[266]

[21 Apr 2016]

(...)
- Patrz. Znowu wyszła maca. – rzekła matka Ryfki wyjmując z piekarnika drożdzowy wypiek, któremu istotnie, wiele brakowało do desygnaty, że ‘na grubym i mięsistym spodzie’.
Wyszła maca, choć nie dodałyśmy do niej żadnego z naszych dzieci.
(Ale dla jasności, pokusa, żeby dodawać bywa czasem bardzo silna.)

(...)
Partycypowałam tu sobie ostatnio po łokcie w pewnej międzynarodowej chałturze, przez co ominął mnie zjazd rodzinny u Hauptcioteczki. Nie poznałam przez to inteligentnej jak trzylatek papugi wuja Horsta (Błękitna, ale nie wiadomo, czy Norweska) i nie natknęłam się w korytarzach na wuja Günthera zakradającego się nocami do lodówki, by wyżerać papudze winogrona. (W kuluarach mówi się, że Cioteczka Maryja skąpi wujowi Güntherowi antocjanów i flawonoidów, stąd droga przestępstwa, moralny upadek, odciski palców na kostce masła, ogonki od winogron oraz ewaporacja koniaku.)
W ramach preekspiacji złożyliśmy wcześniej weekendową wizytę u Überhauptcioteczki pod Luksemburgiem. Z Luksemburga przywieźliśmy, jak to prawdziwi Niemcy, dziesięć kilogramów kawy i dwa litry paliwa (bo taniej) oraz walizkę czekoladowych zajęcy (bo nie potrafimy odmawiać). (Kwiecień jeszcze się nie skończył, a projekt bożonarodzeniowej makiety betlejemskiej z przetopionego wielkanocnego nabiału i dziczyzny nabiera rozmachu.)
Przyznaję, były momenty, gdy przekładając kwity żałowałam, że nie siedzę przy stole z papugą wuja Horsta i nie gawędzimy nad talerzem rodzynek o przerzucaniu mostów międzygatunkowych. Międzynarodowa chałtura udowadniała bowiem na każdym kroku, że najtrudniej przerzucać w obrębie własnego sapiens. Weźmy taką damę z Kraju Basków, która punktualność traktowała nieortodoksyjnie, pojawiała się jak dyliżans (‘kursuje co dwa lata... dopuszczalne opóźnienie jeden miesiąc’), a gdy już przysiadała do wirtualnego stolika to można było zawsze liczyć na to, że zaraz wszystkich obrazi.
Znajduję niemożliwym czytanie waszych komentarzy!’ – pisała, na przykład, dama z Krainy Basków powodując deflację morale zespołu i obowiązkowy napad furii przedstawiciela Księstwa Grecji i Macedonii. Grek zawzywał Zeusa, krzyczał, że jego komentarze są możliwe, a nawet słuszne, dławił się oliwką, szarpał zębami laurowy wieniec na strzępy, dramatycznie rozdzierał togę, a potem ostetntacyjnie zamykał się od środka w wirtualnej toalecie i ignorował zniecierpliwioną kolejkę. A tymczasem okazywało się, że dama z Krainy Basków chciała jedynie powiedzieć, że to nadmiar obowiązków i brak czasu uniemożliwia jej lekturę naszych światłych opinii na temat.
I ja potem stojąc pod drzwiami wirtualnej toalety musiałam to Grekowi wyjaśniać. Od alfy po omegę. Łagodnie i czule.  Żeby znów nie rozsierdzić. ‘Spyrydionie, wyjdź!’ ‘Nie wyjdę! Tak tu będę siedział!’
(Jak z dwulatkiem, tyle, że Spyrydion bojkotuje niemieckie produkty spożywcze, więc nie dał się, tak jak Biskwit, wywabić na Haribo.)
I w takich chwilach, a było ich tyle, ile rodzynek w taniej mieszance studenckiej, wizja gawędy z inteligentną jak trzylatek papugą wuja Horsta wydawała się bardzo nęcąca.
Szczególnie, że papuga jada najdroższe rodzynki.
Bio-eko-sreko.
Wuj Horst kupuje online w Bakczysaraju.
Każda pakowana osobno i przewiązana wstążeczką.

(...)
- Dyniu, to kogo grasz w tych majowych jasełkach?
(Próby trwają od miesiąca.)
- Boga.
- yyyyyy?
- ... i Maryję.
- yyyyyy? Jednocześnie?!
- ... i męża Maryi.
Albo to monodram, albo oszczędność, albo jakiś liberalny odłam dogmatyki.

(...)
Było też po drodze jedno doświadczenie nieomal mistyczne.
Na dnie piekieł, a konkretnie w przaśnej sali rozrywek dziecięcych.
Umpa, umpa, didżej Schnapi, parówki z keczupem, kulki w basenie, trampoliny, elektryzujące zjeżdżalnie, tabuny napalonych cukrem dziatek, rowerki trójkołowe, kabriolety różowe, glut, smrut, pot, wymiot i nieświeże skarpetki.
A na środku tego hangaru gigantyczna, nadmuchana planeta.  Trochę Saturn, bo z pierścieniem, trochę Jowisz, bo dużo gazów.
Delegacja młodzieży zachęciła, aby wniknąć w to osmarkane sajensfikszyn razem z nimi.
To poszłam.
A wrota do tej scjentologii, jak wstęp... wrażliwych uprasza się o odwrócenie ócz... do waginy.
Odtworzony nadzwyczaj realistycznie.
By wniknąć trzeba przejść przez kanał rodny.
Na czworakach.
Do wnętrza, pustego i bez atrakcji, dostać się nawet nietrudno.
Poobijaliśmy się z bandą o ściany pustostanu, pofalowaliśmy padając na nadmuchane podłoże, Łukaszek nam trochę pozieleniał, bo bujało.
Ale rebirthing to już nie bułka z masłem.
Ponownie się narodzić, gdy do wnętrza prowadzi tylko jeden wąski kanał, którym ciągle ktoś włazi i gdy wiatry dmuchawy wieją ci prosto w grzywkę, a laserowe światła tną po oczach?
Zgroza i gnoza.



©kaczka
17 comments on "[266]"
  1. Na jednym z korpopikników u Jareckiego było coś takiego. Nie przypominało jednak planety, raczej kiełbasę zakończoną...no niech tam, dupą. I w tę czerwoną rzyć tam i nazad, tam i nazad.
    Rozszerzenie jaźni, tak.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wyobrazam sobie piknik z rzycia i wagina. Dziateczki bylyby wniebowziete! #cobierzeproducent

      Anionka! Wypowiem sie w imieniu trupy. Uwielbiamy byc uwielbiane. I noszone na rekach! (Ale to sie udaje wylacznie z Jarecka i Alcydlem, bo sa nieprzyzwoicie smukle!)

      Delete
  2. Dynia to ogarnie.
    Jestem pewna!
    I bardzo chciałabym to zobaczyć))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czekam z niepokojem i nie wiem, czy powinnam siadac w pierwszym rzedzie.

      Delete
  3. Co to za zgiełk, tumult i stęknięcia? To przedstawiciele wiodących agencji reklamowych pobili się o kaczkę już w przedsionku tego bloga. A wszystko! rozbiło się! o tę frazę:

    tabuny napalonych cukrem dziatek, rowerki trójkołowe, kabriolety różowe, glut, smrut, pot, wymiot i nieświeże skarpetki

    ReplyDelete
  4. Nie chciałabym rozmawiać z papugą. Ona głównie powtarzałaby po mnie, a słuchać głupot - nie znoszę ;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Papuga wuja Horsta ponoc wylacznie przytakuje. Ktoz nie chcialby uslyszec, ze ma znakomite pomysly :-)

      Delete
  5. O, o! Ten cały Saturn był i u nas pod ratuszem! Aleśmy za późno przyszły i już się ulatniał...

    ReplyDelete
  6. Dynia da rade. Parowki macie :) (o normalnej konsystencji, smaku psa zmielonego z buda, jak ja wam zazdroszcze :D D :D )

    ReplyDelete
    Replies
    1. To ciekawa sprawa, no, bo niemieckie parowki wiadomo, o niebo mniej traca buda niz angielskie, ale mimo wszystko po parowki biegamy do rosyjskiego sklepu, ktory sprowadza parowki z Polski. Takie cielece, ktore pewnie nawet obok cieleciny nie lezaly, ale nie czuc w nich tej budy az tak mocno. Natomiast... nasz Dorsecki Waitrose sprzedawala smazona kielbase Cumberland i mysmy te kielbase niejednokrotnie jedli i sobie chwalili (co ta emigracja robi z czlowiekiem!). I gdy zobaczylam tu w RFN takie kielbasy zwiniete w slimaka to wymyslilam, ze uczynie nostalgiczny lunch, kupie slimaki i usmaze rodzinie. I co? To byl dopiero owczarek niemiecki zmielony z budka stroza nocnego :-)

      Delete
  7. Kaczko, żem się obsmarkała i opluła (nie, nie oszczędzę Ci szczegółów), czytając opis dna piekieł. AAAAHAHAHA.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, mysle, ze za dwadziescia lat i ja sama bede uwazac, ze to niezla anegdotka :-)

      Delete