[34]

[5 Feb 2014]

(...)
... dlaczego chyba jednak nie lajfstajlową?

- Dyniu, podoba ci się twój pokój?
- Yhm. (bez entuzjazmu)
- A co ci się najbardziej podoba w tym pokoju? (Desperacja. Gdyż jest w czym wybierać. Łóżko, które sama sobie wybrałaś, dywan z rozprasowanej zebry, biurko, przy którym pisał Dickens, komoda na gacie, plakat z literami, z którego wynika, że alfabet kończy się na ö, enerdowski budzik marki Ruhla, który spóźnia się o pół godziny, pościel w Absurdaliusze, oryginalna Bebe zawieszona na gwoździku, różowy dom dla lalek zaludniony, jak mieszkanie wynajmowane przez Wietnamczyków ...)
- I ilke pen.
- Długopis?!! Jaki długopis?
- Orange one. From Ikea.


(...)
Napisał do nas na czerpanym papierze Der Ministerpräsident des Landes gratulując narodzin Biskwita oraz najwyraźniej oferując pomoc.
'Ein afrikanisches Sprichwort sagt: Um ein Kind zu erziehen, braucht es ein ganzes Dorf.' – tak napisał. Czarno na białym.
‘By wykształcić dziecko potrzeba całej wioski?’
(Biegli w tutejszych dialektach, niech poprawią, jeśli się mylę.)
To ja siądę i poczekam na tę wioskę.
Niech przychodzą.
Buty niech ino w sionce wytrą, bo już i tak ograniczam się do selektywnego wycierania wyłącznie białych kafli na podłodze, która jako żywo przypomina planszę do warcabów.

(...)
Z zebrania trójki klasowej. Impromptu. W szatni. Między wieszaczkiem z wiewiórką, a wieszaczkiem z żabką.
- ... a może mama Dyni przygotuje dla ‘Radosnych Czyżyków’ prezentację multimedialną pod tytułem ‘Moje życie wśród endemicznej fauny Australii.’
- Yyyyyyy? A skąd przypuszczenie, że miałam z tą fauną jakiekolwiek bezpośrednie związki?
- Wywnioskowałyśmy z akcentu.

Z przykrością informuję, że o życiu wśród żubrów z Białowieży już nie jest chic.

(...)
kaczka się wynurza.
Wynurzenie osobiste.
Otóż nowa ojcowizna wpędza mnie chyba w paranoję.
Wniósł Norweski w posagu, jako i ja, nieprzeliczone zalety (w tym tę, że do tej pory mimo regularnie dostarczanych powodów, jeszcze mnie nie zabił), ale i kilka upierdliwych wad.
Jedną z nich, jak mi się dotychczas wydawało, było studiowanie paragonów kasowych w celu wykrycia niezgodności ze stanem faktycznym.
Taka indywidualna, samozwańcza, lotna jednostka Najwyższej Izby Kontroli.
Och, jakżesz mnie to irytowało.
Stoi ten Norweski przy kasie i zamiast pchać do koszyka, czyta: '... pięć jogurtów, jedna bułka, mleka pięć deka' i sprawdza, czy mu się inwentaryzacja zgadza.
Kasowy lub kasowa robi obrażoną minę, kolejka się kumuluje, a Norweski czyta.
Od Edynburga po Londyn mieliśmy wszystkie sklepy na Wyspie poobrażane. Jedyna opcja - Bielany.
- I po co to? - pytałam załamując ręce. -  Po co? Żeby raz w ciągu sześciu lat wykryć zduplikowany worek marchewki i przestępstwo na sumę trzydziestu ośmiu pensów?
I teraz oto wróciliśmy na ojcowiznę.
I oczom nie wierzę.
Bo to nagminny proceder. Tu się wklepie o jedną bułkę więcej, tu zamiast za Schweinshaxe paniusia policzy jak za udziec szynki parmeńskiej, tu paluszek się omsknie i podniesie do potęgi ilość sznycli w równaniu, a tu się oprze na wadze i z kilograma pospolitych bananów - kundli bez rodowodu zrobi się nagle dwa kilo bananów wystawowych, bio-eko.
Sama zaczęłam ten paragon wyszarpywać Norweskiemu i czytać!
Co drugie zakupy odbieramy jakąś rekompensatę z punktu obsługi klienta.
I zaprawdę powiadam, nie wiem.
Czy to sport jakiś narodowy?
Czy to my wyglądamy na przygłupie cherubinki z olejów Raffaella, które można kiwać na preclach i salcesonie?
(Powątpiewam, bo Norweski fabrycznie ma minę ‘właśnie wysłałem DHL-em dwa nagie miecze pod Grunwald.)
Czy to dlatego, podsyćmy paranoję, że jestem nietutejsza?
Na takiej poczcie, dla przykładu, 'Fünfzehn' rzecze pocztowy, powieka mu nie drgnie, wydaje piątaka z dwudziestu i podaje rachunek, a na tym rachunku czarno na białym: jedenaście czterdzieści. Na co ja: ‘A czyż nie wydaje się panu, że kwota naliczona nie odpowiada pańskiej uprzejmej sugestii, co do jej wysokości?
(Co faktycznie brzmi jako: 'yyyyyyyyyyyyyy?', gdyż ze zdań złożonych to ja jedynie: 'Aufstieg Richtung Links.')
I on mi na to ciska z fochem bilonem w ladę.
No właśnie, jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś przeprosił.
W celu sprawdzenia hipotezy z nietutejszością wysłałam na pocztę Norweskiego. Wrócił opowiadajac, że musiał z linijką udowadniać, że list mieści się w niższym zakresie cenowym niźli suplikował pocztowy.
Co jest, do diaska, z tym krajem i jego prowerbialnym Ordnungiem?
Powszechnie zniesiono?
Jeśli tak, to powiedzcie, ogłoście w prasie, bo popadam w paranoję.
Od wczoraj nie mogę znaleźć wśród dobytku jednego buta dziecięcego rozmiar 27 i coraz bardziej jestem przekonana, że ktoś się włamał i ukradł.
Najprawdopodobniej kasowa z Lidla.
Lub banda ceramicznych, jednonogich krasnali.

©kaczka
59 comments on "[34]"
  1. Życie na obczyźnie, tej czy owej, wydaje się niepomiernie bardziej skomplikowane, niż życie we własnym grajdołku. Albo ja po prostu, dbając o zdrowie psychiczne, staram się nie słuchać, nie patrzeć, nie mówić?
    Norweski wysyłający miecze na Grunwald zrobił mi dzień :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nie czytac... zycie bez czytania paragonow bylo latwiejsze :-)

      Delete
  2. Ha, i sie dziwic ze tak szybko z recesji wyszli. Teraz juz wiemy jak! :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. I to jest bardzo sluszna hipoteza, ojro do ojra, jogurt do jogurtu i zbierze sie miarka :-)

      Delete
  3. Małż również studiuje paragony. Z trzech litrów Twoich wynurzeń, wydestylowałam jedną myśl - nasi są wszędzie! Ach, ta emigracja! ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ale to oni oszukuja! Myslisz, ze nasi ich przyuczyli, czy moze sa utalentowanymi samoukami?

      Delete
  4. oh kaczko otworzylas mi oczy! maz moj rowniez germanski, wamac oprawca z zasiedzenia, takoz mnie to irytowalo do potegi. teraz rozumiem. teraz juz wszystko rozumiem!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Maja ci oni w genach oszczednosc i podejrzliwosc. A czy twoj tez uwaza, ze wszystko, co w Lidlu to markowe, ale bez etykiety? Bo w naszym malzenstwie jest nas troje: ja, on i ta teoria.

      Delete
  5. Kaczko, umieram ze szczescia czytajac Twoje posty :) Wielbie kazde Twoje slowo :)

    ReplyDelete
  6. no skoro grafika Bebe i pościel w Absurdaliusze to jednak lajfstajlowa. kropka. :D
    i nas domek zaludniony po strych. Mikołaj, zbir, wróżka, koń i bizon. a to tylko jeden kącik. jak również wymięte opakowanie po chusteczkach higienicznych, którego nie mogę wyrzucić, bo będzie za nim tęsknić...
    nie sprawdzam, nie sprawdzam paragonów. częściej mnie widać jak z napięciem obserwuję wyświetlacz kasy. pik, pik, pik. wystarczy mi na wszystko, czy żwawo zakrzyknąć: STOP! ;) ale taty dopytam, czy sprawdza... :]

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zapytaj, blagam, zapytaj. Chce wiedziec, czy to zarazliwe, czy wrodzone? :-)
      U nas odkad opanowalismy obsluge nozyczek wszedzie leza scinki, ktorych nie mozna wyrzucic, bo kazdy z nich zawiera jakis sekret :-) Z poprzedniej placowki dostawalam koperty pelne sekretow, Instytut wsypuje mi je luzem do torby :-)

      Delete
  7. Gwoli ścisłości:
    " Um ein Kind zu erziehen, braucht es ein ganzes Dorf"
    "‘By wychować dziecko, potrzeba całej wioski".
    Ależ poetycko pojechała!

    Jestę częścią lifestylu kaczki?!
    Hiperwentyluję się w zachwycie.


    Oraz:
    Wiewiór najbardziej lubi zakupy w Kauflandzie, bo....
    ....bo na paragonie produkty pogrupowane są według gatunków: nabiał, mięso, utensylia....
    I też sprawdza! I doprowadza mnie do szalu!
    Zwłaszcza, że nigdy nieścisłości nie znaleźliśmy.
    Niestety, zaczyna mi się udzielać ta paranoja. Hilfe!

    ReplyDelete
    Replies
    1. wyszło z powyższego, że minister jest kobietą...ekhem...

      Delete
    2. Oczywiscie, ze jestes. Ostatnio stoisz nawet w tryptyku pod sciana.
      Dzieki za errate, Prymusko!
      A czy wiedzialas, ze w Kauflandzie mozesz otrzymac odszkodowanie za straty moralne wynikajace ze zbyt dlugiego stania w kolejce do kasy?!

      Delete
    3. Gdy mieszkaliśmy jeszcze w strefie Kauflandu (aktualnie stracił zasięg), bezczelnie korzystałam z tego przywileju.
      (Denerwując się jednak raczej na oddział personalny marketu niż kasjerki/-ów, którzy tempo mieli niczym ICE).

      Kaufland lubiłam też za specjalnie oznaczoną kasę dla rodzin z dziećmi - bez słodyczy i jaskrawych duperelek tuż przed kasą.

      arbuz

      Delete
    4. ????? Odszkodowanie???
      Czekiem wypłacają czy w stanikach i wiadrach?

      Delete
  8. Do Dojczlandii jeżdżę dość często, mój luby tam mieszka (półdojcz po tacie) i nigdy jeszcze coś takiego mi się nie zdarzyło. I on też nigdy jeszcze nie musiał się przy mnie przyglądać się rachunkom i wydawanej reszcie. I w ogóle nigdy nie wspomniał o procederze standardowego zawyżania cen. Może to kwestia miejscowości - trafiłam już raz do miasta (przelotem i niechcący i nigdy więcej nie wrócę, brr), gdzie wszyscy (oprócz jednego pana w kiosku) zdawali się być z manier jaskiniowcami, aczkolwiek nawet tam nie próbowali mi zachachmęcić kasy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Podsyce paranoje... a czy przeczytalas swoje rachunki dokladnie? czy obejrzalas je, tak jak Norweski, pod swiatlo? :-)))

      Delete
  9. Nas na paragonach nie kiwali. Ale tam wszyscy się znali z widzenia a dzieci połowy pań ze spożywczaka w tym samym przedszkolu a punktu obsługi klienta nie ma bo biorąc pod uwagę rozmiary sklepu mieściłby się na znaczku pocztowym. Napisz do gazety i mówię serio.

    A na targu było stoisko o którym mówiliśmy u brudasów, bo czuliśmy się tam potraktowani jako "te brudasy co im z niechęcią naszą biomarchewkę sprzedamy bo nie możemy nie sprzedać".

    Tyle, że moja strategia to było niby niechcący walić po oczach wujkiem Maksem - nie, ja tu nie do mycia podług przyjechałam, tylko dlatego, że jestem taka mądra.

    Paranoja imigrancka rzecz typowa. Nie znam sposobu poza jak najbardziej autochtońską przyjaźnią.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Powiadasz, ze autochtonski maz nie wystarczy? :-)
      Do gazety? Hmmm... przyjrze sie jeszcze trendom i grupie kontrolnej, ale moze to i niezla mysl sieknac w nich kazacym mieczem slowa.
      Kwestia Wuja Maksa przypomina mi moja nagla poprawe statusu w ulubionej wloskiej kawiarni, gdy wyznalam, ze nie, nie przyjechalam tu sprzatac u baronessy. Nastepnego dnia probowano mnie umowic z jednym z siedmiu synow lub dziewieciu braci :-)

      Delete
  10. ha, jak Ty mi Kaczko pięknie wyjaśniasz moje własne wojaże po świecie! już teraz wiem dlaczego wypadł ze sklepu Getranken (jako Polacy w innych sklepach nie bywaliśmy przez cały tydzień pobytu w Bawarii)stroskany kasjer i językiem niemiecko-migowym jął wyjaśniać, że te 46 ojrocentów doliczone zostało za kartonowe nosidełka do piwa i czy wszystko w ordnungu zapytywał, a my jak te cielęta bynajmniej nie szukaliśmy uchybień a cieszyliśmy się, że tak mało nam wypadło płacić za torbę z Lidla różnych getranków :D
    PS do Lidla tylko po tą mega torbę polecieliśmy a i tak dwie beczki piwska mąż pod pachami targał, bo się nie zmieściło wszystko :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Z Getrankami i butelkami Niemcy system maja przecudny. Nic mnie tak nie motywuje do zbierania materialow wtornych jak euro, ktore zan wyplacaja. Zawsze zbieralismy, zawsze segregowalismy, ale obecnie motywacja siega stratosfery :-)

      Delete
  11. :) Dobrze, że chociaż ten pen lubi... nie jest aż tak źle... resztę też doceni ;D

    ReplyDelete
  12. Swietnie piszesz . Rzeczywiscie takie oszukiwanie jest irytujace, nie wspomne o kasie.Pozdrowienia

    ReplyDelete
  13. N. od zawsze z tymi paragonami, a dopiero Ty mi wyjaśniłaś , skąd to! W młodości często bywał u Germanów, ot, co.
    I chciałam zauważyć, że o dziecku i wiosce pisałam jakiś miesiąc temu; było czytać (nie gniewam się:-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czyta sie, ale patrzaj, nawet u siebie z komentarzami nie nadazam :-)
      Dobrze, ze tylko z paragonami mu sie zrobilo. Pamietasz onegdaj dyskusje o niesplukiwaniu detergentu z naczyn?

      Delete
    2. Aaa ;-))
      Nie chciałabym odgrzewać kotleta, którego 'termin przydatności do' minął pewnie siedemnaście notek temu, ale niesamowite, że ktoś gdzieś też to zauważył (niespłukiwanie mam na myśli).
      Jeszcze kilka lat temu wzbudzałam bowiem u teściów prawdziwą sensację, spłukując pianę z talerzy lub wyrywając te niespłukane naczynia z rąk osoby chcącej pianę po prostu - na moje subiektywne oko - beztrosko wytrzeć ;-))

      arbuz

      Delete
  14. Tutaj ( Ameryka Polnocna ) to powiedzenie tez bardzo popularne " It takes a village to raise a child" , ciekawe kto byl pierwszy .

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jestem pewna, ze nie tylko zawyzaja rachunki, ale kradna slowa i przyslowia :-)

      Delete
  15. Witam,

    to chyba tak Niemcy w Badenii maja. Mnie juz wielokrotnie panie i panowie z pobliskiego Aldiego probuja orznac. To wbija podwojna paczke szpinaku, bo kupilam tez dwie salaty i dwa opakowania marchwi. To zamiast porzeczek, co tansze sa wbija jagody, lub przeceniona o 40 e nawigacje po niezmienionej cenie wbija. Podobne numery robia Niemcy w Kauflandzie. Tak wiec tu nie chodzi o to czy klient jest cudzoziemcem, czy kasjer Niemcem i odwrotnie. Oszukuja skubancy i tyle. Trzeba po prostu sprawdzac. Niestety przykre jest to, ze istotnie rzadko przepraszaja,no i oczywiscie to ze probuja oszukac.

    Magda
    ta oddalona 120 km :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Moze to przez polityke Kauflandu, ze w sumie oddaje te centy bez sprawdzania? Nie wiem, ale okolice Hamburga tez nie sa bez winy :-)

      Delete
  16. Kaczko, czas ci oczy otworzyć :D Na tych kasach to siedzą często takie pindy bez wyksztalcenia, co je jedynie na 400 euro zatrudniają - bo taniej. I jeśli mieszkasz w podejrzanej okolicy, gdzie narodu multi-kulti, to pewnie na tej kasie jakaś turecka lalunia siedzi, co to ledwo po niemiecku jakoś szprecha, a szkole z hukiem ukończyła. Moja siostra szefowała kiedyś pewnemu supermarketowi. Nawet nie wiesz, ile niezgodności na kasie wykrywała i jak szefostwo zachwycone było, ze ona w głowie policzyć potrafi :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. No ale przecież i Ty i ja i kaczka przyczyniamy się do tego, że jest multi-kulti. Czy może obcokrajowcy to ci inni, gorsi?

      arbuz

      Delete
    2. Ojojoj Hieno, nie za duze skumulowanie negatywnych stereotypow na jeden komentarz? :(

      Delete
    3. ale przecież jest jeden pozytywny - że Polacy to w głowach umieją liczyć ;)

      Delete
    4. Poczekajcie Drodzy Panstwo, bedzie o gorszosci. Mialam przeprawe z urzedem :-)
      Slabiutka jestem z rozpoznawania kto tutejszy, a kto naplywowy, ale Frauen z kasy maja zwykle nazwiska na fartuszkach i nie zawsze one sa tureckie, czy rosyjskie. Stad tez i moje zaskoczenie, bo w glowie mialam ten stereotyp z Ordnungiem, a tu zonk...
      A jakosc dzielnicy trudno mi ocenic. Fakt, jest troche tak, jakbysmy zamieszkali wsrod rosyjskiej diaspory, ale poza tym cisza, spokoj... zejsc mozna i owszem, ale chyba wylacznie z nudow, a i wtedy zgon nie bedzie zbyt gwaltowny :-)

      Delete
    5. Wyrwałam się przed szereg, ale trudno mi znieść w ciszy sytuację, w której polski (czy każdy inny) obcokrajowiec robi, nazwę to wprost, rasistowskie przytyki innemu.

      arbuz

      Delete
  17. Hieno,

    mnie probuja oszukiwac rasowi Niemcy. Tylko raz byla to pani z rosyjskim akcentem. W Kauflandzie, gdzie kupuje raczej rasowi Schwaben, multi-kulti malusko.

    Magda

    ReplyDelete
    Replies
    1. I dlatego bede obserwowac trendy i w razie czego wetkne kij w mrowisko :-)

      Delete
  18. Że niby moje żubry nie chic? Phiii! Żubry są zawsze chic i nie ma nic lepszego na poprawę nastroju niż pół godzinki wgapiania się w żubry pasące się na polanie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zubry, wiadomo, same zalety. Moze jednak niemieckie mateczki przestraszyla wizja, ze urzadze Czyzykom degustacje? :-)

      Delete
  19. Jako studentka bronię chic'u (ke...? tak to czy jak...?) żubrów.

    nic tak nie zajmuje człowieka w sesji jak żubry.
    Żubry moimi towarzyszami w sesyjnej niedoli.

    Broń, Kaczko, honoru żubrów w tym Auslandzie, proszę uprzejmie... ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bede samozwanczym ambasadorem Zubra! Czy jest na sali sponsor? :-)

      Delete
  20. no to siem zdziwila....chyba przychylnym okiem spojrze na slodkopierdzacych anglikow

    ReplyDelete
    Replies
    1. Powiadam ci, trawa zawsze bardziej zielona po drugiej stronie plotu. Nawet jesli szkwal ten plot wyrwie z fundamentem ;-)

      Delete
  21. Melduję z Kraju Żubra, że tu także, nomen omen, walą w rogi: nie dalej jak wczoraj Tesco zbałamuciło mnie MEHAPROMOCJĄ herbaty Lipton! Cena na regale opiewała na 9, paragon wykazał 15,99. Kasjerką byłam ja. Kogo winić?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Och, mnie nawet nie wolno spogladac w strone kas samoobslugowych w Tesco, bo od samego spogladania naliczaja mi pierdylion dolarow za pudelko tic-tacow :-)

      Delete
  22. Kacze wynurzenia jak zwykle boskie, szczególnie dotyczące Wietnamczyków i Australii. :-))))) Nie spodziewałam się, że w "ordnungowych" Niemczech mogą tak oszkiwać, niesamowite! Z doświadczenia osobistego jako mamy: myślę, że Dynia będzie dość czesto zmieniać obiekt zachwytu w pokoju, maluchy tak mają.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czyli nie tylko ja wierzylam w Ordnung :-) Uff...

      Delete
  23. I nie wiem co gorsze: nasze, że nie mam grosika ( a z kasy wylewa się potok żółtych moniaków) czy niemieckie zawyżanie rachunków :)))) Aga

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czyli niektore zjawiska w przyrodzie sa stale i niezmienne... po tylu latach problem 'nie mam grosika' nadal nie rozwiazany? :-)

      Delete
  24. Bardzo mnie to zadziwilo co piszesz o oszukiwaniu na kasach... ja sie juz 11 lat poniewieram po Hamburgu i takich rzeczy swiat tu nie widzial... chyba to jakias lokalna cecha charakteru tam u was.
    mahadewi

    ReplyDelete
    Replies
    1. mahadewi, spotkalo nas i pod Hamburgiem. Moze to jednak ma zwiazek z jakas aura, ktora emituje Norweski? :-)

      Delete
  25. Skomentowałabym powiedzeniem mojego dziadka, ale niepolityczne jest wielce, bo on się urodził jeszcze pod zaborem pruskim, a potem jeszcze te dwie wojny...
    Swoją droga, wiesz jaka jest etymologia słowa "Niemiec"?

    ReplyDelete
  26. Jedyne moje niemieckie doświadczenia, te geograficzne przynajmniej, to tydzień w Berlinie (wyśmienity zresztą). I "dziwny" rachunek spotkał mnie...dwa razy. A zaręczam, że jestem osobą, która ledwo co umie liczyć, niestety. Na pocieszenie, we Włoszech, które najeżdżamy z zawstydzającą regularnością, D. ma zawsze ubaw (on akurat liczy świetnie), bo tam prawie nigdy nic się nie zgadza za pierwszym razem.
    Czyli trawa u sąsiadów (że niby Niemcy z Włochami nie graniczą?) może być mniej zielona!

    ReplyDelete