[28 Oct 2016]
(...)
Szkoło, och, szkoło! Jak ty mnie bejsbolem po nerkach!
Minęła stosowna ilość czasu. Dynia odnalazła się w strukturach i pokochała (!) placówkę. Tego nie da się logicznie wyjaśnić. Może im coś tam dosypują do wody, albo do atramentu?
Dziwię się, bo takiej jeszcze mej córki nie znałam. Przyglądam się, gdy idzie przez te szkolne korytarze, taka harda, taka nagle dorosła. Jakieś obce, połączone rękami w łańcuch dziewczątka piszcząc wciągają Dynię do klasy. Jakieś wyrośnięte chłopięta machają jej z daleka.
- Te z drugiej, tamci z czwartej. – lakonicznie zbywa moje pytania Dynia i zatrzaskuje drzwi do swojego nowego świata, nie bacząc, że wstawiam między te drzwi nogę, albo podsadzam Biskwita, żeby zaglądał przez okno do klasy Mastodontów.
(Niestety, Biskwit jest beznadziejny w kwestiach kamuflażu i konspiracji, więc musiałyśmy zaniechać procederu.)
Skoro Dynia tak wydoroślała to postanowiłam odgryźć sobie łapę i uwolnić się z wnyków kompulsywnego dopilnowywania, czy gorgony szlaczków w zeszytach wiją się wystarczająco schludnie i starannie.
Tadam, ucz się dziecko samodzielności. Wystarczy, że noszę za tobą tornister.
Dynia ochotnie przejęła odpowiedzialność za własne czyny i pijana wolnością odpękała kolejne zadanie domowe w dwadzieścia sekund, prawdopodobnie lewą ręką, z zamkniętymi oczami i zwisając z karnisza. Wedle polecenia miała wyprodukować równe rzędy cyfry numer pięć w zaleconych rozmiarach. Tam, gdzie mogłaby zmieścić ze dwanaście piątek wcisnęła trzy, za to z odmą, przepukliną i innymi wadami odwłoka. Każda piątka była w innym rozmiarze, tyle że na skutek nieortodoksyjnego przywiązania do liniatury (kratkatury?) zeszytu. Kto ją tam zresztą wie, może zapłaciła Biskwitowi, żeby za nią to zrobił?
Zdusiwszy w sobie jęk kontrolera jakości, wypytałam autorkę o samopoczucie i samozadowolenie z dzieła (w skali od 1 do 10 wyszło, że minimum piętnaście).
- Och, czekaj, ty czekaj! – pomyślałam wizualizując ten las krzyży, ten cmentarz, który naszpani nasadzi Dyni, by nawrócić ją na uczciwą drogę odrabiania lekcji przy biurku.
Dwa dni później zeszyt powrócił jak bumerang, a tam pod niedoróbką, całkiem długi komentarz: Super, Prima, Toll, meksykańska fala i zasadniczo, to jesteś Dyniu Gutenbergiem swojego pokolenia!
Yyyyyyy?
Przecierając oczy, wtarłam je sobie w oczodół tak, że już ich nigdy nie wytrzeszczę.
Sarkazm?
Sarkazm odpada, bo naszpani nie rozumie sarkazmu. Od tygodni domalowuję kwiecistym rabatkom naszpani defekujące w różyczki dinozaury, womitujące tyranozaurusy i szarpiące kwiecie godzille. Jedyny komentarz, który dotychczas przyniosła Dynia brzmiał: 'Powiedz mamusi, że ślicznie rysuje smoki.'
(Faktycznie, za graficzny ruch oporu powinni brać się ci, którzy potrafią rysować.)
No to jak nie sarkazm, to co? Wada wzroku?
- A co tu jest napisane, mamo? – zainteresowała się Dynia.
- Akhem... że Super, Prima, Toll, meksykańska fala i zasadniczo, to jesteś Dyniu Gutenbergiem swojego pokolenia...
- Zaraz, zaraz... – neurony Dyni chytrze zabulgotały. – Przecież to jest to zadanie domowe, które ja z zamkniętymi oczami, co nie? Lewą reką, prawda?
- Prawda.
Sprowadziłam na ten świat jednostkę biegłą w dedukcji i indukcji, zatem z tego doświadczenia Dynia błyskawicznie wyciągnęła jedynie słuszne, dość cyniczne wnioski.
Podzieliłam się tymi wnioskami na piśmie z naszpanią. To znaczy, ja przedstawiłam główne tezy, a Norweski zedytował tekst, gdyż podobno nie dostrzegam różnicy między konstruktywną krytyką, a pomówieniem.
Nadal czekam na odpowiedź.
W międzyczasie, naszpani rozesłała list, (sztuka korespondencji kwitnie) w którym przynagla, aby rozpalać entuzjazm ku fryburskiej szkole ortografii, albowiem młodzież nieszczególnie się tematem ekscytuje.
Nie strzymałam! Czemu, na młot Thora, to ja mam występować jako piroman oświaty? To ja tę metodę wybierałam?
Ciężko wzdychając, odpisałam naszpani, radząc życzliwie, żeby brała każdy cień entuzjazmu i w nogi, bo nie wiem, jak długo uda jej się wciskać, że chóralne powtarzanie na głos tekstów, metodą szkoły w afrykańskiej wiosce: 'r jak ryba, s jak słonie i klaszczemy wszyscy w dłonie' jest rajcujące.
Ja, na przykład, już po dwóch dniach kompletnie straciłam do fryburskiej szkoły ortografii serce i nadludzkim wysiłkiem powstrzymuję się, aby tam gdzie w częstochowskim rymie występuje: weiss, nie podpowiadać dziecku zastępczo: 'Ależ to jest, kurna, szajs!'
Młodzież utrwala alfabet, który z nieznanych przyczyn zaczyna się od el, przechodzi, przez b, g, serię samogłosek, by skończyć się na er. Za to w drugiej klasie ma to wszystko zapomnieć i operować tradycyjnym a do zet.
Napisałam. Norweski zarzucił, że nadużywam ironii i zredagował tak, żeby wszystkim było miło.
Nadal czekam na odpowiedź.
Czekam na odpowiedź i przyszywam sobie odgryzioną łapę.
To nie jest szczególnie budujące, że ani na chwilę nie można szkoły spuścić z oka.
To niby gdzie jest ta najlepsza edukacja na świecie?
W Finlandii?
Dajcie żyć.
©kaczka
(...)
Szkoło, och, szkoło! Jak ty mnie bejsbolem po nerkach!
Minęła stosowna ilość czasu. Dynia odnalazła się w strukturach i pokochała (!) placówkę. Tego nie da się logicznie wyjaśnić. Może im coś tam dosypują do wody, albo do atramentu?
Dziwię się, bo takiej jeszcze mej córki nie znałam. Przyglądam się, gdy idzie przez te szkolne korytarze, taka harda, taka nagle dorosła. Jakieś obce, połączone rękami w łańcuch dziewczątka piszcząc wciągają Dynię do klasy. Jakieś wyrośnięte chłopięta machają jej z daleka.
- Te z drugiej, tamci z czwartej. – lakonicznie zbywa moje pytania Dynia i zatrzaskuje drzwi do swojego nowego świata, nie bacząc, że wstawiam między te drzwi nogę, albo podsadzam Biskwita, żeby zaglądał przez okno do klasy Mastodontów.
(Niestety, Biskwit jest beznadziejny w kwestiach kamuflażu i konspiracji, więc musiałyśmy zaniechać procederu.)
Skoro Dynia tak wydoroślała to postanowiłam odgryźć sobie łapę i uwolnić się z wnyków kompulsywnego dopilnowywania, czy gorgony szlaczków w zeszytach wiją się wystarczająco schludnie i starannie.
Tadam, ucz się dziecko samodzielności. Wystarczy, że noszę za tobą tornister.
Dynia ochotnie przejęła odpowiedzialność za własne czyny i pijana wolnością odpękała kolejne zadanie domowe w dwadzieścia sekund, prawdopodobnie lewą ręką, z zamkniętymi oczami i zwisając z karnisza. Wedle polecenia miała wyprodukować równe rzędy cyfry numer pięć w zaleconych rozmiarach. Tam, gdzie mogłaby zmieścić ze dwanaście piątek wcisnęła trzy, za to z odmą, przepukliną i innymi wadami odwłoka. Każda piątka była w innym rozmiarze, tyle że na skutek nieortodoksyjnego przywiązania do liniatury (kratkatury?) zeszytu. Kto ją tam zresztą wie, może zapłaciła Biskwitowi, żeby za nią to zrobił?
Zdusiwszy w sobie jęk kontrolera jakości, wypytałam autorkę o samopoczucie i samozadowolenie z dzieła (w skali od 1 do 10 wyszło, że minimum piętnaście).
- Och, czekaj, ty czekaj! – pomyślałam wizualizując ten las krzyży, ten cmentarz, który naszpani nasadzi Dyni, by nawrócić ją na uczciwą drogę odrabiania lekcji przy biurku.
Dwa dni później zeszyt powrócił jak bumerang, a tam pod niedoróbką, całkiem długi komentarz: Super, Prima, Toll, meksykańska fala i zasadniczo, to jesteś Dyniu Gutenbergiem swojego pokolenia!
Yyyyyyy?
Przecierając oczy, wtarłam je sobie w oczodół tak, że już ich nigdy nie wytrzeszczę.
Sarkazm?
Sarkazm odpada, bo naszpani nie rozumie sarkazmu. Od tygodni domalowuję kwiecistym rabatkom naszpani defekujące w różyczki dinozaury, womitujące tyranozaurusy i szarpiące kwiecie godzille. Jedyny komentarz, który dotychczas przyniosła Dynia brzmiał: 'Powiedz mamusi, że ślicznie rysuje smoki.'
(Faktycznie, za graficzny ruch oporu powinni brać się ci, którzy potrafią rysować.)
No to jak nie sarkazm, to co? Wada wzroku?
- A co tu jest napisane, mamo? – zainteresowała się Dynia.
- Akhem... że Super, Prima, Toll, meksykańska fala i zasadniczo, to jesteś Dyniu Gutenbergiem swojego pokolenia...
- Zaraz, zaraz... – neurony Dyni chytrze zabulgotały. – Przecież to jest to zadanie domowe, które ja z zamkniętymi oczami, co nie? Lewą reką, prawda?
- Prawda.
Sprowadziłam na ten świat jednostkę biegłą w dedukcji i indukcji, zatem z tego doświadczenia Dynia błyskawicznie wyciągnęła jedynie słuszne, dość cyniczne wnioski.
Podzieliłam się tymi wnioskami na piśmie z naszpanią. To znaczy, ja przedstawiłam główne tezy, a Norweski zedytował tekst, gdyż podobno nie dostrzegam różnicy między konstruktywną krytyką, a pomówieniem.
Nadal czekam na odpowiedź.
W międzyczasie, naszpani rozesłała list, (sztuka korespondencji kwitnie) w którym przynagla, aby rozpalać entuzjazm ku fryburskiej szkole ortografii, albowiem młodzież nieszczególnie się tematem ekscytuje.
Nie strzymałam! Czemu, na młot Thora, to ja mam występować jako piroman oświaty? To ja tę metodę wybierałam?
Ciężko wzdychając, odpisałam naszpani, radząc życzliwie, żeby brała każdy cień entuzjazmu i w nogi, bo nie wiem, jak długo uda jej się wciskać, że chóralne powtarzanie na głos tekstów, metodą szkoły w afrykańskiej wiosce: 'r jak ryba, s jak słonie i klaszczemy wszyscy w dłonie' jest rajcujące.
Ja, na przykład, już po dwóch dniach kompletnie straciłam do fryburskiej szkoły ortografii serce i nadludzkim wysiłkiem powstrzymuję się, aby tam gdzie w częstochowskim rymie występuje: weiss, nie podpowiadać dziecku zastępczo: 'Ależ to jest, kurna, szajs!'
Młodzież utrwala alfabet, który z nieznanych przyczyn zaczyna się od el, przechodzi, przez b, g, serię samogłosek, by skończyć się na er. Za to w drugiej klasie ma to wszystko zapomnieć i operować tradycyjnym a do zet.
Napisałam. Norweski zarzucił, że nadużywam ironii i zredagował tak, żeby wszystkim było miło.
Nadal czekam na odpowiedź.
Czekam na odpowiedź i przyszywam sobie odgryzioną łapę.
To nie jest szczególnie budujące, że ani na chwilę nie można szkoły spuścić z oka.
To niby gdzie jest ta najlepsza edukacja na świecie?
W Finlandii?
Dajcie żyć.
©kaczka
No jest budujące :) Że z oka spuścić nie można. Dlatego ja od lat dziesięciu, stosuję dywersję w postaci homeshoolingu. Ale po szkole. Po siedzenie w knaście mi się nie uśmiecha, i gdzież ja dziateczki rozerwę tak pięknie, jak przez te kilka godzin w szkole. Niech sobie tam odpoczną, więzi zacisną, a po południu się uczymy. Ja też :) Nie ma jak w ramach projektu w grupach czteroosobowych wymyślać podstawy trygonometrii czy badać zawiłości szybko następującej ewolucji. Ale są też plusy - w życiu mym nastoletnim nie wpadłabym na to, że wracać do domu o 22giej znaczy o 22giej, i takie tam inne paskudne nawyki wyrobione przez szkołę.
ReplyDeleteMysle, ze za duzo sobie naimaginowalam w temacie swojej prywatnej wolnosci w zwiazku z wtargnieciem szkoly w nasza sielanke :-)
DeleteTak, sakreble, znecam sie nad dzieckiem po godzinach i tu byloby fajnie, zeby szkola skoro juz nie pomaga to przynajmniej nie przeszkadzala swoimi wywrotowymi opiniami na temat jakosci szlaczkow :-)
I to jest prawdziwy macierzyński świat, o którym nikt się nie zająknął wiele lat temu. Co tam nieprzespane noce, co tam płacz, co tam bunt dwulataka. Szkoła!, to jest dopiero prawdziwy świat ;)
ReplyDeleteIdę budować okopy! Wszak Grudka tak pięknie właśnie dziś zadebiutowała w bardzo teatralnie udanym histerycznym rzucie na podłogę. Chwilo trwaj, tak? ;)
DeleteJoanna, tak, po stokroc tak! Caly lukier-bezlukier pierwszych etapow macierzynstwa to jakies tam osobiste, nieuregulowane sprawy matka kontra spoleczenstwo (gdzie czapeczka, etc.) A tu szkola plaska na stol dyrektywami i regulaminami i co jej zrobisz?
DeleteBebe, Grudka rzuca sie na podloge? Nowy, piekny etap ;-)
jak to mówia: Male dziecko - maly problem. Duze dziecko - duzy problem.
DeleteA kiedys myslalam, ze to nie prawda :/
Kurcze, ja nie wiem, a moze szkola z internatem?
DeleteTrue story! Że pieluchy? Odsmoczkowanie? Pfffff. Boki zrywać. Skoro jest szkoła rodzenia to gdzie dla nas szkoła dialogu z gronem pedagogicznym i stadem wymagających rodziców? ;D
DeleteOsobiście uważam (przyglądając się dzieciom znajomych), że najlepszy jest homeschooling, ale zdaje się, w Teutonii niemożliwy :(
ReplyDeleteJeżeli nie nastąpiły jakieś zmiany w ostatnich latach, to był niemożliwy, chyba jako jedyne państwo w Europie. Gdyż ach gdyż - argumentują - tylko szkoła należycie zapewni młodemu człowiekowi trening do demokracji. Być może metoda fryburską:).
DeleteW Niemczech oficjalnie nie ma obowiązku edukacji, jest obowiązek uczęszczania do szkoły. To czyni te właśnie różnicę.
DeleteTak, niby niewielka roznica, a jednak. Dopytywalam o powody i do dzis nie wiem, bo opinie malo konkretne. Chodzi o to, ze Adolf tez sie uczyl w domu i narod wyciagnal wnioski?
DeleteZ drugiej strony, bardzo nie mam psychicznych kwalifikacji do homeschoolingu. Jestem niecierpliwa furiatka.
Na terenie odpowiadającym współczesnym Niemcom, obowiązek szkolny zaczął wszystkich dotyczyć w 1919r. (Art. 145 der Verfassung von 1919 heißt es: "Es besteht allgemeine Schulpflicht. Ihrer Erfüllung dient grundsätzlich die Volksschule mit mindestens acht Schuljahren und die anschließende Fortbildungsschule bis zum vollendeten achtzehnten Lebensjahre.") W praktyce wprowadzano go, szczególnie w Prusach, już w XVIIIw., ale wówczas zdolni do tego, głównie finansowo, mogli jeszcze uczyć swoje potomstwo w domu.
DeleteHa! Moze wiec, zaczac dlubac przy precedensie? Ze Adolf uczyl sie w szole i ooooo! zwroccie uwage na te demokracje?
DeleteZdolna finansowo. Sakreble! To nie o mnie!
Och, Kaczko, matczyne serce podpowiada mi, że też będe sobie musiała odgryzać łapy i zduszać jęki kontrolera jakości! Dobrze, że w szeroko pojętej dziedzinie sztuk plastycznych nie mam nic do powiedzenia i zostawię dziecięciu pole do takiej kreatywności, o jakiej tylko zamarzy. (Ale te szlaczki, ach! Te cyferki i literki! Idę sobie profilaktycznie odgryźć pierwszą łapę.)
ReplyDeleteKocham Cię, Kaczko. Dawno Ci tego nie pisałam. :-*
Z wzajemnoscia, Darling! Z wzajemnoscia!
DeleteMoze Inzynier bedzie powstrzymywal kontrolera jakosci? Norweski, na ten przyklad, uwaza, ze wysrubowalam standardy, bo on do dzis nie potrafi napisac rownej piatki, a wyszedl na ludzi ;-)
Kaczko, właśnie odkryłaś najściślej strzeżoną tajemnicę nowoczesnego systemu edukacji w lepszych częściach świata - system ma produkować idiotów, szczęśliwych, przekonanych o własnej wyjątkowości ale idiotów. "Don't worry, be happy!, w piłkę pograj, pośpiewaj, z kolegami się integruj". Jedyne rozwiązanie to rozwijać edukacyjną partyzantkę po nocach, smakowite encyklopedie, almanachy, zeszyty ćwiczeń dziecku pod nos szczwanie podsunąć.
ReplyDeleteMiałaś już wywiadówkę? Kontakt face to face z Ciałem P. to dopiero horror, szczególnie w obecności dziecka gdy nie możesz powiedzieć tego co myślisz o ścieżce edukacji którą ciągnie twe dziecię Pani/Pan.
Pierwsza wywiadowka na temat osiagniec Dyni ciagle jeszcze przed nami. Profilaktycznie trenuje zwijanie sie w embrion i ssanie kciuka. Szesc tygodni temu poprosilam naszpania o podstawe programowa dla klasy 1/2, bo w internetach krazy wylacznie dla wybranych landow. Nadal czekam.
DeleteI czy skoro odkrylam te tajemnice to teraz System mnie zgladzi?
System Cię zignoruje a potem będzie i tak robił swoje licząc na to, że wykończysz się sama.
DeleteTakże ten, tego jedynie partyzantka edukacyjna albo weź na wstrzymanie i przeczekaj...
errrrmmm...ale to akurat było wiadomo, że Teutoński system oświaty jest do bani. Ale człowiek rozczarowuje się mimo wszystko, co? Bo odkrywa, jak bardzo i jak głęboko. Czas planować przeprowadzkę...
ReplyDeleteDo Finlandii?!
DeleteZawsze chcialam odwiedzic Swiat Muminkow, ale nie zniose trwalej rozlaki z toba!
Pojedźmy razem! Aczkolwiek tam zima trwa wiecznie..... nie ma czegoś w cieplejszym miejscu świata?
DeleteŁooo Kaczko!
ReplyDeleteCo to w ogóle jest ta metoda fryburska?! Bo ja trenuję naszą przaśno-kartoflaną wiejską szkółkę w Polsce i tutaj metody w zerówce są jakies takie bardziej tradycyjne. Czyli szlaczki, literki, wymyślanie słowek i obrazki. A za brak pracy domowej (no może z raz w tygodniu) dostaje się oklepanego minusa ;)
A w ogóle to naszło mnie ostatnio, że człowiek z ulgą kończy tę szkołę, czuje się taki dorosły i cieszy się że już nigdy i wogle, a tu patrzaj z tej dorosłości robisz se szkodniki i w pakiecie dostajesz ten horror od nowa i to przemnożony przez ilośc owych szkodnikow :/ Tu jest jakiś błąd w matrixie ;|
W punkt! Mysle, ze to mnie po nerkach najbardziej. Ze odpekalam swoje. Podstawowka, liceum, i ze helou? mam jeszcze raz zdawac mature? Ratunku!
DeleteMetoda fryburska to jakis eksperyment na tkance dzieciecej. Dziateczki ucza sie pisac, tak jak slysza. Zamiast VOGEL jest wiec FOGEL. Zamiast GUCK jest KUK. I to im uchodzi i sie im utrwala przez pierwszy rok szkoly. w drugim roku zas maja sobie to odtrwalic i zaczac nagle pisac poprawnie. Jakos slabo to widze, ale mozliwe, ze jestem uprzedzona. #niechktoswylaczymatrix
no właśnie Kaczko, Ty zaprawiona w boju powiedz ach powiedz przecie, jaki system o. najpiękniejszy w świecie??;) bom ciekawa
ReplyDeleteAch, gdybym tylko wiedziala juz pakowalabym walizki! Doswiadczylam pieciu systemow i kazdy ma jakas krzywa nozke, o ktora sie potyka.
DeletePora chyba samemu cos wymyslec!
Moje dzieci uczyły się metodą fryburską, też klęłam z początku - ten alfabet nie po kolei, maryjo - ale wiesz, że to zadziałało. A wiem, co mówię, bo moje już w 4 i 5 klasie. Uzasadnienie u nas było takie, że dzieci nabierają radości z pisania, bo mogą po prostu pisać, nie przejmując się, jak. I moje młode faktycznie w drugiej klasie rysowały wielostronicowe komiksy, w których były ortograficzne perły, muszę to znaleźć... ale rysowały. I pisały historyjki. A teraz, w bardziej zaawansowanym stadium edukacji, jakosik piszą normalnie. I ja nie wiem, jak to się stało. Pani stopniowo zaczęła wprowadzać reguły, jakoś to się wyprasowało. Tak że hau hau, to wcale nie jest takie gupie. (nie wierzę, że to napisałam)
ReplyDeleteO niczym nie marze tak bardzo, zeby to za piec lat wszystko odkwakac i zamienic sie w apostola metody fryburskiej. Tyle, ze szfak, niepokoi mnie, ze w szostym tygodniu szkoly, cialo pedagogiczne informuje mnie, ze nie ma radosci i entuzjazmu. Cialo daje ciala?
DeleteWkurzaja mnie plastyczne niedorobki. Na plakacie plot wyglada jak tory kolejowe.
I slyszalam plotki, ale niesprawdzone, ze w ktoryms z landow wycofali fryburska i wrocili do standardowego nauczania. I to tez mnie niepokoi, bo Biskwit jest czolowym entuzjasta metody fryburskiej (moze dlatego, zesmy wspolnymi silami namalowali sobie wlasny plakat, gardzac graficznym gniotem) i co bedzie, jesli Biskwit pojdzie do szkoly, a ktos sie rozmysli :-)
Czy fryburską czy nie, to nie zależy nawet od landu, a od szkoły. U nas w szkole za płotem uczą tradycyjnie na przykład. Przeciwników i zwolenników jest po równo. A co do szkoły, to po pięciu blisko latach jedyną metodą, jaką widzę, jest: olać. To, kim jest Twoje dziecię, i tak zależy głównie od Ciebie.
Delete"Od tygodni domalowuję kwiecistym rabatkom naszpani defekujące w różyczki dinozaury, womitujące tyranozaurusy i szarpiące kwiecie godzille.":o)))
ReplyDeleteDodajmy, pod oslona nocy i przy uzyciu kredek, na ktorych sa odciski palcow Bebe... mam alibi :-)
Delete