[297]

[13 Sep 2016]

(...)
Niby suchy liść chrzęści pod stopą, niby można już sobie łamać nogi następując na podstępnie krąglutkie żołędzie, niby fauna zbiera się do odlotu, niby brunatne misie zatykają kuprami wloty do gawr, a tu nocą, za oknem, nadal trzydzieści stopni w księżycu!  Gdyby od tego człowiekowi nie mieszało się wystarczająco w głowie, to uprzejma matka natura dorzuca podkład muzyczny. Cykady, a może inne pluskwy, którym ewolucja wetknęła w zad skrzypki.
I te insekty pitolą pod balkonem jak na amatorskim festiwalu orkiestr mariachi sponsorowanym przez destylarnię tequili.
A teraz chyba wywlokły wzmacniacz.
Opiekane powietrze napiera na ściany i ordynarnym prawem fizyki  zwiększa nam metraż.
Po szklankę wody idzie się do kuchni tygodniami.
A my zamiast pocić się bezmyślnie i bez celu, perspirujemy próbując ulepić szkolną tutkę.
Tutkę!
Ten uświęcony germańską tradycją rezerwuar na żelki, który każdy pierwszoklasista od czasów Odyna przynosi na rozpoczęcie roku szkolnego, nucąc przy tym zapewne  pod nosem jakiś chwytny refrenik z Pieśni Nibelungów.
Lepimy tutkę.
Nie wiem, kiedy skończymy.
I czy w ogóle?
Czy przypadkiem nie będzie tak, że Dynia poniesie te swoje żelki w wiadrze, albo w reklamówce z Biedronki?
(Nie czuję duchowej łączności z tą tradycją, żaden ze mnie łącznik w sztafecie pokoleń.  Sama zamiast tutki niosłam w pierwszym dniu roku szkolnego rolkę papieru toaletowego, gdyż takie to były czasy, że każdy chodził z własną.)
Lepienie tutki to penitencja, która surowością zahacza zapewne jeszcze o grzech pierworodny. (Gdyby to była kara za podwędzony w sklepie lizak, to żeby rozmach tej pokuty uczynić adekwatnym musielibyśmy  tak naprawdę podprowadzić całą fabrykę cukierków, a może nawet cały koncern Nestlé.)
Placówka dostarczyła nam komponenty – kartonik, krepinę, cekiny, brokaty oraz zezowatego kotka rozprasowanego na 2D. Zestaw tutka instant. Niewydolny artystycznie rodzic może poczuć się przez chwilę Corbusierem architektury kartonowego stożka. Wszystko to za 29,99 ojro  i obietnicę dożywotniej zabawy. 
(To akurat może być prawda, bo długo nie pożyjemy. 
Zaraz nam pęknie żyłka.)
Do zestawu dołączono instrukcję obsługi napisaną przez kogoś, kto prawdopodobnie nigdy w życiu nie złożył ani jednego mebla z Ikei.
Ale za to zawsze chciał zaistnieć jako autor haiku.
No i powiadam, udało mu się.
Nie wiem, czy pociesza mnie, że w tej samej chwili prawdopodobnie tego uczucia jednoczesnej rozpaczy, frustracji i apopleksji doznaje trzydzieścioro innych rodziców?
(Chyba, że zapłacili komuś za klejenie?)
Autor instrukcji nadmienił drobnym drukiem, że najlepiej sprawdza się przy tej pracy pistolet.
I ja bym tu odważnie dodała, że na pewno nie tylko taki na klej.
Wyposażona w kolt, udałabym się domagać zadośćuczynienia za wyjęte z mego życia godziny, podczas których siedzę tu nieruchomo, próbując za pomocą kciuka przeciwstawnego i kleju uniwersalnego trwale zespolić krytyczne elementy tutki.
Na przykład, kotka z jego zezowatym okiem.
Wbrew ich woli.
(Tfu.)

PS W pakiecie jest też tutka do sklejenia dla młodszego rodzeństwa (14,99 ojro). Chyba jednak, po prostu, dam Biskwitowi te pieniądze na cukierki z pominięciem lepienia.


 ©kaczka
48 comments on "[297]"
  1. Tekst wyborny, tylko ludzie w kolejce do lekarza dziwnie na człowieka patrzą, gdy ten chichocze jak pomylony.

    A co do tutek, to tradycja ta i w Polsce, konkretnie na Śląsku istniej i ma się świetnie! Tylko tutaj nazywa się to "tyta" i jest sprzedawane w empiku za 30 zł :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jako wychowana na Śląsku donoszę, że za moich czasów ktoś tytowe szaleństwo zdławił. Owszem, na szkolnych zdjęciach starszych sióstr widywałam, ale pojęcia nie miałam, z czym to się je (i że w ogóle). W latach 90 ktoś jednak zwęszył w zapomnianej tradycji potencjał sprzedażowy i hajże. I teraz, istotnie, tyty na Śląsku mają się świetnie.

      Delete
    2. Ano właśnie chciałam dodać, że tyta śląska po dziś dzień ma się dobrze. Jest monstrualnych rozmiarów. Ale kleić nie trzeba, nowoczesne rozwiązania przewidują zakup całości zmontowanej oraz nadzianej.

      Delete
    3. To jest potencjal sprzedazowy jak stad do kosmosu i na wrotkach dookola galaktyki. Tutaj tez mozna kupic gotowe tutko-tytki, ale dalismy sie nabrac naszpaniom na psychologiczna wartosc dodana lepienia w domu (zacisniete wiezy, poglebiona relacja, etc.) Po swoja tytke Biskwit kopsnie sie do papierniczego :-)

      Delete
  2. Pomorze melduje, że pierwszy raz słyszy o "tutce". W życiu żadnej na oczy nie widziało i chyba się zaczyna z tego cieszyć ;-D
    Za to dziś latałam po polu w poszukiwaniu dużego kamienia, zastanawiając się co miała na myśli pani przedszkolna mówiąc "duży". Głaz narzutowy? Kocie łby? Litościwie dla Szkodnika Młodszego i jego plecaka wybrałam taki, który mam nadzieję nie zadziała niczym kotwica ;)
    A za "pluskwy którym natura wetknęła w zad skrzypki" to uwielbiam Cie Kaczko! Zrobilaś mi dzień :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Może to jest przewidywanie. Takie kamienie czekają w klasie (podpisane) na wyjątkowo wietrzny dzień i są rozdawane w takowy przed opuszczeniem szkoły, takie wspomaganie siły ciążenia. Jak wiadomo niektóre dzieci łamią prawo ciążenia, nie żeby zeszły na drogę przestępstw tylko tak prozaicznie, bo mało ważą.

      Delete
    2. Ooooo o tym nie pomyślałam :D
      Dobry pomysł, choć Szkodnik narzekał na ciężar plecaka z tym kamulcem ;) Ale on w sumie, pomimo iż żywi się światłem i powietrzem, to swoją wagę ma i tak szybko by nie odleciał. Więc może Pani rozparcelowała przynoszenie kamieni pomiedzy całą grupę, ale dociążać będzie w razie potrzeby te osobniki które najbardziej tego potrzebują? ;-)

      Delete
    3. A w drugim semestrze będzie praca domowa z rachunków: Jaki ciężar powinien dociążyć siedmiolatka o wadze 20 kg i wzroście 140 cm, który ma przemierzyć trasę 1500 m do domu? Oblicz optymalny ciężar aby dziecko się nie złamało a wiatr nie porwał.

      Delete
    4. Hehehehehehe, boskie!
      Tylko wzrost mniejszy i wiek bo to czteroipółlatek a do przedszkola mamy 3 kilometry ;) Może to latanie to nie jest taki głupi pomysł? Puszczać z wiatrem z takim kamieniem o nóg żeby zupełnie nie odleciał ;-D

      Delete
    5. A to przepraszam, nie byłam zorientowana w wieku Młodego. Ale dystans macie nie zły. Nie ma problemu żeby zrobić codzienne obowiązkowe 2000 kroków.

      Delete
    6. Mieszkamy w samym środku niczego, a najbliższa szkoła/przedszkole jest własnie te 3km od nas. Na szczęście mamy autobus i auto więc problemu nie ma. A 2000 kroków to ja se tylko latając wokół obejścia po podwórku robię w cuglach ;)
      I właśnie dziś się dowiedziałam, że w przedszkolu będą zbierać po 10złociszy na jakiś "rożek" koniecznie potrzebny podczas pasowania na przedszkolaka. Zimny pot mnie oblał ;-|

      Delete
    7. Może rodzice powinni tymi kamieniami rzucać w szkołę, że by się nauczyciele przestali wygłupiać z pomysłami?

      Delete
    8. Jaka fantastyczna dyskusja! Moge sie wtracic?
      TAK, TO TEN ROZEK! UCIEKAJ! (Choc za 10 zlociszy to moze byc oplacalne. Kupisz 200 i mozesz nimi dilowac pod przedszkolami w Erefenie - 29.99 ojro od sztuki!)
      A wzgledem przeznaczenia kamieni to obstawiam sypanie kopca. Jest wszak w narodzie tradycja!

      Delete
    9. Hehehe, mam nadzieję że się nie gniewasz za offtop kamieniowy, ale tak miło się dyskutowało ;) Dziś własnie wróciłam z wywiadówki (po raz pierwszy w życiu, byłam jednym z czterech obecnych rodziców!) i na parapecie klasy leżał jak raz kopiec usypany z tych kamieni! Każdy był podpisany, a niektóre wielkości sporego brukowca, mojoszkodnikowy wygladał na jakis niedorosnięty w porównaniu z innymi ;) Największy okaz wyglądał jakby go trzeba wozic przyczepą. Się zastanawiam czy inni rodzice nie wydłubali ich przypadkiem z drogi prowadzącej do okolicznego kościoła ;) Czy też może wielkośc kamienia oznaczała większe zaangażowanie rodzica? Jeśli tak to marnie wypadłam ;-|

      Delete
    10. A ja myślę, że wielkość kamienia była odwrotnie proporcjonalna do wielkości potomka. Napisałaś, że Szkodnik nie jest ułomek a kamień niewielki. To może trzeba obejrzeć resztę dziecin.
      Kaczko, kopiec nie przyszedł mi do głowy, ale teraz główka pracuje. Myślisz, że ten kopiec to będzie z zawartością? W sensie, że kogoś tam pogrzebią? Może jakieś typy?

      Delete
    11. Rodzice mogli wykoncypowac, ze im wiekszy kamien tym lepiej oddaje stopien ich zaangazowania w zycie szkoly :-) Rosamar, albo podmienisz na narzutowy, albo zglosisz sie do kolejnego czynu spolecznego, np. dobrowolna asysta w wycieczce do zoo, albo okolicznosciowa gazetka scienna :-)
      Kapeluszniku, obstawialabym, ze praktyczniejszy kopiec bez zawartosci. Wiatry historii niejednego juz wywialy z eleganckiej krypty, a ile wysilku by takiego bylego bohatera odkopywac lub wykuwac ze sciany. Nie, zwykly kopiec, a imie bohatera - neonem. Jak sie znudzi, to sie wylaczy.

      Delete
  3. Gdy nadeszły sierpniowe deszcze schowałam wentylator na sam koniec pawlacza. Teraz termometr w domu pokazuje 27 stopni. A mi się tak bardzo nie chce tego wszystkiego przekopywać...

    Zszywacz lub taker. Narzędzie tak uniwersalne jak zbrojona taśma. Służy nam do konstruowania kartonowych koron (i wszelkich innych kartonowych), mocowania oderwanych od fartucha pasków, szycia kostiumów na bal przebierańców gdy maszyna zbuntuje się przy aplikacji z futerka. Ostatnio chciałam dziecku unieruchomić podwijający się pasek w przedszkolnych kapciach w związku z czym zabrałam ze sobą zszywacz. Dyrektorka zastała mnie przy pracy. Patrzyła dziwnie, z politowaniem. A to naprawdę działa.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zszywacz przemknal mi przez glowe o pierwszej trzydziesci. Przykladajac nadal do ornamentow tutki stosowny nacisk palcowy poszlam obudzic Norweskiego i kazalam mu przeszukac dom. Znalazl dziurkacz, zgubiony kabel od telefonu i dwa ojro. Zszywacz zaginal! Wszechswiat jawnie sobie ze mnie kpi. Mysle natomiast, ze wzmocnie wnetrze tutki szara tasma :-)

      Delete
    2. Będąc na studiach zszywaczem ratowałam czarne sandałki, które na uczelni postanowiły dokończyć żywota. Pasek trzymał się podeszwy tak dobrze, że oderwać się nawet nie chciał w domu ;)

      Delete
    3. Nie daruje sobie! Wyrzucilam kilka lat temu najwygodniejsze sandalki swiata, bo sie rozpadly. I nie sprobowalam ich resuscytowac zszywaczem!

      Delete
  4. PS. Na śląsku ćwierć wieku temu do pierwszej klasy z "tytą" obowiązkowo.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Import, czy cala rodzina lepila? :-)

      Delete
    2. To nie była szczęśliwie opcja "zrób to sam". Rok 1990, tyta kupna, z takim szeleszczacym grubym celofanem żeby wrzucone doń dobra nie zgubiły się po drodze. Granatowa zupełnie jak szkolny fartuszek, ogromna, i ten zawód gdy matka wypchała ją niemal w całości gazetą, a jedynie "po wierzchu" sypnęła cukierków.

      Delete
    3. No to ja chyba z jakiegoś innego Śląska. 30 lat temu tyty widywałam tylko na zdjęciach. Chyba mam w związku z tym traumę. Chyba musze położyć się na kozetce i dobrze zastanowić albo kopsnąć się do słodyczowego po dwa kilo kasztanków. I kukułek.

      Delete
    4. No rili?? Nie miałaś tyty na Śląsku 30 lat temu? Się mi nie mieści... U nas było OBOWIĄZKOWE. Jakby które nie przyniosło, znaczy - patologia... Osobiście przepadam za wlasnorobieniem, dla dzieci znajomych popełniłam już trzy, i nawet maluje je farbkami... Choć już dawno nie mieszkam na Śląsku :)

      Delete
    5. Opcjonalnie, Jarecka - ty anarchistko!
      Monka! Zrob dla Jareckiej. Toc ona ma teraz traume :-)

      Delete
    6. Nosz gdziesz, jakszesz... Ram twoich niegodnam wypełniać! Literki jareckie sobie właśnie przed momentem obejrzałam, pomyslałam: ech, zdolne te baby, a Ty mie tu, kaczko, takim pomysłem zasuwasz... Choć może jak zacznę dziś - to do kolejnego września wycyzeluję i wypieszczę w stopniu satysfakcjonującym?... Wszak nie można tak ludzi z traumą zostawiać...

      Delete
  5. Kiedy nadejdzie ten moment i trzeba bedzie lepic tytke dla Biskwita - zadzwon. Narysuje ci cale stado zezowatych kotow! 29,99?! Chyba sie przebranzowie!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Powinnas. Zemdlalam, gdy wysypalam z opakowania te poszczegolne komponenty. Mysle, ze calosc kosztowala 0,99. A 29 to byla oplata za pomysl i wpisowe do klubu idiotow :-)

      Delete
  6. Ta tutka to z papieru czerpanego i inkrustowana cyrkoniami? Koszt na by wskazywał.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Cyrkonie musialam sobie namalowac zaczarowanym olowkiem, ale jubiler dostrzeze roznice :-)

      Delete
  7. O takim czyms pierwszy raz słyszę, aż Wikipedię sobie odpaliłam. WOW! Szkoda, że w centrum to takie niepopularne, chociaż jak miałabym to robić dla własnych dzieci to pewnie nie byłabym taka na tak :) W pierwszej chwili to myślalam, że ta tutka to coś jak piniata, wiesza się i napitala bejsbolem, żeby sie cukierki wysypały, a tu jednak to mniej drastyczne jest i łatwiej do środka się dobrać ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. No i to, ze do srodka latwiej sie dobrac, szalenie mnie dreczy. Tam bedzie Biskwit. Obok tej tutki. I bedzie sie pewnie nudzil.
      :-)
      Bejsbolem napitalalabym chetnie producenta tutki instant oraz naszpanie. A przynajmniej gonilabym za nimi przez pole wymachujac tym bejsbolem.

      Delete
  8. Ale że sami musicie kleić?? W stolycy to tylko Bardzo Zaangażowani rodzice sami robią tytę (osobiście znam jednego)...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dalismy sie wkrecic. My tez znamy jednych (moze ci sami?), ktorzy do wykonania tutki uzyli warsztatu snycerskiego, stolarskiego oraz maszyny do szycia. Ale ich tlumaczy przynajmniej to, ze oni sami chcieli :-)

      Delete
  9. Taa dammm https://www.instagram.com/p/BJ0kWy0Agxy/?taken-by=otymzeblog
    Nie wiem, czy w Poznaniu ktokolwiek to daje, Ewka dostała od dziadków, którzy mieszkają - jak ona to mawia - w Niemcy. Nie kleili, zakupili. Choć babusia wstążeczkę dokleiła, motylka doczepiła i serwetką ufryzowała ;) I rzecz jasna NADZIAŁA

    ReplyDelete
    Replies
    1. Brawa dla babusi za niezwykle elegancka tyte! Widzialam! (Podgladam insta, ale jako wlascicielka Nokii 3310 nie bardzo moge komentowac.)
      Rozwazam, czym nadziac nasza, zeby dotrwala do konca uroczystosci. Zelki ciezkie sa, a czy klej wytrzyma? :-)

      Delete
    2. Ja dawałam do tyt połowę chrupek,a reszta to czekoladki i żelki.

      5 lat temu zrobiła dwie - Najstarszemu do szkoły, i Młodszej na żałości.
      2 lata temu zrobiłam trzy tytki - bo dołączył Młodszy.
      Za rok będę robić 4, bo ówże Młodszy pójdzie, a reszta, BO TAK SIĘ JUŻ UTRWALIŁO.
      Ale - z kolorowego technicznego Mąż wycina rożki
      i ja je wspomnianym tu już zszywaczem. Dużo zszywek idzie, to fakt, ale dość szybko się robi.

      Delete
    3. Cypisku, zaraz dobijesz do tuzina!
      Szacun!

      Delete
    4. Dlatego robię wspólnie z mężem... Poza tym nie umiem sama wykroić tego rożka - wiem bo raz zużyłam cały blok na czapkę z tiulem dla Julii.

      Delete
  10. Poka tutę! (Obchichotałam się jak norka, pewnie mniej się będę śmiać po weekendzie z renowacją komody, bo zachciało mi się byc bohaterką córki we własnym domu).

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pokaze! Wpisuje sie w klimat nieobscenicznej chusty rezerwisty :-)
      #pokakomode

      Delete
  11. Winne naszepanie.
    Ja mam ladne wspomnienia, bo nasze naszepanie do akcji przystapily juz w okolicach stycznia.Byl czas na wybor koloru i motywu zdobiacego, a nawet szukanie motywu marzen, gdy propozycje byly niezadawalajace.Koszt-7€...
    I najwazniejsze- nasze naszepanie tute skleily same!My mielismy TYLKO przyjemnosc zdobienia.No i w srodku nie bylo NIC slodkiego.Rozne male przyjemnosci z listy zyczen. W klasie mojego syna (29 dzieci) tylko jedno dziecko mialo tute wypelniona slodyczami, wiec chyba nowa tradycja.
    Cierpliwosci zycze, bo przyjemnosci to juz raczej nie bedzie. m.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Naszpanie wystawione byly podobno przez lata na nieopisane frustracje, ze staraly sie jak mogly, zeby te tutki z rodzicami i dziecmi lepic, a narod nie docenial.
      A ja bylam przekonana, ze kupujemy te polgotowce, wlasnie po to, zeby spotkac sie razem i je razem sklejac. Okazalo sie, ze chetnych bylo niewielu, a termin wypadl, gdy Dyni ociosywano migdaly. Ot, na przyszlosc juz bede wiedziala :-)

      Delete
  12. Gdy bylam dziecieciem dziesiecioletnim, chowanym w PRL-u, na wakacjach zobaczylam pierwszy raz RFN i Karstadt. To byly wakacje, wiec w Karstadzie bylo tego pelno. Dla mnie byly to kapelusze czarodziejek, albo te czapeczki urodzinowe w wersji XXL. Szaleni Niemcy, myslalam ;-)) I zupelnie przekonana o przeznaczeniu tychze "kapeluszy", zakladalam sobie je w tym Karstadzie na glowe... Tak, te szkolne tutki...
    OMG, to byly czasy ;-)

    Buziaki dla Dyni. Mam nadzieje, ze jest zachwycona :-)

    arbuz b.d.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak! Ja dostalam taka pusta tutke z DDR, od kogos kto powrocil z wczasow zakladowych i poniewaz miala ona doczepiony tiul, to ja tez nosilam ja jako czapke :-)))

      Dynia jedzie na resztkach wytrzymalosci psychicznej. Nieslychanie przezywa cala sprawe i wygladam z niecierpliwoscia tego jutrzejszego rozpoczecia, bo mi jej straszliwie szkoda. Wczoraj nie mogla zasnac, dzis rozbolal ja zoladek, puscila pawia... tortura!

      Delete
  13. No wlasnie, tamte tez mialy tiul, wiec nie mogly byc niczym innym niz kapeluszem czarodziejki ;-))

    A no tak, w Badenii (i Bawarii chyba rowniez) rozpoczecie roku najpozniej. Przekonana jestem, ze Dynia wejdzie w ten swiat ze swada, wiec nastapi ogolne rozluznienie miesni wszelakich ;-)

    Buziaki dla pierwszoklasistki! :-)

    arbuz

    ReplyDelete