[4 Nov 2015]
(...)
Ja też przeczytałam ‘Belfast. 99 ścian pokoju’ Aleksandry Łojek.
Druga myśl [1], bo człowiek bowiem zawsze tak jakoś w końcu przykłada sprawy do siebie, zatem druga myśl jest taka, że moje macierzyństwo to aktualnie interfejs.
Pas ziemi niczyjej.
Miejsce rekreacyjnych zamieszek.
Ring do potyczek między rojalistką ‘królowajesttylkojedna’, a lojalistką ‘abdykujmyjąachyżo’.
Biskwit przechodzi etap Sturm und Drang.
Jest to właściwie etap chroniczny. Zatem są różne możliwości. Że stan ten sie czasami nieco zaostrza, albo to mnie spada odporność. Albo i jedno, i drugie.
Biskwit jest jak odbezpieczony, uroczy i słodki granat.
Eksplozję Biskwita prowokują najrozmaitsze zdarzenia. Na przykład, zamieszanie płatków w misce z mlekiem niezgodne z ruchem wskazówek zegara.
Może chodzi o to, że ten delikatny wir w mleku jak trzepot skrzydeł motyla wywołuje tornado na drugim końcu świata, a może po prostu, mieszanie w prawo produkuje apetyczniejsze stereoizomery płatków?
A może po prostu, że się Biskwitowi w głowie poprzewracało od dobrobytu?
‘Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!’ krzyczy Biskwit zaatakowany łyżką słodkiego syropu na kaszel. Syrop jest słodki, zawiera alkohol i jest go na łyżce pięć kropel. To ‘Aaaaaaaaaaaa...aaaa!’ w połączeniu z wierzganiem kończynami tłumaczyć należy jako: ‘Sama sobie pij ten cholerny syrop!’ Gdy gwałtem i przemocą wprowadzę syrop do przewodu gastronomicznego Biskwita sytuacja zmienia się diametralnie.
‘Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!’ krzyczy Biskwit. Tym razem ‘Aaaaaaaaaaaa...aaaa!’ w połączeniu z wierzganiem kończynami tłumaczyć należy jako: ‘NATYCHMIAST DAWAJ MI TU WIĘCEJ TEGO ZNAKOMITEGO SYROPU!’
Sytuacja powtarza się trzy razy dziennie, co dyskredytuje trwałość i solidność szlaków pamieciowych u dwulatków.
Kiedyś, być może, będą to materiały do dykteryjek dla wnuków.
Teraz to powód, by przedawkować relanium, lub zacząć palić skręty.
Dynia za to pielęgnuje w sobie poczucie niesprawiedliwości dziejowej.
(Pewnie to te słowiańskie geny po matce.)
Od kilku dni gościmy Hauptcioteczkę, która koncentruje swe uczucia na Dyni, bo Biskwit jest dość nieprzywidywalny w miejscach publicznych.
Po siedemnastej przejażdżce na jednorożcu, po wykupieniu połowy asortymentu odzieżowego w centrum handlowym, po ciastkach, napojach, pizzach, frytkach, kontenerze Haribo, skryta za siedmiopiętrową górą lodów Dynia teatralnie łka w atłasowe obicia kawiarni i cedzi przez łzy: ‘Tyyyyyyyyyyylko Biskwit coś dostaaaaaaaaaaaaaaje!!!’
W znaczeniu, że dostaje od życia?
Tak. W tym wypadku takie maluteńkie ciasteczko, które dorzucają do matczynej kawy. Bez jednorożca, frytek, czy nowych butów.
Nie tylko zresztą Biskwit dostaje!
Ja też dostaję od życia.
Instrukcje.
(Poza karnetem na apoleksję.)
- Widzisz, kaczko, problem w tym, że potrzeba ci konsekwencji. – tłumaczy Hauptcioteczka.
W tle Dynia dokonuje dramatycznego wyboru między karuzelą, a paczką prażonych migdałów.
- Dyniu, Dynieczko. Musisz wybrać. Albo helikopterek, albo orzeszki. Tylko jedno z dwojga! – krzyczy Hauptcioteczka. - Jedno! I nie namawiaj mnie na więcej!
Dynia wybiera wreszcie rundę w helikopterze.
- To chodź, najpierw kupię ci orzeszki, na wypadek gdybyś zgłodniała w locie.
[1] Pierwsza myśl, że tak rzadko, prawie nigdy się zdarza, by ktoś pisał tak dobrze o tak trudnych rzeczach.
©kaczka
(...)
Ja też przeczytałam ‘Belfast. 99 ścian pokoju’ Aleksandry Łojek.
Druga myśl [1], bo człowiek bowiem zawsze tak jakoś w końcu przykłada sprawy do siebie, zatem druga myśl jest taka, że moje macierzyństwo to aktualnie interfejs.
Pas ziemi niczyjej.
Miejsce rekreacyjnych zamieszek.
Ring do potyczek między rojalistką ‘królowajesttylkojedna’, a lojalistką ‘abdykujmyjąachyżo’.
Biskwit przechodzi etap Sturm und Drang.
Jest to właściwie etap chroniczny. Zatem są różne możliwości. Że stan ten sie czasami nieco zaostrza, albo to mnie spada odporność. Albo i jedno, i drugie.
Biskwit jest jak odbezpieczony, uroczy i słodki granat.
Eksplozję Biskwita prowokują najrozmaitsze zdarzenia. Na przykład, zamieszanie płatków w misce z mlekiem niezgodne z ruchem wskazówek zegara.
Może chodzi o to, że ten delikatny wir w mleku jak trzepot skrzydeł motyla wywołuje tornado na drugim końcu świata, a może po prostu, mieszanie w prawo produkuje apetyczniejsze stereoizomery płatków?
A może po prostu, że się Biskwitowi w głowie poprzewracało od dobrobytu?
‘Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!’ krzyczy Biskwit zaatakowany łyżką słodkiego syropu na kaszel. Syrop jest słodki, zawiera alkohol i jest go na łyżce pięć kropel. To ‘Aaaaaaaaaaaa...aaaa!’ w połączeniu z wierzganiem kończynami tłumaczyć należy jako: ‘Sama sobie pij ten cholerny syrop!’ Gdy gwałtem i przemocą wprowadzę syrop do przewodu gastronomicznego Biskwita sytuacja zmienia się diametralnie.
‘Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!’ krzyczy Biskwit. Tym razem ‘Aaaaaaaaaaaa...aaaa!’ w połączeniu z wierzganiem kończynami tłumaczyć należy jako: ‘NATYCHMIAST DAWAJ MI TU WIĘCEJ TEGO ZNAKOMITEGO SYROPU!’
Sytuacja powtarza się trzy razy dziennie, co dyskredytuje trwałość i solidność szlaków pamieciowych u dwulatków.
Kiedyś, być może, będą to materiały do dykteryjek dla wnuków.
Teraz to powód, by przedawkować relanium, lub zacząć palić skręty.
Dynia za to pielęgnuje w sobie poczucie niesprawiedliwości dziejowej.
(Pewnie to te słowiańskie geny po matce.)
Od kilku dni gościmy Hauptcioteczkę, która koncentruje swe uczucia na Dyni, bo Biskwit jest dość nieprzywidywalny w miejscach publicznych.
Po siedemnastej przejażdżce na jednorożcu, po wykupieniu połowy asortymentu odzieżowego w centrum handlowym, po ciastkach, napojach, pizzach, frytkach, kontenerze Haribo, skryta za siedmiopiętrową górą lodów Dynia teatralnie łka w atłasowe obicia kawiarni i cedzi przez łzy: ‘Tyyyyyyyyyyylko Biskwit coś dostaaaaaaaaaaaaaaje!!!’
W znaczeniu, że dostaje od życia?
Tak. W tym wypadku takie maluteńkie ciasteczko, które dorzucają do matczynej kawy. Bez jednorożca, frytek, czy nowych butów.
Nie tylko zresztą Biskwit dostaje!
Ja też dostaję od życia.
Instrukcje.
(Poza karnetem na apoleksję.)
- Widzisz, kaczko, problem w tym, że potrzeba ci konsekwencji. – tłumaczy Hauptcioteczka.
W tle Dynia dokonuje dramatycznego wyboru między karuzelą, a paczką prażonych migdałów.
- Dyniu, Dynieczko. Musisz wybrać. Albo helikopterek, albo orzeszki. Tylko jedno z dwojga! – krzyczy Hauptcioteczka. - Jedno! I nie namawiaj mnie na więcej!
Dynia wybiera wreszcie rundę w helikopterze.
- To chodź, najpierw kupię ci orzeszki, na wypadek gdybyś zgłodniała w locie.
[1] Pierwsza myśl, że tak rzadko, prawie nigdy się zdarza, by ktoś pisał tak dobrze o tak trudnych rzeczach.
©kaczka
Ja miałam strategię: "przetrwać, przeczekać". Sprawdziło się, chyba :)
ReplyDeletekwk
Staramy sie :-) Nic innego nie pozostaje.
DeleteNo i ręce opadywują...
ReplyDeleteZ hukiem :-)
DeleteU nas te same eksplozje. Ściskam, mimo wszystko ciesząc się, że nie jestem sama ;).
ReplyDeleteBardzo krzepiace!
DeleteMy też w okopach. Dwuipółlatek. Kosmos.
ReplyDelete... bardzo krzepiace wiedziec, ze to powszechne :-) Mniej, ze bedzie trwalo!
DeleteTrzeba zacisnąć zęby i przeczekać to... dożywocie. Ale można się przyzwyczaić - tak trochę. Tofik ma lat 17 i głębokie poczucie niesprawiedliwości losu (szeroko rozumianego)
ReplyDeleteMam przeczucie, ze ten charakter juz sie dziateczkom nie zmieni. Moze najwyzej troche stuninguje :-), ale wielkich nadziei nie pokaldam.
DeleteHe, he sama sobie napisałaś komcia w przypisie "prawie nigdy się zdarza, by ktoś pisał tak dobrze o tak trudnych rzeczach."
ReplyDeleteGrunt to sie znac na sobie!
DeleteTak...jest szansa, że to się zmieni... Moje dziecko kiedyś nosiło się na łyso, walczyło mieczem, nosiło wojskowe szynele, pogryzło dentystkę od kciuka po łokieć i było całkowicie nieposkramialne. A teraz nudy, panie...nuuudy. Aż bym chciała żeby trochę powierzgał.
ReplyDelete