[28 Jun 2016]
(...)
I oto przeturlało się po nas cykliczne koło zmian sezonowych i zostawiło ślady bieżnika na naszych obliczach. Jedni posiwieli, inni stracili zęby. Jedni pochylili się ku ziemi, inni wybujali. Jedni ogłuchli, inni odzyskali słuch. Jednym zwiększył się debet, innym zmniejszyły migdały.
Minął kolejny rok.
Zegar z kukułką nieubłaganie obwieścił szóste (!) urodziny Dyni.
Skoro 'Księżniczki i piraci' byli dawno zaklepani, a w McDonaldzie nie wypadało, bo wszędzie weganie, sojanie i frutarianie to zorganizowaliśmy imprezę plenerową z lamą.
Niestety, nie z Dalaj Lamą. Bardziej takie 'hen, dalej z lamą!'
(Ambiance przyjęcia zupełnie nie sprzyjał medytacji, afirmacji i wstępowaniu na drogę doskonałości, chyba że poprzez cierpienie i wstrzymywanie oddechu.)
Na widok Dyni i jej rozochoconej bandy, która jak stonka nadciągała ku lamiej zagrodzie przez pole kartofli, część lam natychmiast wlazła na drzewo i trzeba je było strząsać. Pozostałe próbowały dać nogę budowlaną samowolką nakopaną przez krety.
Lamy mają intuicję.
Inwazję młodzieży, która jak szarańcza opadła na tort urodzinowy, kabanosy i popcorn, zwierzyna obserwowała zza stodoły.
Cztery łby, jeden nad drugim wystające zza węgła, lornetki, prochowce, okulary przeciwsłoneczne i nerwowe pogryzanie zioła.
Trzeba było nalegać, by zarzuciły kamuflaż, dołączyły do imprezy i pozwoliły się poprowadzić na smyczy przez rzepak, kapustę i zboże.
Karawana była to osobliwa.
W plenerze lamy poczuły prawdziwy zew Andów i uznały, że tam właśnie idą.
Dzieciny przytroczone do lam popadły z emocji w katatonię i było im obojętne, czy Andy, czy pokrzywy, grunt żeby trzymać w dłoni linkę ze stworzeniem. Kolor linki, z niewyjaśnionych powodów, był tu kluczowym fetyszem.
A ojcowie, którzy mieli nadawać kierunek karawanie nieustannie wiedli wszystkich na manowce roztrząsając rzuty karne i bezkarne oraz powodując niebezpieczne spiętrzanie się lam na zakrętach.
W tym stadzie moja lama była kompulsywnym podjadaczem, szeregowcem Balounem wszystkich lam, wydłużyła mi prawą rękę o dwieście procent względem lewej, nieustannie próbując skubnąć coś na poboczu.
Do tego, jako że byłyśmy równego wzrostu, zapewniała mi wrażenia rodem z 'Parku Jurajskiego'. Wielkie brązowe oko wychynające znienacka przy mojej twarzy jak w filmowej scenie z tyranozaurem.
Dodatkowo, gdzieś po kwadransie tej rozrywki przypomniałam sobie, że jestem uczulona na wełniane swetry. Faktycznie, jestem. Nie powinnam zakładać na siebie lamy.
Jednakże moje cierpienia to nic.
Za mną w karawanie szła Dynia i jej szczerbate przyjaciółeczki. Ich lamą sterował właściciel zagrody, a dziewczątka przez półtorej godziny nie zamilkły nawet na moment, prześcigając się w 'pytaniach z sali'. Pośród tych pytań, kwestia 'a pszepana co lama ma w środku i dlaczego?' albo 'a pszepana czy lamy umierają i dlaczego?' oraz 'czy pszepana gdyby lama była taka duża jak słoń to jadłaby słonie i dlaczego?' były raczej najprostszymi w tym teleturnieju.
Kątem oka widziałam, że spocony pszepan w miarę upływu czasu coraz bardziej mową ciała dawał znaki, że zaraz, lada chwila, jak tu stoi, pierdyknie linką o grunt i sam poleci zygzakiem przez pole rzepaku, rwąc sobie włosy z głowy i dobiegnie tak do Boliwii przez nikogo nie zatrzymywany.
(To oznacza, że nawet pięć lat studiów i pięćset lat praktyki z trudną młodzieżą oraz dwieście lat hodowli lam, praktykowanie jogi i wegetarnianizm nie przygotowuje człowieka na zderzenie z logiką bezzębnych sześciolatek.)
Gdyśmy zatem już okrążyli świat, na oko ze dwa razy, gdy lamy zabarykadowały się w obórce i odkapslowały sobie piwo i wyciągnęły cygara, gdy właściciele zagrody rozdali pospiesznie należne fanty i wycofali się pospiesznie napomykając coś o włączonym żelazku, gdy młodzież zeżarła resztę popcornu, kabanosów i dwadzieścia kilogramów Haribo, gdy już wreszcie wszycy odjechali bekając gazowanym sokiem jabłkowym, padłam w trawę uprzednio zeskanowawszy powierzchnię pod kątem lamich bobków...
I wtedy sobie przypomniałam, że na przyrodę też jestem uczulona.
Bardzo.
Merde!
[Uspokajając ekologów i bioetyków, żadna lama, ani żaden cherubek nie ucierpiał ani fizycznie, ani nawet jakoś szczególnie psychicznie w trakcie tego eksperymentu. Tego samego niestety nie można powiedzieć o rodzicach.]
PS Gdy urodziła się Dynia, zła wrożka zwisając na bungee nad jej kołyską trzepnęła mnie w głowę magazynem psychologicznym, z którego treści wynikało, że człowiek wyrywany z korzeniami, nigdy nie nawiąże solidnej relacji z innymi ludźmi.
Patrzac na to zdziczałe urodzinowe stado, te nici rozmaitych światów, które Dynia pewnie trzyma w ręku... myślę, że na razie jest dobrze, na razie pod ręką żadnego wrzeciona.
(...)
©kaczka
(...)
I oto przeturlało się po nas cykliczne koło zmian sezonowych i zostawiło ślady bieżnika na naszych obliczach. Jedni posiwieli, inni stracili zęby. Jedni pochylili się ku ziemi, inni wybujali. Jedni ogłuchli, inni odzyskali słuch. Jednym zwiększył się debet, innym zmniejszyły migdały.
Minął kolejny rok.
Zegar z kukułką nieubłaganie obwieścił szóste (!) urodziny Dyni.
Skoro 'Księżniczki i piraci' byli dawno zaklepani, a w McDonaldzie nie wypadało, bo wszędzie weganie, sojanie i frutarianie to zorganizowaliśmy imprezę plenerową z lamą.
Niestety, nie z Dalaj Lamą. Bardziej takie 'hen, dalej z lamą!'
(Ambiance przyjęcia zupełnie nie sprzyjał medytacji, afirmacji i wstępowaniu na drogę doskonałości, chyba że poprzez cierpienie i wstrzymywanie oddechu.)
Na widok Dyni i jej rozochoconej bandy, która jak stonka nadciągała ku lamiej zagrodzie przez pole kartofli, część lam natychmiast wlazła na drzewo i trzeba je było strząsać. Pozostałe próbowały dać nogę budowlaną samowolką nakopaną przez krety.
Lamy mają intuicję.
Inwazję młodzieży, która jak szarańcza opadła na tort urodzinowy, kabanosy i popcorn, zwierzyna obserwowała zza stodoły.
Cztery łby, jeden nad drugim wystające zza węgła, lornetki, prochowce, okulary przeciwsłoneczne i nerwowe pogryzanie zioła.
Trzeba było nalegać, by zarzuciły kamuflaż, dołączyły do imprezy i pozwoliły się poprowadzić na smyczy przez rzepak, kapustę i zboże.
Karawana była to osobliwa.
W plenerze lamy poczuły prawdziwy zew Andów i uznały, że tam właśnie idą.
Dzieciny przytroczone do lam popadły z emocji w katatonię i było im obojętne, czy Andy, czy pokrzywy, grunt żeby trzymać w dłoni linkę ze stworzeniem. Kolor linki, z niewyjaśnionych powodów, był tu kluczowym fetyszem.
A ojcowie, którzy mieli nadawać kierunek karawanie nieustannie wiedli wszystkich na manowce roztrząsając rzuty karne i bezkarne oraz powodując niebezpieczne spiętrzanie się lam na zakrętach.
W tym stadzie moja lama była kompulsywnym podjadaczem, szeregowcem Balounem wszystkich lam, wydłużyła mi prawą rękę o dwieście procent względem lewej, nieustannie próbując skubnąć coś na poboczu.
Do tego, jako że byłyśmy równego wzrostu, zapewniała mi wrażenia rodem z 'Parku Jurajskiego'. Wielkie brązowe oko wychynające znienacka przy mojej twarzy jak w filmowej scenie z tyranozaurem.
Dodatkowo, gdzieś po kwadransie tej rozrywki przypomniałam sobie, że jestem uczulona na wełniane swetry. Faktycznie, jestem. Nie powinnam zakładać na siebie lamy.
Jednakże moje cierpienia to nic.
Za mną w karawanie szła Dynia i jej szczerbate przyjaciółeczki. Ich lamą sterował właściciel zagrody, a dziewczątka przez półtorej godziny nie zamilkły nawet na moment, prześcigając się w 'pytaniach z sali'. Pośród tych pytań, kwestia 'a pszepana co lama ma w środku i dlaczego?' albo 'a pszepana czy lamy umierają i dlaczego?' oraz 'czy pszepana gdyby lama była taka duża jak słoń to jadłaby słonie i dlaczego?' były raczej najprostszymi w tym teleturnieju.
Kątem oka widziałam, że spocony pszepan w miarę upływu czasu coraz bardziej mową ciała dawał znaki, że zaraz, lada chwila, jak tu stoi, pierdyknie linką o grunt i sam poleci zygzakiem przez pole rzepaku, rwąc sobie włosy z głowy i dobiegnie tak do Boliwii przez nikogo nie zatrzymywany.
(To oznacza, że nawet pięć lat studiów i pięćset lat praktyki z trudną młodzieżą oraz dwieście lat hodowli lam, praktykowanie jogi i wegetarnianizm nie przygotowuje człowieka na zderzenie z logiką bezzębnych sześciolatek.)
Gdyśmy zatem już okrążyli świat, na oko ze dwa razy, gdy lamy zabarykadowały się w obórce i odkapslowały sobie piwo i wyciągnęły cygara, gdy właściciele zagrody rozdali pospiesznie należne fanty i wycofali się pospiesznie napomykając coś o włączonym żelazku, gdy młodzież zeżarła resztę popcornu, kabanosów i dwadzieścia kilogramów Haribo, gdy już wreszcie wszycy odjechali bekając gazowanym sokiem jabłkowym, padłam w trawę uprzednio zeskanowawszy powierzchnię pod kątem lamich bobków...
I wtedy sobie przypomniałam, że na przyrodę też jestem uczulona.
Bardzo.
Merde!
[Uspokajając ekologów i bioetyków, żadna lama, ani żaden cherubek nie ucierpiał ani fizycznie, ani nawet jakoś szczególnie psychicznie w trakcie tego eksperymentu. Tego samego niestety nie można powiedzieć o rodzicach.]
PS Gdy urodziła się Dynia, zła wrożka zwisając na bungee nad jej kołyską trzepnęła mnie w głowę magazynem psychologicznym, z którego treści wynikało, że człowiek wyrywany z korzeniami, nigdy nie nawiąże solidnej relacji z innymi ludźmi.
Patrzac na to zdziczałe urodzinowe stado, te nici rozmaitych światów, które Dynia pewnie trzyma w ręku... myślę, że na razie jest dobrze, na razie pod ręką żadnego wrzeciona.
(...)
Pszepaaaaaaana, czy... |
©kaczka
Zaśpiewam Dyni, co?
ReplyDeleteAlbo nie, to w końcu ma być przyjemność. To zamilczę. Albo murmurando, co? Mmmmmm mm!!!
Ha, za trzy lata możesz zmajstrować taki sam tort!
Za trzy lata uzyje fotoszopa! Moze za trzy lata sami pojda sobie na jakas pizze, czy do kina?
DeleteCzyli to naprawde lamy? :-)
ReplyDeleteMyslalam, ze to metafora, na ktorą jest dla mnie za pozno ;-)
Kaczko, pomysł bomba.
I wow, to Dynia? Czy Dynia za dwa lata?
arbuz b.d.
Lamy jak zywe. Musialy byc autentyczne, moj uklad immuno nie klamie.
DeleteDynia nam wybujala, ale z ojca nie zaden tam ulomek to i Dynia wyrasta nad poziomy :-)
A Biskwit? Co z Biskwitem?
ReplyDeleteBiskwit rowniez prowadzil lame i oblapial lamia szyje, gdy tylko mogl. Lama przezyla.
DeleteMatko kochana. Czytam i myślę: ale kosmos. Kaczka też chyba skubała zioło antystresowo między jedną a drugą lamą.
ReplyDeleteA potem patrzę na fotę i widzę lamę. Kaczkoooo aaaaaa padłam! :D
Najlepszego dla Dynieczki!
Dzieki!
DeleteChcialabym rzec, ze sprowadzilam jej te lamy prosto z Peru, ale te lamy bardziej chyba niemieckie nizli ja ;-)
Świetny pomysł! Lamy to bardzo towarzyskie stworzenia, przy tym z poczuciem humoru, dlatego nie uroniły żadnego "pszepana" :) No i musiały Was bardzo polubić, w przeciwnym razie by pluły i gryzły ;)
ReplyDeleteSama bym sobie z taką lamą na spacer poszła, ale nie posiadam :(
Moja siostra i owszem, z lamą się lansuje. Nie dlatego, że posiada, ale dlatego, że ok. 1km od jej domu jest zagroda z lamą, należącą do Uniwersytetu Przyrodniczego. Lamie się nudzi w zagrodzie i towarzyski zbieg chodzi w odwiedziny na wały do wędkarzy i bawić się z psami. Czasami też kroczy dumnie główną ulicą wyjazdową z miasta, generując masakryczne korki i zachwiania równowagi psychicznej u przyjezdnych :D
Podobno ktos zszargal lamie reputacje tym pluciem i gryzieniem. Te lamy na codzien pracuja z hiperaktywnymi dziecmi i jeszcze im sie nie zdazylo zareagowac gwaltownie. To podobno wielblady rozpuszczaja plotki.
DeleteO kurcze, tez chyba zachwialaby mi sie rownowaga, gdyby przez przejscie dla pieszych przeszla mi przed maska lama :-)))
Sprawdziłam właśnie, jak jest lama po niemiecku. Spodziewałam się słowa na trzy linijki, będącego częściowo dźwiękonaśladownictwem lamiego przeżuwania i plucia. Jestem rozczarowana. Całkowicie rozczarowana...
ReplyDeleteTrzeba sie byla najpierw zapytac nas, Wiedzacych! - przygotowalybysmy Cie psychicznie na taki szok...
DeleteAle żeby aż tak?! Prymitywnie?! Prostacko wręcz?! Bez polotu!? Nie jakieś typowe dla tamtejszych plemion 'szturm-auf-cejn-hypś-unc-wynś-cypliś'?! Może jest jakieś Nacjonale Dojcze Szprache Biuro, czy coś, żeby zawnioskować o czystość języka? ;-)
DeleteTo na pewno dla zmylenia przeciwnika. Lame zostawili na przynete, ale juz ryjowce podmorskiej, albo wypsztyczkowi dlugousznemu wymyslili nazwe na siedemset znakow i z uzyciem minimum dziesieciu umlautow :-)
DeleteA ja naiwnie myślałam, że akcja Eistorte wyczepała temat urodzinowy.
ReplyDeleteSama bym chciała taką imprezkę z lamą na postronku. Nie jestem uczulona.
Tylko napisz, proszę, że te pytania do pszepana jednak wymyśliłaś. Tfu, wykreowałaś na potrzeby literatury.
Chcialabym. Zaprawde chcialabym wiele rzeczy w tej narracji blogowej kreowac :-)
DeleteJesli przyjedziesz, zorganizuje ci lame z postronkiem. Publicznie obiecuje!
"Pan Lama", znaczy wlasciciel zagrody, i tak niezle to zniósl. Sam Dalaj Lama mialby ciezko, przypuszczam ;)))
ReplyDeleteZas same lamy pewnie dzis u psychologa na lezance?
Pala trawe dla relaksu ;-)
DeleteA niech to lama!
ReplyDeletep.s. ❤
Dalejze lama!
DeleteNo w ogóle, gdzie McDonald's, a gdzie lama! Inna liga, panie! Lama bije wszystko.
ReplyDeleteFakt, czlowiek bylby sie tak nie spocil ;-)))
DeleteWszystkiego jak najmilszego. I dla mamuni i dla dzieciątka. A torta to nie jedzcie, jeszcze Wam się przyda, za trzy lata
ReplyDeleteZamrozilam okrawki. Cos z tego da sie jeszcze zbudowac :-)
DeleteUrocza dupa lamy :) A pszepana czy lamy serio plują w ludzi?
ReplyDeleteOtoz podobno rzadko. I maja zeby tylko w dolnej szczece. To jedyne ciekawostki, ktore uslyszalam, bowiem Biskwit wpadl w pokrzywy i mial za zle i zagluszyl mi odbior prelekcji.
Delete"spocony pszepan w miarę upływu czasu coraz bardziej mową ciała dawał znaki, że zaraz, lada chwila, jak tu stoi, pierdyknie linką o grunt i sam poleci zygzakiem przez pole rzepaku, rwąc sobie włosy z głowy i dobiegnie tak do Boliwii przez nikogo nie zatrzymywany.
ReplyDelete(To oznacza, że nawet pięć lat studiów i pięćset lat praktyki z trudną młodzieżą oraz dwieście lat hodowli lam, praktykowanie jogi i wegetarnianizm nie przygotowuje człowieka na zderzenie z logiką bezzębnych sześciolatek.)" uwielbiam!
Na makatke?
Deletenie wiem czemu, jak zmrużę oczy tomi lama alfa przypomina. Dyni życzę by była nadal piekielnie twórcza i kiedyś (niedługo znaczy) miała swój wernisaż w MoMA. a pozatem niech będzie szczęśliwa a Wy razem z Dynią!
ReplyDeleteb.
Dzieki :*
DeletePszepana, a mała lama to lamówka?
ReplyDeleteI czy lamy lamentują?
Piknik po plującą lamą przebija każdą imprezę. Też chcę:)
A czy Biskwit podjął dyskusję z przedstawicielką fauny, skończywszy słynnym PRRRRRRRUUUUUUUUUUT? Na pewno się nie zbLAMował w tej sytuacji!
Buchachachacha!
DeleteBlamazu nie bylo. Biskwit tulil, a potem dziwil sie, ze lama nie chciala z nim isc do domu, nawet w reklamowce :-)
Zazdraszczam. ;-) Za rok proponuje alpaki. Slodsze kuzynki lam. Rzadziej sie zloszcza i mniej pluja. Choc tego plucia sa 3 rodzaje w zaleznosci od stopnia zaniepokojenia-zlosci a ich welna zawiera sladowe ilosci lanoliny, ato wlasnie lanolina uczula. Ech, ja tez chcee.. Najlepszosci dla Dyni. Pozdr. A
ReplyDeleteDzieki! :*
DeleteTe lamy byly moze na lamim prozacu, bo nie spluwaly, bardziej wkurzajaca byla ich sklonnosc do podjadania po krzakach.
O! Bebe chyba ma alpaki za stodola. Bebe, wypowiedz sie...
No bo tak, myślimy z małżonkiem po lekturze twojego wpisu, do Europy chcemy, ale pracy jak na razie brak...Lamy już są. Co by tu wyprowadzać urodzinowo? Może wielkość wyprowadzanych zwierząt dostosować do wieku jubilatów? No i żeby nie wykosztować się na zwierzyniec. Może flegmatyczne krowy, koniecznie dojne, nie rozbrykane jałówki, dla zblazowanych nastolatków? Dla maluchów, takich co ledwo od ziemi odrosły, kury nioski na powrózku! Za inspirację dziękujemy i Dyni wszystkiego naj naj!
ReplyDeleteZainspirowalam was do zalozenia gospodarstwa agroturystycznego, czy parku safari? :*
DeleteJak rozumiem jeszcze nie wstałaś po tych przejściach.
ReplyDeletePoleż sobie, kaczko, i odpocznij, a juści. Następna laminacja za rok.
Iluminacja! Po sznapsie sasiada :-)
Delete