1662

[16 Sep 2013]

(...)
Palec pod budkę kto nigdy nie utknął na imprezie ‘wpadnijcie obejrzeć zdjecia z wakacji’.
Dwieście czterdzieści zdjęć zachodu słońca na plaży, sto osiemdziesiąt cztery portrety rodzinne z gofrem, wielbłądem, piramidą lub smażoną flądrą (bez aluzji do nawyków higienicznych lub nadużywania solarium przez wybranych członków rodziny), a tu pan Rysio, nasz kaowiec, tańczy makarenę nad brzegiem basenu... a tu dziateczki zasypały tatusia wydmą w wiaderkach, a tu ratownicy z psami odkopują tatusia, a tu tatuś odjeżdża karetką na sygnale...
Każdemu się zdarzyło.
Gospodarz wyświetla na prześcieradle, gospodyni stoi w drzwiach odcinając drogę ucieczki, alkoholu zwykle zbyt mało, aby się znieczulić. ('Tak, tak, to oryginalna metaxa, sprzedawca się zaklinał, że pił z tej butelki sam Zorba,  ale rozumiesz... trzymamy na specjalną okazję.')
Ze zdziwieniem odkryłam, że istnieje jeszcze inny, równie radykalny nurt.
Nurt fotografii lakonicznej.
Prekursorem nurtu jest Hauptcioteczka.
Hauptcioteczka z Hauptwujaszkiem, jak przystało na Teutończyków w wieku emerytalnym, sporo podróżują.
Reisefieber Aldi oraz Lidl otworzyły im drzwi na świat
I ja bym sobie winszowała dostępu do tych wrót, bo kuszą one nie tylko sanatorium w Międzyzdrojach, ale i  choćby trzytygodniową, morską wyprawą na Grenlandię.
(Trzytygodniowa, rodzinna wyprawa na Grenlandię pozostaje w sferze li i jedynie marzeń. Norweski  niewyjściowo zielenieje przy pierwszej fali, a Dynia odkąd przemówiła, jeszcze nie zamilkła, wobec czego, z obawy przed zwiększonym współczynnikiem samobójstw, dla dobra społeczeństwa, nie nadaje się do przetrzymywania przez miesiąc w zamkniętych pomieszczeniach z ograniczonymi dekoracjami i tą samą publicznością.)
Za to Hauptcioteczka z Hauptwujaszkiem ochoczo korzystają.
Tak nam się przynajmniej wydaje, gdyż jest problem z materiałem dowodowym.
W Izraelu Hauptcioteczka wykonała trzy zdjęcia. Jedno wnętrza autokaru, drugie na tle niezidentyfikowanego krużganka, trzecie – sandałów, które kupiła od obnośnego sprzedawcy obuwia.
Zdjęcia z Amsterdamu przedstawiają hotelową łazienkę i dworzec kolejowy w Hamburgu.
Na przezroczach z Wiednia poznajemy rodzinę Państwa Klopke (Sehr nette Leute!) w czterdziestu sześciu odsłonach - siedzieli przy sąsiednim stoliku w jadalni.
Fotoplastikon z Turcji (zwiedzanie Stambułu) uwiecznił kelnera roznoszącego drinki i zawartość bufetu all inklusiv.
Przedwczoraj Hauptcioteczka z Hauptwujaszkiem wrócili z podróży okrętem po krajach nadbałtyckich.
Sztokholm, Tallinn,  Petersburg, Ryga. All inklusiv.
Chrzanić  Sztokholm, Tallinn, do Rygi zawsze człowiek zdąży pojechać, ale intrygował mnie ten Petersburg.
Ermitaż, Lenin, matrioszki made in China, zdjęcie na tle jaj Faberge, Panzerkreuz Potiomkin, Newski Prospekt.
Wersja oficjalna jest następująca: tuż po odbiciu od brzegu aparat fotograficzny Hauptcioteczki uderzył o dno Zatoki Botnickiej, zjadł go wieloryb, po rozpruciu wieloryba oprócz jednego, czy dwóch Jonaszy znaleziono w żołądku aparat z roztrzaskanym obiektywem. A poza tym, ojtamojtam, Hauptcioteczka i tak nie zabrała ładowarki.
(Nieśmiało zasugerowałam, że w takim Petersburgu, wystarcza chyba wyrazić głośniej zainteresowanie: ein Fotoapparat bitte, zaszeleścić banknotem z Angelą  i  w trymiga uzyskać dostęp do sprzętu, jeszcze niewykluczone ciepłego, bo należącego do kogoś z końca tej samej niemieckiej wycieczki. Niestety, nikt w tej rodzinie nie traktuje mnie poważnie.)
Ponieważ mądry Teuton po szkodzie, materiał zdjęciowy z podróży po krajach nadbałtyckich składa się z pięciu zdjęć (po jednym na kraj) wykonanych prehistorycznym telefonem komórkowym.
Jest wspólny temat: nabrzeże.
Na każdym ze zdjęć Hauptcioteczka (choć przy tej ilości pikseli równie dobrze może być też i Pacman) stoi na nabrzeżu na tle swej Queen Mary II.
Każde zdjęcie jest identyczne, rozdzielczość nie pozwala na fanaberie, i morświna z rzędem temu, kto odróżni na nich Petersburg od Sztokholmu, a oba od fototapety w biurze podróży.
- Ale kupiliście coś? Dziecku? – wypytuję, bo choć nie znoszę ciupag z inskrypcją ‘Pamiątka znad morza’ to pamiętam jak bardzo mnie jako pacholę, cieszyła matrioszka, dar z Moskwy. Poza tym, wiadomo, Hauptcioteczka kompulsywnie kupuje bibeloty. Hurtem.
- Nie.
Nabieram podejrzeń, że oni nigdzie nie wyjeżdżają.

©kaczka
35 comments on "1662"
  1. Toż to oczywiste: Ćpali i pili albo pili i ćpali: dlatego z Amsterdamu jest tylko dworze kolejowy i łazienka. Wielu ludzi skarży się, ze z podróży do naszych wschodnich przyjaciół niewiele pamięta i zdjęcia jakieś takie rozmyte. W Stambule zrobili zdjęcie dealerowi przebranemu za kelnera

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zdaje sie, ze kluczem do sekretu jest all inklusiv. Trudno najwiekszemu nawet jaju Faberge rywalizowac z karta darmowych koktajli :-)

      Delete
  2. Trochę im zazdroszczę (znaczy bardzo, bo nie byłam w nadbałtyckich, a chciałabym, tyle że dziecko moje, od kiedy zaczęło mówić... właśnie), ale trochę im zazdroszczę niekompulsywności aparatu.

    Wracam z tysiączkiem zdjęć z wakacji. I weź to człowieku sam chociaż raz obejrzyj...

    ReplyDelete
    Replies
    1. masz rację! z jednej strony super mieć zdjęcia, a z drugiej... mąż na mnie dziwnie patrzy jak mówię, żeby oglądał oczami a nie aparatem... a potem weź obrób, choćby pobieżnie, 5000 (tak, pięć tysięcy) zdjęć z dwutygodniowego wypadu. I jeszcze bądź cierpliwym towrzyszem męża, który co 2 kroki zatrzymuje się, żeby zrobić zdjęcie (czytaj: co najmniej seryjkę)

      Delete
    2. ja swojego męża obarczam sprzętem foto (3 obiektywy, statyw, akumulatory i inne szpeje), który stanowczo za bardzo obciąża me ramionka, a mój szerpa niesie, niesie gdzie mnie niesie, przystaje i cichutko popłakuje o jakieś piwo/paliwo :)i zazwyczaj dostaje to płynne złoto, za siebie i za mnie:)))

      Delete
    3. Wez tu obejrzyj... ale czasem jednak wbrew instynktowi zachowawczemu, by sie chcialo. No, bo taki Leningrad to jest jednak jakas egzotyka. Moze i skomercjalizowana, moze z marza, moze niekoniecznie zdjecie kazdego z trzech milionow dziel sztuki rozstawionych po Ermitazu, ale bogowie, cokolwiek charakterystycznego :-) Bo i ja bym chciala po nadbaltyckich, ale w tym celu Norweskiego musialabym nafutrowac aviomarinem forte, a Dynie - relanium :-)

      Delete
    4. Przyjedź! Dostosuję slajdszol do odbiorcy (umiem wybrać 50 z 500 ;))

      Delete
  3. Zdjecia zdjeciami, ale kiedy o wspomnienia zapytasz tez sie wykreca Alzheimerem czy innym Niemcem...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zdjecia dziadka z pobytu w Generalnej Gubernii poodklejali z albumow. Norweski zas utrzymuje, ze jego cykl lekcji historii w szkole skonczyl sie przed wakacjami na roku 1938, a po wakacjach zaczal w roku 1950 wojna koreanska. Swiatowa, czy koreanska, grunt, zeby bylo o jakiejs wojnie ;-)

      Delete
  4. ahahahahahah ahahahahahahhaahha ahahahahahahahah. chcesz, pokażę Ci foty z Petersburga!

    swoją drogą ja zawsze trafiam na pokazy zdjęciowe, gdzie gospodarze nawet nie przejrzeli fotek przed prezentacją. w związku z tym jest po 10 identycznych, wszystkie pionowe wyświetlają się w poziomie, a czasem zdarzy się jakaś fota nagiego małżonka w figlarnej pozie.

    nauczona tym doświadczeniem, kiedy znajomi zmusili mnie do pokazania fot z wakacji, zrobiłam porządną segregację, wybrałam tylko te ciekawe, pousuwałam 100 ujęć tego samego i taka dumna zaprezentowałam. jaka reakcja? phi, tylko tyle? niby na wakacjach byli a tylko 100 zdjęć? może hauptcioteczka też segreguje i pokazuje Wam tylko najlepsze ujęcia

    ReplyDelete
    Replies
    1. Chcem!
      I ja dostalam kiedys dostep do sieciowego albumu ze zdjeciami, gdzie gospodarze i ich znajomi wrzucili WSZYSTKO. W tym swe sekretnie skrywane sklonnosci do naturyzmu i ekshibicjonizmu. Well... niekoniecznie :-)
      Jesli hauptcioteczka wybrala najlepsze to jakie byly te gorsze? :-)

      Delete
  5. W Petersburgu dla nietutejszych funkcjonuje marża pokroju Dyniowej. Z automatu na akcent przydzielana. Jedna Merkel chyba nie załatwiłaby sprawy.

    Zastanawiam się jaki telefon żyje w mojej kieszeni? Wielkiej ciszy przed Big Bang burzą? Zdjęć nie robi, nie wyświetla smsów. Za to ma wbudowaną latarkę ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Po tym jak Dynia zamordowala moja Nokie 3310, mam taki, ktory robi zdjecia z rozdzielczoscia dwoch pikseli. Nie korzystam. Tobie zas nie jest potrzebny, bo co trzeba zawsze mozesz sportretowac :-)

      Dzis dostalismy pocztowke anonsowana jako pocztowka z Petersburga. Wyslana przedwczoraj z Niemiec przedstawia statek wycieczkowy MS Poezja oraz standardowe dane 'das essen schmeckt gut'. :-)

      Delete
  6. Załatwiłam imprezy zdjęciowo-powakacyjne tak: spotykamy się w sobotę, każdy przynosi dwie butelki wina (podaję cenę żeby badziewia nie było) i każdy po 50 edytowanych zdjęć i ani jednego więcej...poobrażali się i nie przyszli. Obejrzeliśmy nasze trzy razy!

    ReplyDelete
  7. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete
  8. 1. Mnie korci, żeby urządzić imprezę, na której pokażę 10 zdjęć.
    2. Człowiek z mej rodziny wspominając Wenecję szczegółowo opisał zakupioną pizzę, na tym koniec. To i tak lepiej niż wenecki hoddoggo czy bigmacco.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Hauptcioteczka szczegolowo cytuje liste darmowych koktajli all inklusiv. Byc i moze to byl czynnik ograniczajacy kontakt z ludnoscia tubylcza Leningradu. Ostatecznie, zaplacone musi byc wypite :-)

      Dziesiec zdjec to wyzwanie. Impreze ze zdjeciami zorganizowalismy tylko raz, po objechaniu Islandii, w zyciu nie wybralabym dziesieciu. Niniejszym przepraszam tych, ktorzy odsiedzieli swoje ogladajac zdjecia glazow, kamieni, owiec i lawy :-) Bylo wino.

      Delete
  9. No cóż, niektóre cioteczki i wujaszkowie tak mają (i to nie tylko Haupt): specyficzne widzenie świata, podejście do życia i ... pieniędzy.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Nic dodac... tylko tej matrioszki z twarza Putina szkoda :-)

      Delete
  10. Ja lubię też imprezy z cyklu "pokażemy Wam film z naszego wesela" (4h) albo "pokażemy Wam nasze dziecko". Ale to drugie wymiera, bo można na fejsie 1200 dać w albumie i już ;).

    ReplyDelete
    Replies
    1. O mamo, racja! Szczegolnie, zarejestrowane nocne godziny wesela, gdy wujaszek podszczypuje cioteczke, ilosc wypitych trunkow wyzwala w narodzie sklonnosc do uzewnetrzniania wewnetrznych monologow, a wodzirej nalega na zabawy w rozpoznawanie panny mlodej po biuscie. Aaaaaa!
      I za to lubie fejs. Kto chce obejrzy.

      Delete
  11. Kupiliśmy teściom cyfrówkę, pokazalismy jak obsługiwać.
    -Robicie zdjęcia?
    -ale czego?
    -działki, ogródka, na wycieczce byliście, mamie byś zrobił...

    -pokażcie zdjęcia
    -nie mamy, ten aparat nie działa.
    Pokazujemy, że działa i jak działa.

    Jadą na wycieczkę.
    -weźcie aparat!
    -a po co?

    (więc jak już jest co fotografować, to tylko komórką, przedpotopową, z której nie ma jak zgrac zdjęć...)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czyli to nie jakis tam poboczny nurt, ale TREND! :-)

      Delete
  12. Ja to czasem myślę, że niektórzy wyjeżdżają, ale nie tam, gdzie mieli. Bo mieli np. do Wenecji, z tym, że z przyczepą kempingową. Robią więc zdjęcia. Na kempingu. W krzakach. Krzaki wszędzie takie same. Więc może to Włochy. Pod Warszawą.

    Zważając na ten zdjęciowo - filmowy koszmar, pojechałam najgorszą matką świata przed studniówką. "Po co ci ten film? W życiu nie obejrzysz".
    Po z górką pół roku filmy obejrzano raz. Ja. Starszy śledczy Ja.

    PS Dotarła. Tęskni za Tobą.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dynia teskni. Nikt z nia z takim entuzjazmem nie grywa w gry hazardowe. A Z. niech nie teskni, wiosna zaraz, przyjada na wursty i piwo. Zawsze sie u nas znajdzie lazienka do posprzatania :-)

      O to, to. Nabrzeze tak anonimowe, ze moglo byc wszedzie. Stad podejrzenie, ze barykaduja sie w domu i nie odbieraja telefonow, a kartki pocztowe wysyla zaprzyjazniona rodzina Klopke :-)

      Delete
  13. wszystko rozumiem, naprawdę, ale żeby alkoholu brakowało na takiej imprezie!?! oburzające po prostu - u nas ogląda się zdjęcia w albumach, po staroświecku :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Bez alkoholu na takiej imprezie kompletna kleska :-)
      Szacun, ze w albumach. Znikajaca sztuka.

      Delete
    2. szacun za szacun, zazwyczaj kwitują to bzikiem pukającym po czaszce ;)

      Delete
  14. podrywał mnie na zdjęcia rodziny, a nawet jego wówczas prawie nie znałam;-) Kiedy kategorycznie odmówiłam, był zdziwiony.
    A dziś tylko ja robię zdjęcia i muszę prosić o jakiś portrecik na tle, żeby było wiadomo, że też tam byłam. Statyw se kupię!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Moze byl spokrewniony z Einsteinem i chcial cie zdjeciem zaskoczyc? Tak mnie kiedys zaskoczyla kolezanka z pracy wyjmujac albumy rodzinne. Dobrze, ze Albert i Dziadek siedzieli na pierwszej stronie. Potem bylo jeszcze ciekawiej... a chcialam uciec :-)

      Delete
  15. Piękna historyjka i jak smacznie opisana! Kaczko, owacje na stojąco!

    ReplyDelete