[5 Oct 2012]
(...)
Życie, pozorna ulga, zwykle jednak odpowiada na nurtujące nas pytania: skąd przychodzimy, dokąd idziemy, którędy wobec tego na Ostrołękę, z czego obiad, gdzie kompocik lub wreszcie, co Dynia chce pod tę choinkę [1].
Życie odpowiada, choć może lepiej, aby milczało?
- MYSZ, mama, MYSZ. - obstaje Dynia, bo jej wyobraźnią zawładnął rodent o sporym przebiegu w kolorze niebezpiecznie zbliżonym do łazienkowego dywanika.
Czego nie zaanektował gryzoń, wypełniły rumaki.
- Häst!- rozaniela się moja osobista dziecina akcentując akuratnie dwie kropki nad a.
Amazonka po weekendowym kursie skandynawskiego [2].
Ile trzeba metrów papieru w rzucik, by owinąć kucyka?
A starszą siostrę?
(...)
Konflikt dyplomatyczny miał miejsce w muzeum przy jednoosobowej drabinie z widokiem na wypchanego morsa.
Poszło o drabinę, nie o widok na eksponat.
Mały obcy, blond cherubek Josefat Svenson pragnął tej drabiny równie mocno jak Dynia.
On, bo chciał być strażakiem, Dynia – nie wyjawiła przyczyny, utrzymujmy zatem, że w odwecie za Potop szwedzki.
Muzeum w nurcie ortodoksyjnej, pruskiej szkoly zoologii, rzędy stuletnich gablot, w nich wypłowiałe, wypchane egzemplarze fauny [3] od kanarka po wieloryba.
Kurz, półmrok, formalina, naftalina, gotycka czcionka.
Zwykle w kolejności alfabetycznej. Jedynie gdzieniegdzie, jakaś powściągliwa scenografia, jakiś wyklejony z kamyków i mchu fragment niszy ekologicznej, a właściwie, raczej piramidy pokarmowej.
Bez sentymentu.
Niektóre ptaszyny udrapowane nóżkami do gory, jakby je coś zmemłało pod karmnikiem.
Z dziobu wypchanego sokoła wystaje pół wypchanej myszy.
- MYSZ, mama?! Why?
... pospiesznie odwróćmy uwagę...
Nic tedy dziwnego, jedna drabina – bastion interaktywnej anarchii w tym opanowanym przez szalonego taksodermistę statycznym, funeralnym świecie taksonów.
Dziatki dały sobie pod tę drabinę po uchu, zelżyły altruizm, splunęły na wpajane zasady, znieważyły pokojowe idee Nobla Alfreda, odczepione od drabiny zawyły zgodnie w proteście naruszając spokój wypchanych.
(Niech płowieją w pokoju!)
Chwilę potem, chrzanić drabinę! biegały w zgodzie, puss och kram, wokół gabloty z wypchaną latimerią. Chrzanić latimerię!
Obeszło się bez ingerencji ONZ.
(...)
Pocztę, pod ktorąśmy się pierwszy raz całowali, wymieniono na sklep.
Lidl.
Znamienne.
(...)
Tymczasem spadł śnieg.
O ironio zdarzeń meteo!
Tu spadł, nie tam.
[1] Gdyby ogarniała koncept Merry Christmas, być może wysuwałaby ku radości Bawarskich cioteczek sezonowe żądania z określonym statutowo terminem realizacji, aktualnie żądania są bez ideologiczno-religijnego podłoża, za to z klauzulą na cito.
[2] Żal, żal mi ściska, że nie zobaczę fizys ochronki, gdy jej Dynia policzy ett, två, fem...
[3] Dygresja.
Może są na sali ci, którzy pamiętają? Wiele lat temu będąc w podróży zatrzymaliśmy się w B&B przy duńskiej plaży. Właściciel, oprócz tego, że mówił wyłącznie po duńsku, chlubił się imponującą kolekcją zwierząt wypchanych. Prawdopodobnie wypychał wszystko, co znalazł przy autostradzie na Aalborg, a gdy tego zabrakło, sztukował kolekcję tym, co przeszło mu przez ogródek. (Możliwe, że wypychał również niewypłacalnych turystów. Możliwe, że nas ostrzegał. Naonczas byłam pewna, że Norweski rozumie dialekt, Norweski był przekonany, że skoro potakuję to wyłącznie ze zrozumienia, nie przez ogólnoludzką uprzejmość.) Spędziliśmy tam, u tego Normana Batesa, niezapomnianą noc, nakryci z głowami pościelą w różyczki i obserwowani przez setki oczu ze szklanych koralików.
Od tej pory, kultową facecyjka jest w naszym gospodarstwie domowym zaoferować repetę przy śniadaniu i uslyszeć w odpowiedzi ‘no thanks I am stuffed’[4].
[4] ... nie zawsze...
©kaczka
(...)
Życie, pozorna ulga, zwykle jednak odpowiada na nurtujące nas pytania: skąd przychodzimy, dokąd idziemy, którędy wobec tego na Ostrołękę, z czego obiad, gdzie kompocik lub wreszcie, co Dynia chce pod tę choinkę [1].
Życie odpowiada, choć może lepiej, aby milczało?
- MYSZ, mama, MYSZ. - obstaje Dynia, bo jej wyobraźnią zawładnął rodent o sporym przebiegu w kolorze niebezpiecznie zbliżonym do łazienkowego dywanika.
Czego nie zaanektował gryzoń, wypełniły rumaki.
- Häst!- rozaniela się moja osobista dziecina akcentując akuratnie dwie kropki nad a.
Amazonka po weekendowym kursie skandynawskiego [2].
Ile trzeba metrów papieru w rzucik, by owinąć kucyka?
A starszą siostrę?
(...)
Konflikt dyplomatyczny miał miejsce w muzeum przy jednoosobowej drabinie z widokiem na wypchanego morsa.
Poszło o drabinę, nie o widok na eksponat.
Mały obcy, blond cherubek Josefat Svenson pragnął tej drabiny równie mocno jak Dynia.
On, bo chciał być strażakiem, Dynia – nie wyjawiła przyczyny, utrzymujmy zatem, że w odwecie za Potop szwedzki.
Muzeum w nurcie ortodoksyjnej, pruskiej szkoly zoologii, rzędy stuletnich gablot, w nich wypłowiałe, wypchane egzemplarze fauny [3] od kanarka po wieloryba.
Kurz, półmrok, formalina, naftalina, gotycka czcionka.
Zwykle w kolejności alfabetycznej. Jedynie gdzieniegdzie, jakaś powściągliwa scenografia, jakiś wyklejony z kamyków i mchu fragment niszy ekologicznej, a właściwie, raczej piramidy pokarmowej.
Bez sentymentu.
Niektóre ptaszyny udrapowane nóżkami do gory, jakby je coś zmemłało pod karmnikiem.
Z dziobu wypchanego sokoła wystaje pół wypchanej myszy.
- MYSZ, mama?! Why?
... pospiesznie odwróćmy uwagę...
Nic tedy dziwnego, jedna drabina – bastion interaktywnej anarchii w tym opanowanym przez szalonego taksodermistę statycznym, funeralnym świecie taksonów.
Dziatki dały sobie pod tę drabinę po uchu, zelżyły altruizm, splunęły na wpajane zasady, znieważyły pokojowe idee Nobla Alfreda, odczepione od drabiny zawyły zgodnie w proteście naruszając spokój wypchanych.
(Niech płowieją w pokoju!)
Chwilę potem, chrzanić drabinę! biegały w zgodzie, puss och kram, wokół gabloty z wypchaną latimerią. Chrzanić latimerię!
Obeszło się bez ingerencji ONZ.
(...)
Pocztę, pod ktorąśmy się pierwszy raz całowali, wymieniono na sklep.
Lidl.
Znamienne.
(...)
Tymczasem spadł śnieg.
O ironio zdarzeń meteo!
Tu spadł, nie tam.
[1] Gdyby ogarniała koncept Merry Christmas, być może wysuwałaby ku radości Bawarskich cioteczek sezonowe żądania z określonym statutowo terminem realizacji, aktualnie żądania są bez ideologiczno-religijnego podłoża, za to z klauzulą na cito.
[2] Żal, żal mi ściska, że nie zobaczę fizys ochronki, gdy jej Dynia policzy ett, två, fem...
[3] Dygresja.
Może są na sali ci, którzy pamiętają? Wiele lat temu będąc w podróży zatrzymaliśmy się w B&B przy duńskiej plaży. Właściciel, oprócz tego, że mówił wyłącznie po duńsku, chlubił się imponującą kolekcją zwierząt wypchanych. Prawdopodobnie wypychał wszystko, co znalazł przy autostradzie na Aalborg, a gdy tego zabrakło, sztukował kolekcję tym, co przeszło mu przez ogródek. (Możliwe, że wypychał również niewypłacalnych turystów. Możliwe, że nas ostrzegał. Naonczas byłam pewna, że Norweski rozumie dialekt, Norweski był przekonany, że skoro potakuję to wyłącznie ze zrozumienia, nie przez ogólnoludzką uprzejmość.) Spędziliśmy tam, u tego Normana Batesa, niezapomnianą noc, nakryci z głowami pościelą w różyczki i obserwowani przez setki oczu ze szklanych koralików.
Od tej pory, kultową facecyjka jest w naszym gospodarstwie domowym zaoferować repetę przy śniadaniu i uslyszeć w odpowiedzi ‘no thanks I am stuffed’[4].
[4] ... nie zawsze...
©kaczka
Pisałam już dziś, że Cię ubóstwiam? :D
ReplyDelete:-))) Dzis, jutro, wczoraj, zaraz mi sie ego rozpeknie :-)
DeleteU nas na podworku ta gre do skakania nazywalo sie gra "w chlopka". Bo mial taka glowe i rece...
ReplyDeleteZa nic nie pamietam, czy byl to 'chlopek', czy po prostu 'klasy' :-)
Deleteu nas ten chłopek miał jeszcze rozpołowioną głowę i dodatkowe pola na rękach - w sumie 11 :) wiki galicjanka
DeleteMial!
DeleteNad Baltykiem tez mial.:-)
Popieram w zachwytach WiewOOrę :-)) Opis konfliktu międzynarodowego zakńczonego bez ingerencji ONZ boski w swojej zwięzłości oraz dowcipie. I, Kaczko, wcale nie przesadzasz z tą upiornością wypchanych zwierząt.
ReplyDeleteNie przesadzam, a wrecz oswajam. Wypchany borsuk do spolki z jelonkiem w kacie sypialni... jak z horroru.
Delete:*
"bastion interaktywnej anarchii w tym opanowanym przez szalonego taksodermistę statycznym, funeralnym świecie taksonów".... Kaczko, popadam w kompleksy.....
ReplyDeletePojechalam po bandzie ;-)
DeleteTaaak, Lidl jest wszędzie, a w Lidlu jest wszystko...
ReplyDeleteOstatnio nawet Chanel :)))
Chanel?! W Lidlu!
DeleteO tempora, o mores! :-)
PS Numer piec i pol?
Konflikt międzynarodowy z wypchaną zwierzyną w tle... przypomina mi się słynne spotkanie Obama - Komorowski ;)).
ReplyDeleteTo z bigosem? :-)
DeleteTo z polowaniem i pilnowaniem kobiet :D
DeleteUaktualnilam wiedze na temat konfliktow miedzynarodowych. :-)
DeleteMoją knajpę od pierwszej randki zamienili na Żabkę, ciężko to przeżyłam.
ReplyDeleteNo i gdzie pytam, gdzie, ludzie maja sie calowac? W mrozonkach?
DeleteWycieczka do Szwecji! Jak ostkaka to tylko z bitą śmietaną i dżemem i na ciepło! Co to za muzeum jeśli można zapytac? Tam nas jeszcze nie było w każdym razie.
ReplyDeleteUbóstwiamy Was i Dynie i wyczekujemy z napięciem każdego nowego posta!
Sladem tesknot :-) Ostkaka... troche nam zajelo oswojenie wypieku. Rzeczywiscie wymaga tuningu :-)
DeleteMuzeum tu: http://www.gnm.se/Kultur_Default.aspx?id=41708
Zywe zwierzeta w Slottsskogen o wiele ciekawsze niz wypchany walen (wypchali walenia!), ale coz zrobic, gdy na zewnatrz zmrok i pada. Warto do Gbg latem.
Z biezacych - interesujaca wystawa o pasozytach, lacznie ze stopa z dracunculusem, problem w tym, ze Dynia wszystko empirycznie, wiec nie mialam czasu zapoznac sie z trescia :-)
(od komplementow krasniejemy tu sobie w kaciku)
Nie wiem, jakie części Szwecji zwiedziliście. Jak nie byliście to koniecznie potrzebujecie odwiedzić www.alv.se Dynia sie rozpryśnie na kawałki od nadmiaru różnorakich rozrywek. Jak już byliście to też jest po co jeszcze raz przyjechać, bo wybudował się dwa lata temu Mattisborgen a w przyszłym roku otwarcie Katthult nowego.
DeleteW Göteborg jeszcze nas nie było, ale pewno zabędziemy w takim razie latem.
Nie bylismy! Nie mielismy pojecia! Bedziemy. Koniecznie! Obowiazkowo!
DeleteDynia jest powoli indoktrynowana proza Astrid :-)
Dorzucam http://www.muumimaailma.fi/se/hem
A w Goteborgu polecamy dodatkowo - http://www.universeum.se/ i http://liseberg.se/sv/hem/
A najbardziej - wyspy! Te, na ktore wodnym tramwajem... ech!
Mamy karte roczna do Swiata Astrid Lindgren wiec jakbyscie byli w poblizu to dajcie koniecznie znac, to wybierzemy sie razem! Noclegu niestety na razie nie mozemy zapewnic, mamy tylko male ale przytulne wynajmowane mieszkanko.
DeleteSlyszelismy o Swiecie Muminkowym i pewnie sie wybierzemy w lecie za rok lub dwa. Byliscie?
Dzieki za tipsy z Göteborg! Na pewno sprawdzimy! Kolo nas tez skärgård piekny i tramwajami/taksowkami/promami dostac sie mozna. Na Gotland nas jeszcze nie zagnalo ale za to na Öland mozna cale lato spedzic!
Dziekujemy! Muminkowo jeszcze nie. Planowalismy w 2013, ale Astrid! - wodzisz na pokuszenie! :-)
DeleteI co zrobic, co zrobic, co wybrac, jak zyc?!
Wybierzcie Astrid. Bilet dwudniowy, a jeden dzien ciezko zdazyc jak sie zwiedza pierwszy raz. Sa bilety rodzinne. :)
Deletemoje niegdyś randkowe kino zostanie wkrótce Biedronką, także niech żyje handel detaliczny!
ReplyDeleteależ Wy się wozicie!
Bo wozic sie z Dynia jest bosko, choc zahacza czasem o masochizm :-)
DeleteDynia nasiaka doswiadczeniami jak gabka.
Przetrawia, przyswaja, zaskakuje, wzrusza.
Warto, och, jak bardzo warto!
Biedronka? Gdzie sie calowac, gdzie!?
Zdradz Kaczko tytul muzeum, moze go sobie zacytuje w wiekopomnym. W koncu param sie odkurzaniem ;)
ReplyDeleteLubiem to na koszulce Dyni ;)
Voila: http://www.gnm.se/Kultur_Default.aspx?id=41708
DeleteDyskutowalismy na ten temat dlugo. Czy lepsza tradycja, czy przesyt srodkow przekazu?
Czyli Naturhistoriska kontra http://klimahaus-bremerhaven.de/
Zobaczymy, jaka bedzie opinia Dyni? :-)
Dynia, dostala w spadku dziesiec kilo garderoby ozdabianej szwedzkimi bohaterami narodowymi. Zazdroszcze.
Witam w moim świecie! Hmm...lepiej nie przeginać w żadną stronę, nawet w ilości kurzu. Z badawczego punktu widzenia (że się wymądrzę) nie możesz powyższych porównywać, bo jedno jest muzeum a drugie science centre (po niemiecku ostatnio w hip-slangu: Erlebniswelt), a to jak porównywać ermm.... bakterie z zarazkami? Mianownik mają różny.
DeleteI dlatego nastaje, zebys podzielila sie wiedza wystawienno/muzealna na blogu :-) Dosc kaczej ignorancji!
DeleteZastanawiam się nad tą propozycją. Obawiam się jednak nadprodukcji kurzu.
DeleteKurzu!?
DeletePrzeciez to arcyciekawostne!
drogę na Ostrołękę to ja Ci wskażę ZAWSZE! (wpis w rubryce: 'miejsce urodzenia' zobowiązuje)
ReplyDelete****
a mnie kiedyś miły mój, w ramach prezentu urodzinowego, (w ramach pocieszania, bo jakoś dziwnie ciężko mi było ze świadomościa wejścia w lata 30+) zabrał do takiego muzeum (dziesiątki tysięcy nadziewanego truchła z plastikowymi koralikami ócz) - wyjątkowo trumatyzujący prezent to był, wyjątkowo... a miły zdziwiony: "no przecież ty lubisz i zwierzęta i porządek"
(mam dziwne wrażenie, że już tu kiedyś o tym pisałam...)
Prezent: bomba ;) zwłaszcza z takim uzasadnieniem.
DeleteW Ostrolece spedzilam swe pierwsze samodzielne wakacje bedac mikrym dziecieciem. Pamietam aromat celulozy :-)
DeletePrezent cudny. Mysli Norweskiego ida podobnym tropem. Lubisz prasowac? Kup sobie zelazko! :-)