[26 Jul 2016]
(...)
Uff.
Lato nas nie oszczędza.
Nadchodzący nieuchronnie koniec roku szkolnego obfituje w wydarzenia okolicznościowe.
Madame od baletu wynajęła miejscowe Carnegie Hall jako jedyną godną oprawę dla występu śnieżynek w białych rajstopkach.
Wejściówka kosztowała dwanaście ojro od osoby (plus trzy dziewięćdziesiąt dziewięć za rajstopki w motylki), a więzy pokrewieństwa z artystką nie były wystarczającą podstawą do udzielenia jakiegokolwiek rabatu.
Norweski wyciągnął krótszą słomkę i to on odsiedział trzy godziny na widowni w oczekiwaniu na występ śnieżynek.
A gdyby kupił program (dodatkowe dwa ojro) to wiedziałby kiedy się spodziewać i zamiast tkwić tam bombardowany kulturą i sztuką, poszedł by na piwo i wrócił po antrakcie.
Madame podobno skomplementowała rajstopki, załamała ręce nad koczkiem i zaplotła go sama. Faktycznie, odnalazłam następnego dnia w kołtunie nieznane sobie druciane spinacze, które wyjęte z kontekstu, uznałabym raczej za narzędzia do dłubania w zębach niż zestaw obowiązkowy primabaleriny.
(To, że Madame skomplementowała rajstopki, które jeszcze tydzień wcześniej były przejawem anarchii i lekceważenia wytycznych utwierdza mnie jeszcze bardziej, że w gniazda estrogenu należy wysyłać ojców.)
Występ przed trzystuosobową widownią i owacje rozentuzjazmowanego tłumu rodziców i krewnych śnieżynek, odświeżyły w Dyni poczucie wszechmocy i pewności siebie. Zatem uznajmy, że te piętnaście dziewięćdziesiąt dziewięć nie do końca poszło na zmarnowanie, choć Teatr Balszoj jeszcze do nas nie dzwonił.
Wcześniej młodzież spędziła noc w placówce i podobnież, nikt nie zsikał się w majtki, ani nie chciał wracać do domu, a jedynym zgrzytem był telefon do rodziców Iriny Pussy Riot, gdyż ta o poranku odmówiła zdjęcia pidżamy i mycia zębów.
Walizki (!), z którymi do placówki przybyła poprzedniego wieczora większość młodzieży (w tym Irina) wskazywałyby na to, że rodzice mieli nadzieję, że dzieci znikną przynajmniej na kilka miesięcy, a nie na kilkanaście godzin.
Zainspirowani wydarzeniem Ryfka, Dynia i Łukaszek skręcają już swoją nocną imprezę.
Ku mej radości krótką słomkę wyciągnęli tym razem rodzice Ryfki.
Będą filmy, parówki, frytki, pianki roztapiane w ognisku, czekolada i dalsze zaniedbania w dziedzinie higieny jamy ustnej.
Tymczasem z Wysp przyleciała z coroczną wizytą Lucyna, więc obecnie mamy na kwaterze dwie sześciolatki i pół.
(Razem, miej nas Boże w opiece, wychodzi z tego charakterologicznie jedna piętnastolatka. To dość intensywne doświadczenie.)
Oprócz trójki stacjonarnych, mamy też ciągle jakieś dziateczki dochodzące w systemie rotacyjnym.
Jest gwarno, tłoczno, wszyscy mówią na raz. Przez rok dziewczęta szlifowały erudycję i w dyskusjach nie biorą jeńców.
(Lucyna w niczym nie ustępuje Ramonie Marquez z serialu Outnumbered. Kto widział, rozumie dramat.)
Braki w wokabularzyku Biskwit nadrabia siłą fizyczną, przemocą i podstępem.
W bezdennych żołądkach znikają bochny bladego, tostowego chleba (raz w roku zdejmujemy z szafy toster), precle i słoiki nutelli.
Oraz kalarepka.
Dla Brytyjczyków najegzotyczniejsze z warzyw kontynentalnych.
(Lucyna spakowała już do walizki dziesięć pozawijanych w bibułki kalarepek obłożonych troskliwie najnowszymi odmianami Haribo.)
Wybierając kalarepki w dziale owocowo-warzywnym miejscowego supermarketu, Lucyna padła na kolana w ekstazie przed regałam z jabłkami krzycząc, że to chyba sen, bo to niemożliwe, żeby na świecie było tyle rodzajów jabłek, a następnie zażądała po sztuce z każdego.
Podobno tak samo krzyczałam w osiemdziesiątym pierwszym na widok kopców hiszpańskich pomarańczy i bananów. Zatem historia się powtarza, a każda generacja ma swój własny kryzys.
(Do walizki Lucyna dorzuciła kilogram Bismarcków i Renet.)
Upał daje się we znaki.
Upieczone emocje , parujące neuroprzekaźniki i skarlała cierpliwość zmieniają co chwila scenografię – od euforii po bezdenną depresję.
Rzadko czekamy wieczora, by odkapslować butelkę wina.
(...)
Z okazji zakończenia edukacji na szczeblu niskim, Dynia postanowiła wykonać w darze portrety obu naszpań stróżujących w Szwabskich Kluseczkach i utrwalić ich złote myśli.
(Myślę, że naszpaniom bardzo należą się wakacje.)
(...)
A na Biskwita wszyscy krzyczą.
©kaczka
(...)
Uff.
Lato nas nie oszczędza.
Nadchodzący nieuchronnie koniec roku szkolnego obfituje w wydarzenia okolicznościowe.
Madame od baletu wynajęła miejscowe Carnegie Hall jako jedyną godną oprawę dla występu śnieżynek w białych rajstopkach.
Wejściówka kosztowała dwanaście ojro od osoby (plus trzy dziewięćdziesiąt dziewięć za rajstopki w motylki), a więzy pokrewieństwa z artystką nie były wystarczającą podstawą do udzielenia jakiegokolwiek rabatu.
Norweski wyciągnął krótszą słomkę i to on odsiedział trzy godziny na widowni w oczekiwaniu na występ śnieżynek.
A gdyby kupił program (dodatkowe dwa ojro) to wiedziałby kiedy się spodziewać i zamiast tkwić tam bombardowany kulturą i sztuką, poszedł by na piwo i wrócił po antrakcie.
Madame podobno skomplementowała rajstopki, załamała ręce nad koczkiem i zaplotła go sama. Faktycznie, odnalazłam następnego dnia w kołtunie nieznane sobie druciane spinacze, które wyjęte z kontekstu, uznałabym raczej za narzędzia do dłubania w zębach niż zestaw obowiązkowy primabaleriny.
(To, że Madame skomplementowała rajstopki, które jeszcze tydzień wcześniej były przejawem anarchii i lekceważenia wytycznych utwierdza mnie jeszcze bardziej, że w gniazda estrogenu należy wysyłać ojców.)
Występ przed trzystuosobową widownią i owacje rozentuzjazmowanego tłumu rodziców i krewnych śnieżynek, odświeżyły w Dyni poczucie wszechmocy i pewności siebie. Zatem uznajmy, że te piętnaście dziewięćdziesiąt dziewięć nie do końca poszło na zmarnowanie, choć Teatr Balszoj jeszcze do nas nie dzwonił.
Wcześniej młodzież spędziła noc w placówce i podobnież, nikt nie zsikał się w majtki, ani nie chciał wracać do domu, a jedynym zgrzytem był telefon do rodziców Iriny Pussy Riot, gdyż ta o poranku odmówiła zdjęcia pidżamy i mycia zębów.
Walizki (!), z którymi do placówki przybyła poprzedniego wieczora większość młodzieży (w tym Irina) wskazywałyby na to, że rodzice mieli nadzieję, że dzieci znikną przynajmniej na kilka miesięcy, a nie na kilkanaście godzin.
Zainspirowani wydarzeniem Ryfka, Dynia i Łukaszek skręcają już swoją nocną imprezę.
Ku mej radości krótką słomkę wyciągnęli tym razem rodzice Ryfki.
Będą filmy, parówki, frytki, pianki roztapiane w ognisku, czekolada i dalsze zaniedbania w dziedzinie higieny jamy ustnej.
Tymczasem z Wysp przyleciała z coroczną wizytą Lucyna, więc obecnie mamy na kwaterze dwie sześciolatki i pół.
(Razem, miej nas Boże w opiece, wychodzi z tego charakterologicznie jedna piętnastolatka. To dość intensywne doświadczenie.)
Oprócz trójki stacjonarnych, mamy też ciągle jakieś dziateczki dochodzące w systemie rotacyjnym.
Jest gwarno, tłoczno, wszyscy mówią na raz. Przez rok dziewczęta szlifowały erudycję i w dyskusjach nie biorą jeńców.
(Lucyna w niczym nie ustępuje Ramonie Marquez z serialu Outnumbered. Kto widział, rozumie dramat.)
Braki w wokabularzyku Biskwit nadrabia siłą fizyczną, przemocą i podstępem.
W bezdennych żołądkach znikają bochny bladego, tostowego chleba (raz w roku zdejmujemy z szafy toster), precle i słoiki nutelli.
Oraz kalarepka.
Dla Brytyjczyków najegzotyczniejsze z warzyw kontynentalnych.
(Lucyna spakowała już do walizki dziesięć pozawijanych w bibułki kalarepek obłożonych troskliwie najnowszymi odmianami Haribo.)
Wybierając kalarepki w dziale owocowo-warzywnym miejscowego supermarketu, Lucyna padła na kolana w ekstazie przed regałam z jabłkami krzycząc, że to chyba sen, bo to niemożliwe, żeby na świecie było tyle rodzajów jabłek, a następnie zażądała po sztuce z każdego.
Podobno tak samo krzyczałam w osiemdziesiątym pierwszym na widok kopców hiszpańskich pomarańczy i bananów. Zatem historia się powtarza, a każda generacja ma swój własny kryzys.
(Do walizki Lucyna dorzuciła kilogram Bismarcków i Renet.)
Upał daje się we znaki.
Upieczone emocje , parujące neuroprzekaźniki i skarlała cierpliwość zmieniają co chwila scenografię – od euforii po bezdenną depresję.
Rzadko czekamy wieczora, by odkapslować butelkę wina.
(...)
Z okazji zakończenia edukacji na szczeblu niskim, Dynia postanowiła wykonać w darze portrety obu naszpań stróżujących w Szwabskich Kluseczkach i utrwalić ich złote myśli.
‘Nie rób scen!’ |
‘Mam potąd!’ |
(...)
A na Biskwita wszyscy krzyczą.
Matka krzyczy. |
Ojciec krzyczy. |
Sama mam ochotę krzyczeć z uciechy, kiedy widzę te stosy letnich owoców. Zatem Lucynę rozumiem a solidaryzuje się z Tobą w okrzyku na widok pomarańczy.
ReplyDeleteAle, ale! Ja usterkę chciałam też zgłosić. Nie działa "Prenatalnie (Dynia)" oraz "Prenatalnie (Biskwit)". Chlip.
E.
Oooooo! Dzieki za czujnosc! Ide do dzialu reklamacji zabierajac ze soba wszystkie dziewczatka! Drzyj Bebe!
Delete:-)
E. dzięki za sokole oko. Apostrofy się rozmnożyły w kodzie. Ale juz je poucinałam sekatorem. Powinno działać :*
DeleteDobry sekator - narzędzie pierwszej potrzeby każdego informatyka!
DeleteE.
Sekator potrzebny w kazdym zawodzie! Nawet w milosnym :-)
DeleteKaczko. Autor "Dziennika Cwaniaczka" jest wśród 100 najbardziej wpływowych ludzi wg Times.
ReplyDeleteJeśli jeszcze nie miałaś styczności - błagam nadrób i wyciągnij wnioski :-)))
Albo mi już troszkę padło na rozum, po lipcowych nasiadówkach w pustym gmaszysku i wieczornym kompulsywnym zaczytywaniu się w lekturach mojej młodszej młodzieży... Nie jest wykluczone.
Jeszcze nie mialam! Na razie powoli zaczynamy z 'Upiornym Henryczkiem'. Jego wice typu 'Why was the Egyptian boy upset?' - His daddy was a mummy! wyznaczaja kierunek :-)
DeleteIde zerknac w Cwaniaczka!
Kaczko otwieraj sklep online!!! Firma Portretowa Córki Kaczki ma bowiem potencjał. Ja chcę! Jeszcze jeden!
ReplyDeleteA to prawda, dyniowe portrety sa absolutnie bezkonkurencyjne :}
DeleteBebe, czekamy na uroczyste przeciecie wstegi w twym osobistym illomarkecie! (Bedziemy negocjowac franczyze :-)
DeleteOraz powiadam wam, ile bolesci tworczej towarzyszy tym produkcjom... dziwne, ze Dynia wciaz ma udzy.
Upal wypalił mi resztki szarych komórek, żaden błyskotliwy komentarz się nie pojawi. Siedzę pod altanką, pije zimne piwo i modlę się żeby w domu samo się wszystko zrobiło ;)
ReplyDeleteBacz na swoje zyczenia! Gdy ja mowie, ze chcialabym, zeby wszystko sie samo w domu zrobilo to sie robi. A jakze! Chaos i armagedon! Pierwsza klasa. Polska receptura, niemiecka jakosc :-)
DeleteJa też chcę portet!
ReplyDeleteI wiesz, pożalę się. Ja owszem, czekam wieczora z winem ale Jarecki widząc mnie drepczącą do sypialni z lampką wina wieszczy mi rychły alkoholizm.
Więc już nie leję w lampkę, tylko w filiżankę.
A w zimie do termofora! :))))
DeleteDobry pomysł!
DeletePyszny pomysl z termoforem! Grzane wino! Diable, piateczka!
DeleteJarecka, sprobujemy naklonic artystke :-)
Hej, hej, zakupiłam nowego Tyrmanda ;-) i starego też, bo ja idiotka nie sprawdziłam, że w nowej też jest Tyrmand...myślałam że tylko nowa część :P:P
ReplyDeletepozdrawiam serdecznie
ivonesca
Ivonesco! Moge podpisac sie na obu! A co :-) Daj znac, na mejla kiedy bedziesz w Bawarii!
DeleteWidać niezbicie, że Waszpanie też jadły za dużo żelków i chrupek w młodości...
ReplyDeleteTeż chciałam zauważyć te potworne zaniedbania stomatologiczne w germańskich kadrach..
DeleteA ja mysle, ze one zeby zjadly na pruskiej pedagogice!
DeleteO, jak ja rozumiem Lucynę! Mnie w szok wprawiła brytyjska ASDA chłodniami zapełnionymi niezliczonymi gatunkami jogurtów. Był rok 1992, a w mieście mojego ówczesnego stacjonowania czasami bywał do kupienia tylko jeden rodzaj i to straszliwie kwaśny.
ReplyDeleteTo już kolejne portrety, na których zauważam zainteresowanie Dyni stomatologią ;) Zachwycam się:)
Rozumiesz zatem, ze kiedy ja takie jogurty zobaczylam dziesiec lat wczesniej to odpadlo mi oczko. A gdy rozpakowalam ze staniolu hiszpanska czekolade i ona byla biala to myslalam, ze mnie oszukano podle! :-)
DeleteNa razie Dynia utrzymuje, pod presja grupy rowiesniczej, ze bedzie weterynarzem od koni. Darowanym nie bedzie zagladac w zeby? :-)
Weterynarzem od koni??? No to jednak aluzje do Pippi i konia w kropki (z przyszłego posta :) ) są bardzo a propos!!!
DeletePortrety pedzla Dynii powalaja głębia psycho, David Hockney i Francis Bacon to amatorszczyzna przy jej twórczości :D Biskwit zaś - czysty ekspresjonizm a nawet fowizm, bo lśnicie feria dzikich barw.
ReplyDeleteJuż dawno stwierdziłam, że do szkoły/przedszkola lub na zlot okolicznościowy dzieci z rodzicami najlepiej wysłać tatusia. Zaskakujące, ale nadal ojciec opiekujący się własnym potomstwem wzbudza dziki zachwyt a to wszystko na tzw. wysoko rozwinietym i postepowym Zachodzie.
Tak, ojcostwo przezywane aktywnie nadal dziwi. A i ja sama mam spiecia na synapsach, gdy rozmawiam o rodzajach patelni ceramicznych, przepisach na placuszki i wartosci odzywczej oberzyny, a potem unosze wzrok, a tam Ojciec Lelona. Duzo jeszcze przed nami, matki, pracy u podstaw. Pracy nad soba!
DeleteUwielbiam. Cwaniaczki i Mikolajki chowają się przy kaczym blogu. To zdanie moje -matka lat 43 oraz mojej domowej recenzentki lat 13. To tak odnośnie komentarza Izy. Pozdr. A.
ReplyDelete<3!!!
DeleteWidzę, że Naszpanie urodą dorównują najlepszym NRD-owskim pływaczkom. Aż mnie korci, żeby dorysować wąsa.
ReplyDeleteA ja obcuje z oryginalami, wiec ta pokusa z wasem dopada mnie minimum raz dziennie!
DeleteNaszpanie mają widoczne braki w uzębieniu. Ciekawe, czy to się zaczęło już w ich ówczesnych placówkach, od małych zaniedbań higieny jamy ustnej podczas takich imprez jak opisana powyżej :D.
ReplyDeleteTo od zgrzytania nad niewydolnoscia wychowawcza matek kaczek :-)
DeleteUzębienie Naszpań zainspirowane chyba formułą zębową krokodyla, pewnie z racji podobieństwa charakterologicznego do tych miłych gadów.
ReplyDeleteA czemuż tak wszyscy krzyczą na Biskwita, jeszcze nabawi się neurozy? Jesteś pewna kaczko, że na drugim portrecie Ojciec krzyczy, a nie na przykład Żenewiew domagając się smoczka ?
Wszyscy krzycza, bo wszyscy sie sprzysiegli, zeby irytowac Biskwita rozmaitymi drobiazgami i konwenansami spolecznymi :-) Buty, majtki, obiad, nie wylewaj wiadra z woda na parkiet, takie tam...
DeleteBiskwit zbyt wiele razy podkreslil, kto jest na portrecie, zeby miec zludzenia.
A naszpanie, tak! Moglyby wystepowac w Everglades :-)