[15 Sep 2015]
(...)
Korzystając z tej niezwykłej okazji, jaką oferuje tymczasowa bezdzietność, uklepałam, wygładziłam i przyprasowałam po wierzchu napędzaną przez dziateczki entropię.
Przesunęłam meble i ściany.
Ubrałam roznegliżowane lalki i inne welurowe wypchańce. (Puchatku, ty ekshibicjonisto!)
Połączyłam rozdzielone skarpety.
Zatemperowałam i ułożyłam w porządku alfabetycznym kredki.
Pod osłoną nocy, odziana w ciemny prochowiec i przeciwsłoneczne okulary, ze sztucznie doklejonym wąsem, wywiozłam, lekko licząc, kwintal dupersztyncli.
Omszałych patyczków, pordzewiałych śrubek, dziurawych pudełek, ogryzionych plejmobilowych peruczek, wnętrzności wyrwanych gołymi rękami z jaj z niespodzianką, nieprzyklejalnych kalkomanii, niepiszących flamastrów, połamanych kredek, bezcennych notatek, listów miłosnych, papierków po cukierkach, spontanicznych ilustracji do poezji i prozy, pojedynczych pantofelków Barbie (... i żadnej z was, kopciuchy, nie odnajdzie już Ken królewicz! Nanananana!), oryginalnych rogów jednorożców, wróżych skrzydeł, wielkanocnego nabiału, świątecznej jedliny, suszonej padliny, papierowego kwiecia, makiet kosmodromów, wytrychów i płazów z plasteliny.
Wywiozłam i zakopałam na rozstajnych drogach.
Wbiłam osikowe kołki, wystrzeliłam w grunt cały magazynek srebrnych kul, a spulchnioną w ten sposób ziemię obsiałam czosnkiem.
Naiwnie liczę, że nie wykopią się z grobu, jak Lisbeth Salander, i nie powrócą.
Kredkom zrobiłam zdjęcie.
Będę mu się przyglądać w nadchodzącej godzinie próby.
(...)
Dwa tygodnie temu spotkałam prusaka.
Cóż w tym dziwnego, wzruszycie ramionami, jak Prusy to i prusak.
Tyle, że ten miał czułki, sześć nóg i zażywał krioterapii w naszej lodówce.
Krew zalała mi oczy, w żyłach zabulgotała krew przodków o niezidentyfikowanej proweniencji (pasowałoby 'tatarska', ale powątpiewam; niezorientowanym przypominam, że przy każdej nadarzającej się okazji to Fińczycy, nie Tatarzy, nieodmiennie chcą mnie usynowiać).
Wbrew pozorom bywam porywcza i gwałtowna, więc zabiłam prusaka tak niestosownie, że do sekcji zwłok nie złożyłaby go w całość nawet drużyna CSI Miami.
(Błąd. Ale nie uprzedzajmy faktów.)
Powiało grozą.
Ponieważ zrywanie podłóg jest wyczerpujące, zaczęłam od szukania winnych.
Na pierwszy rzut, poszedł Norweski, znoszący do domu nieprzyzwoitą lekturę. Konkretnie ‘Metamorfozę’ Kafki. (... bo zawsze chciałem przeczytać, a ma tylko kilka stron...)
Na drugi, oni wszyscy. Norweski, Dynia, Biskwit, co uparli się, aby wpędzić mnie do grobu po śladzie gęsto sypanym okruchem. Cóż z tego, że jedzą przy stole? Jedzą, wstają i sypią.
Kopiec kaczki, która poległa z miotełką.
(Biskwit ma szczególny dar. Jakby go po jedzeniu nie przetrzeć, nie wytrzepać, nie wprawić w ruch wirowy i tak zawsze coś skryje w rękawie, mankiecie lub policzkach.)
Wiedząc, że nie wygram z materią, już praktycznie podcinałam sobie żyły, gdy na szczęście (!) kilka dni później, patrolując mieszkanie spotkałam na ścianie żałobnika. Prusaka numer dwa, który prawdopodobnie przybył na pogrzeb.
Tym razem, osobnika pochwycono i poddano serii testów mających ujawnić jego przynależność gatunkową.
Testy obejmowały świecenie prusakowi w oczy latarką (pozostawał niewzruszony), określenie tonacji kolorystycznej wdzianka z chityny (myślisz, że bardziej latte, czy cappuccino?), niezdarne próby ustalenia obecności dwóch czarnych pasków na wdzianku (trudno to uczynić, gdy wszystkie szklanki w domu są z mętnego szkła), pełzanie za prusakiem,by przekonać się, czy lata (tak jakby) oraz zrzucanie prusaka ze stołu (w tym samym celu). Ubaw po pachy (!)
Ostatecznym testem miało być zainscenizowanie prusakowi obfitego bufetu. Fałszywy prusak winien skonać z głodu przy pełnym stole.
Mimo lektury Kafki, a może właśnie przez nią, ten pomysł wydał nam się dość niehumanitarny i po sesji zdjęciowej wypuściliśmy ledwo żywego prusaka do ogródka sąsiadów.
Dziś przyszło potwierdzenie z Katedry Entomologii Stosowanej, oddział: Karaczany.
‘Pani się nie przejmuje, to dzika, bezbronna, pokojowo nastawiona, południowa odmiana wegetariańskiego, stepowego prusaka. Jesień idzie. Prusaki szukają domu.’
I pustego talerza przy wigilijnym stole?
(...)
Kredki alfabetycznie oraz Dynia notuje.
(...)
Poprosiłam, żeby z tej Północy jako suwenir przywieźli mi plecak.
Napisali, że nie mogą znaleźć, ale za to kupią mi porcelanową miskę na cukierki: ‘pamiętasz, w tym sklepie na rogu, w którym osiem lat temu razem robiliśmy zakupy’.
Pamiętam, ale chrzaniąc romantyzm chwili, zwierzę się, że niepokoi mnie wizja transportu Dyni, Biskwita i porcelanowej miski w jednej walizce.
Macierzyński pragmatyzm, jego mać.
©kaczka
(...)
Korzystając z tej niezwykłej okazji, jaką oferuje tymczasowa bezdzietność, uklepałam, wygładziłam i przyprasowałam po wierzchu napędzaną przez dziateczki entropię.
Przesunęłam meble i ściany.
Ubrałam roznegliżowane lalki i inne welurowe wypchańce. (Puchatku, ty ekshibicjonisto!)
Połączyłam rozdzielone skarpety.
Zatemperowałam i ułożyłam w porządku alfabetycznym kredki.
Pod osłoną nocy, odziana w ciemny prochowiec i przeciwsłoneczne okulary, ze sztucznie doklejonym wąsem, wywiozłam, lekko licząc, kwintal dupersztyncli.
Omszałych patyczków, pordzewiałych śrubek, dziurawych pudełek, ogryzionych plejmobilowych peruczek, wnętrzności wyrwanych gołymi rękami z jaj z niespodzianką, nieprzyklejalnych kalkomanii, niepiszących flamastrów, połamanych kredek, bezcennych notatek, listów miłosnych, papierków po cukierkach, spontanicznych ilustracji do poezji i prozy, pojedynczych pantofelków Barbie (... i żadnej z was, kopciuchy, nie odnajdzie już Ken królewicz! Nanananana!), oryginalnych rogów jednorożców, wróżych skrzydeł, wielkanocnego nabiału, świątecznej jedliny, suszonej padliny, papierowego kwiecia, makiet kosmodromów, wytrychów i płazów z plasteliny.
Wywiozłam i zakopałam na rozstajnych drogach.
Wbiłam osikowe kołki, wystrzeliłam w grunt cały magazynek srebrnych kul, a spulchnioną w ten sposób ziemię obsiałam czosnkiem.
Naiwnie liczę, że nie wykopią się z grobu, jak Lisbeth Salander, i nie powrócą.
Kredkom zrobiłam zdjęcie.
Będę mu się przyglądać w nadchodzącej godzinie próby.
(...)
Dwa tygodnie temu spotkałam prusaka.
Cóż w tym dziwnego, wzruszycie ramionami, jak Prusy to i prusak.
Tyle, że ten miał czułki, sześć nóg i zażywał krioterapii w naszej lodówce.
Krew zalała mi oczy, w żyłach zabulgotała krew przodków o niezidentyfikowanej proweniencji (pasowałoby 'tatarska', ale powątpiewam; niezorientowanym przypominam, że przy każdej nadarzającej się okazji to Fińczycy, nie Tatarzy, nieodmiennie chcą mnie usynowiać).
Wbrew pozorom bywam porywcza i gwałtowna, więc zabiłam prusaka tak niestosownie, że do sekcji zwłok nie złożyłaby go w całość nawet drużyna CSI Miami.
(Błąd. Ale nie uprzedzajmy faktów.)
Powiało grozą.
Ponieważ zrywanie podłóg jest wyczerpujące, zaczęłam od szukania winnych.
Na pierwszy rzut, poszedł Norweski, znoszący do domu nieprzyzwoitą lekturę. Konkretnie ‘Metamorfozę’ Kafki. (... bo zawsze chciałem przeczytać, a ma tylko kilka stron...)
Na drugi, oni wszyscy. Norweski, Dynia, Biskwit, co uparli się, aby wpędzić mnie do grobu po śladzie gęsto sypanym okruchem. Cóż z tego, że jedzą przy stole? Jedzą, wstają i sypią.
Kopiec kaczki, która poległa z miotełką.
(Biskwit ma szczególny dar. Jakby go po jedzeniu nie przetrzeć, nie wytrzepać, nie wprawić w ruch wirowy i tak zawsze coś skryje w rękawie, mankiecie lub policzkach.)
Wiedząc, że nie wygram z materią, już praktycznie podcinałam sobie żyły, gdy na szczęście (!) kilka dni później, patrolując mieszkanie spotkałam na ścianie żałobnika. Prusaka numer dwa, który prawdopodobnie przybył na pogrzeb.
Tym razem, osobnika pochwycono i poddano serii testów mających ujawnić jego przynależność gatunkową.
Testy obejmowały świecenie prusakowi w oczy latarką (pozostawał niewzruszony), określenie tonacji kolorystycznej wdzianka z chityny (myślisz, że bardziej latte, czy cappuccino?), niezdarne próby ustalenia obecności dwóch czarnych pasków na wdzianku (trudno to uczynić, gdy wszystkie szklanki w domu są z mętnego szkła), pełzanie za prusakiem,by przekonać się, czy lata (tak jakby) oraz zrzucanie prusaka ze stołu (w tym samym celu). Ubaw po pachy (!)
Ostatecznym testem miało być zainscenizowanie prusakowi obfitego bufetu. Fałszywy prusak winien skonać z głodu przy pełnym stole.
Mimo lektury Kafki, a może właśnie przez nią, ten pomysł wydał nam się dość niehumanitarny i po sesji zdjęciowej wypuściliśmy ledwo żywego prusaka do ogródka sąsiadów.
Dziś przyszło potwierdzenie z Katedry Entomologii Stosowanej, oddział: Karaczany.
‘Pani się nie przejmuje, to dzika, bezbronna, pokojowo nastawiona, południowa odmiana wegetariańskiego, stepowego prusaka. Jesień idzie. Prusaki szukają domu.’
I pustego talerza przy wigilijnym stole?
(...)
Kredki alfabetycznie oraz Dynia notuje.
(...)
Poprosiłam, żeby z tej Północy jako suwenir przywieźli mi plecak.
Napisali, że nie mogą znaleźć, ale za to kupią mi porcelanową miskę na cukierki: ‘pamiętasz, w tym sklepie na rogu, w którym osiem lat temu razem robiliśmy zakupy’.
Pamiętam, ale chrzaniąc romantyzm chwili, zwierzę się, że niepokoi mnie wizja transportu Dyni, Biskwita i porcelanowej miski w jednej walizce.
Macierzyński pragmatyzm, jego mać.
©kaczka
Poległam przy prusaczej krioterapii. Oplułam monitor piwem...
ReplyDeleteChoć to wcale nie jest śmieszne, bo kiedyś byłam przymuszana do (nie)pokojowego współistnienia z tymi stworzonkami i od tamtej pory mam uraz
cytrynka
Też się obśmiałam, ekstraordynaryjnie z kaczej naiwności, że zakopane duperelstwo nie wróci! :))))
DeleteNie mozna nie miec urazu. Wzdrygam sie na sama mysl o prusakach. Po pierwsze, bylby to cios prosto w splot sloneczny sprzatajacej kaczki prymuski. Po drugie, wizja eksterminacji, zrywania podlog... aaaa!
DeleteJarecka, a ty sezonowo zakopujesz, czy machnelas reka? Ekstrapolujac dane, u was powinno byc tego piec razy wiecej nizli u nas... kreci mi sie w glowie na mysl :-)
DeleteMachnęłam i teraz jak już chowam to na zawsze.
DeleteZ tego, co obserwuję u mniej dzietnych znajomych ilość zabawek jest odwrotnie proporcjonalna do liczby użytkowników. U nas można grać w kółko graniaste, raz dwa trzy baba jaga patrzy itp. Do tego nie trzeba zabawek ;)
I w szachy korespondencyjne :-)
DeleteZabawki, mozliwe. Ale plody natury? Nie przynosza do domu kijaszkow, kamykow, listkow, kwiatkow, karteczek z tfurczoscia, ulotek, naklejek, olowkow z Ikei, kapsli od butelek, bulek, gulek, srulek... razy piec?
AAAAAA! Juz probuja wracac. Wychodze ze sklepu, a tam na ziemi plastikowy Minionek chwyta mnie za but i krzyczy 'zabierz mnie, zabierz! dla dzieci mnie zabierz'.
DeleteKrzyknelam APAGE! i ucieklam ryzykujac utrate buta.
Znoszą, znoszą, niestety znoszą :( Ach, kto zabierze mi dziatki na tydzień?
DeleteWyslij do mnie. Mam puste fengszui!
DeleteWysyłam, razem z ich fengszujami
DeleteDawajze, mama Ryfki mowi, ze jestem z tytanu :-)
DeleteSzacun za połączenie skarpet... u mnie zalega ok, nie przesadzam, 30 pojedynczych dziecięcych skarpet w różnych rozmiarach. cały czas się łudzę, że w końcu odnajdę te do pary..
ReplyDeleteU mnie tez! Mam w worku okolo pietnastu sztuk skarpet, ktore szukaja bliskich. Ha! moze czesc jest u ciebie?
DeletePytanie do Czytelnikow zajmujacych sie sztuka i rekodzielem: do czego wykorzystac samotne skarpety? :-)
o, podobno coś takiego można zrobić
Deletehttps://www.pinterest.com/pin/565061084473049556/
(ale nie wiem, jak wychodzi w praktyce ;) )
Mam materialu na cala armie :-)
DeleteKalendarz adwentowy można zrobić
DeleteDam Ci na @ co można zrobić. O ile znajdę, ja jeszcze nie zakopałam.
DeleteJarecka, ale to glownie mikroskopijne skarpety sa. Elfy beda potrzebowac miniaturyzatora :-)
Deletehttp://zszywka.pl/p/sowki-ze-skarpetek-12466435.html
Deletehttp://zszywka.pl/p/maskotka-ze-skarpetki-1842769.html
Kojarzy mi się przepis na ptaszki ze skarpetek u Musierowicz w ksiązce o Bożym Narodzeniu. Pozdrawiam :)
Mozliwosci sa wielkie:
Deletehttps://www.google.com/search?q=socks+art&biw=1600&bih=741&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0CAcQ_AUoAmoVChMI4svxl_D7xwIVhXQ-Ch0_Dg6E#tbm=isch&q=socks+craft
Nie moge sie doczekac na efekty tworczosc:)))
Mam wrazenie, ze Publicznosc mnie wkreca :-)
DeleteRzucam wyzwanie artystce Wasiuczynskiej i artystce Jareckiej: http://www.demilked.com/cat-furniture-nekoashi-chair-toyo-case-japan/
DeleteWiadomo, matka sama w domu - ogarnia nieogarniete.
ReplyDeleteA plecak z finskim lisem? To ostatnio must have na Polnocy (Niemiec) ;-)
arbuz
Nie, Haglogfs Tight. (Mamy jeden egzemplarz juz od dziesieciu lat i zawsze go sobie podbieramy.)
DeleteNiezbadane sa sciezki must have. Na poludniu, obserwuje mode na kanadyjskie (?) Herschele, albo amerykanskie (?) Eastpaki. Moze to miec zwiazek ze struktura demograficzna miasta :-)
Lisy widac rzadko. Moze jeszcze przyjda do nas z Polnocy?
HAGLOFS! (literowka)
DeleteMnie tam wszystko jedno, może być FSOGLAH.
DeleteStylizujesz sie na hipsterke, a Desigual tropisz jak chart :P
DeleteWnioskuję zatem, ze to jest jakaś nazwa firmy, a nie choroba gardła?
DeleteI zaprawdę, powiadam Ci, chart służy wyłącznie do biegania! Nos u niego do bani!
DeleteNo, ale może to właśnie chciałaś rzec? :P
Kto tu nie ma Fjälräven, nie istnieje ;-) (Dlatego jeszcze mnie nie ma.)
DeleteOgolnie wszystko, co ma w nazwie i skojarzeniu "skandynawski" jest bezdyskusyjnie wlasciwe.
Norweski bylby obiektem pozadania ;-)
arbuz
Monia, scigasz jak chart i tropisz jak wyzel! To chcialam rzec. I mam dowody! :P
DeleteArbuzie, niezywkle, ta sama moda widoczna byla na ulicach Goteborga pietnascie lat temu. Chyba, ze to nie moda, a lokalny patriotyzm. W takim razie to klasyfikuje sie juz pod retro :-)
Norweski jako obiekt pozadania? Hmmm... najwieksze wziecie ma Norweski wsrod dam 60 plus :-)
Małżowi się marzy taki z lisem, ale na północy są tak dramatycznie drogie, że sobie jeszcze pomarzy (choć co przechodzę koło sklepu to sobie myślę "taki ładny, może jednak")
DeleteA co do prusaków podziwiam zapał w badaniach. Ja bym w trzy sekundy spakowała co najważniejsze i podpaliła dom wychodząc ;)
Ankiris, nie, trzeba podobno spalic wszystko, gdyz przeciez 'w tym co najwazniejsze' tez juz moga byc. Mozliwe, ze przed pozoga uratowala mnie ambicja 'PRUSAKI? U MNIE? NIE WIERZE!'. Tyle chociaz, ze lodowke wysprzatalam do podszewki. Gdyby byla na freon, to umylabym kazda czasteczke z osobna...
DeleteArbuzie, NIE UWIERZYSZ!
DeleteWyskoczylam przed chwila po bulki. Dama w kolejce do kasy wwierca sie we mnie wzrokiem. Mnie tez wydaje sie znajoma, ale nie pamietam skad. Wreszcie ona odzywa sie w te slowa: 'O chyba, znamy sie z przedszkola, prawda? To pani jest matka takich dwoch SKANDYNAWSKICH dziewczynek?'
...
...
...
(lzy radosci nadal ciekna mi po plecach!)
Ankiris, podszepne, ze na amazonie mozna spotkac lisy w promocji, 10-20 procent. Tylko, ze wybor kolorow moze byc ograniczony. Zreszta, jak tu wybrac, skoro tyle fajnych odcieni :-)
Kaczko! Skandynawskie dzieci, norweski mąż, hipotetyczny plecak z Północy - Szlezwik-Holsztajn& gen skandynawski są w Was! Teraz już tylko przeprowadzka i witajcie! Będziecie oblewani komplementami, a zachwyt nie będzie ustawał.
DeleteAle widzę, że i na Południu też to macie... i na blogu i w piekarni i wszędzie, gdzie jesteście. :-D
arbuz
PS. Ostatnio wśród wielu ważnych myśli pojawiła mi się faktycznie ta: jaki kolor/odcień lisa wybrałabym, gdybym była szalona i go kiedyś nabyła. I była to myśl dłuższa, hahah ;-)
Tak, czas spojrzec prawdzie w oczy, jestesmy uroczy jak dzieci z Bullerbyn :-)
DeleteA teraz wyznaj publicznie, arbuzie, jaki kolor wybierasz:
http://www.fjallraven.de/kanken
... ja - frost green/peach pink, ale fog tez niezgorszy :-)
Kaczko! Widzę w Tobię odwagę! :-))
DeleteMoim zaczarowanym ołówkiem, a nawet trzema, rysuję&maluję:
- Salvia Green - na co dzień
- Putty - na co dzień i na lato do pstrokatych spódnic ;-)
- Brick - na zimę
Więc gdy będziemy już duże, to sobie kupimy, hihi ;-))
arbuz
Arbuzie! To lepsze niz psychoanaliza.
DeleteTen Brick... nie jest zly. Rzeklabym, nawet bardzo nie jest zly!
(Moze moda przeminie i ceny spadna? Bo widze, ze na jednym sie nie skonczy! I zapytam Norweskiego, w jakim kolorze widzi mnie :-)
Kaczko, jedynym ratowanym byłby laptop z zawartością, dla prusaków nieatrakcyjny.
DeleteW kwestii kolorystycznej nie mam problemów nigdy: wszystkie z Blue i bez Red w nazwie:)
Ale nas najbardziej kuszą takie: http://www.fjallraven.de/rucksack-no-21-large
W kwestiach psychoanalizy z doświadczenia stwierdzam, że ten kolor to permanentny stan: "I feel blue" ;)
Kaczko, tak! Ciekawa jestem, co Norweski dla Ciebie wybralby.
DeleteTo bylaby psychoanaliza ;-)
A ja chyba moglabym jednak kazdy, bom sroka na kolory.
Gdybym mogla go uzywac na co dzien do pracy, skusilabym sie pewnie. Na co dzien sprawdza sie u mnie tylko spora aktowka Ortlieb do roweru.
Ankiris - te rowniez sa boskie :-) Chociaz ja wlasnie z niebieskim jestem na bakier (odkad mam potomka meskiego, blue nie uzywamy :-) ).
arbuz
Ps.No jestescie zupelnie Bullerbü, nawet bez plecaka z lisem I tych wszystkich innych uciazliwych akcesoriow jak welniany za duzy sweter z welny z alpaki. ;-)
Stwierdzam, że na moje niebieskie nastroje Kaczka (i komentarze pod) pomaga najszybciej:)
DeleteSwoją drogą kurcze, jeśli kiedyś będę miała syna to będzie niby ok. Ale potencjalna córka ma przekichane. Będę musiała jej jak Rachel przypinać kokardkę (niebieską, a jak!) Chociaż nasz dom i tak już ma taki poziom "zgenderowania", że niebieskie dzieci to będzie pikuś.
Też myślałam, że Kanken :), to teraz wszędzie "must have"!
DeleteKaczko, a gdzie Zen I joga I chillax ogolny ?! Odpocznij choc ciut, ciut !
ReplyDeleteRobalowa historia mi sie przypomniala : lazilo cos po naszym, nowym domu wczesnymi porankami. Skrzypialo przy tluczeniu pantoflem. Wygladalo jak karaluch.
Zakupilam wiec mnostwo fumigatorow (nie znam polskiej nazwy), I opuscilam Dom na 12 godzin.
Dalej lazilo !
Waterbugs to byly! Szukajace schronienia na zime..Przychodzily I odchodzily cyklicznie, wedlug por roku I zawsze wygladaly jak karaluchy.! A pantofel byl bronia najlepsza . Nic innego nie dzialalo.
No teraz jest juz zen, joga i chillax. Leze na podlodze w pokoju u dziateczek i odurzam sie asceza.
DeleteW miedzyczasie nastapil juz fryzjer, zaraz beda manikjury i inne.
Wrzucilam w gugla waterbugs... wyskoczylo mi rowniez GIANT waterbugs. Przed GIANT to nalezaloby chyba sie zabarykadowac! Natura jest upiorna! Ciekawe ile milionow lat ewolucji trzeba, zeby taki jeden z drugim sie zorientowal, ze ma wieksze szanse na przezycie, jesli pojawi sie na progu jako puchaty szczeniaczek.
uuu, jak wrócą niechybnie będzie dym i szperanie w rozstajach. pacz pani, a u mnie z rodziny duperel w użyciu dupersznity.
ReplyDeleteb.
Najpierw musza znalezc lozka, ktore tez przestawilam. Troche im zejdzie. Potem, licze, ze licha pamiec dlugoterminowa oraz szok pourazowy, jak i wrazenia z podrozy plus mozliwe nawet, ze tesknota za matka sprawia, ze ujdzie mi na sucho.
DeleteTen moment, kiedy w śmietniku (tfu, w grobowcu) lądują tony badziewia i dom staje się znowu do życia zdatny!!!!
ReplyDeletedo czasu przybycia progenitury;)
Tak, znajac zycie juz na wstepie przywioza pelne kieszenie i walizki 'pamiateczek'. I cale to fengszui diabli wezma :-)
DeleteA dziekuje, feng szui wezme kazda ilosc, tylko takiego do zastosowania w miejscu pracy. Bo akurat takiego potrzebuje.
DeleteTez robilam czystki pod nieobecnosc maloletniej, tak tak! :) Tylko uwazalam, co by na raz nie za duzo tych smieci wywalic, zeby sie nie zorientowala. No bo przeciez jakby sie okazalo, ze brakuje np. zwlok zyrafki z jajka niespodzianki, to bylaby tragedia nie do opisania. I nie szkodzi, ze zyrafka byla bez glowy, ogona i jednej nogi.
Zdekapitowane zyrafki to po beznogich wrozkach i lysych plejmobilach to najczesciej spotykane przypadki w izbie przyjec 'kostnicy u kaczki'. Epidemia? Powinnam byla wykonac zdjecia, ale bylyby zbyt drastyczne :-)
DeleteA dzieciom nie będzie przykro?:)
ReplyDeletekwk
Dzieci, na szczescie, maja kiepska pamiec. Oczywiscie, jest ryzyko, ze pewnego dnia o polnocy Dynia zerwie sie z lozka, wpadnie do naszej sypialni i zanoszac sie rykiem zapyta, na przyklad 'a gdzie jest sprzaczka do paska Barbie'... jednak czym byloby zycie bez odrobiny adrenaliny?
DeleteO Kaczko!
ReplyDeleteZ posta na post jesteś coraz wyżej, już nie widzę Twoich płetw znikających w niebiesiech. Fakt, że mi trochę kaloryfer przeszkadza, bo mam łańcuch za krótki...
O Moniu! Wyrwij murom zeby krat!
DeleteKaczko, nie było mnie trzy miesiące w internetach... jestem...i rozpływam się w możliwości śledzenia Twoich porządkó. Po tych 3 mies. wróciłam do Saksonii Anh. i siedzę pomiędzy pozostawionymi tu rupieciami a nowymi, nabytymi od tych co powiadają "ile te dzieci mają zabawek!!" - dziadkowie. Wyobraź sobie nowy, wielki różowy wózek dla lalek!! (Mila by się w nim zmieściła) upchnięty pomiędzy dach a walizy teraz króluje pośrodku pokoju... A śmieci drobiazgowe: Milena zaczęła chodzić i wyciąga wszystko!!! Wiesz, nie zastanawiałąm sie czy się udławi (jak przy starszakach) i radzi sobie: ogląda, próbuje, pluje!i już, nic jakoś nie połyka...
ReplyDeleteWielki, rozowy wozek! U nas wielka, plastikowa kuchnia z Lidla - wrocila jak Lassie! Raz kupila ja Dyni Hauptcioteczka, a my porzucilismy ja przed przeprowadzka w Armii Zbawienia. Hauptcioteczka pamietliwa jest. Nie mogac nam darowac, pobiegla tu na miejscu do Lidla i nabyla wersje z upgrejdem (dzwieki, frytkownica i nalepka z pieczonym kurczakiem w kolorach nadnaturalnych). Jest to niegojaca sie rana na moim fengszuju :-) W najwiekszym pokoju mamy na srodku narozna kanape. Stoi specjalnie na srodku, by pod koniec dnia wrzucic za nia wszystkie rozlazle zabawki i udawac, ze jest porzadek. To dziala, ale nie z kuchnia. Kuchnia wystaje!
DeleteAlc!
Biskwit tak samo. Ale to miecz obosieczny. Plucie przeciez mozna wykorzystywac w innych celach :-)))
Historia jak spod pióra Agathy- "Klątwa powracającej kuchenki".
ReplyDeleteKażdy czuły estetycznie sędzia by Cię uniewinnił.
Ciekawam co też Dyńka zastenografowała. Szkoda, że pójdzie do szkoły i ktoś ją przymusi do stawiania "ładnych literek".Gdyby Ci kiedyś przyszło na myśl zakopywanie na rozstajach Dyńskich artefaktów typograficznych- zakop je proszę na moich rozstajach.
Ale mi przypomniałaś plejmobilowe peruczki. U nas jakby się rozmnażały były. Wszyscy owłosieni, a obok worek peruk. Skąd?
ReplyDeleteBoję się zaglądać do lodówki. Winna!
ReplyDelete