[206]

[18 Sep 2015]

(...)
A tymczasem na bardzo dalekiej Północy.
Dynia zorientowała się, że w Norwegii mówi się po norwesku i ma za złe.
Biskwit napoczął brązowego sera, przełknął i zwrócił z rozmachem do poziomu przedwczorajszego obiadu [1]. Ma za złe.
Norweski ma delirium, tiki nerwowe i zazłe, gdyż sprzątał po serze i Biskwicie.
Mówią, że pora wracać.

[1] Nie jestem zdziwiona, sama kilkakrotnie miałam ochotę tak podsumować brązowy ser, ale powstrzymywał mnie kaganiec konwenansów towarzyskich.

©kaczka
32 comments on "[206]"
  1. Uwielbiam brązowy ser! Jak już mentalnie się przełamałam, że smakuje karmelem, to nie oddam nikomu.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Biskwit, obawiam sie, moze miec ci zazle :-) Norweski nabyl kiedys taki dwukilogramowy krazek i lobbowal. Ostatecznie zjadl sam. Dwa miesiace jadl, ale sie nie zmarnowalo!

      Delete
    2. Mój mąż ma powiedzenie, że "lepiej zjeść i odchorować" (niżby się miało zmarnować).
      Dzięki niemu nabawił się wstrętu do ananasów :>

      Delete
    3. Znamy rowniez 'zaplacone, musi zjedzone' :-)
      Jadl, nieszczesnik, ananasy skrzynkami?

      Delete
    4. Lub: Lepiej niech brzuch pryśnie niż dar boży skiśnie :)

      Delete
    5. Albo jak sasiadka, z lat mej mlodosci, przynoszaca plody rolne z dzialki polozonej tuz pod fabryka farb i lakierow:
      'Zjedzcie, bo inaczej bede musiala kurom rzucic.'
      (w domysle: i jeszcze sie struja?)

      Delete
    6. U mnie w domu funkcjonowała wersja "Lepiej zjeść i potem zwrócić niż by miało się wyrzucić" ;)

      Delete
    7. A brązowy uwielbiam :) przywiozłam nawet z Islandii, bo tam też produkują!

      Delete
  2. Nie przełknęłam ni razu... Kilka podejść do brązowego kończyło się pluciem dalej niż widziałam. Etap jedzenia kredek świecowych widać zakończył się definitywnie w przedszkolu. :)

    ReplyDelete
  3. Hmmm. Pamiętam czasy kiedy nadgryzałam ufnie pachnące gumki do ścierania- były tak łudząco podobne do deficytowej gumy Donald. Brązowy ser jak kredki bambino... On z tych co leżakują przez dekady, czy też karmelizacja dokonuje się za sprawą soków trawiennych renifera?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pamietam! Sama nadgryzalam!
      W sprawie sera nie mam danych, ale kolorystycznie daloby sie podciagnac pod przewod pokarmowy jakiegos zujcy :-)
      https://gekostet.wordpress.com/tag/braunkase/
      Zuzanka zaprzeczy, ale wyglada lepiej niz smakuje. Ser. Nie Zuzanka.Ale moze dlatego, ze z serow powazam glownie tradycyjna Goude? :-)

      Delete
  4. Dochodzę do wniosku, że Skandynawowie są w stanie zjeść wszystko, nawet kiszone skarpetki.

    ReplyDelete
  5. Pomyśl, z jaką radością wrócą do domu! ;-)
    Jak docenią smak ziemniaka z duszoną marchewką!
    Podróże kształcą ;-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Sluszna uwaga.
      Zaczne od poszanowania dla marchewki :-)

      Delete
  6. pandeMonia i Alcydło macie rację, razem i każde z osobna. Kulinarnie tutaj leżą strasznie. Za dowód niech posłuży fakt, że w dość wypasionej pracowniczej kantynie jeśli lokalni się rozpływają nad smakiem, ja dopiero zaczynam dopuszczać spożycie, a mam za sobą lata żywienia się w stołówce szkolnej.

    Ale mam nadzieję, że się Dynia z Biskwitem nie zeźlą na stałe. Norwegia taka ładna. Zwłaszcza w dzisiejszy bezchmurny poranek:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja tam wybaczam Norwegii te niedostatki żywieniowe, bo Norwegia skrywa w sobie moje marzenie żywota - zorzę! Jak się ma zorzę i fiordy, to można jeść i styropian.

      Delete
    2. Dokładnie:) Tam jest tak pięknie, że żarcie przestaje być istotne (szczególnie że żywiliśmy się wyłącznie konserwami Krakus, bo na miejscowe pożywienie nie było nas zupełnie stać - chlebek - niezbyt smaczny - za 18 zł!!)

      Delete
    3. Ankiris, piekna, choc rety, jaka czasem trudna, prawdaz?

      Delete
    4. pandeMonia, masz racje! Za te fjordy tez jestem gotowa jesc i styropian. Co prawda tylko urlopowo, bo na stale to bym jednak nie chciala. Ale fjordy maja niesamowita moc. MOC!!!
      Zorza oczywiscie pewnie jeszcze wieksza, ale niestety nie widzialam.

      Delete
    5. Tak, tak. A serem to można te fiordy nakarmić. Słyszałam że z ręki jedzą... :)

      Delete
    6. Gdybyz tak dzieciny zwrocily uwage, ze byly tam fiordy :-)))

      Delete
  7. pandeMonia, ale zorza w Norwegii to jednak okolicznosciowo, w Bergen produktem stale dostepnym jest deszcz. Fiordy tez nie zawsze sie lasza do stop.

    I potwierdzam, jakosc produktow spozywczych, takich najbardziej podstawowych typu marchewka, pietruszka, kartofel, dostepnych (albo i nie, gdyz czesto po prostu nie) w sklepach w Oslo zawsze mnie nieprzyjemnie rozczarowywala (w kontekscie 'oto jestesmy w kraju o najwyzszym stopniu samozadowolenia z zycia i okolic). Za naszych czasow w Oslo byl Lidl, zawsze pelen normalnych cen, zdrowej, usmiechnietej, dorodnej marchewki, a takze uchodzcow i emigrantow. Szybko go zamkneli :-) Psul opinie anemicznemu, watlemu warzywu z luksusowych supermarketow.

    I jesli Norweski zaczal tam sam z wlasnej woli piec chleb... to musial to byc objaw nieprawdopodobnej desperacji.

    A tu http://bakerhansen.no/ullevalstadion/konditorvarer/porsjonskaker/ chodzilismy na kawe, bo na ciastka (poklikajcie w linki :-) - jakos rzadko mielismy apetyt. Po tylu latach, a asortyment bez zmian. Konserwatysci :-)
    Za to wystroj kawiarni... tak, dizajn wiele rekompensowal.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Obecnie po warzywa chodzi się do sklepów prowadzonych przez bliskowschodnich imigrantów. Tam dostępne są nawet ogórki Krakusa, czekolada Wawel (tylko 70%, ale zawsze) i herbatki "Babcia Jagoda". Dodatkowo wybór owoców i warzyw większy niż polskich hipermarketach zebranych do kupy. I można też trafić na tureckie kiszone ogórki w occie.
      Za to róźnorodność w normalnych sklepach doprowadza mnie do białej gorączki. Proszki: dwa do wyboru. Płyn do prania czarnego: jeden, co z moją alergiczną skórą okazało się niewystarczające.
      Chleb i wędliny to jeszcze większa masakra...

      A w Bergen zawsze pada. A jak nie pada to zaraz będzie.

      Delete
    2. Coś w tym jest, Kaczko. Na Islandii tez w większości fast food, jakiego bym kijem nie ruszyla (hot dogi, pizza, pies z buda zmielony i zapanierowany) funkcjonuje jako tzw. normalne jedzenie. Z warzywem jeno trochę lepiej, bo pochodzi ono z ogrzewanych gorąca wodą szklarni lub z importu, co za każdym razem jest skrupulatnie odnotowane na metce (pomidor lokalny, po skandynawsku blady vs. tomat hiszpański)

      Delete
    3. Wyparlam! Islandzka zywnosc kompletnie wyparlam. Pytam Norweskiego, cosmy tam jedli, a on pamieta jedynie caly tyl Toyoty Yaris wypelniony jakas pomaranczowa, gazowana berbelucha, ktora nabylismy w lokalnym sklepie oraz tran i wafle. Wydaje sie, zesmy karmili sie wylacznie wrazeniami.

      Delete
    4. Ankiris, trafili w Bergen na moment, ze 'jeszcze nie padalo'. Zasadniczo pogode mieli w tej Norwegii, jak z katalogu - srednio dwadziescia stopni, a deszcz zobaczyli, gdy wrocili do Badenii :-)

      Ten ograniczony wybor przyprawial mnie o ogromne rozterki, z jednej strony, wszyscy fuj! utylitarnie pachna tym samym proszkiem do prania, z drugiej - przeklinalam roznorodnosc, gdy kilka dni pozniej musialam wybierac proszek z kilkudziesieciu wystawionych w angielskim supermarkecie. Nie dogodzisz.

      O zaopatrywaniu sie 'u Turkow' wspominali znajomi, ale oni tez mieli patent na podroze z Polski z pelna zamrazarka uczciwej, slowianskiej spyzy. Slowem, pewnie wystarczylo wykazac szczatkowa obrotnosc :-)

      Delete
  8. Nie wiem, jak to jest w Norwegii, slyszalam natomiast w Niemczech polskie opinie o niejadalnosci chleba niemieckiego i o wyzszosci chleba polskiego nad innymi stworzonymi.

    Przyznam, ze nie jestem w stanie tych opinii zrozumiec. Dopiero odkad mieszkam w Niemczech mam wrazenie, ze jem prawdziwy, smaczny chleb i ze mam z czego wybierac.

    arbuz

    ReplyDelete
    Replies
    1. Serio? Rety, moze to skutkiem dlugotrwalego postu na angielskim tostowym, ale gdyzsmy juz tu osiedli to poczulam, ze zyje (piekarniczo). Uwielbiam miejscowe eksperymenty i roznorodnosc. Mamy trzy piekarnie, wiec sila rzeczy musza konkurowac. Dzis wiec na sniadanie ezoteryczny chleb z ziarnami chia :-), wczoraj bagietka czerniona atramentem z oktopusow, rowniez wczoraj trauma Biskwita, bo gonil ja gigantyczny krolik z czlowiek wewnatrz chcac poczestowac ja razowa bulka w promocji.
      Nie mam, momentow patriotycznych nad polskim wypiekiem, a z Norweskiego zaden tez koneser, ale z tym norweskim cos musialo naprawde byc nie tak, oprocz ceny :-), skoro Norweski zabral sie za pieczenie. Z drugiej strony przepis byl dla wyjatkowo leniwych, wymagal jedynie zmieszania skladnikow na noc i odpalenia piekarnika za dnia...

      Delete
    2. Mi tez trudno sobie wyobrazic, jak mozna tesknic za białą pszenną mułowatą bułą, czy takimze chlebem.

      arbuz

      Delete
  9. Ja to bym chyba żarła ten brązowy ser za takie bed and breakfast w Norwegii na kilka dni:=)

    ReplyDelete
    Replies
    1. A ja bym to umiejetnie sobie polaczyla z dieta cud! :-) Same pozytki, ubytki masy i przybytki we wrazeniach!

      Delete