[299]

[19 Sep 2016]

(...)
Jeśli prawdą jest, że liczy się pierwsze wrażenie, to u Ryfki rok szkolny zaczął się od przemówienia inspektora policji, u Łukaszka zaginął klucz do szkolnej bramy, a u nas postawiono na przeżycia ezoteryczno-religijne.
Jako pierwszy  wystąpił nam na scenie referent pastoralny, sobowtór Jana Kociniaka, w stroju anioła Teofila z 'Igraszek z diabłem'.
Referent ów z całych sił próbował zainteresować zebranych szczegółową egzegezą Psalmu 23, ale nie doczekał się nie tylko ani jednego spektakularnego, publicznego nawrócenia, ale nawet żadnej maleńkiej owacji na stojąco.
Do tekstu źródłowego nie można się przyczepić.
Psalmista, jak bezspornie potwierdza historia, napisał szlagier.
Pan jest moim pasterzem’ to znakomity lajtmotiv dla zalęknionej trzódki pierwszoklasistów.
Jest potencjał, a właściwie był potencjał.
Gdyż będąc referenetem wypada przewidzieć, że publiczne indagowanie półwiejskiej młodzieży, na przykład, o to dokąd prowadza swe owce pasterz, może skończyć się pozyskaniem kłopotliwej odpowiedzi, z rodzaju: ‘DO RZEŹNI!’
Jakież to prorocze! Jakaż urodziwa alegoria całego systemu edukacji wypowiedziana srebrnym, dziecięcym, niewinnym głosikiem jego ofiary!
Prosto w mikrofon!
Na scenie referenta wspierały dwie damy. Lakoniczny chór gospel.
Jedna z dam była owinięta wściekle pomarańczowym szalikiem, który z daleka wyglądał jak model helisy DNA. Kolor szalika korespondował z intensywnością pomarańczowych cieni do powiek. W tym samym odcieniu dama miała również rajstopy i getry.
Referent przedstawił  damę jako jedną z dwóch nauczycielek religii. Dama zabrawszy głos opowiadała o sobie w sposób dość natchniony, momentami elegijny i na melodię bardziej przystającą do śpiewu oficjum.
- Panie Boże – załkałam wewnętrznie, nie przerywając intensywnego mrugania. Przez moment wydawało mi się bowiem, że jasność tej pomarańczy poraziła mi wzrok i nigdy już nie zamknę powiek, tak, by nakryły powiększone do rozmiarów spodków oczy.
- Panie Boże! – kontynuowałam łkanie. – Ty wiesz, że rzadko zawracam ci głowę sprawami personalnymi. Ale na Twoją litość, zrób tak, żeby do klasy Dyni trafiła ta pani w mniej wyzywającym szaliczku!
Podanie odrzucono natychmiast bez możliwości apelacji. Szaliczek okazał się stułą, a druga dama – duchową przewodniczką konkurencji.
Wszystko to, cała ta walka o rząd dusz, występ woźnego, czy Dyrekcja sypiąca cytatami o pozyskiwaniu doskonałości na drodze tao, mało obchodziła sześcioletnią młodzież.
Młodzież nie ruszała się, nie oddychała, trwała w jakimś zbiorowym oczadzeniu, z którego nie był jej w stanie wyrwać nawet komunikat, że ‘po części oficjalnej zapraszamy na ciastka’.
(‘Zapraszamy’ jest tu oczywiście licencją poetycką, bo jak to w Erefenie, ‘zapraszamy’ to synonim ‘miej pod ręką odliczone’ a ofiara jest tu konkretną kwotą z cennika, a nie jest jakimś tam datkiem sugerowanym, kwestią tacy, czy innego cołaska.)
Zanim doszło do części oficjalnej, młodzież udała się jeszcze do swoich klas. Placówka na pierwszy i kolejne rzuty oczu, wygląda jak niedofinansowany ogród zoologiczny, więc Dynia trafiła do klasy imienia Mastodontów.
Nie mam pretensji, ortografia wyrazu Mastodont nie jest skomplikowana, a ja przecież na wszystkim, co Dynia poniosła do szkoły musiałam wyryć,  że ‘przynależy do Dyni z klasy Mastodontów’.
(Między innymi, na każdej kredce z osobna! W tym miejscu, szczerze współczuję rodzicom z klasy Biedronek, albo Nosorożców.)
Wychowawczyni Mastodontów jest sympatyczną, starszą panią, która regularnie występuje na zdjęciach w szkolnych albumach od około 1854 roku. Mniej więcej, tak daleko w przeszłość, zabrała mnie sąsiadka spod ósmego, nim uciekłam ratując się klasyczną wymówką ‘Nie wiem, czy wyłączyłam żelazko!
(Chwilowo więc pozostaje niewyjaśnionym, czy wychowawczyni Dyni uczyła Bismarcka i czy rozstawiała Kaina i Abla po kątach. To się zapewne w niedalekiej przyszłości ustali, bo sąsiadka spod ósmego ma zacięcie edukacyjne oraz w s z y s t k i e wydania szkolnych albumów starannie zarchiwizowane w piwnicy.)
Pani od Mastodontów nie nosi szalika, nosi za to podwójne, siedemnastosylabowe nazwisko. Nie ona jedna pośród ciala pedagogicznego, więc już mnie nie dziwi, dlaczego sąsiad – drugoklasista nie jest w stanie wyartykułować, kto go uczy.
(Tu myśl moja natychmiast wędruje, ku pewnemu rysunkowi satyrycznemu, na którym przedstawiono igrzyska olimpijskie w Scrabble. Dla przedstawicieli Niemiec plansza wypełniała całą salę, a litery przesuwano na niej grabiami od ruletki.)

(...)
Zanim jednak miało miejsce to wszystko, zanim przemawiał referent, zanim zobaczyłam Panią Pomarańczową, zanim dziateczki rozeszły się do klas, wrócmy do momentu, gdy Dynia wstaje z łóżka o świcie, a my łamiąc nogi biegniemy do niej z tutką wypchaną darami od całego narodu!
Dynia pobiera tutkę, waży ją przez chwilę w rękach, po czym wydyma usteczka i ogłasza z pretensją: 'Ale to jest za ciężkie!'

Jamochłony. Piorunujący efekt końcowy.
O cherlawa młodzieży bez kręgosłupów i bicepsów!
Nikt przecież nie sypał w te tutki kwintala kartofli, ani nie wkładał arbuzów! Tymczasem, tutka okazała się upierdliwym rekwizytem, który za przyszłością narodu trzeba nosić, o który trzeba się nieustannie troszczyć i który trudno gdziekolwiek odłożyć.
Rzędy krzeseł dla rodziców i krewnych najeżone były tutkami. Tutki blokowały wolne miejsca. Dźgały i atakowały.  Rekordziści zajęli tutką siedem krzeseł w rzędzie, bo do ich tutki przyczepiony był syreni ogon, który ciągnął się jak tren i który niosły dodatkowe dwie osoby!
To nie można było zamiast tej tutki, wręczyć dziecku banknotów i wizytówki dentysty?
(Albo te erefenowskie tornistry!
Do szkoły dziateczki jeszcze je poniosą, ale już ze szkoły dźwigają tornistry matki, ojcowie, pochylone ku ziemi babuleńki, dziadkowie wsparci o kulach, albo wschodnioeuropejskie pomoce domowe. Niczego tam w środku jeszcze nie ma, ani zeszytów, ani książek! Jest żółta teczka z gumką oraz piórnik i ciąży to jak ergonomiczny młyński kamień!)

(...)
Po tych wszystkich ceregielach pojechaliśmy do hiszpańskiej restauracji, w której zamówiliśmy portugalski talerz darów oceanu, który przyniósł kelner Włoch urodzony w Bawarii. Obchodziliśmy ten początek godnie, w towarzystwie Ryfki i Łukaszka, ale tak naprawdę dzieci zniknęły korzystając z wolnego wybiegu.
Nawet te najmłodsze nie potrzebowały już niczyjej atencji.
Restauracja ukryta była pośród ogródków działkowych, pachniało ziemią, butwiejącymi liśćmi i jesiennymi jabłkami. Za płotem ktoś pielił, ktoś inny przechodził między stolikami pchając taczkę suchych badylków, ktoś przycinał żywopłot, gdakały kury.
Słońce jeszcze świeciło, ale białym, chłodniejszym blaskiem. Znać było, że to naprawdę ostatni dzień wakacji.
Siedzieliśmy więc tak do zmroku, sześcioro dorosłych ludzi ciesząc się jak dzieci, że jemy gorącą zupę i że kawa nie stygnie, i że dopiero jutro musimy wszyscy znów wrócić do szkoły.

 ©kaczka
33 comments on "[299]"
  1. Poezja ostatniego akapitu nie pozwala mi teraz normalnie funkcjonować. Idę walnąć się w ogródku działkowym z gorącym rosołem

    ReplyDelete
    Replies
    1. LIKE daję Jareckiej za komentarz ;-)

      Delete
    2. niestety mój ogródek przekopany koparą, jak się walnę po ostatnich deszczach to z gliny się nie wydobędę a na 16 mam zebranie w szkole, pierwsze w życiu jako rodzic, u Maksia pierwszoklasisty w... Polsce. ;-) jakby sie Kaczka przydała, by opisać wrażenia ;-)

      Delete
    3. Ostatni akapit roztapia serce!

      Delete
    4. Moje stopniało doszczętnie....

      Delete
    5. Takiescie wrazliwe?!
      Ela! Ale jakze to? W Polsce? Co, u diaska, przegapilam!!?

      Delete
  2. Ja również rozczuliłam się nad epilogiem, jednakowoż zaraz sobie na powrót zwizualizowałam pomarańcz otulający szyję grona i aż mlasnęłam z zadowolenia w oczekiwaniu smakowitych anegdot. Aczkolwiek trochę mnie studzi świadomość, że niejeden rodzic może je przepłacić ciężkim rozstrojem nerwowym. Sił życzę.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Na razie obwachujemy sie z placowka. Mija pierwszy tydzien, obnosze sie z chronicznym globusem! Byle do weekendu! Upije sie i bede miec przynajmniej kaca zasluzonego!

      Delete
  3. Twoje tuty zrobiły na mnie ciężkie wrażenie. Za ciężkie. (magda, z bałwochwalczym podziwem)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Chcialabym sobie przypisac wszelkie zaslugi, ale to troche tak, jakby chwalic sie plackiem upieczonym z torebki Dr Oetkera :-) Ale ostatecznie, gdyby nie moje palce sciskajace konstrukcje jak imadlo to klej bylby nie chwycil :-) Troche sobie wiec tego podziwu odkrajam :-)

      Delete
  4. Jestem pod wrażeniem tutek, bardzo reprezentacyjne. Jelenina jak widzę złożona do kupy.
    A wracając do tematów religijnych to hasło "Do rzeźnika" przypomniało mi sytuację z rekolekcji, kiedy przyjechał do nas misjonarz z Litwy i chciał obrazowo przedstawić szkodliwe działanie alkoholu na organizm ludzki. Zapytał więc co się stanie jak dolejemy do jajka spirytus. Chyba oczekiwał, odpowiedzi, że białko się zetnie ale ktoś z ławki, w absolutnej ciszy powiedział z przekonaniem - Ajerkoniak.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Buchachachacha! Znajac sklonnosc narodu niemieckiego do zazywania tego napitku, uwazam, ze w Erefenie misjonarz nie doczekalby sie innej odpowiedzi! Tu juz niemowleta wprowadza sie przeciez w zawilosci procesu technologicznego ajerkoniaku.

      Delete
  5. Czytając ten niesamowity opis, ani trochę nie zazdroszczę, że moje dzieci śmigają do szkoły już od 1.09. Wy musicie mieć później, bo ciężar gatunkowy jest zupełnie inny:). A tutka to mistrzostwo świata. Co tam moje liczne, skoro mają tylko naklejki i wstążeczki.
    Ale z ostatniego akapitu wnioskuję, że jakaś tam równowaga duchowa jest, czekam więc na dalsze opowieści z krainy Mastodontów.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, CIEZAR jest. Niekoniecznie, nawet gatunkowy, a zwykly taki, prozaiczny, mierzony w kilogramach :-)
      Czekam na rozwoj sytuacji i obrobke duchowa jakiej zostanie poddana Dynka ;-)

      Delete
  6. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że lubię jesień. I poszłam sobie zrobić herbatę, zanim usiadłam do napisania komentarza. W drodze powrotnej do laptopa przypomniało mi się, gdzie mieszkam i wróciłam do rzeczywistości.

    "Do rzeźni!" Ha! Dziatki prawdę ci powiedzą! Zawsze i wszędzie! Ubawiłam się jak zawsze podczas lektury! :-)

    Przypomniało mi się również, jak podczas mszy komunijnej mojego bratanka ksiądz pytał dzieci, komu należy podziękować za to, że wszyscy mogliśmy się spotkać tego dnia na uroczystości. Dzieci uparcie szły w odpowiedź "Bogu", wszak pewnie tak pouczone były przez katechetkę. Ksiądz naprowadzał pytaniami dziateczki, chcąc usłyszeć, że przecież rodzicom, zapytał więc, kto im takie piękne ubranka przygotował na ten szczególny dzień. No i się doczekał. - Szewcy - odparł jeden ochotnik. Tak że ten. ;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. A ksiądz pewnie zaklął pod nosem jak szewc.

      Delete
    2. Jak znam tego księdza, to nawet ze dwa razy! ;-)

      Delete
    3. Szewc bez butow chodzi! A nauczyciel jak saper, myli sie tylko raz :-)

      Litermatka, przybywaj do nas pasc oczy zlota jesienia!

      Delete
  7. Rany julek, rosół mam, ogródek mam, ale te tutki mnie zatrzymały... co-to-na-co-po-co?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Gnomie, na weglowodany! Po tej stronie Odry oraz na Slasku dziateczki z pierwszej klasy otrzymuja taka tutke-tytke na rozpoczecie roku szkolnego, zeby im oslodzic ten poczatek kariery edukacyjnej :-)

      Delete
  8. Tutki są arcygenialne. Ja też chcę taką, obowiązkowo z wiewiórką! Konweniowałaby nawet z szalikiem barwy orange, tfu, ze stułą w kolorze zgoła nieliturgicznym.

    A co do rycia na kredkach, teraz rozumiem lepiej opowieść z dawnej młodości. Moja mama miała koleżankę w erefenie. Koleżanka zaś bliźniaki. I zamawiała latem w jakiejś firmie dla każdego ze dwa kilometry tekstylnej taśmy z metra, z powracającym nadrukiem: imię i nazwisko. Taśma była samoprzylepna czy naprasowywalna, a chłopaki, na wszelki wypadek, mają imiona krótkie, trój- i czteroliterowe.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Alez ja ci zrobie! (Panstwo tu wszyscy swiadkiem!) Zrobie ci z wiewiorka, a jak trzeba lame do srodka wloze! Tylko przybadz!

      Takie tasmy istnieja, a jusci. Dotychczas je ignorowalam, bo zawsze Dynia trafiala do placowek, gdzie bylo latwo przesledzic losy ubran, albo byla np. jedyna dziewczynka, wiec nikt jej nie podwedzal sukienek. No i troche bronilam sie przed tym podpisywaniem, wiedzac, ze te ubrania komus potem przekaze, wiec znaczylam je dyskretnie, jesli ktoras z naszpan sie uparla. Ale teraz wrocilo bumerangiem, pokuta za grzech wczesniejszego zaniechania. Podpisalam ze czterdziesci kredek, zastanawiajac sie, czemu nie nazwalismy Dyni - Mia, Lea, Moa, albo Pi :-)

      Delete
  9. Tutki wyszly perfekcyjne!
    A jak Dynia?

    Dzisiaj bylismy w odwiedzinach u dziewczynki, ktora rowniez zostala pierwszoklasistka. Rozmawialismy o wadze tornistrow. I owa dziewczynka ma to - bardzo lekki plecak szkolny. (Sa tez inne kolory no i przypinki mozna zmieniac ;-) ). (Nie dostaje prowizji od sprzedazy ;-) ).

    http://images.google.de/imgres?imgurl=https%3A%2F%2Fassets.galeria-kaufhof.de%2Fmedia%2F1258073%3Fformat%3Dmain&imgrefurl=https%3A%2F%2Fwww.galeria-kaufhof.de%2Fp%2Fergobag-schulrucksack-set-galoppbaer-6-teilig%2F2000040886&h=593&w=569&tbnid=H9AfseuaWMyyNM%3A&docid=NHxV72bd7TbreM&ei=fYbhV4qICYeTa4vKpLAP&tbm=isch&iact=rc&uact=3&dur=731&page=0&start=0&ndsp=20&ved=0ahUKEwjKuozzz57PAhWHyRoKHQslCfYQMwgcKAAwAA&bih=611&biw=1173

    arbuz b.d.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Fantastyczne! I z konmi! Dynia bylaby zachwycona. Musimy to przemyslec. Biezacy plecak kupowalismy przed wielkanoca, bo wtedy byly solidne przeceny. Moze uda sie cos po taniosci przydybac wiosna?
      Do tego Dynia to jednak wyrosnieta brzoza we wdziankach na 134 cm. A widuje takie malentasy, ze ledwie 116 maja, a dzwigaja ten sam kaliber tornistrow. Nie rozumiem potrzeby :-)

      Dynia ochlonela, weszla w system jak w maslo. To zreszta ciekawy system jest. Temat na kolejna notke. Ale ja jeszcze nie odetchnelam z ulga, ze tak, juz wszystko ok :-) Potrzebuje wiecej czasu.

      Delete
    2. Czekam wiec z niecierpliwoscia na notki, w ktorych Kaczka rozprawia sie z pólobrotu z badensko-wurstemberskim systemem edukacji ;-)

      arbuz b.d.

      PS. Fakt, cena powala, ale glowna motywacja rodzicow dziewczynki do kupna tego plecaka szkolnego byla wlasnie jego waga. No i fakt, ze nie wystaje z kazdego boku dzieciecia na 56 centymetrow, gwarantujac zaklinowanie sie w drzwiach..

      Delete
  10. Uspokoiłam się. Wcześniej sądziłam, że to za moje grzechy moje córki dostają od losu najbardziej zdziwaczałe katechetki, jakie są w okolicy. Teraz widzę, że nie tylko ja tak grzeszę...

    ReplyDelete
  11. Prawdziwy wyścig zbrojeń z tymi tutkami- pamiętam emocje (chyba nawet większe Mamuś, niż nasze- białych doprawdy aniołków) przy pojedynku na sukienki do pierwszej Komunii. Szkoła to jest doprawdy coś bardzo, bardzo strasznego, że tak sobie zajęczę oryginalnie.

    No i kocham Anioła Teofila! Jak on opuszcza się z pięknie upozowanymi stópkami, i anielskim doprawdy wyrazem twarzy. Choć i żulowate dyabły rżnące w karcięta i żarliwy Pustelnik i zdemenciały Książę Piekieł też niczego!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak zatesknilam napisawszy o Teofilu, ze az poszlam i dwa razy obejrzalam calosc na youtubie! Z nostalgia wspominam, jakie emocje wywolywal we mnie ten pieczony kurczak pokazywany w czasach, gdy w sklepach byly wyroby kurczakopodobne :-) Calosc - mistrzostwo swiata!

      Pojeczmy wspolnie, bo dociera do mnie, ze ja bede tam chodzic powtornie!

      Delete
  12. TUTKI - cholera - przylazły tu za mną z niemieckiej krainy! Zebranie w szkole w Polsce - pani wyciąga katalog i mamy wybrać dla dzieci 1. kolor biretów! (polska tradycja???) 2. dyplom (? a po co na poczetek 1 kl. dypolom?, 3. tutki!!!! (w tych regionach Polski NA MUR!!!!!!! nie było tej tradycji) .... A!!!! z klasycznych polskich tradycji, wraca....SKO... była pani z banku namawiac na książeczki SKO..., które dziecko najwięcej nazbiera na koniec roku dostanie nagrodę... taaaa...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Okurdebalans! Birety?! Dyplomy?! Tutki?!
      Na bogato!

      ... to ja bylam tym dzieckiem, ktore dostalo nagrode za uzbieranie! Wplacalam regularnie po 50 PLN (taki zielony banknot z Sikorskim?). Nagroda byla swietna - gra planszowa, nomen omen, Bankrut (socjalistyczna odpowiedz na kapitalistyczne Monopoly).

      Delete
  13. Och i ach, Dynia, Dyniutka w Mamutach - ale jakżesz to? przecież to
    Ociupina Florentyna Pipilotta Kerstin Solveig Olaboga Malutka....

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kurcze, nie wiem :-) Smignelo mi przed oczami o tak ziuuuuuuuuuuuuuuuu... (Oraz Chryste Panie, my naprawde chcielismy ja nazwac Solveig! Dobrze, ze nas rozsadek powstrzymal!)

      Delete