[4 Jul 2016]
(...)
Jakby lamy nie sponiewierały nas wystarczająco...
Nastał lipiec. Co roku w lipcu ci spod ósmego, pierwsi osadnicy, pionierzy budownictwa jednorodzinnego na naszej ulicy, depozytariusze kamieni węgielnych pod najwstępniejsze ogrodowe krasnale i najpierwsze zestawy mebli salonowych Echtes Leder organizują święto dziękczynienia dla numerów budynków od 1 do 20.
(Ci, z drugiego końca ulicy muszą obejść się smakiem. Granicę precyzyjnie wyznacza wewnątrzosiedlowa droga przeciwpożarowa.)
Gospodynie domowe pieką placki, kręcą majonezy na sałatki z kartofli, jedni przynoszą ławki i stoły, inni ruszty, jeszcze inni wytaczają z piwnic lodówki.
Ożywiona tkanka sąsiedzka integruje się nad wurstami i marynowanym schabem.
Podekscytowane cherubiny, wbrew ustawie o zapobieganiu alkoholizmowi, serwują piwo i piwną pianę z dystrybutora.
Jest żwawo, chyżo i skocznie. Źle mówi się o nieobecnych, opowiada o metodach strzyżenia trawników i wymienia się przepisami na sałatkę z bio-buraków. Są fajerwerki.
Dynia i Biskwit od dawna zintegrowane z uliczną masą dziecięcą zatrzymują się tylko po to, by porwać coś do jedzenia i biegną dalej łupiąc bosymi stopami o bruk.
Biskwit uczy się błyskawicznie. Już wie, że ekspresyjna choreografia impromptu połączona z odśpiewaniem 'Let it go' zapewnia aplauz tłumów i sprawia, że sąsiedzi wyskakują nawet z lizaków odłożonych 'dla wnuków'.
A gdy wołam 'Gdzie jesteś Biskwicie?', odpowiada mi głos spod stołu 'Hier bin ich!', gdzie Biskwit, herszt bandy, rozdziela łupy i pobiera haracz.
('Hier bin ich!' – czniam wibrujące rrrrrr..., słabnę na myśl, że ten nienaturalny dla mnie szyk słowa dla Biskwita jest sprawą oczywistą.)
W kumulacyjnym momencie imprezy, gdy insulina i cholesterol sięgają wartości krytycznych, sąsiad spod ósmego wnosi sznaps własnej, piwnicznej destylacji (tona wiśni, tona cukru, tona drożdży, sekretna receptura rodzinna). To prowokuje sąsiadów do parady własnych likierów, wódek i nalewek. A przecież rozsądek krzyczy 'nie mieszać!'
Sznaps z wiśni ma smak siedemdziesięcioprocentowego spirytusu. Aromat owocowy ściął się lub wyparował. Jeden łyk tego preparatu resetuje gładko wszystkie dobre i złe wspomnienia do 1410 roku.
Gdy następnego poranka sąsiadka przychodzi z widelcem o rączce z perłowej masy, szukając jego właściciela, twierdzi, że impreza zakończyła się o czwartej.
Wcześniej, o siódmej rano, gdy wyszłam na balkon z filiżanką bardzo mocnej kawy, która miała uciszyć tupot spirytusu, okrzyki bakterii i głośne rozmowy mrówek, ulica wyglądała jak nowa. Bez śladu nocnych ekscesów. Resztki sałatek chłodziły się w lodówkach, ławki zniesiono do piwnic, ktoś zamiótł teren z resztek po fajerwerkach.
Jedyna różnica, tej soboty nikt z sąsiadów, jak to mają regularnie w zwyczaju, nie mył, ani nie nabłyszczał swojego samochodu.
Rozkoszna Suburbia!
©kaczka
(...)
Jakby lamy nie sponiewierały nas wystarczająco...
Nastał lipiec. Co roku w lipcu ci spod ósmego, pierwsi osadnicy, pionierzy budownictwa jednorodzinnego na naszej ulicy, depozytariusze kamieni węgielnych pod najwstępniejsze ogrodowe krasnale i najpierwsze zestawy mebli salonowych Echtes Leder organizują święto dziękczynienia dla numerów budynków od 1 do 20.
(Ci, z drugiego końca ulicy muszą obejść się smakiem. Granicę precyzyjnie wyznacza wewnątrzosiedlowa droga przeciwpożarowa.)
Gospodynie domowe pieką placki, kręcą majonezy na sałatki z kartofli, jedni przynoszą ławki i stoły, inni ruszty, jeszcze inni wytaczają z piwnic lodówki.
Ożywiona tkanka sąsiedzka integruje się nad wurstami i marynowanym schabem.
Podekscytowane cherubiny, wbrew ustawie o zapobieganiu alkoholizmowi, serwują piwo i piwną pianę z dystrybutora.
Jest żwawo, chyżo i skocznie. Źle mówi się o nieobecnych, opowiada o metodach strzyżenia trawników i wymienia się przepisami na sałatkę z bio-buraków. Są fajerwerki.
Dynia i Biskwit od dawna zintegrowane z uliczną masą dziecięcą zatrzymują się tylko po to, by porwać coś do jedzenia i biegną dalej łupiąc bosymi stopami o bruk.
Biskwit uczy się błyskawicznie. Już wie, że ekspresyjna choreografia impromptu połączona z odśpiewaniem 'Let it go' zapewnia aplauz tłumów i sprawia, że sąsiedzi wyskakują nawet z lizaków odłożonych 'dla wnuków'.
A gdy wołam 'Gdzie jesteś Biskwicie?', odpowiada mi głos spod stołu 'Hier bin ich!', gdzie Biskwit, herszt bandy, rozdziela łupy i pobiera haracz.
('Hier bin ich!' – czniam wibrujące rrrrrr..., słabnę na myśl, że ten nienaturalny dla mnie szyk słowa dla Biskwita jest sprawą oczywistą.)
W kumulacyjnym momencie imprezy, gdy insulina i cholesterol sięgają wartości krytycznych, sąsiad spod ósmego wnosi sznaps własnej, piwnicznej destylacji (tona wiśni, tona cukru, tona drożdży, sekretna receptura rodzinna). To prowokuje sąsiadów do parady własnych likierów, wódek i nalewek. A przecież rozsądek krzyczy 'nie mieszać!'
Sznaps z wiśni ma smak siedemdziesięcioprocentowego spirytusu. Aromat owocowy ściął się lub wyparował. Jeden łyk tego preparatu resetuje gładko wszystkie dobre i złe wspomnienia do 1410 roku.
Gdy następnego poranka sąsiadka przychodzi z widelcem o rączce z perłowej masy, szukając jego właściciela, twierdzi, że impreza zakończyła się o czwartej.
Wcześniej, o siódmej rano, gdy wyszłam na balkon z filiżanką bardzo mocnej kawy, która miała uciszyć tupot spirytusu, okrzyki bakterii i głośne rozmowy mrówek, ulica wyglądała jak nowa. Bez śladu nocnych ekscesów. Resztki sałatek chłodziły się w lodówkach, ławki zniesiono do piwnic, ktoś zamiótł teren z resztek po fajerwerkach.
Jedyna różnica, tej soboty nikt z sąsiadów, jak to mają regularnie w zwyczaju, nie mył, ani nie nabłyszczał swojego samochodu.
Rozkoszna Suburbia!
©kaczka
No to sie zintegrowaliscie :-)
ReplyDeleteA wasi Wlosi? Co z Wlochami? Sa w stanie spojrzec tubylcom w oczy po pilkarskiej porazce?
A ta czystosc, chociazby chodnikow zawsze mnie zastanawiala. W Polsce nigdy nie widzialam wiejskiego rencisty zamiatajacego chodnik przed domem. I odkad przylapalam tesciowa na zamiataniu go, a zima na odsniezaniu, wiem, ze kazdy ustawowo to robic po prostu musi. Takie to proste ;-)
arbuz b.d.
Wlosi sie nie integruja. Strzelaja sobie chyba tym samym w stope, gdyz w branzy budowlanej potrzebuja zdawaloby sie kontaktow z lokalna spolecznoscia, ale moze zalatwiaja to inaczej? Buduja tylko Wlochom? Boja sie konfliktow na tle jakosci z mieszkancami wlasnej ulicy. Nie, nie przychodza z pizza i makaronem, a szkoda.
DeleteMoze, a raczej na pewno, Wlosi tez inaczej pojmuja kwestie patriotyzmu. Gdy radowalam sie nieobyczajnie glosno zwyciestwem Islandii nad Anglia pytali z szeroko otwartymi oczami, dlaczego do diaska, nie kibicuje wlasnej druzynie? A po wloskiej porazce, Don Corleone sie zwierzyl, ze wolalby wynik 4:0 dla Niemiec niz taka sromote :-)))
Dla Wlochow milosc jest tylko jedna i ma barwy narodowe.
DeleteAle, przyznajmy, statystyczny Polak ma podobnie ;-) Gdy Kowalczyk zaczela wygrywac, wszyscy Polacy stali sie nagle zupelnie przypadkowo fanami biegow narciarskich ;-)
A mnie Islandczycy rozbroili swoim "Huh".
arbuz b.d.
HUH planuje przeniesc na grunt domowy, by motywowac dzieciatka do sprzatania :-)
Delete;-))))))
Deletewyobrazilam to sobie wlasnie :-))))
arbuz
"Jeden łyk tego preparatu resetuje gładko wszystkie dobre i złe wspomnienia do 1410 roku." - drogi sasiedzie spod ósmego, moze przejdziesz na produkcje na wielka skale? To rozwiazaloby kilka palacych problemów spolecznych :)))
ReplyDeleteI faktycznie - jak nie umyli aut, to znaczy, ze zacna byla impreza!
Powinien! Polaloby sie w kielonki na zgromadzeniu ONZ i zaczynamy z czysta karta... czysciutenka.
DeleteZacna impreza, czekamy na wieczor z grzanym sszzzznapsssem w grudniu :-)
ooooo! To się sąsiedzko rozwijacie. Jeszcze jakieś "Wichtel-Geschenke" i można uznać integrację za zakończoną. Tylko na czyich salonach ten sznaps?
DeleteTen sznaps mial juz premiere na moich salonach w zeszla lame :-) Hauptcioteczka zadzierzgnela wiezi a konto wnuczat, wymienila sie whatsappami (!), kontami na fb i instagramem. Sasiad spod osmego przyszedl z butelka w darze i Hauptcioteczka wprowadzila go w stan upojenia moimi kabanosami i moja Soplicowka :-))) Jestesmy ziomalami z dzielni, tak jakbysmy nigdy nie mieszkali nigdzie indziej :-)
DeleteOraz, przyznam, i mnie w stuporze i wciąż pozostawia gładkość teutońskiego akcentu Grudki. Kurcze, one chyba naprawdę będą nazywać to narzecze "ojczystym". Nie przypuszczałam w najśmielszych marzeniach.
ReplyDeleteNajbardziej to dla mnie dziwne, ze ich ojczysty jest moim obcym :-)
DeleteNo właśnie! Jak to możliwe?
Deletehehehe, Hauptcioteczka jest naprawde niebywale obrotna osoba :)))
DeleteA "rrr" weszlo gladko nawet w siedmioletnie gardziolko mojej latorosli (wtedy miala siedem, na poczatku) wiec sobie panie przedstawia moje zadziwienie!
W imieniu mojego mlodszego dzieciecia jest "R". Starsze trzyletnie wymawia imie rodzenstwa po niemiecku z pieknym gardlowym R. Po polsku wychodzi z tego juz tylko "L". ;-)
Deletearbuz
Gloska z bloga 'Gloska' :-) powiada, ze niemieckie rrrrr... niemiecki logopeda wywoluje jednym seansem elektrowstrzasow. Bulka z maslem! Precel z sola! Nad polskim to sie dopiero trzeba upocic :-)
DeletePrzypomina mi to studenckie "ja NIGDY nie mieszam, nigdy nie mieszam. Ale dzisiaj pomieszam." i tu wspomnienie, nie wiedzieć czemu się urywa...;-)
ReplyDeleteale Kaczko przyznaj co przygotowałaś, prócz słodkiego Biskwita
jak nie śmieszne to przepraszam. Pozdr.A.
Norweski UPIEKL! Razem z nuncjuszem apostolskim Gornej lub Dolnej Frankonii, ktory to akurat dzien wczesniej wpadl na mecz, kabanosy i uczciwa angielska herbate :-)
DeleteZdjecie jest. Roboczo nazwalismy ten wypiek 'torcikiem daltonisty'. Pokaze.
Czuję sie obco w Twoich nowych dekoracjach Kaczko. Chyba musisz polać mi tego czegoś, może się zintegruję.
ReplyDeleteJarecko! Jakaz pyszna favikona! Polewam.
DeleteDekoracje zaraz spowszednieja ;-)
Ojjj chciałabym zobaczyć Biskwita w akcji: ja wam niezapomniane przeżycia artystyczne, wy mnie lizaki...
ReplyDeleteMnie sie caly czas wydaje, ze ty nie traktujesz tego ze stosowna powaga. Tego, ze my naprawde przyjezdzamy. Szykuj kopiec lizakow!
Delete