(...)
Podróże, drogi pamiętniczku, kształcą, ale to kosztowna nauka...

(...)
Wbiegła do samolotu z miną oblatywacza eksperta, wybrała miejsce (gdyż tanie linie bez trufli i bez szampana w wiaderku z lodem! wzdech!), wspięła się na siedzenie, zzuła obuwie i samodzielnie zapięła pas.
(Ma habilitację z klamr, klamerek i zamków błyskawicznych.)
Nie przełknęła gładko despektu, iż wedle prawa przynajmniej na czas startu i lądowania musi być przytwierdzona do mojego korpusu pomarańczowym paskiem dla infantów.
To nie uszy, to nie zmiana ciśnienia, to nie fizyczne udręki!’ – próbowałam tłumaczyć przekrzykując czerwonego z furii, wierzgającego dostępnymi kończynami wyjca. – ‘To naruszona godność osobista.
W akcie zemsty Dynia usnęła podczas lądowania.
Samolot osiadł, koła dotknęły tarmaku, Dynia ostentacyjnie ziewnęła i urwała się jawie.
Adorable!’ – powiedział mężczyzna, który dzielił z nami trzypak siedzenia.
Jak mniemam miał na myśli stan uśpienia, nie zaś szarm mego dziecka.
Dwanaście bezwładnych kilogramów Dyni zataszczyłam, klnąc szpetnie, z samolotu na drugi koniec lotniska, do najbardziej oddalonego punktu odbioru bagażu, gdzie metodycznie wypluwało wózki i gdzie odkryłam, że wózka Dyni nie da się odbudować z ciałem błogo pochrapującym w obu ramionach.
Śpiąca Dynia porzucona na podłodze prezentowała się nad wyraz malowniczo.

(...)
Peppa ma kolejny przyczynek do nerwicy.
Dynia odmówiła współpracy ze służbami bezpieczeństwa. Nie pozwoliła prześwietlić Peppy.
Skutkiem takiej anarchii Peppie bardzo brutalnie obmacano bekon.
Dynia zalała się łzami nad krzywdą i niedolą, acz sekundę później pizgnęła Peppą o podłogę, bo dostrzegła ladę chłodniczą wypchaną kanapkami.
Była piąta rano.
O piątej dwadzieścia wywabiłam Dynię nawołującą jak muezin do modlitwy do Coronation Chicken on Malted Bread wskazując, jak mi się wydawało przebiegle, na sklep z książkami.
Nie przewidziałam, że sklep miał na składzie całą rodzinę Peppy w ilości konkurującej z chińską armią z terakoty.
Nie przewidziałam również, że słowa: myślę, że możesz adoptować Dżordża, Dynia rozciągnie na jego osiemset trzydzieści dwa klony i kilku kuzynów w linii męskiej.


(...)
Powiedziała ‘kaczka’.
Najpierw na widok drobiu w telewizorze, potem pokazując palcem w niebo na nisko przelatujące gęsi, a wreszcie inwentaryzując gatunki zwierząt odmalowane na plecaku.
Fascynujące, bo nie uczyłam jej zoologii.
Kaczka’ nadawana jest w eter głosem chrapliwym i nadwyrężonym z wysiłku.
Nie wiem, czy to z chronicznej infekcji, czy z krtani szlifowanej akcentem hrabstwa.
Z teutońskiego Dynia natomiast nieustannie odtwarza ‘Heiss! Heiss! Heiss!
Nieco profilaktycznie, bo heiss! bywa nawet mleko prosto z lodówki.
Norwescy niechybnie karmią ją rozżarzonymi węglami.


(...)
A skoro karmią.
Trudno słowami opisać to, co Dynia pochłonęła w ubiegłym tygodniu.
Wursty, bratwursty, currywursty. Po pięć w każdej garści.
Zapijane gorącą czekoladą.
Na czekoladzie śmietana.
Do śmietany lukrecjowe cukierki i sałatka z fasoli.
Leberwurst?
A jakże.
Metka? Tylko kawałeczek.
Obiegła sklep raz, zatańczyła pod ladą chłodniczą, nasypali jej w sukienkę parówek.
W dziale pieczywa dorzucili kilka bułek rozmiarów talerza.
Również gratis.
Z lodziarni przyniosła po waflu w każdym ręku.
W waflu odrobina lodów na spróbowanie, bo ta piccolina sehr suesse.
Odrobiną na spróbowanie obdzieliłam cztery dorosłe osoby.
Kotlet, szparagi, smażone kartofle, paella, śledź Bismarck pod drożdżówkę z kruszonką.
Z gwinta pół litra Apfelschorle. Z gwinta, bo Dynia ostentacyjnie nie pija już z naczyń dla infantów.
Suszone jabłka, suszone gruszki, rodzynki, ser o smaku sernika, deser w łaty, salmiak z podłogi, w jednym ręku camembert, w drugim kabanos.
Przy drewnianej kuchni w Ikei nasmażyła wyimaginowanych jaj, nawarzyła wyimaginowanej zupy, rozstawiła porcelanową zastawę i wydała rozkaz: esse!
Nawet wyimaginowaną kawę rozlała w filiżanki chochlą prosto z garnka.
Gdyśmy już nakarmili naszą imaginację sadzonymi i eintopfem zebrała talerze i pozmywała w wyimaginowanej wodzie.
Stół przetarła.
Dla siebie zażądała realnego placka i makaronu.
I batonika.
I słonego precla.
I wędzonego węgorza.
I frytek.
I popiła surowym mlekiem.
Pokrzykując 'Prost!'.


(...)



©kaczka
11 comments on " "
  1. Koaczko, czy masz pojęcie , ile śmiechu wnosisz w smutny,szary poranek?! Zrób z tego książkę, albo co, żeby się nie zmarnowało :-))

    ReplyDelete
  2. jestem za! dla mnie Twoje wpisy jak miod na wszystkie smutki...
    za kazdym razem osikuje swoj fotel ze smiechu
    wiecej wiecej!!!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dzięki za wsparcie. Trzeba Kaczce do rozumu przemówić, żeby nie nazywała się "borsukiem", tylko należycie doceniła swój talent.

      Delete
  3. Welcome back! Milo Was widziec. Incydent z Pepa zwalil mnie z nog. Czy wzieli ja na kontrole osobista?

    ReplyDelete
  4. Nie ma takiej drugiej Dyni! Nie ma takiego drugiego bloga!

    ReplyDelete
  5. udało mi się przeczekać przerwę techniczną bez rymowanek:-)
    menu zostało odczytane całej rodzinie kiwającej się nade mną przy komputerze, przy akompaniamencie kwików i porykiwań. Lecimy na kolację.

    Google coraz bezczelniej domaga się numeru telefonu. I zmienia zasady prywatności. I ma nas wszystkich w garści. Znowu kiepski wybór Kaczko!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Spieszcie sie, bo Dynia krazy :-)
      Przyjdzie mi chyba do onetu, za Danuta :-)

      Delete
  6. Drodzy Goscie! kaczka krasnieje od tylu milych slow, ma czerwone pyzy i jest jej bardzo, bardzo przyjemnie.
    Wszelako, sadzac po statystykach najwieksza ilosc czytelnikow zwabia kaczce fraza: karmelizowana marchewka.
    Moze to znak, ze powinnam napisac ksiazke kucharska?
    :-)

    ReplyDelete