[301]

[27 Sep 2016]

(...)
Minął tydzień, nadal chodzę do szkoły i zdaje się, że nie ma co liczyć na amnestię, nostryfikację dyplomu, albo że mi przepiszą oceny z indeksu.
Chodzę. Uczęszczam. W plecaku mam swój, znaleziony na ulicy, egzemplarz Huxleya i gdy tak czekam pod klasą to zdarzy mi się coś przeczytać. Podnoszę wzrok znad tekstu, toczę wzrokiem po okolicznościach i zazwyczaj myślę: ‘O, jakie to prorocze!’ (wtedy, oczywiście, gdy nie krzyczę ‘Biskwicie! Nie tarzaj się po podłodze!’ albo ‘Wyjdź natychmiast z kosza na śmieci!’)
Nowy, wspaniały świat.
Trochę boazeria odpada, trochę oko łzawi od czerwonych lamperii, trochę wytarł się salceson marmuru na posadzkach, ale uparłam się, by dostrzegać płyn w szklance mego przeznaczenia!
Nawet, jeśli to łzy rozpaczy, czy tak jak dzisiaj, deszczówka.
(Szklanka do połowy pełna, pełna szklanka, pełna.
Do połowy.
)
Oto, na przykład, dziecko me chodzi do klasy Mastodontów, więc punkt zbiórki wyznacza nam obrazek z mastodontem w galopie. Tymczasem, rodzice uczniów z klasy Ryb mają na swoim obrazku roześmianego... delfina. (Toczę ogromną wewnętrzną walkę ze sobą, czy pójść i opowiedzieć co wiem o filogenezie ssaków, czy też może nie wypada?)
Klasy w placówce, tym chlubi się Dyrekcja, są eksperymentalne. W wyniku tego eksperymentu na żywej tkance, pierwszoklasiści nie tworzą odrębnych klas, ale dołączają niewielkimi grupkami do klas drugich. Każdy drugoklasista ma wyznaczonego pierwszaka, któremu ma ułatwić szkolną inicjację, pokazać, gdzie jest klozet i gdzie, ci z dziesiątej, palą na przerwie papierosy [1]. Z niewyjaśnionych powodów Dynią opiekuje się aż dwóch chłopców – Jeremiasz i Jewgieniusz. Jeremiasz jest uśmiechniętym dookoła głowy synem właściciela lokalnego sklepu metalowo-hydraulicznego i już przy pierwszym spotkaniu obiecał załatwić mi rabat na spłuczkę i gwoździe. Jewgieniusz, dla odmiany, jest ponury jak Siergiej Jesienin na zdjęciu ze swego pogrzebu, ale nosi za Dynią teczkę i hulajnogę. Nikt jeszcze nie wie, jak skończy się ten eksperyment, ale kolanko do muszli klozetowej za pół ceny? Nie do pogardzenia.
(Pełna szklanka.)
W klasie Mastodontów debiutuje w tym roku Matylda, córka miejscowego rzeźnika. Dziewczę dorodne, łatwe do wpisania w kwadrat. Zjeść na jednej przerwie dwie bułki z szynką to dla Matyldy, podobno, jak splunąć. Problem w tym, że do swego debiutu Matylda podchodzi z bardzo umiarkowanym entuzjazmem. W ubiegłym tygodniu Matylda cały czas zanosiła się szlochem, w tym do repertuaru objawów somatycznych stresu dołączyła womit. Womit kogoś, kto dwie bułki z szynką traktuje jako skromną przekąskę, jest spektakularny, więc, czy nie świetnie, że Dynia siedzi jednak pięć stolików dalej?
(Nie mówiłam, że pełna?)
Ojciec Matyldy, chyba przymuszony przez placówkę (albo Matyldę), do zjawiania się na żądanie, jeździ na różowej hulajnodze swej córki dookoła szkoły i odpala papierosa za papierosem, prosząc o ogień tych z dziesiątej, schowanych na szkolnym parkingu.
Na tymże parkingu właściciel jakiegoś objazdowego lunaparku porzucił przyczepę z neonowym napisem ‘CYRK’.
Gdzie nie splunąć, wszędzie te alegorie!


[1] Stopień zaangażowania drugoklasistów w pomoc młodszym przypomina przeprowadzanie staruszki przez jezdnię, tak by za w s z e l k ą cenę zasłużyć na odznakę ‘Wzorowy Harcerz’. Takiej staruszki, która wcale nie planowała przez jezdnię przechodzić i którą porwano z okolicznego parku, gdzie karmiła wiewiórki.

 (...)
Podczas weekendu próbowaliśmy nabrać dystansu.
Znajomi odkapslowali wino, rozpalili ognisko, a wszystkie nasze liczne dzieci zaszyły się gdzieś w głębi domu, gdzie bez skrupułów oszukiwały się w gry planszowe. (Najlepsi, czytaj: Biskwit, potrafią okantować w Monopoly nawet samych siebie.)
Przy ognisku zapadła noc, było ciepło, miło i dorośle.
Do chwili, gdy Biskwit włączył wszystkie reflektory na tarasie -  słupy światła jak na więziennym podwórcu -  i tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmił, machając przy tym kluczykami do samochodu: 'BEEEEEEEEEEEEEEEEEED TIME!'
Nastrój prysnął.
O dwudziestej pierwszej trzydzieści!

©kaczka
47 comments on "[301]"
  1. Im więcej czytam Twoich postów o szkole tym bardziej zastanawiam się czy przypadkiem nie uczyć mojego dziecka w domu. Ona ma zacząć pierwszą klasę za rok (Martyna jest zdaje się rocznik Dyni ale mogła zsotać jeszcze rok w przedszkolu) więc mam jeszcze czas przemyśleć pewne kwestie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie poradze. Szklanka ma naprawde rozna pojemnosc, ale ja nadal wierze, ze sa gdzies w tym okrutnym swiecie naprawde fajne placowki edu. Tylko, ze najczesciej albo nie w naszym rejonie, albo poza granicami naszego konta.

      Delete
  2. "Trochę boazeria odpada, trochę oko łzawi od czerwonych lamperii, trochę wytarł się salceson marmuru na posadzkach, ale uparłam się, by dostrzegać płyn w szklance mego przeznaczenia!" - na makatkę!

    A Biskwit wie jak zrobić wejście!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, płyn mego przeznaczenia - przedni!

      Delete
    2. A gdyby jeszcze plyn ow byl kukulczanka, albo malibu... :-)

      Delete
  3. Czyli nie tylko mnie marmury sie z salcesonem kojarzą! :-))) A tak wogle to wspolczuje. Ale wiesz,ze nie ma szkół idealnych?
    Pozdrawiam cieplo. Joanna

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie tylko!
      Wiem, niby wiem, a ciagle szukam :-)

      Delete
  4. Pierwszy przypis przyprawił mnie o łzy uciechy! Gdyż skojarzył mi się z takim rozdziałem z Mikołajka, jak Mikołajek jechał SAM do Buni. Nie dało się inaczej, jakieś chore ciotki i te sprawy; rodzice wypali go pociągiem. I on jechał taki dzielny i spięty, i przerażony a na końcu czekała na niego Bunia i ON JĄ PRZEPROWADZIŁ PRZEZ ULICĘ!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jakbym tak, przez mgle... aktualnie czytamy 'Mikolajka na wakacjach'. Norweski sie wkrecil w te lekture, trzeba zdobyc kolejne tomy :-)

      Delete
  5. Oto roztwierają się podwoje nowej ery - posty o szkole. Pisz (proszę)! Temat jest mi bliski - dwóch 3-klasistów. Mniam :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Samo sie pcha pod klawiature, ale trzymam sie brzytwy, ze to jednak kiedys minie, a wtedy ja bede mogla tu opowiadac o swoim bogatym wnetrzu, przeczytanych ksiazkach i stu sposobach na wywabianie plam z czerwonego wina ;-)

      Delete
  6. Hiszpańska mądrość ludowa głosi, że "bieda dla wielu to pociecha dla głupca", więc Ty raczej nie pocieszysz się, kiedy Ci wspomnę, że nie tylko w Twoim rejonie szkoła to, zasadniczo, kanał. U nas, na przykład, wczoraj nie było gimnastyki na lekcji wf, bo w jej trakcie wychowawczyni przeprowadziła II-klasistom szkolenie ze sprawnego wsiadania i wysiadania z autobusu. Wszystko chytrze przemyślane przed dzisiejszą wycieczką do... (werble)... Castoramy! Może wyślę dziecko do szkoły z listą zakupów? Może dzieciom wycieczkowym dają w Castoramie upust na kolanka do klozetu i zatyczki do wanny, jak tata Jeremiasza? Oby! Bo na razie to jest dno. Nie tylko szklanki.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Lepsza wycieczka do Castoramy niż do oczyszczalni ścieków (mamo, Nadia zwymiotowała od zapachu a nie miała bluzeczki na przebranie i potem nikt nie chciał obok niej siedzieć w autokarze!) :-)

      Delete
    2. Przebijam! Dzis prywatne centrum sportowe z sasiedniej wsi podstawilo Mastodontom autobus, uwiozlo dzieci i nauczycieli na probne zajecia i odwiozlo, wyposazajac przy tym w liczne kupony znizkowe na platne lekcje tenisa lub golfa.
      Czuje pewien niesmak, tak jak Nadia na wycieczce do oczyszczalni sciekow, albowiem zapowiadajac ten performans na pismie, naszpani nie zajaknela sie ni slowem, ze ktos bedzie cos probowal sprzedawac memu dziecku. Fuj.

      Delete
  7. Jak ja się cieszę, że moje dzieci to już stare konie i nie muszę się przejmować szkołą. Co prawda młodszy jeszcze w technikum ale to już luzik.
    Szkoła to instytucja wyrównująca poziomy. Podcina od góry i od dołu i zostają same średniaki. Jak się ktoś nie bardzo daje to proszą rodziców o interwencję ale niby co mają zrobić rodzice? Uczestniczyć w zajęciach?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Przerazliwie jestem rozdarta, bo brzydzi mnie mysl o byciu rodzicem inwigilantem, a jednoczesnie zdaje sobie sprawe, ze szkoly nie moge spuscic z oka. Fuj.

      Delete
  8. Delfin-ryba to jeszcze nic, osobiscie o wiele bardziej rozwalil mnie Mastodont! :))))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mastodont az prosi sie o diabelska ilustracje!

      Delete
  9. No, mastodonty są niezłe. Skąd im się biorą takie nazwy i to w placówce imienia Ofiar Holocaustu!Czyżby świadomość historyczna szwankowała na równi ze znajomością systematyki kręgowców?
    Kaczko, szkoła jest instytucją opresyjną, nie znosiłam własnej, a tej do której chodziła córka jeszcze bardziej. Ona jednak jakoś się odnajdowała na kolejnych szczeblach. Więc wypatruj płynu w szklance, a Dynię obserwuj uważnie. Może jej awanse aż dwóch drugoklasistów i obietnica upustu na kolanko równoważą traumę pobytu w towarzystwie womitujących równolatków? Pamiętam, że bywały sytuacje które ja przeżywałam bardziej niż moja jedynaczka.
    Słaba pociecha , wiem.
    A Biskwit nie uczęszcza do placówki? Myślę, że jego adaptacja do rygorów może być, ekhm, burzliwa

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ofiary Holocaustu to pozostalosc z lat szescdziesiatych, kiedy to zbudowano szkole. Mysle, ze grono pedagogiczne poszlo w zoolog zeby jednak rozcienczyc atmosfere martyrologii. W sumie lepiej, ze mastodonty, nizli szarotki, czy stokrotki.
      Dynia szkola jest zachwycona. Fascynuja ja kolejne poziomy wolnosci, ktore zyskuje. Do tego jest sprytna. To nie pierwszy system, z ktorym kolaboruje dla osiagniecia wlasnych korzysci :-) Na bank, ja te szkole znosze o wiele gorzej. Dla Dyni to po prostu kolejne z wielu miejsc, w ktorym trzeba wykopac sobie wygodna nisze.
      Biskwit zaczyna edukacje w styczniu. Edukacja juz powinna brac valium.

      Delete
  10. No kto by pomyślał, że z Biskwita taki kapral ;) A byliście chociaż posłuszni?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Oczywiscie. Wiadomo, ze wszyscy tancza jak im Biskwit zagra.
      :-)

      Delete
  11. Delfinom zawsze woda w oczy! Przy trasie na Wisłę jest dosyć znana smażalnia ryb... "Delfin". Od zawsze mierzi mnie pytanie: "co na to ichtiolodzy i dlaczego nie protestują?"
    A teraz tutaj znajduję informacje, że nawet poukładany naród niemiecki ma problemy w tej materii...

    E.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ooooo!
      Smazenie delfinow brzmi wyjatkowo okrutnie!

      Delete
  12. Kaczko droga,
    nawet nie wiesz, co Cie jeszcze czeka. Nie tylko, ze szkola, ale jeszcze niemiecka. Bardziej doswiadczeni ( dzieci wieksze, starsze ) twierdza, ze po szkole podstawowej jest znosniej. Mniej kontaktu ze szkola, z rodzicami.
    Mniej wiadomosci, wiec mniej analizy.Spokojniej. Oby.
    Na poczatek " drogi " usciski.
    marielle

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziekuje!
      To samo powiedziala mi sasiadka. Ze po czwartej klasie jest luzniej. Tyle, ze to nadal osiem lat. Cztery Dyni i cztery Biskwita :-) Jak odsiadka.

      Delete
  13. Pamiętam... gdy zaznajomiono mnie z porządkiem dziennym w szkole kraju niemieckojęzycznego to na wszelki wypadek uznałam, że mam braki językowe I nie dotarł do mnie sens przekazu. Szok taki. Za Chiny Ludowe nie mogłam pojąć tej bolesnej procedury odbioru na godzinkę dziecka w porze lunchu. Ciało I umysł mój sie opierał przeciw temu bolesnemu obowiązkowi.
    A potem... BAMMMM... wszechswiat mnie wysłuchał I wylądowałam na Wyspach Bergamutach w szkole pod wezwaniem "Don't worry, be happy!" gdzie wszystko jest OK albo przynajmniej good.
    Pisz więc więcej I więcej abym wiedziała co straciłam :D

    Biskwit odstawił wam klasyczna "zemstę dyscyplinowanego" I odpłacił pieknym za nadobne.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Procedura odbioru dziecka w porze lunchu jeszcze wczoraj mnie nie dotyczyla. Dzis dowiedzialam sie, ze przyznano Dyni dodatkowa godzine niemieckiego. O 14:30 (szkola konczy sie o 13:00) Niech mnie ktos zatrzeli!
      Podobno najlepsza edukacja jest w Finlandii. Ale jeszcze sie zastanowie, nim zaczne molestowac wszechswiat :-)

      Delete
  14. Świat to doprawdy naczynia połączone! Im bardziej dają w kaczą kość absurdy szkolne, tym szczęśliwsza jestem- tak pożywną tkanką nas skarmiasz.

    Powinna być osobna zakładka "Dynia i absztyfikanci".

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pozywnej tkanki nie zabraknie. Nie ma watpliwosci!

      Absztyfikantow moze jest i wielu, ale serce nalezy do Lukaszka :-)

      Delete
  15. Im więcej takich postów, tym moja szklanka pełniejsza.
    Zdrowie! To tak pod to niedokończone ognisko, niech się kolejne spokojnie zdąży dopalić;)

    ReplyDelete
  16. Łukasz w takiej sytuacji mówi: jest już BARDZO noc

    ReplyDelete
  17. Przypominajka: Wszystko, co powiesz lub niebacznie dopuścisz do Biskwicich uszu, może być zawsze wykorzystane przeciwko Tobie. No bo skąd on(a) ma ten BED TIME???

    ReplyDelete
    Replies
    1. Od Dyni! Dynia jest kapralem domowego ogniska :-)

      Delete
  18. Kaczko, jesli pierwszaki z drugagakami razem w "klasie", to pewnie zwa ten twor Lerngruppe (chyba, ze Badenczycy operuja inna nomenklatura) i znaczy to, ze wasza szkola z tych bardziej postepowych i znajacych sie na trendach dydaktycznych! :-)


    arbuz b.d.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dolewam sobie do szklanki te postepowosc i znajomosc trendow :-) Licze, ze latwiej jest ogarnac osmioro niz dwadziescioro pierwszakow i ze moze to sie przeklada na jakosc procesu nauczania. Po dwoch tygodniach naszpani uznala, ze Dynia jesli zechce moze przychodzic rowniez na te dodatkowe poranne godziny, ktore maja osobno drugoklasisci. To usprawniloby nam logistyke transportowa, ale czyni mi w glowie metlik, bo nie wiem, czy powinna.
      Jednoczesnie, niepokoi mnie rowniez ta Freiburger Rechtschreibschule. No, ale moze dotrwam do konca roku bez przedawkowania prozacu.

      Delete
    2. Kaczko, wierze, ze podejmiecie najsluszniejsza decyzje :-)

      Niemcy sa fanatykami uspoleczniania i uczenia sie od siebie. Tak wiec jak przedszkole, to oczywiscie grupy mieszane wiekowo.Jak szkola to najlepiej tez. (Niedawno sie w ogole dowiedzialam, ze w polskich przedszkolach kazdy rocznik tworzy odrebna grupe).

      Mysle, ze gdy pierwszaki sie przyzwyczaja, a grupa sie zgra, to skorzystaja na obcowaniu z drugakami. Juz teraz bystrosc Dyni uwidocznila sie na tle grupy, wiec super, ze ma mozliwosc pojscia takze inna sciezka.

      arbuz b.d.

      PS. Zabawne jest to, ze gdy ja chodzilam do podstawowki w najwiekszej pipidowce na Podkarpaciu, drugaki i trzeciaki byly w jednej klasie, ale ze wzgledu na mala liczbe uczniow. Bylo nas wszystkich moze 9.
      Mala liczba uczniow, grupa mieszana wiekowo - teraz widze do jakiej elitarnej podstawowki uczeszczalam :-DD

      Delete
    3. Jak tylko znajdę wolny kawałek życia, to wygugluję tę Freiburger Rechtschreibschule. Jakiś cud ortograficzny? To może się przyda polskim studentom (na polonistyce)???

      Delete
    4. Fryburska szkola ortografii zaklada, ze dziateczki ucza sie pisac ze sluchu (co jest dosc odwazne w kraju, w ktorym co drugie dziecko trafia na operacje drenazu uszu, zatem problemy ze sluchem dzieciatka maja dosc powszechnie). W pierwszej klasie cherubiny pisza tak, jak uslysza. Slyszysz FOGEL (Vogel) to zapisujesz Fogel. Jak pouczyla naszpani, jesli daje sie to odczytac i zrozumiec, mamy sie cieszyc, ekscytowac i dawac do zrozumienia dziecku, ze jest wspaniale.
      Na korekte, przy uzyciu ocen (!), przyjdzie czas w klasie drugiej.
      ...
      Powiem tak, nie jestem ekspertem od pedagogiki wczesnoszkolnej. Od zwyklej pedagogiki tez nie. Jednak intuicja mi szepce, ze to slaby pomysl utrwalac zle nawyki, aby potem je wykorzeniac.

      Delete
  19. Ekhem! Khm! Hm! Skandalicznie długo nie było tu nowego postu.

    Oraz, mam na własność kaczkę na papierze. Dziś odebrałam "Wyspę" z Empiku. Przeczytałam po raz któryś i po raz któryś zachwyciłam.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Szkola to ZLO! Ale juz sie zdyscyplinowalam :-)

      :*

      Delete
  20. Majngot, Kaczko, i o to chodzi, widzisz. Człowiek sobie tu może, tego, po troszku, czasem to nawet samozadowolony chodzi, że mu wyjdzie, a potem jak go nie plaśnie przez bezpysk plastrem marmuru... Eh eh;>
    Uwielbiam cię!

    ReplyDelete