[18 Jul 2016]
(...)
Przypisana w najwyższą porę paczka błękitnych pastylek antyhistaminy pozwala mi wreszcie bez zakłóceń cieleśnie obcować z przyrodą.
Pierwszy raz od wielu lat.
Łąka pełna polnego kwiecia już mnie nie dusi. Mogę leźć przez chabry, kurdybanki, zwoje i powoje i nic! Mój układ immuno jest neutralny jak Szwajcaria. Bankrutują producenci chusteczek.
Mogę leźć to lezę.
Razem z Biskwitem odkrywamy wiejskie przedmieścia miasta, wyspy lasów, morza traw i najodleglejsze kuwety piaskownic.
Spod nóg pryskają nam małe, zielono-srebrne jaszczurki.
Prowadzą nas ojciec Lelona i Lelon.
Jak Rumcajs z Cypiskiem.
Nawet kapelusz się zgadza.
Mają tę przewagę, że swym dziarskim marszowym krokiem z Rzacholeckiego Lasu dotarli już pewnie kilka razy do Berlina i z powrotem, ale przez grzeczność zaprzeczają, gdy tak przez ostrą zadyszkę, z końca peletonu, suponujemy im ten Berlin .
Nie, nie. Oni tak tu tylko chodzą dopiero od listopada.
Tak, galopem. Po pięć godzin dziennie.
Skromnisie (!)
Bywa, że spotyka się kogoś w najlepszym z możliwych momencie.
To jest właśnie taki moment i taka znajomość.
Pomaga znieść ciężar lata, daje Biskwitowi własny krąg znajomych, nad którym Dynia nie ma wreszcie kontroli, a w bonusie częstuje piękną i poprawną polszczyzną.
Zatem Carpe diem! póki nie nadejdzie jesień, a dzieci dostaną powołanie do koszar.
Na prozacu z antyhistaminy nie straszny mi nawet piknik przedszkolny w środku prastarego, germańskiego boru.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio mogłam bez całopalnej ofiary z siebie wejść do lasu i nie wysmarkać się na śmierć?
W ubiegłym stuleciu?
(W tym, albo nie miałam skutecznych pastylek, albo lasu.)
Naszpanie zadbały o nienachalne atrakcje dla młodzieży. Można było sobie nanizać korali z recyklingu, albo usmażyć kiełbasę, albo skoczyć w worku, albo też – i to nadzwyczajnie zajęło Biskwita – przelewać z pełnego w próżne kolorową wodę używając strzykawek, sitek, lejków i blaszanych kubków.
(Kątem oka zaobserwowałam, że jedna z naszpań wystąpiła w koszulce z napisem: Break all rules.
Szaleństwo, czy zaplanowana strategia dywersyjna?)
Jedyny zgrzyt w tej anarchii nastąpił pod koniec imprezy, gdy Wszechmogąca Dyrekcja zażądała pożegnalnego kręgu pieśni i poezji śpiewanej. Tu szczególnie ujawnia się zaleta zatrudniania personelu z Rosji. Taka naszpani zawsze podskoczy z akordeonem i zagra na zamówienie. Wszystko. Wysockiego, Biełyje rozy, albo Amerikę Rammsteina.
Było dobrze, choć niewykluczone, że tu przemawia przeze mnie euforia człowieka, który leżał w trawie i nie doznał wstrząsu anafilaktycznego.
A na końcu tego hołdu dla przemysłu farmako, dla tych, co syntetyzują, by inni mogli do woli zaciągać się trawą (!), kocią sierścią i upiec sobie kartofla w ognisku, trzeba wspomnieć, że na fali tej immunoprosperity wyskoczyliśmy do wsi obok na szkocki festiwal. Tam panowie w spódniczkach ciskali dziewiętnastokilowymi odważnikami, krzepkie dziewczęta rzucały młotem, naród kosztował alkoholi, celtyccy wróże przepowiadali przyszłość, pasterze owiec chwalili się zaradnością swych pasterskich psów, niemieckie stepdancerki wystukiwały ze sceny irlandzkie hopsasy, a oprócz sznycli frytek i kebabów, kuchnia serwowała Irish stew i szkocką kaszankę.
Kaszanka z Wysp jest mi jak magdalenka Proustowi, albowiem nie raz i nie dwa, a nawet dość regularnie zażywaliśmy jej z Biskwitem na śniadanie w czasach, gdy łączyła nas jedna pępowina.
I tym razem kaszanka nas nie zawiodła.
Biskwit wyrwał mi naszą (łudziłam się, że się podzielimy!) porcję - chochlę kaszanki na stłuczonych kartoflach, gęsto dekorowaną gotowaną marchewką - i wymachując obronnie widelcem, spożył wszystko rękami, za nic sobie mając, że Dynia próbowała mu za wszelką cenę danie obrzydzić. A to symulując wymiot, a to suponując, że ktoś wcześniej to danie już w talerz zwymiotował.
Potęga DNA kaszanki trwale scalonego z Biskwicim genotypem!
Jadłotypem?
(...)
Aktualną zmianę dekoracji wymogło lobby komentatorów zirytowanych brakiem licznika komentarzy. W tym i ja. Za malowanie, przesuwanie mebli i przklinanie w hateemelu odpowiada, jak zwykle, niezawodna Bebe. Jeśli w ciągu najbliższego tygodnia nic się tu nie urwie, nie pęknie, ani nie zawali to już pewnie tak zostanie.
©kaczka
(...)
Przypisana w najwyższą porę paczka błękitnych pastylek antyhistaminy pozwala mi wreszcie bez zakłóceń cieleśnie obcować z przyrodą.
Pierwszy raz od wielu lat.
Łąka pełna polnego kwiecia już mnie nie dusi. Mogę leźć przez chabry, kurdybanki, zwoje i powoje i nic! Mój układ immuno jest neutralny jak Szwajcaria. Bankrutują producenci chusteczek.
Mogę leźć to lezę.
Razem z Biskwitem odkrywamy wiejskie przedmieścia miasta, wyspy lasów, morza traw i najodleglejsze kuwety piaskownic.
Spod nóg pryskają nam małe, zielono-srebrne jaszczurki.
Prowadzą nas ojciec Lelona i Lelon.
Jak Rumcajs z Cypiskiem.
Nawet kapelusz się zgadza.
Mają tę przewagę, że swym dziarskim marszowym krokiem z Rzacholeckiego Lasu dotarli już pewnie kilka razy do Berlina i z powrotem, ale przez grzeczność zaprzeczają, gdy tak przez ostrą zadyszkę, z końca peletonu, suponujemy im ten Berlin .
Nie, nie. Oni tak tu tylko chodzą dopiero od listopada.
Tak, galopem. Po pięć godzin dziennie.
Skromnisie (!)
Bywa, że spotyka się kogoś w najlepszym z możliwych momencie.
To jest właśnie taki moment i taka znajomość.
Pomaga znieść ciężar lata, daje Biskwitowi własny krąg znajomych, nad którym Dynia nie ma wreszcie kontroli, a w bonusie częstuje piękną i poprawną polszczyzną.
Zatem Carpe diem! póki nie nadejdzie jesień, a dzieci dostaną powołanie do koszar.
Na prozacu z antyhistaminy nie straszny mi nawet piknik przedszkolny w środku prastarego, germańskiego boru.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio mogłam bez całopalnej ofiary z siebie wejść do lasu i nie wysmarkać się na śmierć?
W ubiegłym stuleciu?
(W tym, albo nie miałam skutecznych pastylek, albo lasu.)
Naszpanie zadbały o nienachalne atrakcje dla młodzieży. Można było sobie nanizać korali z recyklingu, albo usmażyć kiełbasę, albo skoczyć w worku, albo też – i to nadzwyczajnie zajęło Biskwita – przelewać z pełnego w próżne kolorową wodę używając strzykawek, sitek, lejków i blaszanych kubków.
(Kątem oka zaobserwowałam, że jedna z naszpań wystąpiła w koszulce z napisem: Break all rules.
Szaleństwo, czy zaplanowana strategia dywersyjna?)
Jedyny zgrzyt w tej anarchii nastąpił pod koniec imprezy, gdy Wszechmogąca Dyrekcja zażądała pożegnalnego kręgu pieśni i poezji śpiewanej. Tu szczególnie ujawnia się zaleta zatrudniania personelu z Rosji. Taka naszpani zawsze podskoczy z akordeonem i zagra na zamówienie. Wszystko. Wysockiego, Biełyje rozy, albo Amerikę Rammsteina.
Było dobrze, choć niewykluczone, że tu przemawia przeze mnie euforia człowieka, który leżał w trawie i nie doznał wstrząsu anafilaktycznego.
A na końcu tego hołdu dla przemysłu farmako, dla tych, co syntetyzują, by inni mogli do woli zaciągać się trawą (!), kocią sierścią i upiec sobie kartofla w ognisku, trzeba wspomnieć, że na fali tej immunoprosperity wyskoczyliśmy do wsi obok na szkocki festiwal. Tam panowie w spódniczkach ciskali dziewiętnastokilowymi odważnikami, krzepkie dziewczęta rzucały młotem, naród kosztował alkoholi, celtyccy wróże przepowiadali przyszłość, pasterze owiec chwalili się zaradnością swych pasterskich psów, niemieckie stepdancerki wystukiwały ze sceny irlandzkie hopsasy, a oprócz sznycli frytek i kebabów, kuchnia serwowała Irish stew i szkocką kaszankę.
Kaszanka z Wysp jest mi jak magdalenka Proustowi, albowiem nie raz i nie dwa, a nawet dość regularnie zażywaliśmy jej z Biskwitem na śniadanie w czasach, gdy łączyła nas jedna pępowina.
I tym razem kaszanka nas nie zawiodła.
Biskwit wyrwał mi naszą (łudziłam się, że się podzielimy!) porcję - chochlę kaszanki na stłuczonych kartoflach, gęsto dekorowaną gotowaną marchewką - i wymachując obronnie widelcem, spożył wszystko rękami, za nic sobie mając, że Dynia próbowała mu za wszelką cenę danie obrzydzić. A to symulując wymiot, a to suponując, że ktoś wcześniej to danie już w talerz zwymiotował.
Potęga DNA kaszanki trwale scalonego z Biskwicim genotypem!
Jadłotypem?
(...)
Aktualną zmianę dekoracji wymogło lobby komentatorów zirytowanych brakiem licznika komentarzy. W tym i ja. Za malowanie, przesuwanie mebli i przklinanie w hateemelu odpowiada, jak zwykle, niezawodna Bebe. Jeśli w ciągu najbliższego tygodnia nic się tu nie urwie, nie pęknie, ani nie zawali to już pewnie tak zostanie.
©kaczka
Kogo tu chcesz zwieść?!- Musieliście iść z Wytwórcą Lelona na łąki, bo na dzielni wszyscy wiedzą, że CHODZICIE ZE SOBĄ!
ReplyDeleteTo nawet wyglada tak, oceniajac, jak szybko musze przebierac nogami, ze ja za nim LATAM :-)
DeleteEj no, mogłabyś uprzedzać wcześniej, to bym sprzedała akcje producentów chusteczek, które nabyłam przed okresem histaminowym, aby mieć z czego żyć.
ReplyDeletePersonel ze Wschodu to radość, tamże w duszy zawsze coś gra :)
Swoich tez nie sprzedalam. Chusteczka na otarcie lez?
Delete... i tylko ja, za kazdym razem, gdy ktoras ze wschodnich pan chwyta za akordeon mam taka fantazje, ze zaraz przydusi w klawisze i wyemituje 'Pust wsiegda budet slonce'... wstydze sie poprosic :-)
A nie pust begut nieukluze? Jak harmoszka to Genial ��
DeleteBez harmoszki nie da rady. A najpiekniej, gdy przygrywaja na osiedlowym trawniku. Nagi tors harmonisty, biustonosz harmonistki. Na glowie chustka z czterema supelkami, albo kapelusz z kwieciem slomkowy. A obok grill. Na grillu prosie, kolo grilla rozlupane kawony w miskach. Przecudowna slowianska estetyka. Mdleje ze szczescia za kazdym razem, gdy przemykam obok.
DeleteHa, wreszcie mogę czytać z optyczną przyjemnością :) Tamta poprzednia wersja czcionkowa jakoś na sercu mi nie leżała.
ReplyDeletePrzyznaje, mi w tych wnetrzach tez wygodniej. Ave Bebeluszek!
DeleteMnie tu wcześniej nie było, bo od dawien dawna czytam, ale nie komentuję...Słowo pisane jest twoją domeną...Dziś nie wytrzymałam, bo polscy producenci chusteczek mają na mnie niezłe zyski. Jaki to środek?????Czy to kryptoreklama i nie możesz napisać? Pozdrawiam gorąco.
ReplyDeleteAgata
Obawiam sie, ze to nic nadzwyczajnego. Przez lata zazywalam cetyryzyne i tylko ta pomagala, az przestala. Z nowych preparatow sprobowalam loratydyne i nie zrobila na mnie zadnego wrazenia, wiec z miejsca skreslilam i desloratydyne. A tu po jednej tabletce desloratydyny, jak reka odjal wszystkie objawy! Nie moge niestety stwierdzic, czy spore zmeczenie to skutek uboczny dzieci, czy pastylek :-)
DeleteCo do pust wsiegda... to moze zacznij mimochofem sobie nucic i panie podchwyca. Ta melodie chyba trudno pomylic z czyms innym. A moze to kwestia tego,ze jak sie cos wryje w dziecinstwie w pamiec, to juz na zawsze;-) Powodzenia! Pozdr. A.
ReplyDelete:P albo podchwyca, albo zdziela mnie harmoszka!
DeleteA na zawsze to z tego repertuaru to mam wryta jednak proze: wstep do czytanki o Irinie, ktora pastupila w dietskuju muzyklanuju szkolu :-)
Firmy farmaceutyczne są w zmowie z pyłkami! ;-)
ReplyDeleteI przeciwko producentom chusteczek oraz przescieradel (w najgorszych momentach zycia alergika wysmarkiwalam sie w przescieradla! Co za odmiana! Jaka poprawa jakosci zycia!) :-)
DeleteI to krepujące kichanie w sytuacjach niekichliwych... Kiedyś w teatrze, gdy pojawiło się zadymianie. Najpierw wykichałam alfabetem Morse'a pół sceanariusza, a potem zaczęłam swój standardowy atak kaszlu...
DeleteJa - poki za własną sprawa nie sprowadził sobie do domu alergika - nie wiedziałam co to smarki całoroczne z przerwą jedynie w sierpniu. Niestety nasz lek nie jest aż tak cudowny żeby zzarzegnc zupełnie sprawę ale dziecię w miarę funkcjonuje. Mam nadzieje ze zalapiemy się na refundowane odczulanie ale czekają nas jeszcze trzy testy, które muszą potwierdzić trzy wcześniejsze, które wykazały kurz, roztocza i pylki traw. U Was nie trzeba potwierdzać potwierdzonej juz diagnozy? ;)
ReplyDeleteU nas to wszystko bardzo bylo dziwne. Laryngolog, gdy wychrypialam pytanie, czy czuje sie na silach zajac sie sprawa (dotad myl mi tylko uszy), rzekl, ze oczywiscie i kazal przybyc na testy za kilka dni. Przypisal mi tez antyhistamine w pastylkach, ale jako ze nie mialam przy sobie karty z ubezpieczalni nie mogl mi wreczyc tej recepty, wiec machnelam reka i powiedzialm, ze a niech tam, za trzy dni i tak wroce. W drodze do domu zaczelam analizowac sprawe: ze jak to? To on te testy chcial mi robic w czasie, gdy ja zazywam tabletki i w dodatku w sezonie, gdy moj uklad immuno jest taki poirytowany wszystkim? Mialam nawet drazyc sprawe, ale potem pomyslalam, ze to wszystko to i tak bez sensu. Ani nie ma przeciez osobnego leku na rozmaite rodzaje alergii, ani wiedza jak mocno jestem na cos uczulona w skali od jednego do trzech nijak nie poprawia mi komfortu zycia. Komfort poprawiaja mi pastylki :-) A mozliwe, ze laryngolog potrzebuje testow, by mu zrefundowali wczasy na Majorce, tudziez moze taki wymog, ze nie moze wydac recepty bez podkladki, zem uczulona. Takoz poszlam, zrobilam, wyszlo, ze jestem wsciekle uczulona na wszystko. Lekarz zasugerowal odczulanie. Ja na to, ze odczulana bylam kilka razy i o, taki efekt. Na co tenze, ze odczulac mozna tylko raz w zyciu i ze skoro taki efekt, to nie ma sie co ludzic, ani meczyc. Oraz, ze menopauza czyni cuda. To siedze, jem pastylki i czekam na te menopauze :-)))
DeleteCzyli dla Martyny ratunkiem menopauza - to jeszcze tylko jakieś 50 lat ;)
DeleteKrzepiace, prawda? :-)
Deleteoraz... zaraz sie wroci, ale mamy kulminacje zdarzen, zjawisk i gosci :-)
ReplyDelete... jesteście bezpieczni...?
ReplyDeleteCos nam grozi? Nic nie wiem.
ReplyDelete