[6 Jun 2016]
(...)
Po czterech dniach wyszłyśmy ze szpitala lżejsze nie tylko o kilka tkanek miękkich, ale i o parę utraconych złudzeń na temat intelektualnej kondycji ludzkości.
(Fascynujące, ile razy w ciągu czterech dni można na głos przeczytać dziesięciostronnicową książeczkę dla młodzieży. Szło zapewne w tysiące. Mam w mózgu niezasypywalną bruzdę imienia Binty. Tej, która tańczy.)
Uniwersytecka klinika z Wydziałem do spraw Resekcji otacza zgrabną podkówką oczko wodne, które wymknęło się spod kontroli nawet Matce Naturze!
Nie ustaliłam, co było pierwsze.
Czy architekci natknęli się na płazy z Czerwonej Księgi Gatunków i zmuszeni byli improwizować? A może podczas budowy zwierzyna zwęszyła pustostan i ochoczo go zajęła?
Powstał z tego jakiś eksperymentalny ekosystem. Absurdalna hybryda. Las mieszany z bambusów i wierzb płaczących, a gdzieś pod spodem oczko wodne pełne rozdartych kaczek, rezonujących ropuch, albo amazońskich rzekotek.
Cóż mi po tym, że dzieci, dzięki interwencji anonimowego chirurga, przestały wreszcie chrapać, gdy w nocy ryki fauny nie dawały spokoju!
Budynek kliniki miał chyba w ambitnych zamiarach naśladować estetyką Centrum Pompidou, acz kolorystycznie to jednak tak raczej na niemiecką miarę. Architekci przyozdobili wnętrze podkówki futyrystycznym kłębem brązowych rynien w odcieniu 'nieszczera rdza', lekceważąc przy tym prawa akustyki, że 'żaba wrzucona do studni wraca echem po trzysta razy'.
(Jeśli nie trafiłyśmy pechowo na sezon godowy to najszczerzej współczuję tym, którzy codziennie przychodzą tam do pracy.
Chciałeś być lekarzem, a tu herpetologia w pigułce, a nawet w czopku.)
...
Resekcję tkanek dzieciny zniosły z godnością.
W dziedzinie godności szczególnych zasług dołożył Biskwit, który na salę operacyjną wkroczył otwierając drzwi z półobrotu i czyniąc nam wszystkim zebranym entuzjastyczne: pa pa!
To również Biskwit po zabiegu sprawiał wrażenie, że niczego mu nie zrobiono. Ledwie poderwał się spod narkozy, zutylizował dwa lody waniliowe, a następnie wyrwał mi z rąk talerz kartoflanej pulpy i skonsumował wraz z naczyniem.
'W całej swej karierze nie miałem takiego pacjenta' – rzekł anestezjolog, gdy zastał Biskwita negocjującego trzecią dokładkę kartofli i wolny dostęp do paracetamolu w syntetycznym syropie.
Komplement przyjęliśmy z umiarkowanym entuzjazmem. Anestezjolog wyglądał tak, że nikt nie sprzedałby mu piwa bez okazania dowodu tożsamości. Iluż więc to pacjentów mógł był on mieć w tej swojej karierze? Góra dziesięciu!
To był zresztą znak charakterystyczny placówki. Szpital pełen lekarzy w rozmiarze dziecięcym. Niedobrowolnych pośredników między dobrze schowanymi profesorami doktorami habilitowanymi, a przetwarzanym taśmowo pacjentem. Pośredników, tak na oko, porwanych z długiej przerwy w gimnazjum.
'Tonsillektomia to przez ile L?' – pytał taki Hermesik symulując produkcję naukowych sprawozdań dla Rady Olimpu.
Powstrzymując odruch ucieczki (ostatecznie przyszła sława korekcji nosów i rekonstrukcji trąbek, nie musi być literatem, p r a w d a ż?), doradzałam życzliwie: 'Pan sobie dla pewności wygugla!'
...
(W tle cholerne żaby. Bez wytchnienia.)
...
O nadrzędnej wartości komunikacji z pacjentem pouczyła personel Dynia.
Mówiła przecież, na dodatek kilka razy, że nie zniesie połączenia syntetycznych truskawek nurofenu z syntetyczną pomarańczą paracetamolu, a już z całą pewnością nie przysłuży się temu koktajlowi landrynkowy smak penicyliny.
Uwierzyli dopiero o trzeciej w nocy wymieniając pościel po onirycznym pawiu w syntetycznym technikolorze.
...
(Rech.)
...
Nie wypada narzekać na wyżywienie.
Jakość nadrabiano ilością.
Ktoś wyliczył, że dwulatek po tonsillektomii (przez dwa L! też wyguglałam!) zje dziennie sześć jogurtów (pomnożone przez rodzinę daje dzienny zbiór osiemnastu opakowań!), puszkę pasztetu, dwa talerze grysiku, pół wiadra słonej zupy, kilo piura z kartofla, dwa kilo mielonego w stanie dysocjacji, dziewięć porcji masła i bochenek chleba tostowego.
Nawet Biskwit nie dał rady.
...
(Cholerne żaby.... i kaczki.)
...
Niestety, ktoś również wyliczył, że dwulatek winien wypić dokładnie dziesięć szklanek płynów w celu pooperacyjnego nawodnienia i jedynie przez wrodzoną złośliwość Biskwit odmówił.
W rezultacie personel uznał, że gorączka, która pojawiła się u Biskwita w dzień po operacji jest wynikiem mojego niezaangażowania się w proces podawania napojów chłodzących.
Faktycznie, Biskwit entuzjastycznie pił wyłącznie otoczony pierścieniem pielęgniarek. Zapewne dlatego, że zależało mu na tym, żeby już sobie poszły.
(Tymczasem moje pytanie: 'Czy temperatura Biskwita może mieć związek z tym, że ups! zapomniano mu podać antybiotyk?' nadal gdzieś tam dryfuje pośród ścian oddziału malowanych 'przygnębiającą ochrą'. Towarzyszy mu rechot żab.)
Gdy Biskwit utknął na trzeciej szklance, komuś przypomniało się, że dziecina ma nadal wmontowany wlot dożylny, wobec czego można weń tą drogą wlać kolejne n+1 szklanek. Niestety, wlot okazał się krzywo założony, a manipulacje przy nim prowadzone o północy nie nastroiły śpiącego Biskwita szczególnie pokojowo.
...
(Żaby. Słychać żaby.)
...
Wlot usunięto i zawezwano lekarza dyżurnego w celu założenia nowego.
Niemieckim zwyczajem lekarz dyżurny zaczął swoją opowieść gdzieś od Hipokratesa i gdyśmy wreszcie dotarli do zalet wlotów dożylnych i katastrofalnych konsekwencji ich niezakładania w obliczu wszystkich możliwych komplikacji pooperacyjnych (wymienił skubany w detalu!), Biskwit był wkurzony dość mocno.
Tak mocno, że lekarz dyżurny wydał dyspozycje, by okleić dziecinę plastrami znieczulającymi i pod pretekstem konsultacji z przełożonym, dał dyla.
Dwie godziny później wyrwała nas z płytkiego snu pielęgniarka informując, że możliwe komplikacje pooperacyjne nie są aż tak katastrofalne, żeby nie mogły wydarzyć się rano.
(Czytaj: ktoś z załogi o poranku wyciągnie krótszą zapałkę i przyjdzie negocjować z rozwścieczonym dwulatkiem.)
Rano okazało się być siedemnastą piętnaście, gdym znużona oczekiwaniem na ofiarę, sama zarzuciłam Biskwita na ramię i poniosłam posępnymi podziemiami do sąsiadujacej obok Kliniki Dziecięcej, gdzie rutyniarze wbili się Biskwitowi w dłoń bez znieczulenia i bez zbędnych pytań.
(Ciekawe, czy zadziałałoby tak samo, gdybym to ja poprosiła o korekcję zmarszczek, liposukcję, czy powiększenie biustu?)
W Klinice Dziecięcej kolejny dowód na to, że fauna wypiera człowieka. W poczekalni pochód ... leśnych mrówek z patio do gabinetu EKG i z powrotem. (Jeśli to było delirium to bardzo realistyczne i zbiorowe.)
Założonego wlotu nigdy nie użyto do nawodnienia i wyjęto go kilkanaście godzin poźniej, gdy kolejny zdezorientowany gimnazjalista dostarczył nam wypis.
Trzęsły mu się ręce, więc okrzyki 'You can do it!' były bardziej ku niemu, niż ku Biskwitowi, który patrzył złym wzrokiem spod grzywki i emanował emocjonalnym chłodem.
Cóż, nadzwyczajnie doceniam, że jesteśmy już w domu.
Choć na wieść, że Dynia przez tydzień nie może powrócić na łono placówki edukacyjnej, odkapslowałam martini zębami.
(...)
Trwa aukcja prac Niki Jaworowskiej dla #adakupiec
Trzy przezacne sztuki TU
Osiem (!) rysunków Zająca Szarego Obywatela TUTAJ
Pomyślcie o tym, że lada moment Boże Narodzenie. Kupicie i będzie na prezenty!
©kaczka
(...)
Po czterech dniach wyszłyśmy ze szpitala lżejsze nie tylko o kilka tkanek miękkich, ale i o parę utraconych złudzeń na temat intelektualnej kondycji ludzkości.
(Fascynujące, ile razy w ciągu czterech dni można na głos przeczytać dziesięciostronnicową książeczkę dla młodzieży. Szło zapewne w tysiące. Mam w mózgu niezasypywalną bruzdę imienia Binty. Tej, która tańczy.)
Uniwersytecka klinika z Wydziałem do spraw Resekcji otacza zgrabną podkówką oczko wodne, które wymknęło się spod kontroli nawet Matce Naturze!
Nie ustaliłam, co było pierwsze.
Czy architekci natknęli się na płazy z Czerwonej Księgi Gatunków i zmuszeni byli improwizować? A może podczas budowy zwierzyna zwęszyła pustostan i ochoczo go zajęła?
Powstał z tego jakiś eksperymentalny ekosystem. Absurdalna hybryda. Las mieszany z bambusów i wierzb płaczących, a gdzieś pod spodem oczko wodne pełne rozdartych kaczek, rezonujących ropuch, albo amazońskich rzekotek.
Cóż mi po tym, że dzieci, dzięki interwencji anonimowego chirurga, przestały wreszcie chrapać, gdy w nocy ryki fauny nie dawały spokoju!
Budynek kliniki miał chyba w ambitnych zamiarach naśladować estetyką Centrum Pompidou, acz kolorystycznie to jednak tak raczej na niemiecką miarę. Architekci przyozdobili wnętrze podkówki futyrystycznym kłębem brązowych rynien w odcieniu 'nieszczera rdza', lekceważąc przy tym prawa akustyki, że 'żaba wrzucona do studni wraca echem po trzysta razy'.
(Jeśli nie trafiłyśmy pechowo na sezon godowy to najszczerzej współczuję tym, którzy codziennie przychodzą tam do pracy.
Chciałeś być lekarzem, a tu herpetologia w pigułce, a nawet w czopku.)
...
Resekcję tkanek dzieciny zniosły z godnością.
W dziedzinie godności szczególnych zasług dołożył Biskwit, który na salę operacyjną wkroczył otwierając drzwi z półobrotu i czyniąc nam wszystkim zebranym entuzjastyczne: pa pa!
To również Biskwit po zabiegu sprawiał wrażenie, że niczego mu nie zrobiono. Ledwie poderwał się spod narkozy, zutylizował dwa lody waniliowe, a następnie wyrwał mi z rąk talerz kartoflanej pulpy i skonsumował wraz z naczyniem.
'W całej swej karierze nie miałem takiego pacjenta' – rzekł anestezjolog, gdy zastał Biskwita negocjującego trzecią dokładkę kartofli i wolny dostęp do paracetamolu w syntetycznym syropie.
Komplement przyjęliśmy z umiarkowanym entuzjazmem. Anestezjolog wyglądał tak, że nikt nie sprzedałby mu piwa bez okazania dowodu tożsamości. Iluż więc to pacjentów mógł był on mieć w tej swojej karierze? Góra dziesięciu!
To był zresztą znak charakterystyczny placówki. Szpital pełen lekarzy w rozmiarze dziecięcym. Niedobrowolnych pośredników między dobrze schowanymi profesorami doktorami habilitowanymi, a przetwarzanym taśmowo pacjentem. Pośredników, tak na oko, porwanych z długiej przerwy w gimnazjum.
'Tonsillektomia to przez ile L?' – pytał taki Hermesik symulując produkcję naukowych sprawozdań dla Rady Olimpu.
Powstrzymując odruch ucieczki (ostatecznie przyszła sława korekcji nosów i rekonstrukcji trąbek, nie musi być literatem, p r a w d a ż?), doradzałam życzliwie: 'Pan sobie dla pewności wygugla!'
...
(W tle cholerne żaby. Bez wytchnienia.)
...
O nadrzędnej wartości komunikacji z pacjentem pouczyła personel Dynia.
Mówiła przecież, na dodatek kilka razy, że nie zniesie połączenia syntetycznych truskawek nurofenu z syntetyczną pomarańczą paracetamolu, a już z całą pewnością nie przysłuży się temu koktajlowi landrynkowy smak penicyliny.
Uwierzyli dopiero o trzeciej w nocy wymieniając pościel po onirycznym pawiu w syntetycznym technikolorze.
...
(Rech.)
...
Nie wypada narzekać na wyżywienie.
Jakość nadrabiano ilością.
Ktoś wyliczył, że dwulatek po tonsillektomii (przez dwa L! też wyguglałam!) zje dziennie sześć jogurtów (pomnożone przez rodzinę daje dzienny zbiór osiemnastu opakowań!), puszkę pasztetu, dwa talerze grysiku, pół wiadra słonej zupy, kilo piura z kartofla, dwa kilo mielonego w stanie dysocjacji, dziewięć porcji masła i bochenek chleba tostowego.
Nawet Biskwit nie dał rady.
...
(Cholerne żaby.... i kaczki.)
...
Niestety, ktoś również wyliczył, że dwulatek winien wypić dokładnie dziesięć szklanek płynów w celu pooperacyjnego nawodnienia i jedynie przez wrodzoną złośliwość Biskwit odmówił.
W rezultacie personel uznał, że gorączka, która pojawiła się u Biskwita w dzień po operacji jest wynikiem mojego niezaangażowania się w proces podawania napojów chłodzących.
Faktycznie, Biskwit entuzjastycznie pił wyłącznie otoczony pierścieniem pielęgniarek. Zapewne dlatego, że zależało mu na tym, żeby już sobie poszły.
(Tymczasem moje pytanie: 'Czy temperatura Biskwita może mieć związek z tym, że ups! zapomniano mu podać antybiotyk?' nadal gdzieś tam dryfuje pośród ścian oddziału malowanych 'przygnębiającą ochrą'. Towarzyszy mu rechot żab.)
Gdy Biskwit utknął na trzeciej szklance, komuś przypomniało się, że dziecina ma nadal wmontowany wlot dożylny, wobec czego można weń tą drogą wlać kolejne n+1 szklanek. Niestety, wlot okazał się krzywo założony, a manipulacje przy nim prowadzone o północy nie nastroiły śpiącego Biskwita szczególnie pokojowo.
...
(Żaby. Słychać żaby.)
...
Wlot usunięto i zawezwano lekarza dyżurnego w celu założenia nowego.
Niemieckim zwyczajem lekarz dyżurny zaczął swoją opowieść gdzieś od Hipokratesa i gdyśmy wreszcie dotarli do zalet wlotów dożylnych i katastrofalnych konsekwencji ich niezakładania w obliczu wszystkich możliwych komplikacji pooperacyjnych (wymienił skubany w detalu!), Biskwit był wkurzony dość mocno.
Tak mocno, że lekarz dyżurny wydał dyspozycje, by okleić dziecinę plastrami znieczulającymi i pod pretekstem konsultacji z przełożonym, dał dyla.
Dwie godziny później wyrwała nas z płytkiego snu pielęgniarka informując, że możliwe komplikacje pooperacyjne nie są aż tak katastrofalne, żeby nie mogły wydarzyć się rano.
(Czytaj: ktoś z załogi o poranku wyciągnie krótszą zapałkę i przyjdzie negocjować z rozwścieczonym dwulatkiem.)
Rano okazało się być siedemnastą piętnaście, gdym znużona oczekiwaniem na ofiarę, sama zarzuciłam Biskwita na ramię i poniosłam posępnymi podziemiami do sąsiadujacej obok Kliniki Dziecięcej, gdzie rutyniarze wbili się Biskwitowi w dłoń bez znieczulenia i bez zbędnych pytań.
(Ciekawe, czy zadziałałoby tak samo, gdybym to ja poprosiła o korekcję zmarszczek, liposukcję, czy powiększenie biustu?)
W Klinice Dziecięcej kolejny dowód na to, że fauna wypiera człowieka. W poczekalni pochód ... leśnych mrówek z patio do gabinetu EKG i z powrotem. (Jeśli to było delirium to bardzo realistyczne i zbiorowe.)
Założonego wlotu nigdy nie użyto do nawodnienia i wyjęto go kilkanaście godzin poźniej, gdy kolejny zdezorientowany gimnazjalista dostarczył nam wypis.
Trzęsły mu się ręce, więc okrzyki 'You can do it!' były bardziej ku niemu, niż ku Biskwitowi, który patrzył złym wzrokiem spod grzywki i emanował emocjonalnym chłodem.
Cóż, nadzwyczajnie doceniam, że jesteśmy już w domu.
Choć na wieść, że Dynia przez tydzień nie może powrócić na łono placówki edukacyjnej, odkapslowałam martini zębami.
(...)
Trwa aukcja prac Niki Jaworowskiej dla #adakupiec
Trzy przezacne sztuki TU
Osiem (!) rysunków Zająca Szarego Obywatela TUTAJ
Pomyślcie o tym, że lada moment Boże Narodzenie. Kupicie i będzie na prezenty!
©kaczka
Boże drogi! Znam książeczkę o Binty! Mam w mózgu koleinę, którą dojeżdża się do wspomnień o Binty! Tekst wskazuje na to, że autor miał jakiś potężny problem, prawda? Albo miał dopiero kilka lekcji języka, w którym pisał... Brrr...
ReplyDeleteAlbo to przekaz podprogowy! Bo czepia sie mozgu jak pijawka :-)
DeleteBinta super! Przerabiamy wlasnie. I Lalo i Babo tez :)
ReplyDeletePrawdaz? Choc zalecany umiar w zazywaniu :-)
DeleteSuper przestaje być po przeczytaniu po raz 101, 102 może. Niestety młodsze rodzeństwo odziedziczyło i Bintę, i Babo... (Lalo brak. Uff? Ojej? ;))
DeletePozyczyc? :-)
DeleteNie znam Binty. Wyguglałam. Po polsku. Mały zachęcający (???) cytacik. Wymiękłam.
ReplyDeleteZa przeproszeniem?
"Pom-pom-pom. To bęben taty.
Pam-pam-pam. To bęben Lalo.
Bombelli-bombelli-bom. To pupa mamy.
Bembedi-bembedi-bem. To pupa Ajszy."
Było czytac to żabom! Nie zdzierżyłyby.
No ale co ja wiem o dzieciach...
O_o
DeleteOh, my bimbeli-bimbeli- goodness....
A ojciec nawet sniadania nie jada, tylko na tym bebnie....
DeleteHa! Czyms ta Binta wabi dzieciny, bo i dla Dyni ten tryptyk to byl zawsze fetysz. Jest w tych ksiazkach i lakonicznosc, i dzwiecznosc oraz dzwiekonasladowczosc, i rym nienachalny, i okazja do smiechu (szczegolnie Babo, ktory puszcza baki lub packa), i latwa do powtarzania tresc. Nie widzialam oryginalu, wiec nie wiem, czy to zamierzone, czy tak mimochodem wyszlo tlumaczce, ze jest jak lep na dzieci?
Delete(Ilustracje? Wiadomo, o gustach etc., ale silne lobby graficzek i artystek, ktore tu do kaczki wpadaja ma wysokie zdanie o Benjaminie :-)
Podsumowujac, tak, dzieciece fascynacje chadzaja najprzedziwniejszymi drogami :-)) (Dynia przez lata uwielbiala program 'In the night garden' a ja mialam od niego niebieska wysypke, mimo, ze za narracje odpowiadal Derek Jacobi!)
Razem z Kasia Warpas przenalizowalysmy onegdaj tresc Binty pod katem szkodliwych stereotypow. Niezle sie Bincie wtedy oberwalo. Ale okazuje sie, ze juz wczesniej pisma feministyczne dolozyly Bincie na pismie :-)
DeleteLogicznem by było gdyby w tonsillektomii ilość 'L' była zależna od ilości wyciętych migdałków - jeden migdałek na jedno 'L'.
ReplyDeleteU was jak widzę poszło hurtem. Mujeju.
Inwentaryzacja, jeśli Kaczka była na zabiegu z dwójką dzieci, to eksmitowali łącznie 4 (lub nawet 6) migdałków... Martwię się, czy nazwa to uniesie... ;-)
DeleteGrunt to wydajnosc. I nie ukrywam, moja szpitalna fobia. Rozdzielajac zabiegi na dwa razy musialabym wsrod zab spedzic dwa razy tyle czasu. Apage!
DeleteKalina, faktycznie, z piec poszlo. Nawet w niemieckim kwicie mogloby zabraknac miejsca na tyle L ;-)
Biskwit dał radę, no, no...
ReplyDeleteBiskwit jest z tytanu i kryptonitu ;-)
DeleteKup duzo lodów, duzo martini i dasz rade przezyc ten tydzien ;)
ReplyDeleteI nie zapomnij dobrze wymieszać.
DeleteI dzieckom zapodać, tudzież sobie:)))
DeleteNajgorzej, ze przez lokal przechodza stesknieni narzeczeni z podworka. To podwaja, a nawet potraja liczbe kurdupli na metr kwadratowy, ale tez dowartosciowuje ofiare chirurgow, ktora sprzedaje gosciom krwawe opowiesci :-)
DeleteDorothea, w wypisie szpitalnym zabroniono dzieciom pic oraz palic przez trzy tygodnie od zabiegu :-)
Aaaaaa!
DeleteTo pilnuj matka, pilnuj, ćmiki pochowaj, a trunki wylej:D
Trunki wyleje za wlasny kolnierz, ale automat z papierosami przy drodze do przedszkola - nie wiem, czy upilnuje!
DeleteTeż się skłaniam do tego cobyś te lody z martini mieszała i możesz i dożylnie i dogębnie - wszystko jedno - zapodać i sobie i dzieciom ;) Ejjj właśnie zobaczyłam, że masz tu tak na dole "Opowieść o kaczce" i że Biskwit to DZIEWCZYNKA!!! No żesz myślałam, że chłopiec ;) Czyli wszystkie roczniki po 2010 się "popsuły" i mają własne (totalnie odrębne od wszystkich) zdanie i normy społeczne ;)
ReplyDeleteBuchachacha! Faktycznie, pora Biskwita wepchnac we wlasciwa role spoleczna. Ale jednoczesnie zapewniam, ze w realu Biskwit identyfikuje sie z plcia biologiczna :-)
DeleteRed_sonia, Biskwit chłopcem, padłam!:-))) Kaczko, jak będziesz wydawać bloga na papierze, to błagam - razem z komentarzami! (Swoją drogą to ciekawe, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby w konkursie na Blog Roku zaistniała kategoria "Komentarze Roku")
DeleteTo tez i kaczki wina, ze umieszcza charakterystyki bohaterow, gdzies w ostatnim rozdziale :-) Ale nie boj nic! To sie wkrotce zmieni. Przyjezdza Bebe i mowi, ze zrobi remont bloga z bijaca po oczach zakladka: O KACZCE! :-)))
DeleteHmm muszę w wolnej chwili (czyli chyba zimą) pogrzebać w archiwum i znależć genezę Biskwita, bo węszę tu jakieś głębsze dno, a że od niedawna tu jestem (i za namową Litermatki) to muszę się ogarnąć trochę :) A do tytułu Roku Czegokolwiek mogę pretendować proszę tylko nie zapomnieć o nagrodzie :D
DeleteZima przy kominku. Kaczka w takich warunkach to chyba wylacznie z pieczonym jablkiem w dziobie.
DeleteA Biskwitem zostal Biskwit juz w zyciu plodowym. Gdy narod dociekal, jak bedzie nazywac sie Potomkini, Dynia odpowiadala niestrudzenie: Baby Biskwit, i tak juz zostalo :-) A Dynia jest Dynia, bo w ciazy wygladalam, jakbym kradla po sklepach dynie i arbuzy :-)
Po medalu dla Maluczkich!
ReplyDeleteA Tobie Kaczko order w klapę, szczególnie za te żaby ;-)
Biore! <3
DeletePrzykrawanie czterolatka czeka mnie pod koniec czerwca, a już nawiedza koszmarem "aaaa, to mieliśmy się stawić tydzień temu? aaaa czemuż operatorem skrawarki jest pan Henio budowlaniec??? aaaale od razu amputacja głowy??". Czuję że nie podołam nawet w konfiguracji 1 na 1 i bez żab.
ReplyDeleteMoze nagraj sobie zaby? To jednak TROCHE odwraca uwage :-)
DeleteTrzymam kciuki! Bedzie dobrze, bedzie dobrze! A magia dzieci mowiacych polglosem warta jest kilku dni niewygody? Czy moze u was ambulatoryjnie?
Znerwicowana matka z kompletem fobii i dziecko zbuntowane od urodzenia, za to z natręctwem oblizywania rąk, w naturalnym siedlisku gronkowca, paciorkowca i innej salmonelli. Taaaaa....
DeleteOjtam, ojtam! 'Czy ktos kiedys widzial bakterie?', ze pojade klasykiem :-)
DeleteA na fobie przemyc martini w neutralnym naczyniu. Glupia bylam, ze sama tego nie zrobilam :-)
Na mojej butelce martini podali nawet drobnym drukiem przepis na martini ZEN. Zielona herbata, duzo lodu i martini. No i wszystkie te komponenty byly w klinice. Oprocz martini :-)
DeleteNieszczera rdza! RECHOCZĘ!
ReplyDeleteTroche podobna w odcieniu do pewnych schodow :-)
DeleteOtóż to, otóż to!
DeleteWiec ten tego... moze byc wieksze i trudniej przeslonic. I nawet zaby nie odwracaja uwagi AZ TAK :-)
DeleteOraz, nie miej pretensji o Bintę do Biskwita. To TY pakowałaś książki!
ReplyDeleteNie! To Biskwit spakowal ksiazki. Bylo wiec, co nastepuje (polecam zerknac, gdyz gust Biskwita jest dosc... eklektyczny?)
Delete1) Binta tanczy
2) Baby knows best http://www.goodreads.com/book/show/1670194.Baby_Knows_Best
3) A bit lost http://www.chrishaughton.com/abitlost
4)Eins, zwei, drei, Tier http://www.peter-hammer-verlag.de/buchdetails/eins-zwei-drei-tier/
5) Peppa goes shopping https://www.amazon.co.uk/Peppa-Pig-Lets-Go-Shopping/dp/0723299900
Gdyby tematyka tych ksiazek byla tematem Wielkiej Gry, zaden ekspert bylby mnie nie zagial.
A Dynia miala ze soba Willy Wiberga, czyli Alberta Albertsona, czyli Alfonsa Aberga (do tej pory mamy schizofrenie czytajac wersje w roznych jezykach) i niemiecki leksykon A-Z z 1975 roku. Ilez tam bylo pieknych informacji i ilustracji :-)
DeleteJa dostałam dziś przed snem do przeczytania instrukcję układania wywrotki lego. Bardzo wciągająca.
DeleteA ja ten sam komplet co powyzej. Biskwit tak latwo nie odpuszcza.
DeleteNagle mnie poraziło. W ilu językach te czytanki i czy wszystko dzieckom jedno???
DeleteAno w trzech. Biskwitowi wszystko jedno :-) Biskwit to sobie nawet sam poczyta. W dowolnym jezyku :-)
DeleteGeburtstag! Całuski dla Dyńki!
ReplyDeleteZUM ZUM! Wlasnei zutyliowalysmy prototyp pierwszego tortu lodowcowego :-)
Delete"Przygnębiająca ochra" i "nieszczera rdza", powiadasz? (Płaczę.)
ReplyDeleteW lazaretach tutejszych nieodmiennie "beznamiętny miętus" i "chandrowaty chaber". Barwy ciepłe rzekomo wpływają na nadmierną poprawę samopoczucia.
Cieszę się, że wszystkie resekcjowalescentki już w progach rodzicielskiego domu. Rozumiem, że Norweski witał Was chlebem i solą odziany w strój krakowski?
... a w polskich lazaretach, pamietam, gdyz to skutecznie zrazilo mnie do studiow medycznych! (tak, to byl ostateczny argument!) dodatkowo w powietrzu rozpylony aromat 'kapusniak z cynowego wiadra'!
DeleteNorweski nie musial nas witac. Norweski byl stalym wyposazeniem szpitala. Znikal wylacznie noca :-) I wcale nie ukrywal, ze jedna z glownych zalet przebywania z dziateczkami w szpitalu byly regularne posilki oraz dostep do prasy. Przezyl jedna chwile zalamania, gdy personel wykopal nas do szpital swietlicy, w ktorej pan swietliczanin zazadal wykonania modelu 3D kufra na skarby, a cherubiny dobraly sie do brokatu i kamieni nieszlachetnych.
Świetlica w szpitalu? Pan świetliczanin? Dałabym sobie wyciąć cokolwiek, żeby takie cuda zobaczyć!
ReplyDeleteZadebiutuję komentarzem, bo od Chudej trafiła do Kaczki - i jakże mi się podoba!
DeleteW Pl spokojnie mogę wskazać szpitale ze świetlicami - dwa z nich przerobiły moje dzieci. Są i osoby tam pracujące, są nauczyciele prowadzący lekcje, przychodzą fundacje z warsztatami. Dzieje się, wciąż wiele brak, ale się dzieje.
A pierwszą świetlicę, to lat temu 23 przerobiłam na sobie:), choć była to świetlice dość uboga, ale mieliśmy.
Cześć! Ja też od Chudej! Tylko tam z automatu wchodzę jako Kuka, a tu blogspot identyfikuje mnie jako Kurruka Parda. Mam przez to rozdwojenie jaźni!
DeleteCypisku, ja jeszcze do żadnej świetlicy nie trafiłam :-(, mimo że zaliczyłam kilka przeuroczych stołecznych szpitali dziecięcych. Może to nie na wszystkich oddziałach? Albo ja nie wiem, jak szukać? W poniedziałek najmłodsze me dziecię ma zabieg w nowo otwartym (przy ul. Banacha) i już zacieram łapki jak mucha, bo może tym razem się uda. Najbardziej liczę oczywiście na tego pana świetliczanina! ;-P
Być może clou jest fakt, że żaden z tych, co znam, nie jest stołeczny? Śląsk Górny, Śląsk Cieszyński... Najbardziej rozczulała mnie obwoźna biblioteka, Room on the Broom tam znalazłyśmy. Zdrówka więc dziecięciu życzymy!
DeleteJest, jest świetlica! Sala piękna, jasna, przestronna. Trochę literatury, puzzli, klocków znanej marki. Jedna układanka trafiła się nam kompletna, druga mniej. Najbardziej boli brak pana świetliczanina... W hallu przy wejściu ogłoszenie, że szukają wolontariuszy. Wymagania? Najprostsze. Że trzeba lubić dzieci, mieć ciepliwość anielską do małych pacjentów i nie chcieć kasy za swoją pracę.
DeleteCypisku! Witaj! Siadaj!
DeleteWiecie, to chyba po prostu, jak ze wszystkim - gdzie jest wola, tam znajdzie sie i sposob :-) Oraz, ze czynnik ludzki stoi za kazdym swietlicowym feniksem podniesionym z popiolow. Nie wnikalam, ale nasza szpitalna swietlica chyba jednak oplaca pana swietliczanina z podatkow. Co swiadczy jedynie o dalekowzrocznosci Dyrekcji Kliniki, gdyz czy nie lepiej, jesli kurdupel moze sie bawic gdzies w kaciku i nie zawracac personelowi gitary? No idealnie wprost. Ba, w tej swietlicy pacjenta mozna zostawic i pojsc sobie na spacer zeby odreagowac lub kupic bulke w spokoju. A zrelaksowany rodzic to tez dla personelu mniej roboty :-)
Kurruko, a jak zabieg? Puszczamy kciuki?
Dziekuję! Siedzę i już nie ruszę się ani ani.
DeleteTak Tak. W górnosląskim CZD były etatowe panie. Też mogły przejąć człowieka z rąk opiekuna. A i można było - rodzic z opiekunem - opuszczać oddział, o. Byle napisać w zeszycie i nie opuścić szpitala :)
Już po. Dziecię dzielnie przetrwało swój zabieg, a ja z dumnym czołem wytrwałam pomimo braku świetliczanina, świetliczanki, kogokolwiek, kto popilnuje dziecka, żeby matka mogła pójść np. do toalety. Dopisał za to niespodziewanie młody męski personel medyczny. Początkowo byłam nieufna patrząc na blond chłopaczka, którego mogłabym wciągnąć jedną dziurką od nosa, że przepraszam, ale dziecko zoperuje mi dziecko??? Aksamitny głos pana doktora znieczulił jednak wszelkie moje obawy, a czterolatka również nie pozostała mu obojętna. Pobyt w najnowszym warszawskim przybytku zdrowia, sponsorowany przez NFZ, możemy zaliczyć zatem do udanych.
DeleteJak zwykle przy czytaniu Twoich tekstów kaczko rozdziera mnie ambiwalencja- empatyzuję z Tobą, i jednocześnie rechoczę.
ReplyDeleteA ja imaginuje sobie moje cheruby wpuszczone do twej pracowni... :P
DeleteŻe też nie serwowali żabich udek w tej placówce:) w ilościach porównywalnych z jogurtem i breją kartoflaną. Zmniejszyłoby to pogłowie chóru.
ReplyDeleteNo chyba, że tym żabom w ramach eksperymentów wszczepiają migdałki usunięte dziecinom, stąd te cichną, a żabole głośniej rechoczą i nic w przyrodzie nie ginie.
Moze serwowali :-) Trudno ocenic, ile indyka bylo w pasztecie z indyka, gdy czlowiek ma wyrwane sila z gardla migdaly.
DeleteNatomiast, uwaga! kryptoreklama, watek zmniejszania poglowia plazow przez spozycie wykorzystalysmy ze Skorpionem w 'Wedrowkach i myslach porucznika Stukulki' :-)))
Szacun dla niemieckiej Sluzby zdrowia ze was trzymali 4 dni. nas wypuscili tego samego dnia do domu i na moje telefony ze cos nie tak odpowiadali non stop, ze mala za malo pije. Powiem ci, ze wtedy marzylam o nawadnianiu dozylnie, bo kazda krople trzeba w nia bylo wciskac co najmniej trzema parami rak i nog. W koncu piatego dnia wyladawalismy na ER z wewnetrznym krwawieniem kiedy juz bylo niemal za pozno i wszystko sie wyjasnilo. Ale jakos nadal mam ochote pobic tego lekarza za kazdym razem jak mijam jego gabinet... Zdrowia dziewczynom i psychicznej rewalidacji mamie;) Nic sie nie boj, za 25 lat jak same beda mialy potomstwo to docenia co dla nich przecierpialas;)
ReplyDeleteOzeszkuerwamac!
DeleteJa cie krece. Aneta, twoje macierzynstwo jest z gatunku ekstremalnych. Dzieci NICZEGO ci nie oszczedzaja! U nas na poczatku mialo tez byc ambulatoryjnie, ale dlatego, ze w planach byl jedynie drenaz uszu. Podczas pierwszej wizyty w szpitalu powiedziano nam, ze Biskwit tak, czy inaczej musialby zostac, ze takim malym nie robia ambulatoryjnie, wiec moze skoro juz to za jednym zamachem wszystko? Zgodzilismy sie zatem i o. Lekarze powtarzaja, ze krwotok moze nastapic do trzech tygodni, zatem slabo sypiam, bo po pierwsze, dzieci przestaly chrapac i nie wiem, czy zyja, bo ich noca nie slychac. Po drugie, bo stale sprawdzam parametry zyciowe. Po trzecie, bo Hauptcioteczka dzwoni i pyta, czy sie nie wykrwawiaja. Byle do konca miesiaca, byle do konca miesiaca... :-)
'Tonsillektomia to przez ile L?'
ReplyDelete"..Pan sobie dla pewności wygugla".
A gugle to przez ile o?
Przez u, przez u przecież :)
DeleteA moze dla spolszczenia przez O z kreska? :-)
DeleteJa. tuman jeden, nie musiałam guglać, ile ma być L - musiałam guglać, o czym Ty w ogóle do mnie ;) Mój M to miał, w tym roku. Bardzo go straszyli, ale pięknie dał radę ;)
ReplyDeleteLody podali? :-)
DeleteWrocilam! Upiore upiory i bede opowiadac, jak zostalam Krolowa Podkarpacia :-)
ReplyDeleteKaczko, to nie moge sie doczekac na relacje, ja podkarpacka goralka.
ReplyDeleteNaprawde TAM bylas?
arbuz
Arbuzie niedowierzajacy! Bylam :) Opowiem!
Delete