jakoś prostsze. No bo czym się zimą karmi kaczki?

    A ponadto: zdążyłam zapomnieć, że istnieją dwa ognie. Nawet nie wiem, czy polska młódź w nie jeszcze grywa. Ktoś, coś? Bo mój chrześniak, geograficznie zbyt odległy, by mieć wgląd w codzienność wuefu, grywa w prawdziwe rugby.

    ReplyDelete
    Replies
    1. W dwa ognie jak najbardziej dzieciaki znają. Mój syn przez trzy pierwsze lata podstawówki tylko to robił na w-f :)
      Kinga

      Delete
    2. Czyli sklonnosc do animalizmu jest dziedziczna!

      Jak to czym? kaczki karmi sie CZEKOLADA! Karmelowa, biala z orzeszkami.

      Dwa ognie, potwierdzam, fundament pruskiej gimnastyki! :-)

      Delete
  10. acha cha cha chomik mnie załatwił na amnet.w pacierzu okorssss
    lepiej chyba, żeby się dzieciny wyhasały na koniach i z kijami ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, i lepiej zebym ja tego po prostu nie ogladala.
      Czego oczy nie widza...

      Delete
  11. Proszę o przepis na zbudowanie domowej stajni! Całym sercem pragnę, aby Fruzia choć przez jedno popołudnie wychodziła stamtąd jedynie po owsiankę, jabłka i marchew.

    Mus kupić Biskwitowi rudego Rudolfa, będzie pasował do tej stajni i Biskwitowych zapędów. (A Wy przecież zawsze możecie sobie dobudować kolejny schowek na szczotki.) :-)

    Nie dość, że katar mam, to mnie jeszcze Kaczka rozśmiesza i zaraz mi się chustki skończą do smarkania!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Litermatka nie probuje tu ugrywac wspolczucia. Katar na Wyspach to przypadlosc chroniczna :-) Kazdy swiadomy obywatel ma caly garaz chusteczek i mu sie nigdy nie koncza!

      Nie znam przepisu na stajnie-pulapke. Klodka na zewnatrz? Duzo zelkow wewnatrz?

      Biskwit jest czlowiekiem-zagadka. Kiedy juz wszystkich na ksylofonie przyzwyczail do mysli, ze jest koniem i kiedy wszyscy zwracali sie do niego per 'rumaku', nastapil moment, gdy trzeba bylo spersonalizowac piosenke.
      W piosence kazde kolejne dziecko wstawia swoje imie, a nastepnie podaje jakim chce byc zwierzatkiem. Gdy dotarlo do Biskwita, tlum zafalowal i zaczal skandowac: ko-nik, ko-nik! A Biskwit rozejrzal sie wokol z pogarda i powiedzial tupiac nozka: Jestem slicznym, malenkim kotkiem!

      Nie wiem, ja tu tylko sprzatam. :-)

      Delete
  12. Biskwit na Wurscie (nie podejrzewałam Teutonów o surrealistyczne poczucie humoru)
    i Dynia jako Czarna Mamba spieszące na pomoc Norweskiemu wziętemu w dwa ognie!

    Kto zgłębi transcendentalny sens tej figury? Kaczko, przyznaj się że to wymyśliłaś:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Och, jak ja chcialabym zeby to bylo wymyslone. Szczegolnie w te dni, kiedy leje, a trzeba isc ku Wurstom i mambom!

      Nie wiem, czy to surrealistyczne poczucie humoru :-) Moze wlasnie taka kompletna i calkowita, antyromantyczna przyziemnosc!

      Delete