[309]

[4 Nov 2016]

(...)
Halloween.
Mając na względzie ubiegłoroczną popularność naszej mansardy w kręgach kolekcjonerów węglowodanów, zgromadziłam zapasy (cztery kilo najtańszych irysów i garść czekoladek, których nikt nie tknął od Wielkanocy) i popędziłam dziewczęta do produkcji okolicznościowych dekoracji.
Dobrze, że odparłam pokusę rycia w dyni, albowiem frekwencja czarownic, wampirów i strzyg okazała się tak nikczemnie niska, że nijak nie uzasadniłaby jedzenia przez miesiąc zupy z dyni, schabowych z dyni, dyni w potrawce, czy też placków z dyni popijanych dyniowym kompotem.
Trapiła mnie myśl, że może poprzednio wytrułam domokrążców nieświeżym i zleżałym cukrem, ale ten młodzian, który wreszcie zapukał do drzwi tak krzepiąco rzekł od progu: '... bo rok temu pani dawała tu takie wyłupiaste oczy, to przyszedłem po więcej!'
Oto lojalność klienta względem marki!
Uradowałam się tym jednym, ocalonym i z braku wyłupiastych, cóż począć, wydałam kilo najtańszych irysów.  (Cóż, za rok pewnie nawet i ten nie wróci!)
Biskwit, jak zwykle, nie zawiódł wyborem kostiumu. Ubrał się w stylonowe futro owcy i utrzymując, że jest ślicznym, maleńkim króliczkiem wykonał na sobie makijaż lipsztykiem skradzionym Hauptcioteczce. Lipsztyk był krwistoczerwony, a  Hauptcioteczka otrzymała go od matki na osiemnaste urodziny, gdzieś w połowie ubiegłego, albo jeszcze poprzedniejszego  stulecia.
Zaryzykowałabym, że Biskwit udatnie w swym stroju i lipsztyku rozmazanym po całej twarzy robił za 'Milczenie Owiec', ale Biskwit bardzo rzadko milczy, więc może faktycznie był to śliczny, maleńki, morderczy królik?
W dalszej kolejności do drzwi zapukali sąsiedzi spod ósmego i zabrali kolejne kilo irysów. A potem wrócił z pracy Norweski i zapytał, czemuż to nasze dzieciny siedzą w domu zamiast chodzić po dzielni i skrupulatnie zbierać przeterminowane  bomboniery. Na to dziewczęta wyjaśniły ustami pełnymi irysów, że nie widzą sensu, bo w domu są jeszcze dwa kilogramy cukierków.
I być może to wyjaśnia  niską frekwencję tego eventu!
Może oni wszyscy po prostu żarli to, co mieli w domu i nie chciało im się wychodzić w mrok i chłód po te same najtańsze irysy?
Zaproponowałam Norweskiemu, skoro taki ochotny, aby zgarnął maleńkiego, morderczego króliczka i poszedł pod ósmy, by odbić nasze cukierki, ale powiedział, że  pół kilograma najtańszych irysów, które wyszarpał Dyni i Biskwitowi zupełnie mu wystarcza do szczęścia.


(...)
Okolicznościowa dekoracja.

Horror w runie. (Dynia & Biskwit, 2016)

(...)
W tym miejscu muszę koniecznie napisać o cukrach.
Otóż, jak się przekonałam, moc węglowodanów przebija moce wszystkich innych molekuł tego świata.
I nie mam tu wcale na myśli, że syntetyczna woń najtańszych irysów błyskawicznie wyprowadza człowieka ze snu wprost w brutalną jawę. Na tej jawie okazuje się, że dzieci wstały jeszcze przed wschodem słońca, lekko licząc, jakieś siedemdziesiąt irysów temu. A teraz stoją nad śpiącą ofiarą i najarane cukrem, chuchają nienaturalną truskawką domagając się pakietu rozrywek.
Nie, węglowodany dosadniej zmieniają bieg historii.
Oto gdyby Norweski nie zjadł ostatniego kawałka czekolady schowanego za hokejową bramką, Dynia nie obraziłaby się na nas śmiertelnie. Nie powstałaby z ławki rezerwowych i gnana nieopisaną furią nie wstąpiłaby na taflę lodowiska, a następnie nie wykonałaby samodzielnie trzystu wściekłych okrążeń.
Sama.
Mijając nas z każdym ziuuuuuuuu... podawała fragmenty informacji, z których po złożeniu wyszło nam, że nie spodziewała się, że możemy tak nisko upaść.
[I tu błąd, bo ja to akurat mogłam upaść jeszcze niżej, z czego ochotnie skorzystałam. Akurat wzułam wymarzone figurówki z adnotacją na opakowaniu, że to w nich Radka Kovaříková wygrała w 1995 roku mistrzostwa świata (nie wiem, czy akurat w tej parze) i moje nogi nie nadążyły za ambicją. Pośladek, nie bez trudu, dosztukowałam.]
A Dynia to ziuuuuuuuu... tak zupełnie sama, choć jeszcze  tydzień wcześniej obstawała, że nigdy nie puści mej ręki. Pozostawiona na środku lodowiska kompletnie nie wiedziała, jak się wprowadzić w ruch ślizgowy i musiała czekać, jak bilardowa kula, aż ktoś ją popchnie, albo się z nią zderzy.
Toć przecież gdybyśmy wiedzieli, że tak to działa to zjedlibyśmy jej tę czekoladę na początku ubiegłego sezonu łyżwiarskiego!
Nie lekceważcie cukrów!

©kaczka
45 comments on "[309]"
  1. U mnie było na odwrót. Dzikie hordy dobijały się do moich drzwi od godziny 16.30 do 20.45 (!) w celu uzyskania cukrowego haraczu. Było ich chyba z 11, tych hord znaczy. W ubiegłym roku ani jednej, a w tym taki urodzaj. Nie zaopatrzyłem się w cukry. Od dłuższego czasu żadnych nie kupuję, żeby ich nie spożywać, gdyż zwiotczam talię. Wstyd powiedzieć, ale udawałem, że mnie w domu nie ma i nie reagowałem na dobijanie się hord do mych drzwi. Choć raz jeden byłem blisko załamania się, otwarcia i oddania napoczętej paczki miętowej gumy do żucia, bo któraś z hord załomotała tak władczo i dominująco, że mało brakowało, a zdekonspirowałbym się.

    ReplyDelete
  2. Adamie! Ja tam się nie znam, ale możliwe, że że to jedna cierpliwa horda podsłuchiwała pod drzwiami drgnień i szelestów Twojej zwiotczałej talii.

    Kaczko- elokwentny króliczek-żarłacz w skórze sztucznej owcy będzie mi się śnił- rzecz pewna.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Myślisz, że horda mogła przyłożyć ucho do drzwi i posłyszeć, jak talia się zwiotcza? To możliwe.

      Delete
    2. A to z kolei oznaczałoby, że masz fantastyczne (wręcz słyszalne) postępy w tym zwiotczaniu. Brawo!

      Delete
    3. A czy konspiracja nie jest ryzykowna? Czy horda nie spelnia grozby i sfrustrowana nieotwieraniem nie wykonuje poczwornego psikusa?
      Jedenascie!
      To wyjasnia sprawe. Wszyscy nasi poszli do Adama!

      Delete
    4. Dokonałem tej obserwacji już jakiś czas temu i jak dotąd ona się potwierdza: dzikie hordy wymuszające cukrowy haracz są nieszkodliwe. Podejrzewam, że rodziciele owych hord wydają zakaz psikusowania, do którego owe hordy się stosują, choć dzikie. Można śmiało się zakonspirować. Nawet nie trzeba po ciemku - można w pełnej iluminacji. Hordy zaaferowane zbieraniem cukrów nie zwracają na takie drobiazgi uwagi.

      Delete
    5. Jakie dobre dzieci! Na angielskiej wsi przewrocilyby dom i wytrzesly zen ostatnie kostki cukru.

      Delete
  3. Rycie w dyni, zupa w dyni, placki z dyni, nie no, Kaczko, na TYM blogu to brzmi wyjątkowo źle, żeby nie powiedzieć: makabrycznie. Spieszę więc z miłym wielkopolskim synonimem. Korbol, Kaczko, korbol. Zupa z korbola, kompot z korbola, korbole w occie. Od razu lepiej!

    ReplyDelete
    Replies
    1. A wiesz, pisalam faktycznie z pewnym drzeniem reki!
      Korbol! Mlask! Ale piekne slowo. Skadze ono? Do niemieckiego mu troche daleko.

      Delete
    2. No niestety, znane mi źródła pięknego korbola jednak nas odsyłają do niemieckiego Kurbisa, tego z umlautem, choć nie do końca to przekonuje, prawda?
      Więcej smaczków leksykalnych: http://www.poznan.pl/mim/slownik/

      Delete
    3. Zdemolowali Kurbisa! :-))))
      Ale piekny link! Mlask!

      Delete
  4. Ciekawe, czy można za pomocą wyżerania zapasów czekolady przerzucić pierworodną na dwukołowy rower...hmmmm...czuję że stać nas na takie poświęcenie

    ReplyDelete
    Replies
    1. To zapewne zalezy rowniez od sklonnosci osobniczych. Na przyklad, Biskwitowi mozna zjesc wszystko, a on i tak nie skorzysta z klozetu. Natomiast, z pewnoscia przesunie wtedy nasze imiona na sama gore listy osob, ktorych nienawidzi i na ktorych pewnego dnia sie zemsci.

      Nie spieszcie sie z dwukolowym, dobrze radze, dzieci na takim szybciej odjezdzaja w sina dal :-)

      Delete
    2. W takim razie będziemy wyżerać bez szukania pretekstu. Na to też nas stać niestety :)

      Delete
    3. Tak, my po prostu wyzeramy, a sukcesy wychowawcze z tym zwiazane bierzemy, jakby sie nam po prostu nalezaly ;-)

      Delete
  5. tja, następuje jakieś przesunięcie w tradycji. nagabywana w roku przeszłym przez grupy młodocianych pomalowanych na makabreskę nabyłam kilo tofi z nadzieniem z galaretki. osobiście nad cukierki przedkładam śledzie, więc było to mojej strony poświęcenia śledzia na rzecz cukru. i co? i faktycznie potwierdzam tezę, cukier zmienia świat. po jego nabyciu nikt w drzwi nie zapukał. myślałam już nawet, że sama się za makabreskę przebiorę (etam, zaraz tam przebiorę)i będę walić do sąsiadów żądając pobrania mojego tofi. ale zaniechałam. bo być może takie odwrócenie tradycji skończyłoby się dla mnie kaftanem. pozdrawiam b.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Widze to! Widze!
      Moglabym za rok przyslac dzieci po sledzia?

      Delete
  6. Dekoracja przypomina Żwirka i Muchomorka. Dziecko czerpało wzorce z bajki?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mozliwe, ze ja nieswiadomie zainspirowalam, gdyz, nie, jeszcze nigdy nie ogladalysmy Zwirka. Za to Binga, wiele miliardow razy.

      Delete
    2. Bing mi sie kojarzy z przegladarka Microsoftu. Chyba nie jestem w temacie ;)

      Delete
  7. Zatrzymałam się nad dekoracją, w samym środku tekstu.
    Stoję z otwartą (acz pustą - brak irysów!) gębą i kontempluję.
    Ziuuuuuuuu!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Przyznaj, ze ty zarazilas moje dziecko 'kontemplowaniem'!

      (Mamy kilka ton ususzonych lisci. Utylizujemy :-)

      Delete
    2. Czekam jeszcze na deszcz ptaków z tych kropek, co je przy mnie malowała.

      Kontemp....co? ;)

      Delete
  8. Ja Dyńkę rozumiem! Jak człowiekowi nagle poziom cukru spadnie, to czasem aż słychać, jak uderza o podłogę i wtedy ciężko zachować spokój, oj ciężko!

    ReplyDelete
    Replies
    1. A do tego taki afront ze strony wlasnej rodziny!

      Delete
  9. Ojciec mój, lat 60, zaledwie po trzecim dzwonku do drzwi stwierdził, że złaknione cukru hordy stanowczo w tym roku przesadzają. Jedna horda, góra dwie byłyby do przyjęcia, ale trzy, to już stanowczo za dużo. Po dzwonku nr 15 zszedł do piwnicy twierdząc, że dziś on napali w piecu. Nie robił tego od niemal 20 lat. Wyszedł z niej po prawie 2 godzinach, zostawiając za sobą dwa rzędy świeżutko porąbanego drewna na rozpałkę...
    Także w czasie, gdy niektórzy podnoszą poziom cukru we krwi, inni próbują w obniżyć poziom adrenaliny ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oni wszyscy przychodzili w nadziei, ze Apaczowa bedzie rozdawac torty.
      Mysle, ze wiecej nas moze zastukac za rok. Ale drzewem na podpalke tez nie wzgardzimy :-)

      Delete
  10. U mnie Halloween nie jest praktykowane ale tony czekolad z paczek świątecznych przetapiamy na grzankę :) Nie wiedzialam, że w nauce jazdy na łyżwach pomaga cukier. Kurka musze wypróbować :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pamietam, ze posrod angielskich matek krazyly przepisy na zutylizowanie czekolady ze swiatecznych paczek. Na szczescie, ja mam Norweskiego, ktory zwykle zjada nadwyzki i do tego nie tyje ni grama. #niemasprawiedliwosci

      Delete
  11. Makabrrra. Morderczy króliczek z Biskwita. Jakby nie patrzeć brzmi słodko:-)
    Ja sie nie mogę oprzeć palcom czarownicy. Co roku piekę Creepy Witches Fingersy http://www.mojewypieki.com/przepis/paluszki-wiedzmy
    z paznokciami z migdałów. Powiozłam je do znajomych w obawie czy nie są zbyt makabryczne - ale spotkane w progu dzieci umazane sztuczną krwią rozwiały moje wątpliwości.
    Polecam:-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Upieklam raz! I co roku zapominam, aby ten performans powtorzyc! Musze nastawic sobie budzik.

      Delete
  12. Jak co roku modły dziękczynne ślę do tego co wymyślił sklepy "Wszystko za funta" i wrzucił do asortymentu cukry+barwniki, kandydat do Nobla po prostu (od razu dwa: ekonomia i zdrowie z naciskiem na psychiczne)!

    Obrazek sugeruje silną inspirację czeską animacją, czyżby Artystki pasione wizualnie Źwirkiem i Muchomorkiem ew. Makową Panienką?

    Metoda "kija i marchewki" nareszcie doczekała się wersji godnej XXI wieku, globalizacji oraz kapitalizmu! Dzięki Waszym testom na żywym organizmie wiemy nareszcie jaki kosmiczny potencjał drzemie w metodzie "na wyżartą czekoladkę"! Hurrra!

    ReplyDelete
    Replies
    1. No wlasnie niepasione! Zdaje sie, ze dokonuje projekcji i przymuszam do realizacji wlasnych fantazji. Choc kazdy, kto raz spotkal sie z Biskwitem, wie, ze to jednak niemozliwe.

      Tesknie do sklepow 'Wszystko za funta'. A ostatnio zajrzawszy sentymentalnie do miejscowego British Shopu dostrzeglam, ze skonczyla sie jakas epoka! Puszki Quality Street maja zupelnie inny design! #jakzyc

      Potencjal w metodzie drzemie, ale na pewno istnieja osobniki oporne. Wtedy moze trzeba wyzrec peto kielbasy, albo sloik rolmopsow? Trwaja testy...

      Delete
  13. Kaczko zakłóciłaś mój cowieczorny rytuał pt. sprawdzę jeszcze tylko czternaście razy co nowego na fejsie, wprwadzający mnie w stan półśpiący, wywołując salwy dzikiego chichotu. Jak się nie wyśpię, będzie na Ciebie :P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Robie to celowo. Skoro ja nie spie, to nie dam sie wyspac innym!
      Ale ze kaczka wyskakuje z fejsa? Nie, tam dla kaczki nie ma kanalow :-)

      Delete
  14. Cóz, nie sposób odmówic Dyni logiki - po co marznac po ciemku i chodzic i szukac, zeby przyniesc drewno do lasu?!

    ReplyDelete
    Replies
    1. W dodatku przeterminowane drewno :-) A tu swiezutkie, jeszcze cieple weglowodany z Aldika pod bokiem :-)

      Delete
  15. Zdecydowanie węglowodany napędzają świat i zdarzenia. I potomstwo. Czasem nadmiernie ;-).
    Ściskam!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nauka zaprzecza, ale naszpanie apeluja, zeby nie podawac dziateczkom w sniadaniowkach weglowodanow instant, bo mlodziez zostawia slady butow na czerwonych lamperiach.

      Delete
  16. W Anglii grasują 'killer clowns', więc aktywność okołohaloweenowa jest ograniczona (zakazana przez wielu rodziców).
    http://www.miltonkeynes.co.uk/news/who-are-the-killer-clowns-and-why-is-it-happening-here-1-7628057

    Ja byłam bezwzględna i napisałam karteczkę, że potwory zamieszkujące w tym domu zeżarły wszystkie cukierki, więc szkoda nawet pukać.
    Phi, wielkanocne czekoladki!
    U nas słodycze potrafią zniknąć z siatki, zanim zdołam je rozpakować :/

    ReplyDelete
  17. Bogowie, czlowiek na chwile wyjedzie, a tam cala Wyspa sie moralnie rozsypuje! (Zwiazek clownow, zawodowy?, uczynil mi dzien weselszym!)

    U nas potwory sa wybredne. Jest ostra selekcja na slodycze lepsze, gorsze i takie (lukrecjowe, czarne spirale Haribo), ktore jada sie w ostatecznosci :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zgadzam się z selekcją Haribo, zdecydowanie lukrecjowe to zło wcielone! Hit sezonu to 30 cm węże.

      W Środku Wyspy klauny atakowały, policja kontratakowała a rodzice asystowali dzieciom uzbrojeni w półmetrowe latarki szturmowe ale nikt nie odważył się odwoływać Halloween!

      Delete
    2. Nie nadazam za rankingiem hitow Haribo, bo ciagle sie zmienia. Ostatnio dziewczeta chetnie wionely jakas tropikalna odmiana.

      Jakaz to niewypowiedziana pociecha, ze pewne rzeczy sa jednak nieodwolywalne :-)

      Delete
  18. Strasznie kolorowy i potwornie zabawny horror upadły z korony!
    A irysy darzę sentymentem, jako że były jedną z nielicznych form słodkości dostępnych w głębokim mym dzieciństwie. Mlask!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czy mowisz o takich czekoladowych w srebrnych papierkach, ktore czesto sie z papierkiem scalaly w jedno? W jednej partii byly i takie kruche i takie ciagliwe...

      Kazdy ma taki Blair Witch Project na jaki sobie zasluzyl :-)

      Delete