[308]


[31 Oct 2016]

(...)
Jesienne wakacje.
Dziewczęta wyjechały. Norweski wyjechał.
Poszłam do baru.
Bar, co prawda, otwarty jedynie do osiemnastej, ale jaka ćma taki bar.
Grunt, że wysokie barowe stołki skutecznie zniechęcały obce rodziny z dziećmi.
Zawsze odstraszały mnie, obwieszoną potomstwem, więc jak raz się nie zawiodłam. Widziałam tych, nieszczęśników, którzy może i wtoczyliby się do środka z wózkiem, hulajnogą, rowerkiem, owczarkiem niemieckim, klatką z kanarkiem, pięcioraczkami i torbą pieluch, ale zawracali w progu imaginując sobie sekwencję możliwych nieszczęść związanych z wysokością zydli i ambicjami nieletnich Ikarów.
A ja w tym barze, na stołku, weekendowa królowa życia, zamówiłam święty spokój, czterdzieści siedem kawałków martwej, zimnej ryby i osiemdziesiąt pięć kulek ryżu.
Połknęłam nerwowo połowę, nim do mnie krętymi  drogami dotarło, że nie muszę się tak dławić! Nikt mi przecież dziś tej ryby nie wyrwie w drodze do gastroprzewodów. Nikt mi nie ukradnie ryżu z talerza. Nikt nie zacznie trząść butelką sosu o poluzowanej nakrętce. Nikt nie wetknie sobie chrzanu do nosa.
Prawdziwe objawienie.
Wszystko mogę robić p o w o l i.
Pozostałe czterdzieści dwie kulki ryżu jadłam żując cielęco, niespiesznie przeglądając katalog festiwalu filmowego i wymieniając z sąsiadami kompletnie nieistotne uwagi na temat kinematografii Azerbejdżanu.
A gdy już skończyłam, to poszłam, ot tak, przed siebie, bez celu, środkiem jesiennej, słonecznej Hauptstrasse, torując sobie łokciami drogę przez tłum orientalnych turystów.
Rozochocona wolnością wstępowałam do przypadkowych sklepów i w rezultacie kupiłam same praktyczne rzeczy, między innymi, bilety do kina na norweski film dokumentalny, smycz i obrożę dla syntetycznego labradora oraz absolutny must-have! piszący na różowo długopis w kształcie flaminga.
Człowiek jeszcze chwilami wpada w panikę, że omujeju! zgubił wózek z dzieckiem,  nim wreszcie ogarnie, że  nie musi nikogo nieustannie przeliczać,  ani ciągle sarkać: Stój, gdzie pędzisz  (Dyniu!), a ty chodźdże wreszcie (Biskwicie!).
(Choć, fakt, bywają zalety. Zakupy można wrzucić do koszyka pod wózkiem, a gdy się zapomina, że nie ma się wózka, to łatwo sobie przetrącić nogę kupując mosiężny przycisk do papieru albo dwa kilo ziemniaków.)
W domu, o nieba!, można sobie odpalić telewizor i wcale, ale to wcale, nie oglądać przygód Binga i Flopa, odcinek dwa tysiące pięćset dwadzieścia cztery 'Bing spóźnia się na pociąg do toalety, leje w gacie i o matczyny horrorze! musi założyć takie, które nie wiadomo do kogo należą'.
Bukietem kandyzowanych róż na czubku tortu tego weekendu był niekwestionowanie Noam Chomsky bardzo live:
 
okraszony garnirem kawy przy włoskim kontuarze, trzema spektaklami teatru telewizji, dwoma książkami (do końca!) i połową butelki malibu.
Tęsknota to jeden z bardziej udanych efektów ubocznych macierzyńskiej miłości.
...
...
...
Tyle, że już wrócili.




©kaczka
38 comments on "[308]"
  1. Nie wiem co napisać, nie wiem co napisać! Jaki relaks, jaki luz, jak cudooownie! Nareszcie nic o szkole! :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. :P Przez tydzien ani slowa o szkole. No moze, jedynie o tym, ze przyszla sasiadka z pytajnikami w oczach, ile tych suszonych lisci dzieci maja przyniesc po wakacjach, bo jej syn zapisal, ze dwiescie. No i nie wiemy, bo Dynia zapisala jedynie 'przyniesc liscie'.

      Delete
    2. Może wiesz zwykła literówka- liście/ listy , 200 to prognoza co do Waszej korespondencjiw pierwszym półroczu?

      Delete
    3. Slodki slow life.... Dobrze, ze wszystko sie rozjachalo na tak krotko.
      Ja wrocilam po tygodniu balowania i nie moge sie odnalezc w codziennym rytmie...
      Jak widac wystarczy 6 dni a nie zaraz tam 21...

      200, ta precyzja, i to od najmlodszych lat... Chapeau bas.

      Delete
    4. Ela, w pierwszym trymestrze! Jestesmy na dobrej drodze :-)
      Agnieszka, ale gdzie ty bylas! Ja bym poprosila o azyl! Ja tez do tej pory probuje sie wcisnac w nagle przyciasne rutyny. Wniosek, moze nie nalezy wyprzegac sie z zaprzegu? Bo trudno wprzegnac sie z powrotem!

      Delete
  2. W razie potrzeby mogę przesłać dwa wagony liści, do wyboru lipowe lub brzozowe. Mogę nawet odcienie poskładać osobno. Zbieram je skrzętnie codziennie, psując sobie jesienny widok w ramach niezdrowego współzawodnictwa z emerytowaną sąsiadką, która na odłgos uderzającego o ziemię liścia wybiega nerwowo z domu i podnosi go, by nie zakłócał szarości chodnika ( a następnie miotłą, a potem wilgotnymi husteczkami czyści ten chodnik i czyści).

    ReplyDelete
    Replies
    1. A wiesz, ze gdym dzis patrzyla na Biskwita, ktory wciagnal sie w to odrabianie lekcji/zbieranie lisci dla Dyni (mamy juz chyba osiemset, wszedzie chrzeszcza) to przyszlo mi do glowy, czy to nie jest aby akcja zaplanowana? Dzieciny czyszcza chodniki z lisci, a miasto oszczedza na utylizacji?
      Tak robia chyba wylacznie niemieckie staruszki, zeby te liscie wykalaczka wydlubywac spomiedzy plyt chodnikowych :-)

      Delete
  3. Pamiętam, jak w czasach pampersalnych złapałam się na tym, że w supersamie kołysałam wózkiem z zakupami, naśladując ruch usypiania córki w jej wózeczku... ;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ha ha ha! A ja prawie codziennie, kiedy wychodzę wieczorem z sypialni małej, idę przez salon do kuchni i cały czas szumię pod nosem, dopóki mąż mi nie przypomni, że już nie muszę :-)

      Delete
    2. Dobre! Tryb "matka" jest silniejszy niż inne aplikacje, jak widać... ;-)

      Delete
    3. Tez raz mi sie zdarzylo kolysac wozkiem w supermarkecie! sa nas miliony! :-)

      Delete
  4. ....ach.... pozazdraszczam tu sobie w kąciku.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie zazdrosc, lada chwila i ty bedziesz stac na ganku machajac na pozegnanie swemu dziecieciu!

      Delete
    2. Obawiam się, że ta chwila może jeszcze potrwać.

      Delete
    3. Fakt, ta chwila liczy sie w latach. Ale Biskwit jezdzil na wakacje z ojcem bedac tylko kilka miesiecy starszy niz Grudka, wiec to, co swieci ci po oczach to swiatlo na koncu tunelu!

      Delete
  5. Pointa mnie nie zaskoczyła!
    (Jedziemy właśnie odwieźć nieletnią na jesienne wakacje do dziadków, 5 dni bezdzietnie).

    ReplyDelete
    Replies
    1. Piec dni! Rozpusta!
      Tez chcialam porzucic, ale dziewczeta, konkretnie Biskwit, zameczylyby Hauptcioteczke. Trzeba ja ratowac przed sama soba.

      Delete
  6. Na te zakupy upchane pod wózkiem to do dzis patrze zazdrosnym okiem!
    Jakie te siatki ciezkie byly pewnego razu, jak juz wózek poszedl w odstawke...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Chyba trzeba zainwestowac w taka torbe na kolkach dla emerytow, albo zwedzic wozek z supermarketu. Nasz wozek planuje wyeksploatowac, jak zwykle, do momentu, kiedy odpadna mu kolka. Przewioze jeszcze kilka ton ziemniakow, jakis cokol od pomnika, tucznego wieprza i siedemset zgrzewek mleka ;-)

      Delete
    2. Nasz wózek szybko stał się transportowy, a to na skutek nie posiadania na stanie innych pojazdów. Gdy przyszła pora dekorowania choinek naturalnym wydało się nam przewiezienie dwumetrowego drzewka (w doniczce) z oddalonego o 3km centrum ogrodniczego właśnie nim. I o ile wózek napchany choinką jeszcze jakoś się tłumaczył o tyle w drodze "TAM", skrótem przez cmentarz, kobieta i mężczyzna, w czerni, z pusty wózkiem, o zmroku. Ludzie nie odrywali od nad wzroku. (dziecko zdeponowaliśmy na czas operacji "krzak" u babci)

      Delete
    3. A gdybyscie jeszcze tak byli podswietleni latarkami, tak przy twarzy, od spodu...
      Dwumetrowa choinka w doniczce! Mistrzowie! Moje piec kilo kartofli moze sie przed wami turlac!

      Delete
    4. This comment has been removed by the author.

      Delete
    5. A wybierać wózek pod kątem nośności kosza zakupowego? Co myślicie, zasługuję na miano Złej lecz Praktycznej Matki?

      Zazdroszczę wolności Kaczko, nie masz litości nad tymi co wodą, powietrzem i lądem odcięci od Babci/Dziadka/Cioci/Teściowej lub innej godnej zaufania opiekunki dziateczek.

      Delete
    6. Jest nas wiecej :) Architekci wozkow wcale nie wychodza naprzeciw oczekiwaniom: niebrudzacy sie, nosnosc do 200 kg, po zlozeniu mieszczacy sie w dloni, wodoodporny, z koszem na zakupy, do ktorego zmiesci sie dziecko, gdy trzeba przywiezc dwumetrowa choinke z ceramiczna donica. Opcjonalnie, entertainment system wbudowany w daszek. O czyms zapomnialam? 😉
      Oraz powiadam, to zla droga. Smak wolnosci wraca zgaga!

      Delete
    7. A planować poczęcie drugiego dziecka po tym gdy mąż mówi, że pierworodny ma już w końcu 4 lata i "bez jaj", mówi, "na wakacje trzeba pojechać BEZ WÓZKA"? BEZ WÓZKA! Na wakacje. I te wszystkie wiaderka, przekąski, litry wody, ciuchy na zmianę, stroje i ręczniki, opcjonalnie lektura, więcej przekąsek, a w drodze powrotnej dodatkowo zakupy z Lidla.... I kiedy uświadamiasz sobie, że z następnym dzieckiem nijak nie da się wyrobić przed wakacjami, i że oznacza to Bezwózka. Zawał. Panika. Pożegnanie z kręgosłupem. PS. Model mam już wybrany a dziecko dalej niepoczęte :(

      Delete
    8. Ja tam kazalabym sie czterolatkowi skurczyc i udawac, ze wozek jest mu niezbedny. Opcjonalnie, torba dla emeryta na kolkach.

      Biskwit na hulajnodze, Dyniowy tornister jezdzi w wozku :-)

      Delete
  7. Właśnie oglądam jak Bing zlał się w gacie, hehehe....

    ReplyDelete
    Replies
    1. Przytulam do piersi i klepie po plecach. Ten koszmar kiedys musi sie skonczyc!

      Delete
  8. Chomsky... Dziko zazdraszczam <3

    E.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Trafilo mi sie jak slepej kaczce. Bardzo rzadko bywam w Heidelbergu odkad Dynia zakonczyla tam edukacje, wiec gdybym latem odprowadzajac Dynke na oboz jezykowy nie zauwazyla mikroskopijnego ogloszenia o terminie sprzedazy biletow to przegapilabym te okazje. Bilety tez sprzedawano online w dzien zupelnie od czapki i od dwunastej w poludnie. Gdyby nie zbieg okolicznosci, nie byloby mnie w domu, bo wyprzedaly sie raz dwa. Mysle wiec, ze to bylo mi pisane :-) Nie zawiodlam sie!

      Delete
    2. To mi przypomina moją historię ze spotkaniem Szymborskiej. Informacja o wydarzeniu dostrzeżona przez dziurkę od klucza, miejsca anihilujace się z prędkością światła i więcej szczęścia niż rozumu. Jednym słowem: cud!

      E.

      Delete
    3. Szymborska! Jestesmy kwita: wsciekle zazdraszczam!

      Delete
  9. Nikt, mówisz, nie wetknie sobie chrzanu do nosa... Nawet nie wiesz, jak zżera mnie zazdrość! Po prawej stronie Odry kończymy właśnie czterodniowy weekend z gatunku rodzinnych. Cztery dni powtarzania "odłóż talerz na obrus", "nie baw się oliwą/solą/szpikulcem do lodu", "uspokójcie się tam z tyłu, bo ojciec prowadzi", "ciszej, bo cały kościół na was patrzy", "oddajcie mi natychmiast zapałki". Moja matczyna tęsknota za dziećmi osiągnęła wartości ujemne.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Opisujesz moja rzeczywistosc! Bardzo wspolodczuwam! Kazdym nadszarpnietym nerwem!

      Delete
  10. Wszystko co piękne kiedys się kończy ;)
    Kiedy kilka miesięcy temu zostawilam dzieci na noc u mojej mamy, to z przyzwyczajenia wstalam w środku nocy zajrzec czy się nie odkopały, w polowie drogi zdałam sobie sprawę co robię i wrócilam do łóżka :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Szacun, ze wstajesz w srodku nocy. Ja po kilku nieudanych probach zarowno wstawania, jak i przytwierdzania kolder do niechetnych koldrobiorcow, kupilam dziewczetom pidzamy ze sztucznego futra. Taki tam rozowy Chewbacca :-)

      Delete
  11. Pamiętam ten stan! Teraz za to nie mogę się zwykle doprosić całego towarzystwa, żeby mi potowarzyszyło :).

    ReplyDelete
    Replies
    1. No wlasnie, Dynia juz powoli wymyka mi sie z sieci. 'Idziesz z nami na plac zabaw, Dyniu?' 'Z maluchami!!!??? No weeeeeeez, Maaaaaaaaaaaamo!' i wywraca oczami i skreca do przyjacioleczki.

      Delete