[9 Jul 2012]
W rozpaczliwym poszukiwaniu przystępnych rozrywek (pada, pada, leje, pada) zabraliśmy Dynię do sokolników.
Sowy, sokoły, sępy.
Sępy miłości.
Z miłości zabraliśmy. Bo bardzo kochamy święty spokój i kochamy, gdy hobbit nie wyje pod drzwiami wyjściowymi, że chce w świat. Świat, raz. Mówisz masz. Choćby i pontonem.
(Czy są może takie drzwiczki z klapką jak dla kotów w rozmiarze dziecka?)
Atrakcją najwyższych lotów u sokolników były niskie loty.
Ziuuuuuu... ziuuuuu... nad głowami widowni.
Jak rany, gdybym na czas nie pikowała pod krzesełko do dziś spluwałabym piórami.
Można spekulować, kto był główną atrakcją programu. Zebrani śledzili interakcje Dyni i fauny z takim zainteresowaniem jak piłki między Murray'em i Federerem.
Albowiem Dynia od tych emocji popadła w osobliwy rodzaj religijnej ekstazy.
Oczy jak spodki, bezdech, wypiek na policzkach, próby lewitacji, rozłożone ręce w geście ‘pójdź tu sowo pójdźko, a ja cię utulę’, spontaniczne oklaski i pohukiwanie na spoconą po setnym okrążeniu sowę: Up, up, katschka, up!
Dziw, że sowy nie trzeba było reanimować, tak jej Dynia wjeżdżała na ambicję.
(Gdyby Dynia trenowała polską kadrę, kadra ścieliłaby się trupem, ale puchar na ciasteczka jak w banku.)
Potem w domu, we własnym łóżku Dynia odtworzyła przebieg zdarzeń, film dokumentalny dla Dzordża i reszty z kasty wypchanych.
Biegała po łóżku w te i wewte machając rękami, próbując wzbić się w powietrze i krzycząc: KATSCHKA UP!
Aż wreszcie (tak się to musiało skończyć, zawsze się tak kończy, a nie mówiłam), aż wreszcie potknęła się o czyjąś tekstylną gicz lub szynkę, rymnęła głową o kraty klatki, rozpłaszczyła się jak Ikar i usnęła.
A sny miała niespokojne.
Widać coś za nią latało.
(...)
Dziwnymi drogami chadza rozsądek dwulatka.
(Rozsądek dwulatka? Przesadziłam?)
Pająk ptasznik posadzony na dłoni? Cała przyjemność po stronie Dyni.
Maaaaama! Maaaaaaama! WOW! (przyp. tłum.: idzie mi tu, idzie, patrz!) WOW!
(Przezornie wypytaliśmy, czy ptasznik aby ubezpieczony od utraty nóg i trwałego zgonu? I czy mają w zapasie dublera, bo kolejka do ptasznika wiła się za nami w dwie długie pętelki.)
Pomyślałby kto.
Dynia i ptasznik.
Dynia, która nie dotknie ślimaka, a gdy natknie się na biedronkę żąda egzorcyzmów.
(Z wrażenia nad tą niespodziewaną komitywą nie wykonaliśmy nawet pół zdjęcia.)
A taki uroczy, aksamitny jelonek Bambi zaglądajacy do samochodu?
Mięciutki, puchaty, uśmiechnięty, atłasowy.
Histeria, wycie, smark i glut, próby samodzielnego uruchomienia samochodu i natychmiastowego oddalenia się ku cywilizacji.
Może dlatego, że spojrzał na paczkę wafli?
©kaczka
W rozpaczliwym poszukiwaniu przystępnych rozrywek (pada, pada, leje, pada) zabraliśmy Dynię do sokolników.
Sowy, sokoły, sępy.
Sępy miłości.
Z miłości zabraliśmy. Bo bardzo kochamy święty spokój i kochamy, gdy hobbit nie wyje pod drzwiami wyjściowymi, że chce w świat. Świat, raz. Mówisz masz. Choćby i pontonem.
(Czy są może takie drzwiczki z klapką jak dla kotów w rozmiarze dziecka?)
Atrakcją najwyższych lotów u sokolników były niskie loty.
Ziuuuuuu... ziuuuuu... nad głowami widowni.
Jak rany, gdybym na czas nie pikowała pod krzesełko do dziś spluwałabym piórami.
Można spekulować, kto był główną atrakcją programu. Zebrani śledzili interakcje Dyni i fauny z takim zainteresowaniem jak piłki między Murray'em i Federerem.
Albowiem Dynia od tych emocji popadła w osobliwy rodzaj religijnej ekstazy.
Oczy jak spodki, bezdech, wypiek na policzkach, próby lewitacji, rozłożone ręce w geście ‘pójdź tu sowo pójdźko, a ja cię utulę’, spontaniczne oklaski i pohukiwanie na spoconą po setnym okrążeniu sowę: Up, up, katschka, up!
Dziw, że sowy nie trzeba było reanimować, tak jej Dynia wjeżdżała na ambicję.
(Gdyby Dynia trenowała polską kadrę, kadra ścieliłaby się trupem, ale puchar na ciasteczka jak w banku.)
Potem w domu, we własnym łóżku Dynia odtworzyła przebieg zdarzeń, film dokumentalny dla Dzordża i reszty z kasty wypchanych.
Biegała po łóżku w te i wewte machając rękami, próbując wzbić się w powietrze i krzycząc: KATSCHKA UP!
Aż wreszcie (tak się to musiało skończyć, zawsze się tak kończy, a nie mówiłam), aż wreszcie potknęła się o czyjąś tekstylną gicz lub szynkę, rymnęła głową o kraty klatki, rozpłaszczyła się jak Ikar i usnęła.
A sny miała niespokojne.
Widać coś za nią latało.
(...)
Dziwnymi drogami chadza rozsądek dwulatka.
(Rozsądek dwulatka? Przesadziłam?)
Pająk ptasznik posadzony na dłoni? Cała przyjemność po stronie Dyni.
Maaaaama! Maaaaaaama! WOW! (przyp. tłum.: idzie mi tu, idzie, patrz!) WOW!
(Przezornie wypytaliśmy, czy ptasznik aby ubezpieczony od utraty nóg i trwałego zgonu? I czy mają w zapasie dublera, bo kolejka do ptasznika wiła się za nami w dwie długie pętelki.)
Pomyślałby kto.
Dynia i ptasznik.
Dynia, która nie dotknie ślimaka, a gdy natknie się na biedronkę żąda egzorcyzmów.
(Z wrażenia nad tą niespodziewaną komitywą nie wykonaliśmy nawet pół zdjęcia.)
A taki uroczy, aksamitny jelonek Bambi zaglądajacy do samochodu?
Mięciutki, puchaty, uśmiechnięty, atłasowy.
Histeria, wycie, smark i glut, próby samodzielnego uruchomienia samochodu i natychmiastowego oddalenia się ku cywilizacji.
Może dlatego, że spojrzał na paczkę wafli?
©kaczka
Dynia na trenera reprezentacji. dziś mają ogłosić, może akurat?
ReplyDeleteja w dzieciństwie zareagowałam smarkiem i wyciem na psa Pankracego, tego z telewizji, bo był na gościnnych występach nad morzem. choć jak dziś na niego patrzę, to się w sumie nie dziwię.
ślimaki za to zbierałam w wesołą hodowlę słoikową. dziś na sam widok takiego obślizgłego czegoś mdleję
O! A ja ryczałam na widok Świętego Mikołaja!
DeleteA ślimaki też zbierałam!Ale na blacie podwórkowego stołu. Konkurs był: albo ja (zbiorę więcej ślimonów) albo one (pierwsze uciekną z blatu). Oszukiwałam, żeby wygrać.
Swiety Mikolaj alias Dziad Mroz strasznym byl! Potwierdzam.
DeleteJa zbieralam stonke, a Pankracy piekielnie mnie irytowal.
Pachnie mi to ciemna stroną mocy, a włosy pszeniczne to tylko zmyła.
ReplyDeleteFarbowane.
Delete'rozsadek dwulatka' przeczytalam dwakroc, po literce...
ReplyDeleteod tygodnia jestem po Twojej stronie kanalu i stracilam wiare w istnienie slonca i blekitu nieba...
ja spragniona natury lona jak Dynia, dziecku memu spowitemu w autfity z PCV zupelnie nie przeszkadza, ze place zabaw, parki i boiska zamienily sie w bagna, sadzawki i grzezawiska, wiec wychodzimy, a ja permamentnie na wskros przemoczona czuje jak obrastam mchem i porostem...
ide wrzucac googlom zadanie bojowe: Szkocja indor dla tuptaczy
Tak, przesadzilam :-)
DeleteNie ma slonca, nie ma blekitu, jest tylko ciemnosc, sciana wody i odwolane pociagi. Dynia sie tym nie zraza. W jedna reke rower, w druga wozek z plastikowym. Ale Dynia ma sztormiak z Lidla i kalosze w paski, a ja nie.
Skoro Dynia tak ptasiolubna, to może kupcie jej kanarka, albo co :-))Nie wykluczone, że uszedłby z życiem. A reporter z niej rasowy! Przypuszczam, że nierogacizna zachwycona relacją. Co do rozsądku, dwulatki mają swój świat i swój specyficzny sposób rozumowania i rozsądne dla niego fobie.
ReplyDeleteNierogacizna odeszla smutno beczac.
DeleteNajpredzej kupimy zegar z kukulka :-)))
Dzis fobia byl kot sasiadow, piekny, gruby, rudy, lagodny jak baranek (sasiadeczki woza go w wozku wystrojonego w lalczyne czapeczki). Kot zobaczyl Dynie i zaszarzowal, by wyludzic kilka glaskow. Dynia tak sie rozdarla, ze narod zaczal wygladac przez okna... ale ptasznik... luuuuuuz! :-)
Leje i pada, ale jak? I jakie temperatury? Proszę o raport, bo nie wiem czy pakować sandały.
ReplyDeleteJesli chcesz wygladac jak tubylec to sandaly koniecznie :-) Kozuch, kajak, wioslo, ponton i plywackie rekawki.
DeleteBebeluszku, jesli nie musisz, to sie tu nie wybieraj. Leje wciaz. A jak przestaje to znow zaczyna lac. Temperatury max 18 stopni. W przyszlym miesiacu bedzie zima niechybnie. pozdrowienia z West Yorkshire
ReplyDeleteAle moze krzywdzaco zakladamy, ze Bebeluszek chce slonca i Malediwow, podczas, gdy Bebeluszek marzy, aby obrastac mchem i plesnia?
DeleteZaproszenia do czytania Twoich tekstów powinni wystawiać w ramach recepty na brak humoru. Z paczką chusteczek, do łez ocierania i pampersem.
ReplyDeletePodsuwam wirtualne chusteczki :-))))
Delete