[16 Nov 2015]
(...)
Wieczorna procesja z latarenkami była tradycyjnie nielegalna.
Tradycyjnie, albowiem od lat, z niewiadomych już dla nikogo powodów, Ratusz nie wyraża na nią zgody.
Wszechmogąca Dyrekcja, jak co roku, wzięła to na własne sumienie i popędziła nas przez krzaki, dzikie pola, ogródki działkowe, jakąś tundrę, dżunglę, plac zabaw, wysypisko śmieci i ten fragment dzielnicy, aspirujący do miana lokalnego Bronxu.
Biskwit był zdegustowany, bo podrzucało, gdy wózkiem taranowaliśmy krety.
Ja martwiłam się, że prędzej czy później wdepniemy w końskie guano, bo koń, którego najęła Dyrekcja do czołówki peletonu, miał bardzo wydajną przemianę materii.
Zatem na czele koń – fabryka guana, za nim setka osób z latarenkami, a do tego każda naszpani z gitarą, stymulująca swoją grupę podopiecznych do śpiewów chóralnych (byle nie za głośno, bo wiadomo, konspiracja!). A podopieczni wciąż pijani drożdżowym ciastem, wolnością i świeżym powietrzem.
Perfekcyjny kamuflaż do gry w podchody z policją.
Pożądany wizerunek był taki, by sprawiać wrażenie, że przypadkiem sto osób wyszło wyrzucić śmieci, a przy okazji zaorać zagon koniem. Na wypadek, gdyby pojawiła się policja należało zapewne udawać, że się nie znamy, albo ukryć w rowie.
Błąkaliśmy się po tej okolicy jak naród wybrany po pustyni i gdy wreszcie Dyrekcja zaspokoiła swoją żądzę przygody, pozwoliła nam skręcić do stajni. Możliwe zresztą, że koń sam znalazł drogę i zapragnął coś przekąsić.
Warto podkreślić, że obłożywszy stajenkę lampionami z dyń i zagnawszy do niej kobyłę z atrapą świętego Marcina, Dyrekcja dokonała fuzji przynajmniej trzech świąt, w tym dwóch chrześcijańskich.
Wewnątrz stajenki Szwabskie Kluseczki wystawiły balet hagiograficzny. Ponieważ większość nadal była pod wpływem (czegoś lub kogoś), choreografia się zdesynchronizowała, a kurdupel wcielony w rolę świętego zapomniał roli i tym samym, zmienił całkowicie bieg historii.
Dyrekcja przemawiała długo i kwieciście, ale nikt nie słyszał o czym mówi, gdyż mikrofon nie działał.
Tak mi się przynajmniej zdawało i już miałam, wyciągnąć uniwersalny wniosek , że uszkodzony sprzęt nagłaśniający to specyfika tutejszych placówek przedszkolnych, gdy tymczasem do mikrofonu przystąpił referent religijny, włączył go, udzielił wszystkim większościom i mniejszościom głośnego i wyraźnego religijnego błogosławieństwa, a następnie z powrotem oddał mikrofon Dyrekcji.
Dyrekcja, nie wyciągnęła z tego doświadczenia żadnych oczywistych wniosków i przez następny kwadrans znów opowiadała nam o czymś przekonana, że czytamy z ruchu warg.
(A może uznała, że skoro większość z nas to emigranci, osiedleńcy, uchodźcy i turyści, to i tak nie ma znaczenia, co powie.)
Wreszcie, gdy chaos zaczął zagrażać stajence, dano sygnał do plądrowania bufetu. Trochę się zaniepokoiłam widząc, że naszpanie wnoszą nowe porcje jeszcze większych Golemów z ciasta. Ale po spróbowaniu wyszło na to, że nie dolega im nadmiar alkoholu, a jedynie ogólna starość i nieświeżość. Może były to bułki kupione rok temu na wielkiej wyprzedaży, a może ktoś pomylił worki i zabrał suchy chleb koniom?
Natomiast, po raz pierwszy Norweski wykorzystał przywileje wynikające z przynależności do Rady Rodziców, a niedostępne innym śmiertelnikom. Pozyskał pół kubka grzanego wina, nawet wtedy, gdy kartka na bufecie głosiła ‘Wyprzedane’.
Z grzanym winem suchy Golem dał się jakoś przełknąć.
(...)
Golem bezalkoholowy.
(...)
The Frame, Frida Kahlo.
Dokumentacja procesu twórczego.
(Tak, sugerowałam Dyni, że oczy ma Frida bardziej jak migdały niż piłki golfowe.)
©kaczka
(...)
Wieczorna procesja z latarenkami była tradycyjnie nielegalna.
Tradycyjnie, albowiem od lat, z niewiadomych już dla nikogo powodów, Ratusz nie wyraża na nią zgody.
Wszechmogąca Dyrekcja, jak co roku, wzięła to na własne sumienie i popędziła nas przez krzaki, dzikie pola, ogródki działkowe, jakąś tundrę, dżunglę, plac zabaw, wysypisko śmieci i ten fragment dzielnicy, aspirujący do miana lokalnego Bronxu.
Biskwit był zdegustowany, bo podrzucało, gdy wózkiem taranowaliśmy krety.
Ja martwiłam się, że prędzej czy później wdepniemy w końskie guano, bo koń, którego najęła Dyrekcja do czołówki peletonu, miał bardzo wydajną przemianę materii.
Zatem na czele koń – fabryka guana, za nim setka osób z latarenkami, a do tego każda naszpani z gitarą, stymulująca swoją grupę podopiecznych do śpiewów chóralnych (byle nie za głośno, bo wiadomo, konspiracja!). A podopieczni wciąż pijani drożdżowym ciastem, wolnością i świeżym powietrzem.
Perfekcyjny kamuflaż do gry w podchody z policją.
Pożądany wizerunek był taki, by sprawiać wrażenie, że przypadkiem sto osób wyszło wyrzucić śmieci, a przy okazji zaorać zagon koniem. Na wypadek, gdyby pojawiła się policja należało zapewne udawać, że się nie znamy, albo ukryć w rowie.
Błąkaliśmy się po tej okolicy jak naród wybrany po pustyni i gdy wreszcie Dyrekcja zaspokoiła swoją żądzę przygody, pozwoliła nam skręcić do stajni. Możliwe zresztą, że koń sam znalazł drogę i zapragnął coś przekąsić.
Warto podkreślić, że obłożywszy stajenkę lampionami z dyń i zagnawszy do niej kobyłę z atrapą świętego Marcina, Dyrekcja dokonała fuzji przynajmniej trzech świąt, w tym dwóch chrześcijańskich.
Wewnątrz stajenki Szwabskie Kluseczki wystawiły balet hagiograficzny. Ponieważ większość nadal była pod wpływem (czegoś lub kogoś), choreografia się zdesynchronizowała, a kurdupel wcielony w rolę świętego zapomniał roli i tym samym, zmienił całkowicie bieg historii.
Dyrekcja przemawiała długo i kwieciście, ale nikt nie słyszał o czym mówi, gdyż mikrofon nie działał.
Tak mi się przynajmniej zdawało i już miałam, wyciągnąć uniwersalny wniosek , że uszkodzony sprzęt nagłaśniający to specyfika tutejszych placówek przedszkolnych, gdy tymczasem do mikrofonu przystąpił referent religijny, włączył go, udzielił wszystkim większościom i mniejszościom głośnego i wyraźnego religijnego błogosławieństwa, a następnie z powrotem oddał mikrofon Dyrekcji.
Dyrekcja, nie wyciągnęła z tego doświadczenia żadnych oczywistych wniosków i przez następny kwadrans znów opowiadała nam o czymś przekonana, że czytamy z ruchu warg.
(A może uznała, że skoro większość z nas to emigranci, osiedleńcy, uchodźcy i turyści, to i tak nie ma znaczenia, co powie.)
Wreszcie, gdy chaos zaczął zagrażać stajence, dano sygnał do plądrowania bufetu. Trochę się zaniepokoiłam widząc, że naszpanie wnoszą nowe porcje jeszcze większych Golemów z ciasta. Ale po spróbowaniu wyszło na to, że nie dolega im nadmiar alkoholu, a jedynie ogólna starość i nieświeżość. Może były to bułki kupione rok temu na wielkiej wyprzedaży, a może ktoś pomylił worki i zabrał suchy chleb koniom?
Natomiast, po raz pierwszy Norweski wykorzystał przywileje wynikające z przynależności do Rady Rodziców, a niedostępne innym śmiertelnikom. Pozyskał pół kubka grzanego wina, nawet wtedy, gdy kartka na bufecie głosiła ‘Wyprzedane’.
Z grzanym winem suchy Golem dał się jakoś przełknąć.
(...)
Golem bezalkoholowy.
(...)
The Frame, Frida Kahlo.
Dokumentacja procesu twórczego.
(Tak, sugerowałam Dyni, że oczy ma Frida bardziej jak migdały niż piłki golfowe.)
©kaczka
moze wlasnie z powodu tempankonskiej przemiany materii pochód ulicami jest zakazany? :)
ReplyDeletea Frida cudna!!!
Przyznaje, sama pieknoscia Fridy nie moge sie nasycic!
DeleteTe calusne usta! Ta brew!
A z koniem faktycznie... tyle, ze myslalam, ze koniom mozna zamontowac pod ogonem jakis odbiornik na nawoz :-)
Twoja corka ma talent malarski z zacieciem satyrycznym :) To drugie po mamusi chyba ;) Frida Kahlo jest genialna. :)
ReplyDeleteJesli po mamusi to wylacznie zaciecie :-)
DeleteKto by zwracał uwagę na oczy, gdy brew tak wiernie oddana!
ReplyDeleteKłaniam się w pas Artystce :))
Brew rzuca sie w oczy, prawdaz?
DeleteNormalnie podobna jest!!:)
ReplyDeletekwk
A wcale sie nie zapowiadalo. I juz zawiesilam sie nad ukonczonym dzielem, zeby jakos tak konstruktywnie skrytykowac, ale okazalo sie, ze Dynia konsekwentnie zrealizowala swoja wizje. Jest podobienstwo! :-)))
DeleteDlaczego ja wiecznie nie pamiętam o tym, by nie czytać Twych postów, Kaczko, w pracy dla wytchnienia? Toż prycham ze śmiechu raz za razem, wizualizując sobie dziateczki gromadnie wyrzucające śmieci i jednocześnie orzącego teren konia ;).
ReplyDeleteNa zdrowie! Smiech to wszak zdrowie! :-)))
DeleteFrida podziwia pochod latarenkowy, to i oczy ma szeroko otwarte...
ReplyDeleteZ nieznaczna domieszka przestrachu ;-)
Deleteno Frida jak żywa ))) Kaczko masz w domu artystkę ))
ReplyDeletepozdrawiam Teatralna
Artystke dramatyczna :-)
DeleteMasz artystkę, no i do tego genialny pomysł kształcenia jej na mistrzowskich przykładach. I jakąś wielką siłę perswazji nie tylko na blogu, skoro dziecię łyka (czy bez buntu?) klasyków malarstwa. Ukłony niskie!
ReplyDeleteAlbo ja mam sile perswazji, albo Dynia taka spolegliwa :-) Sa sezony. Czasem sama sie wyrywa, czasem odmawia. Kiedys na propozycje (przysiegam, lagodna i zachecajaca) Dynia zaplakala 'inne dzieci ogladaja telewizje, a ja musze malowac!!!' (Sprawa dla Rzecznika Praw Dziecka :-), co nie prrzeszkodzilo jej po dziesieciu minutach ogladania kreskowki, wylaczyc telewizora i popelnic spontanicznego tryptyku ze swietym Marcinem :-))) zakladam wiec, ze moze nawet to lubi. W kazdym razie kredki i farby zawsze leza pod reka. A sama Dynia juz nie jest taka pewna, czy chce byc tylko kierowca autobusu, czy moze rowniez malarzem :-)
Delete'inne dzieci ogladaja telewizje, a ja musze malowac!!!' - piękne zdanie do biografii/autobiografii Dyni, znanej artystki ;)
DeleteDynia na pierwsza kopistke Kahlo!
ReplyDeleteU nas po pochodzie byly precle i Kinderpunsch, ktory sporzadzono najprawdopodobniej w proporcji litr wody na kilo cukru. Dziecie moje po wypiciu lyka, splunelo i zazadalo wody.
arbuz
U nas tez przeslodzono napoje dzieciece! Ale precel lepszy niz suchy chleb!
DeleteFrida jak żywa!!! A opowieść cudna, do spłakania się jak zawsze.
ReplyDeleteAch! :*
Deleteale macie świetne przedszkole!
ReplyDelete(w naszym NASZPANIE potrafią się szarpnąć tylko na "duszki" helołinowe, czyli pingongi obwiązane białą serwetką, wyszabrowaną z kuchni przedszkolnej)
DeleteSa rzeczy, ktore irytuja mnie w przedszkolu, ale nie mozna im odmowic, przynajmniej sa tematy na bloga :-)
DeleteDziki śmiech jest lekarstwem na wszystko, dzięki Kaczko! A tak a propos - te latarenki i konik, to to wypisz wymaluj "Jesień na ulicy Czereśniowej", którą mój Hobbit mnie męczy i dręczy X razy dziennie. Więc to naprawdę istnieje!
ReplyDeleteCzaro!
DeleteUff! (to w waszej intencji!)
Tak, konie i latarenki (latarenki na chinskich plastikowych kijkach za ojro, czasem z elektroniczna melodyjka!) to jak sie okazuje potezna teutonska tradycja. Wyobrazam sobie nawet, ze von Jungingen tez mogl w takiej procesji :-)