[5 Oct 2016]
(...)
Kiedy wełniana skarpeta wkleja mi się w rozmazane po podłodze obwoluty od sera Gouda i kiedy trwale przywieram do gruntu, to jednak przyznaję, Norweski ma pełniejszą szklankę.
- Patrz - mówi Norweski. - Może i k t o ś zwędził ten ser z lodówki, całe dwadzieścia krążków, i pożarł je nieomal na miejscu, ale wznieś się ponad, spójrz na srebrny chmur brzeg, przynajmniej Biskwit nie dostanie osteoporozy!
Mam wrażenie, że tak intensywnie staram się ostatnio wznosić p o n a d, że można to już podciągnąć pod chroniczne lewitowanie.
Szkoła mi nie służy.
Nie posłużyła też Matyldzie, którą ostatecznie chyba relegowano ze względu na niepowstrzymywalny womit.
(Jednakoż we wszystkim można starać się o doskonałość zatem i Matylda, według relacji młodocianych Mastodontów, już dobiegała z tym womitem do umywalki za każdym razem poprawiając rekord.)
I mnie korci, by wstąpić na drogę takiej dosadnej, nomen omen, przetrawionej retoryki, bo ileż można tłumaczyć tym, którzy z racji zawodu powinni wiedzieć?
W drugim tygodniu szkoły poszło o oceny.
Już na kredyt zapiałam z zachwytu, że placówka powstrzymuje się od ocen, że będziemy tu sobie z ciałem pedagogicznym rozmawiać o dziecku może i oszczędnie, ostatecznie klasa jest duża, ale zdaniami złożonymi, a nie system cyfr, czy innymi piktogramami, a tu sruuu... otwieram zeszyt do matematyki, a tam pod zadaniem domowym – kwiatek.
- Alternatywą do tego kwiatka - powiada mi moje dziecko. - jest krzyżyk. Krzyżyk oznacza, że zrobiło się źle. Kwiatek, że znakomicie.
(Tu apel: jeśli Japończycy mają prototyp robota do tłuczenia głową w ścianę to chętnie przetestuję, gdyż oszczędzi mi to urazów płata czołowego i niekończącej się migreny.)
Jako, że mam wrażliwe serce, przyjęłabym do wiadomości argument, że pani od Mastodontów nie starcza sił, by wyrazić na piśmie swój zachwyt nad grafomotoryką siedmiu (Matylda wszak odpadła) początkujących skrybów, ale to nie może być ten argument, bo kwiatek jest z rozmachem. On jest barokowy. On jest z taką dbałością o detal, że Szekspir zdążyłby wyprztykać sonet w czasie, który naszpani musiała poświęcić na odmalowanie wiechcia, a jeszcze by mu został kwadrans na przepisanie sobie utworu na czysto. Toteż nie pojmuję, że lepiej kwiatek, niż 'coraz zgrabniej sobie Dyniu radzisz z pisaniem', co nawet w niemieckim, do diaska, nie może się składać więcej niż z trzydziestu sylab. Chyba, że pierdykanie kompozycji florystycznych pod zadaniami domowymi jest dla pani od Mastodontów formą terapii przez sztukę?
Na szczęście, Dynia wyczuła przekręt. Że coś jest nie tak z tą florą jako reprezentacją nauczycielskich oczekiwań, skoro, jak wyznała, kwiatek pozyskał każdy, niezależnie od stopnia zaangażowania w pracę domową. Zatem coś tu Dyni śmierdzi. Niekoniecznie różami.
Chodząc od nowa do szkoły, mam takie przedziwne uczucie, że obudziłam się ze śpiączki po trzydziestu latach, a system edukacji, żeby oszczędzić mi szoku po prostu na mnie uprzejmie poczekał.
W klasie Mastodontów jest Jeremiasz, Eliasz, Jakub, kilku Ewangelistów, tylko, jasny gwint, nadal czekamy na Mesjasza, który nas od tego wszystkiego wybawi.
(...)
Biskwit zafiksował nam na dresażu i najchętniej zamieszkałby w stajni. To jest trochę kłopotliwe, bo Biskwit oczekuje, że każde wyjście z domu oznacza zaciągnięcie się do oddziału ułanów i nie ukrywa swego rozczarowania, gdy okazuje się, że jednak chodziło o to, żeby przynieść ze sklepu bułki albo mleko. Krowie mleko! A żeby tak chociaż kumys!
Twórczość Biskwita weszła przez to w fazę: wczesny Kossak.
Poniżej w znakomitej ko(ń)produkcji z Bebe. (Na marginesie, Bebe i Dynia - TU)
A że sztuka współczesna pozostawia odbiorcy dużą wolność w interpretacji, dla mnie to alegoryczne przedstawienie placówki edukacyjnej, któremu nadałabym roboczy tytuł 'Pożar w stajni Augiasza'.
Daleko nie szukać, gdym odprowadzała tam wczoraj o poranku dziecko, Woźny Laszlo, mamrocząc pod nosem węgierskie przekleństwa, usuwał właśnie z szyb na dziedzińcu opinię o stanie moralności Dyrektorki, którą jakiś klient placówki, wyraził nocą przy użyciu kilkunastu puszek czarnego spray’u. Sądząc po ubytkach w ortografii tego przesłania, wydaje się, że eksperymentalne nauczanie pisania i czytania metodą szkoły fryburgskiej nie u wszystkich się jednak sprawdza.
To mnie również martwi.
©kaczka.
(...)
Kiedy wełniana skarpeta wkleja mi się w rozmazane po podłodze obwoluty od sera Gouda i kiedy trwale przywieram do gruntu, to jednak przyznaję, Norweski ma pełniejszą szklankę.
- Patrz - mówi Norweski. - Może i k t o ś zwędził ten ser z lodówki, całe dwadzieścia krążków, i pożarł je nieomal na miejscu, ale wznieś się ponad, spójrz na srebrny chmur brzeg, przynajmniej Biskwit nie dostanie osteoporozy!
Mam wrażenie, że tak intensywnie staram się ostatnio wznosić p o n a d, że można to już podciągnąć pod chroniczne lewitowanie.
Szkoła mi nie służy.
Nie posłużyła też Matyldzie, którą ostatecznie chyba relegowano ze względu na niepowstrzymywalny womit.
(Jednakoż we wszystkim można starać się o doskonałość zatem i Matylda, według relacji młodocianych Mastodontów, już dobiegała z tym womitem do umywalki za każdym razem poprawiając rekord.)
I mnie korci, by wstąpić na drogę takiej dosadnej, nomen omen, przetrawionej retoryki, bo ileż można tłumaczyć tym, którzy z racji zawodu powinni wiedzieć?
W drugim tygodniu szkoły poszło o oceny.
Już na kredyt zapiałam z zachwytu, że placówka powstrzymuje się od ocen, że będziemy tu sobie z ciałem pedagogicznym rozmawiać o dziecku może i oszczędnie, ostatecznie klasa jest duża, ale zdaniami złożonymi, a nie system cyfr, czy innymi piktogramami, a tu sruuu... otwieram zeszyt do matematyki, a tam pod zadaniem domowym – kwiatek.
- Alternatywą do tego kwiatka - powiada mi moje dziecko. - jest krzyżyk. Krzyżyk oznacza, że zrobiło się źle. Kwiatek, że znakomicie.
(Tu apel: jeśli Japończycy mają prototyp robota do tłuczenia głową w ścianę to chętnie przetestuję, gdyż oszczędzi mi to urazów płata czołowego i niekończącej się migreny.)
Jako, że mam wrażliwe serce, przyjęłabym do wiadomości argument, że pani od Mastodontów nie starcza sił, by wyrazić na piśmie swój zachwyt nad grafomotoryką siedmiu (Matylda wszak odpadła) początkujących skrybów, ale to nie może być ten argument, bo kwiatek jest z rozmachem. On jest barokowy. On jest z taką dbałością o detal, że Szekspir zdążyłby wyprztykać sonet w czasie, który naszpani musiała poświęcić na odmalowanie wiechcia, a jeszcze by mu został kwadrans na przepisanie sobie utworu na czysto. Toteż nie pojmuję, że lepiej kwiatek, niż 'coraz zgrabniej sobie Dyniu radzisz z pisaniem', co nawet w niemieckim, do diaska, nie może się składać więcej niż z trzydziestu sylab. Chyba, że pierdykanie kompozycji florystycznych pod zadaniami domowymi jest dla pani od Mastodontów formą terapii przez sztukę?
Na szczęście, Dynia wyczuła przekręt. Że coś jest nie tak z tą florą jako reprezentacją nauczycielskich oczekiwań, skoro, jak wyznała, kwiatek pozyskał każdy, niezależnie od stopnia zaangażowania w pracę domową. Zatem coś tu Dyni śmierdzi. Niekoniecznie różami.
Chodząc od nowa do szkoły, mam takie przedziwne uczucie, że obudziłam się ze śpiączki po trzydziestu latach, a system edukacji, żeby oszczędzić mi szoku po prostu na mnie uprzejmie poczekał.
W klasie Mastodontów jest Jeremiasz, Eliasz, Jakub, kilku Ewangelistów, tylko, jasny gwint, nadal czekamy na Mesjasza, który nas od tego wszystkiego wybawi.
(...)
Biskwit zafiksował nam na dresażu i najchętniej zamieszkałby w stajni. To jest trochę kłopotliwe, bo Biskwit oczekuje, że każde wyjście z domu oznacza zaciągnięcie się do oddziału ułanów i nie ukrywa swego rozczarowania, gdy okazuje się, że jednak chodziło o to, żeby przynieść ze sklepu bułki albo mleko. Krowie mleko! A żeby tak chociaż kumys!
Twórczość Biskwita weszła przez to w fazę: wczesny Kossak.
Poniżej w znakomitej ko(ń)produkcji z Bebe. (Na marginesie, Bebe i Dynia - TU)
A że sztuka współczesna pozostawia odbiorcy dużą wolność w interpretacji, dla mnie to alegoryczne przedstawienie placówki edukacyjnej, któremu nadałabym roboczy tytuł 'Pożar w stajni Augiasza'.
Daleko nie szukać, gdym odprowadzała tam wczoraj o poranku dziecko, Woźny Laszlo, mamrocząc pod nosem węgierskie przekleństwa, usuwał właśnie z szyb na dziedzińcu opinię o stanie moralności Dyrektorki, którą jakiś klient placówki, wyraził nocą przy użyciu kilkunastu puszek czarnego spray’u. Sądząc po ubytkach w ortografii tego przesłania, wydaje się, że eksperymentalne nauczanie pisania i czytania metodą szkoły fryburgskiej nie u wszystkich się jednak sprawdza.
To mnie również martwi.
©kaczka.
Zdanie z Mesjaszem powaliło mnie na łopatki. A dołożyła jeszcze diastema, której świeżą adeptką i wyznawczynią stałam się po warsztatach malarskich u Dyni.
ReplyDeleteKwiatek, dostajesz Kaczko kwiatek.
Dygu, dygu!
DeleteAle musze sobie powtorzyc to samo, co nawijam Dyni: dla siebie, dla siebie to robimy, nie dla kwiatka :-)
Ja sobie za to zwizualizowałam Szekspira pykającego sonet.
ReplyDeleteDwa kwiatki. Albo cały wiecheć!
Biore, ale prosze otrzepac z pylkow, gdyz mam uczulenie :-)
DeleteMoże tak być, że jak Pani rysuje kwiatek, to pacjent stoi oniemiały. I to jest pewną ulgą dla kogoś kto ma na stanie siedmioro żwawych i wymownych Mastodontów.
ReplyDeleteNie, Dynia zeznala, ze naszpani oddala zeszyty, w ktorych juz byly kwiatki! Terapia przez sztuke. Po godzinach.
DeleteKaczka na śniadanie to jest to, aczkolwiek monitor opluty przy imaginacji Szekspira układającego sonet o róży dla mastodonta:)
ReplyDeleteA może naszpani po prostu ma pieczątkę z wymyślną rozą i przybija pod pracami ? Chwilowo zapodziawszy drugą, z krzyżykiem?
Swoją drogą krzyżyk dość złowróżbny w symbolice. Czyżby dawano do zrozumienia iż delikwenta czeka los analfabety?
Natomiast Biskwicie przygotowania do przestąpienia progów placówki są jak najbardziej na miejscu, zadbał nawet o zbilansowaną dietę. Należałoby go nadto wyposażyć w szabelkę, by w stosownej chwili, z ułańsko-słowiańską fantazją mógł się wycofać na z góry upatrzone pozycje. Może ta Finlandia?
Swoją drogą nie rozumiem dlaczego nie jeździcie konno po bułki:)
O to, to, to! To samo pomyślałam! Konno po bułki (z przytupem) wydaje się być idealną receptą na biskwici weltschmerz.
DeleteE.
Obejrzalam bukiecik pod swiatlo i ha! to odreczna, koronkowa robota! Dzierganie cierpliwego. Zen i mandala!
DeleteKrzyzyk, o kurcze, krzyzyk tak mi dziala na wyobraznie swoja symbolika, ze nawet nie wiem, gdzie zaczac te analize :-)
Mysle,ze ze wzgledu na wiejskosc okolicy nikogo by nie zdziwilo, ze galopujemy na rumakach po bulki, ale jest problem z parkowaniem pod piekarnia! A entuzjazm Biskwita wzgledem wierzchowcow ni troche nie opadl.
Moje dziecko jest w 12 klasie, w którejstam szkole z rzedu, i NADAL mam wrazenie, ze szkoly absolutnie nie sa dla uczniów, tylko dla nauczycieli. Albo raczej "nauczycieli".
ReplyDeletePozar w stajni Augiasza, dobre :))))
Ale twoj przyklad, Diable, jest mi nadzieja. Mozna dozyc do dwunastej klasy! (Gdyz ja mam teraz tak, ze wydaje mi sie, ze nie dociagne do najblizszych wakacji. A te, tadam, juz w listopadzie!)
DeleteHa! Moja niespełna pięcioletnia córka (Trójka) dołączyła była swego czasu do grupy dzieci znających się od trzylatka. Nieśmiała, wycofana i zakompleksiona w pierwszy dzień (pierwszy!) przyniosła na ręku pieczątkę ze skrzywioną buzią. Co znaczyło, że zadanie wykonała "średnio".
ReplyDeletePo kwiatku dla każdego mastodonta widzi mi się zatem gestem zachęty, love, peace, egalite, etc
We francuskim przedszkolu tak samo potraktowano mala Szwedke pierwszego dnia w placowce, w pierwszym tygodniu po przeprowadzce do Francji, z bardzo ograniczona znajomoscia jezyka. Dzieciny mialy pyknac szlaczek i Szwedce wyszlo sie za linie. Dostala 'smutna chmurke' a rodzice polecenie, ze dziecko ma sie bardziej przykladac.
DeleteDorosli to skurczysyny.
W szkołach muzycznych skala ocen jest do 25. Wyobraźcie sobie minę 6-latka, który po kilku miesiącach ćwiczeń z zarzynania kota smykiem lub inną fujarką dostaje w nagrodę ułamek w postaci 18/25.
ReplyDeleteO kuuuuuuuuur... uka!
DeleteZal szesciolatka, bardzo zal!
"Kwiatek dla każdego" jest lepszy niż "w ogóle się nie postarałeś" pod pracą domową mojego wtedy pierwszaka, gdzie siedział i kaligrafował baaaaardzo długo (widać było wyraźnie, bez wpatrywania się, różnicę między rządkami liter z sąsiedniej strony, pisanymi w klasie, a tymi kaligrafowanymi w domu z matką za plecami: "wolniej, dociągaj do linijki"). Moje dziecko powiedziało wtedy, że skoro pani nie widzi, że on się stara, to nie będzie tego robił. Teraz to 16-latek ze stwierdzoną dysgrafią i dysortografią... a wystarczyłby "kwiatek dla wszystkich" ;) U córki za to już od pierwszej klasy były punkty (od 1 do 6). Byłam w szoku, kiedy dowiedziałam się od niektórych rodziców, że jedynki nie są mistyczną przepowiednią, ale zdarzają się dzieciom (byłam przekonana, że to tylko straszak, a dzieci najmniej 4 dostają... ):O.
ReplyDeletePozdrawiam. Kinga
Slow brak.
DeleteSzkola to zlo.
Siedzę z rozdziawioną paszczą! Ze zdziwienia, nie z powodu umykającej sztucznej szczęki. Jaki straszny u Was kryzys demograficzny, że nie dopychają dzieci do klasy kolanem! U nas tylu uczniów siedzi w jednej ławce! A są dwa rzędy! ;-) No i czuję się zdegustowana, że oczekiwałaś przyjaznego podejścia nauczycieli do dziecka. W statucie każdej szkoły jest napisane w punkcie pierwszym, że szkoła to instytucja, zajmująca się dobijaniem psychiki nieletnich. W drugim punkcie jest natomiast napisane, że to dla ich dobra i bez tego ani rusz.
ReplyDeleteStraszliwy kryzys. Wlasnie przeliczylam Mastodonty na zdjeciu klasowym i w ktora by nie liczyc, wychodzi, ze jest siedmiu z pierwszej i dwunastu z drugiej. (Szklanka pelna!)
DeleteTak, ja to sie zawsze naoczekuje, a potem zostaje taka oniemiana i ogluszona :-)
Podejrzewam że na początku edukacji komunikat (w języku niemieckim zlepiony zapewne w jeden, góra dwa wyrazy) "wyśmienicie wykaligrafowane,oby tak dalej, brawo Dyniu" mógłby pozostać bez odbioru. A tak kwiatek to od razu wiadomo. I tak lepiej że kwiatek, słoneczko, uśmiechnięta minka niż oceny. Chmurka to jednak mniej stygmatyzuje niż jedynka. Tylko czemu akurat krzyżyk? Tego pojąc nie mogę. No chyba że nie bywa w użyciu.
ReplyDeleteA zanim doczytałam to od razu pomyślałam że pani te kwiatki w ramach terapii, wyciszenia i ogólnie w pogoni za ZEN.
Wydaje mi sie, ze tych ocen wcale nie powinno byc. Ze powinna byc informacja (nawet ustnie) motywujaca dziecko do dalszej pracy (typu: szalenie mi sie podoba, jak radzisz sobie z...), albo pokazujaca nad czym jeszcze musi pracowac (widze, ze sie napracowales, ale napisz to jeszcze raz, bo...). Pykanie tutaj kwiatkow, krzyzykow i innych zmienia sile razenia. Dziecina zaczyna robic rzeczy tak, aby otrzymac 'kwiatek'. Kwiatek i krzyzyk staja sie narzedziami dyscypliny. Cala frajda z uczenia sie (a szesciolatki chca sie uczyc, chlona jak gabki) nagle zostaje zastapiona jakims bezsensownym wyscigiem po wiechec. Jesli jeszcze dziecko dodatkowo widzi, ze inni dostaja kwiatki, choc zadanie odrobili na korytarzu przed sala to latwo sobie wykalkuluje, ze nie ma sensu sie meczyc. Szalenie mi to miesza w tym, co tak normalnie i intuicyjnie staram sie przekazywac Dyni na temat zdobywania wiedzy.
DeleteOstatnie zadanie domowe wrocilo juz bez zadnego botanicznego komentarza. Zatem albo naszpani nie miala czasu na arts&crafts albo - nie chwal dnia przed zachodem - zrozumiala to, co probowalam wyjasnic. Jesli nie zrozumiala to pozostaje mi podkopywac jej autorytet ogrodnika :-) kaczka - kretem systemu edukacji!
Mam nadzieję że ciało nauczycielskie przemyślało i Dynia nie jest jedyną wyjętą "spod kwiatka". Bo to się niestety wszystkiego można spodziewać. Ja doskonale wiem, że nie tak to być powinno, ale za każdym razem gdy myślę SZKOŁA to najpierw zalewa mnie fala złości, a zaraz za nią wzbiera poczucie obezwładniającej bezradności. Krzeszę z siebie więc entuzjazm byle kwiatkiem "bo mogło być gorzej". I boję się rzucić syna na pożarcie. Mam jeszcze dwa lata, słucham opowieści znajomych, patrzę na chaos "dobrej zmiany" i powoli panikuję, że może by tak prywatnie, społecznie, katolicko albo jakkolwiek inaczej.
DeleteZasłużyła Pania na kwiatka 😁😁😁
ReplyDeleteBiore! :-)
Deletecały czas mnie Kaczko lejesz miód na duszę, że nie tylko w kraju tutejszym są stajnie Augiasza zamiast szkół...a przecież chodzi o to żeby dzieciątek nie zniechęcać cyframi a motywować kfiatkami, prawdaż. oraz martwi mnie fakt że placówki tutejsze birą przykład z placówek tamtejszch.
ReplyDeletePruska szkola, coz zrobic?!
DeleteKaczko, ja z innej beczki..
ReplyDeleteTo wyprodukowal Biskwit?
Tak maluje moje dziecie, z ktorym dzisiaj bylam na U8. Pediatra byl tak zdziwiony, ze od razu wlepil nam skierowanie do okulisty z podejrzeniem astygmatyzmu... Serio, serio.
arbuz
Mozliwe. Ja mam astygmatyzm, Dynia ma, moze i Biskwitu sie dostalo.
DeleteChodzi ci o to, Arbuzie, ze linie z takim rozmachem, a kolory wystaja za linie? To moze byc tez za przyczyna nowego narzedzia. Na razie to pedzel prowadzi Biskwita, a nie odwrotnie. Precyzja kredkami woskowymi jest dla odmiany wstrzasajaca.
Dzieki zes zwrocila uwage. Upomnimy sie w styczniu na wizycie kontrolnej u Dyni.
Kochana Kaczko, widzę, że zderzenie ze SZKOŁĄ jest tak samo traumatycznym przeżyciem niezależnie od kraju. Trzymaj się. Wspieram Cię mentalnie.
ReplyDeleteDziekuje! Minal miesiac. Czuje, ze to dozywotnia odsiadka bez prawa do amnestii lub obnizenia wyroku za dobre zachowanie.
DeleteDroga Kaczko!
ReplyDeleteCieszę się niezmiernie, że poruszyłaś ten temat. Sama posłałam w tym roku dziecko na pożarcie systemowi edukacji i od dwóch miesięcy mam nieustające poczucie, że to oficjalny koniec rozwoju mojego dziecka. Już w drugim tygodniu wrócił z pieczątką z misiem i napisem "super" oznajmiając, że to "najlepsza" pieczątka, a ta na której stoi: "bardzo dobrze" jest gorsza. Ta-dam! Subtelne wartościowanie szlaczków w klasie pierwszej, ustawowo pozbawionej ocen (przynajmniej w niemieckiej Saksonii). Wszystkim rodzicom polecam "Alfabet" Wagenhofera, tylko boli fakt, że alternatyw tak mało. Pozdrawiam! Renata
Pojdzmy na wino, za garaze na szkolnym podworcu!
DeleteDzisiaj mysle intensywnie o jednym z chlopcow z Dyniowej klasy, ktory jest drugoklasista 'sprawiajacym problemy wychowawcze', o tym z jakim lekcewazeniem traktuja sprawe nauczyciele (posadzi sie go przy karnym stoliku i to go nawroci), czy inni rodzice (a, to ten, osiemnascie lat i ciagle w pierwszej klasie). Smutno mi, ze tyle lat minelo od mojej wlasnej szkoly, a system nadal bezlitosnie dokonuje selekcji na wydolnych i niewydolnych i wyrownuje wszystkich do jednego poziomu. Zawodzimy nasze dzieci. Ech.