[7 Apr 2014]
(...)
Ledwie podniosłam się z zespołu stresu pourazowego wywołanego krętą drogą powrotu do przedświątecznej rutyny.
Ledwie otrząsnęłam się po tym, jak Biskwit przeciągnął mnie bez litości pod kilem macierzyństwa, a to uprawiając włoski strajk, a to demonstrując przeciwko własnym (!) poglądom.
Ledwie opadł poziom insuliny i cholesterolu.
Ledwie w krwioobiegu mego potomstwa ponownie zaczęły cyrkulować ołów, kadm i azotany z marchewki, a tu masz, Hauptcioteczka napisała list do Dyni.
List był przyjemnej treści, ale w post scriptum zawierał dwie torebki Haribo. Znam ci ja te torebeczki! Niby mikroskopijne, ale konsekwentnie i bezwzględnie wprowadzane w gastroprzewody przyszłości niemieckiego narodu w każdym budynku użyteczności publicznej. W sklepie, u fryzjera, u lekarza, na stacji benzynowej lub u dentysty.
Da pani dziecku da da dziecku pani da bitte bitte bierz pani bierz!
Mniemam, sądząc po logo urzędu odciśniętego na żelkach, że te dwie torebki Hauptcioteczka po prostu wyłudziła metodą ‘na wnuka’ kupując znaczek na poczcie.
(A przecież dała nam na drogę dwie walizki czekoladowych zajęcy, które na Boże Narodzenie przetopimy na makietę Betlejem z czekolady i jeszcze wystarczy na kawałek Jerozolimy, a kto wie? Z rozpędu z fantazją podejdziemy pod Hajfę.)
Może to było ostrzeżenie, a może kropka nad i?
Uważaj! Wielki Cukier czuwa!
A może po prostu siła tradycji? Rzeki Haribo nie da się zawrócić żadnym kijem!
‘Jesteś tym, co jesz’ mówi stare chińskie przysłowie i ma rację.
Włosi elastyczni jak makaron, gotują się na al dente. Chińczycy podobni do siebie jak dwa ziarna ryżu. Na Grekach można połamać zęby skutkiem twardej oliwnej pestki. Amerykanie jak masło orzechowe, ani to masło ani orzechy...
A Niemcy to zrobieni z tych żelków. Indoktrynowani alimentarnie od maleńkości.
Bez kręgosłupa. Wszystko można z nich ugnieść, w każdą matrycę docisnąć. W Anszlus, w uchodźców i w dyżury porządkowe na klatce schodowej.
Brnęłabym dalej w tę miłą dla oka teorię, ale dla zbyt dużej części globu podstawą diety jest cukier z buraka i obawiam się nie tylko własnych wniosków, ale represji ze strony lobby.
Mówię wam, używajmy trzcinowego.
Trzcina jest podobno myśląca.
Ale nie wiem, czy to krzepi.
(...)
Tymczasem Dynia założyła firmę portretową, a Biskwit maluje testy Rorschachowi.
©kaczka
(...)
Ledwie podniosłam się z zespołu stresu pourazowego wywołanego krętą drogą powrotu do przedświątecznej rutyny.
Ledwie otrząsnęłam się po tym, jak Biskwit przeciągnął mnie bez litości pod kilem macierzyństwa, a to uprawiając włoski strajk, a to demonstrując przeciwko własnym (!) poglądom.
Ledwie opadł poziom insuliny i cholesterolu.
Ledwie w krwioobiegu mego potomstwa ponownie zaczęły cyrkulować ołów, kadm i azotany z marchewki, a tu masz, Hauptcioteczka napisała list do Dyni.
List był przyjemnej treści, ale w post scriptum zawierał dwie torebki Haribo. Znam ci ja te torebeczki! Niby mikroskopijne, ale konsekwentnie i bezwzględnie wprowadzane w gastroprzewody przyszłości niemieckiego narodu w każdym budynku użyteczności publicznej. W sklepie, u fryzjera, u lekarza, na stacji benzynowej lub u dentysty.
Da pani dziecku da da dziecku pani da bitte bitte bierz pani bierz!
Mniemam, sądząc po logo urzędu odciśniętego na żelkach, że te dwie torebki Hauptcioteczka po prostu wyłudziła metodą ‘na wnuka’ kupując znaczek na poczcie.
(A przecież dała nam na drogę dwie walizki czekoladowych zajęcy, które na Boże Narodzenie przetopimy na makietę Betlejem z czekolady i jeszcze wystarczy na kawałek Jerozolimy, a kto wie? Z rozpędu z fantazją podejdziemy pod Hajfę.)
Może to było ostrzeżenie, a może kropka nad i?
Uważaj! Wielki Cukier czuwa!
A może po prostu siła tradycji? Rzeki Haribo nie da się zawrócić żadnym kijem!
‘Jesteś tym, co jesz’ mówi stare chińskie przysłowie i ma rację.
Włosi elastyczni jak makaron, gotują się na al dente. Chińczycy podobni do siebie jak dwa ziarna ryżu. Na Grekach można połamać zęby skutkiem twardej oliwnej pestki. Amerykanie jak masło orzechowe, ani to masło ani orzechy...
A Niemcy to zrobieni z tych żelków. Indoktrynowani alimentarnie od maleńkości.
Bez kręgosłupa. Wszystko można z nich ugnieść, w każdą matrycę docisnąć. W Anszlus, w uchodźców i w dyżury porządkowe na klatce schodowej.
Brnęłabym dalej w tę miłą dla oka teorię, ale dla zbyt dużej części globu podstawą diety jest cukier z buraka i obawiam się nie tylko własnych wniosków, ale represji ze strony lobby.
Mówię wam, używajmy trzcinowego.
Trzcina jest podobno myśląca.
Ale nie wiem, czy to krzepi.
(...)
Tymczasem Dynia założyła firmę portretową, a Biskwit maluje testy Rorschachowi.
©kaczka
Czy to Wasza rodzina na tych rysunkach? Bo jeśli tak to macie piękne uzębienie ;)
ReplyDeleteNie wszyscy z portretow sa spokrewnieni, ale faktem jest, ze niektorzy wniesli w posagu diastemy (i to nie bylam ja!)
DeleteCzy ten w okularach to Norweski? Kaczko, i Ciebie widzę!
ReplyDeleteAle zęby macie zdrowe, pomimo tych cukrów, chwała Bogu.
Nosy <3
ReplyDeleteZdrowe zeby i nosy jak tapiry! Latwo nas rozpoznac na dzielnicy.
DeleteNorweski, tak, po lewej :-)
Trochę niepokoi mnie siwizna plackowata na mej podobiźnie. Alem niezmiernie zaszczycona, że mnie ujęto w tym poczcie i poczecie ;)
ReplyDeleteI masz ladniejszy nos!
DeleteCzyli Bebe to ta w pomaranczowym bereciku? Urzekajace siekacze :))) I co ciekawe, wnetrze Twej ustnej jamy takie radosnie, zdrowo rumiane - podczas gdy inni delikwenci to ofiary jakiejs strasznie zaawansowanej, czarnej próchnicy. Co sie za tym kryje?
DeleteNie! To Wasiuczynska w wietnamskim kapeluszu. Bebe jak i cala reszta z galopujaca halitoza :-)
Deletea no tak, przeciez dlugie wlosy to nie Bebe! Zmylil mnie ten nos lepszy od innych :)
DeleteBebe ma na glowie beret w cetki. Pech chcial, ze to na Bebe odbyly sie pierwsze proby uzywania roznych odcieni tej samej farby :-) Stad ten akhem... subtelny kontrast.
DeleteCzy Bebe ma najwięcej, a cioteczka Wasiuczyńska najmniej zębów? (bom się ciut zagubiła)
DeleteBebe to ta od prawego dolnego rogu - druga. Po plackowatości siwizny mnie poznacie ;)
DeleteCioteczka Wasiuczynska to ta najpierwsza w pomaranczowym berecie. Podobna do Wislockiej.
DeleteGdybym była dentystą ( ktoś zna Woodego Allena "Gdyby dentyści byli impresjonistami?" Czytałam to około roku 966 w Literaturze na świecie i przeokopnie mnie pamiętam ten tekst rozśmieszył), no więc gdybym była dentystką, to bym w poczekalni, ku pokrzepieniu pacjentów wieszała reprodukcje dzieł Dyni , zamiast tych budzących grozę plakatów z chorobami przyzębia.
ReplyDeleteDynia liczy na powazne zlecenie. I zeby wyplacili w Haribo :-)
DeleteA teraz dla nieznajacych: Zdecydowałem, że jej mostek ma być olbrzymi i falujący, z dzikimi, eksplodującymi zębami, migotającymi w każdą stronę jak ogień!
Tak, tak, to właśnie to. I kiedy jeden z dentystów /impresjonistów zakochał się w pannie, bo miała ósemki, którym nie sposób było się oprzeć.
ReplyDeleteTo jeszcze kawaleczek Allena: Theo, ja tego już dłużej nie ścierpię! Spytałem Cezanne'a czy by nie chciał dzielić ze mną gabinetu, ale on jest stary i niedołężny i nie może utrzymać instrumentów, które trzeba mu przywiązywać do nadgarstków, ale wtedy traci na dokładności i jak już jest w środku, wybija więcej zębów niż wstawia.
DeleteCo robić?
Vincent
Przerażające i krzepiące zarazem. To mówiłam, ja chora na cukrzycę, Kaszmirowa
ReplyDeleteW ojczyznie podobno futruje sie mlodziez lizakami. I tu juz kategorycznie odmawiam jakiejkolwiek interpretacji, gdyz zla to kaczka, ktora we wlasne gniazdo :-)
DeleteA Kaczka jednocześnie podobna i niepodobna do siebie. A Norweski jest w czapce?
ReplyDeleteNie. Natura ofiarowala nam wszystkie wlosy, ktorych nie chcieli inni. Po miesiacu bez fryzjera wygladamy jak stadko sasquatchy (brzmi swiatowiej nizli Wielka Stopa, choc i stopy mamy nie od parady :-)
DeleteO, zapomnialam dopisac, ze im dluzej sami sie wpatrujemy to widzimy podobienstwa, wiec niewykluczone, ze nastepne zdjecia do dokumentow narysuje nam Dynia :-)
Deletebrawo Dynia! :-)
ReplyDeletepozdrawiam
ivonesca
PS.
jak się ujawniłam to teraz mnie się nie pozbędziesz :P
Siadaj, siadaj. Podnos statystyki! Nie bedzie mi tu Norweski, ze tylko on czyta :-)
DeleteJak to tylko on? Wszyscy czytają. Ja osobiście padam z zachwytu od lat. A czasem nawet retrospektywnie, o. I uwielbiam niezmiennie.
DeletePlanowalam sprawdzac liste obecnosci, alem zbyt leniwa :-)
DeleteHa, ha, ha... Cudowne portrety! Zastanawiające, że nosy też macie z diastemami! ;-)
ReplyDeletePewnie zeby lepiej weszyc schowane weglowodany i golonke :-)
DeleteW sumie nie wpadłam na to, żem mądrzejsza, używając trzcinowego w kuchni. Burakiem być nie chcę, choć buraczane babki piekę :D. Pozdrowienia i uściski :-).
ReplyDeleteA widzisz, blog kaczki poszerza horyzonty ;-)
DeleteCzy przedawkowanie cukru może powodować słowotok? ;-P
ReplyDeleteCaly ten blog to poklosie konsumpcji cukru. Moze!
DeleteDyniuu! Miszczuniu!!!
ReplyDeleteDyniu zapewne hardo odpowie: 'no przeciez wiem!' :-), albo dla odmiany, w ataku naglej skromnosci, ukryje sie za kanapa.
DeleteA mi się wasze uzębienie jakoś takoś muzycznie kojarzy:D fortepianowo
ReplyDeleteFortepian, co siegnal bruku!
DeleteKaczko, macie diastemy? Podzielcie sie ;-))
ReplyDeleteMoim marzeniem z dziecinstwa bylo posiadanie diastemy ;-) Przy okazji posiadania aparatu na zebach przez chwile sie udalo. ;-)))
I dziele Twoje obserwacje w zakresie dragow w De. Mam wrazenie, ze Haribo to faktycznie najwiekszy dealer w RFNie.
U nas korzysta z niego nawet polozna.
Ostatnio dziecku naszemu trzyletniemu mąż czytal opowiastke o wynalazcy zelkow. (Taka historyjka gdzieindziej niz w RFN bylaby zapewne niezrozumialym bełkotem). I gdy na sam koniec maz zadal pytanie: No to skad sie biora zelki? uslyszal, ze oczywiscie, ze od lekarza.
Jedynie nasza dentystka jest w miare czysta i oferuje szuflade z plastikowymi pilkami.
Mozna? Mozna! ;-))
arbuz b.d
Nie wszyscy. Nie wszyscy mamy diastemy. Skala zazelatynowania RFNu jest wstrzasajaca! Nasza okulistka oferowala drewniane zwierzatka, ale zmienila sie recepcjonistka, zwierzatka wyginely, a ich miejsce zajely irysy! Irysy! Sa na swiecie jeszcze irysy!
DeletePortrety cud-miód-cukiereczki i żeleczki! Sama słodycz.
ReplyDeleteBez żelków H. nie liczy się żadna środkowo-wyspiarska impreza urodzinowa, ja nie wiem jak rodziców kieszenie po ew. Brexicie zniosą nagły wzrost cen cennego slodycza. Normalnie wygląda to na jakąś niezwykle udaną germańską inwazję na Wyspy - czego bomby i rakiety nie załatwiły to udało się dzięki małym glutowatym miśkom, pełna ekonomiczna zależność.
Obawiam się, że cukier z buraka to już wspomnienie minionej epoki, teraz liczy się syrop z kukurydzy. U nas trzcina w kuchni króluje na pohybel amerykanckim korpo z ich glukozowo-fruktozowym ulepkiem ale na skład kupnych/ofiarowanych produktów gotowych wpływu nie mamy więc je szybko niszczymy aby śladów nie było :D
Ha! W opinii moich bylych wyspiarskich wspolpracownikow te zelki z inwazji to zupelnie nie to samo, co zelki z kontynentu, a juz zupelnie nie to samo, co takie prosto z RFN. No i ceny! One jeszcze przed Brexitem byly kosmickie w porownaniu z asortymentem lokalnego Aldi, a co dopiero po! Badzmy w kontakcie, widze nisze przemytnicza :-)
DeleteBardzo eleganckie portrety, a co najważniejsze są to portrety pełną gębą. Nie wiem dlaczego, ale przypomniała mi się Noc Żywych Trupów. Na wszelki wypadek oszczędzę życia paru miśkom haribo.
ReplyDeleteDyni musialo dla tych portretow wytworzyc sie w mozgu zupelnie nowe polaczenie nerwowe. Pierwsze proby to byly miniaturowe glowy w lewym dolnym rogu kartki i nijak nie potrafilam wytlumaczyc, ze mozna wykorzystac calutenka przestrzen. Az pewnego dnia artystka usiadla nad sztaluga i pojechala rozmachem!
Deletea ja ciągle z rozrzewnieniem wspominam moje pierwsze do RFN delegacje służbowe w wieku minionym i parę (słownie dwa, konfekcjonowane w malusich opakowaniach) Haribo na hotelowej poduszce. wiozłam cija je potem do ojczyzny obznajomić z miśkami rodzinę i znajomych.
ReplyDeleteb.
Dwa!?!
DeleteBiskwit zjadlby z opakowaniem!
Każdy, bez wyjątku, niemiecki instruktor narciarstwa miał za pazuchą worek żelków Haribo i za każdy dobry skręt wrzucał do dziecięcych gąb po zwierzęciu. My Amerykanie (a juści) próbowaliśmy z naszymi M&Msami, ale zostawiały sińce jak się nie trafiało. Żelkami gardziliśmy, ani to nie ma kręgosłupa, ani innych narządów...
ReplyDeleteM&Ms maja te zalete, ze nie roztapiaja sie na mrozie :-)))
DeleteTak, zelki to podstawowy instrument wychowawczy. Pani od baletu tez podsypuje dziewczatkom Haribo bez opamietania bezlitosnie podcinajac skrzydla przyszlym labedziom. Polowa labedzi i bez tego ma nadwage.
I och i ach, jak mi się przypomniały te rejony bycia matką dwu+latka - ten włoski strajk i demonstracje przeciwko własnym poglądom. Tak! to właśnie było moim udziałem, choć nie nazwane tak zgrabnie...
ReplyDeleteNie ukrywam, ze to mnie cieszy. Ze nie tylko ja i nie tylko u nas. Dynia byla jakims nieprawdopodobnym wyjatkiem od reguly.
DeleteAaaaaaa!!!!!
ReplyDelete...............
Ale bluzeczki śliczne - tęczowe paseczki.
.........
Kaczko a moje dzieci nie lubią haribo....
Pozdrawiam
Kachna
Kachno, znaczy maja kregoslup i charakter! Ale przy okazji ciekawe jest, jak miejsce pobytu stalego wyznacza gusta kulinarne mimo prob modyfikacji.
DeleteMatka Ryfki nie moze przebolec, z jej dzieci, tak jak ona, nie jedza oliwek jak landrynek. Ja nie moge przebolec, ze moje dzieci zapychaja sie tymi lukrecjowymi Haribo i nawet okiem nie mrugna, a konsystencja ptasiego mleczka wywoluje u nich torsje :-)
A myslalam juz ze to tylko tutaj taki ped do degeneracji uzebienia mojego potomstwa. Caly czas wszyscy patrza na mnie krzywo bo zabraniam, ale ilez w koncu tortow i ciastek mozna zagryzc czekoladka! Wystarczy informacja, ze ze mnie, typowego Sugar junkie ten kraj przerobil na zwolenniczke kielbasy na deser.
ReplyDeletePS. Woohoo, dzieki karmieniom znowu mam czas czytac! Swieto!
Loulou
Meksykanska fala! I kto mowi, ze przy trojce nie da sie odpoczac :))))
DeleteAle tez wciskaja, gdzie sie da? No i w takim razie, chyba prawdziwe czekoladki, a nie jakies tam misie z zelatyny?
"Amerykanie jak masło orzechowe, ani to masło ani orzechy" = świetne!!! :)
ReplyDeletePozdrawiam!
spodziewajka.pl