[3 Mar 2015]
(...)
Plasnął biletami o stół i powiedział: ‘Idź ty. Zrelaksujesz się. Odpoczniesz. Kultury zaznasz. Barda posłuchasz.’ A w mankiet wymamrotał ‘... i dziecko się wywietrzy’. Nie musiał w mankiet. Łasa jestem ostatnimi czasy na ‘odpoczniesz’, więc ten przekaz, tak czy inaczej, zagłuszył wszystkie inne.
Zabrałam Dynię i poszłam odpoczywać.
I choć trudno to wytłumaczyć (jedynie chyba ubytkiem szarej masy), ten związek frazeo (Dynia-odpoczywać) wcale mnie nie zaniepokoił.
Coś tam mnie niby tknęło, gdy Dynia do kompletu zwerbowała Ryfkę, ale dzień był piękny, wypsztyknęły przebiśniegi, słońce się rozlało po dzielnicy, witamina D odebrała mi rozum.
Pobrałam Ryfkę.
(Rodzice Ryfki nie czekając na pokwitowanie oddalili się pospiesznie z uśmiechem na twarzach wskazującym, że planują coś ohydnie niemoralnego i wyuzdanego. Na przykład, trzygodzinną drzemkę w środku dnia.)
Pobrałam Ryfkę i to był początek końca.
Mojego końca.
Obie damy sczepiły się w uścisku i do końca dnia postanowiły występować jako syjamskie siostry.
Jak Marlena Dietriech w trwałym konglomeracie z Barbarą Streisand. W skali 1:2.
I mógł bard grać na ukulele i śpiewać po chińsku, co zresztą zdaje się czynił, Ryfka i Dynia trwały w uścisku ignorując i barda, i inne okoliczności towarzyszące. Na przykład, bufet z pełnym wyposażeniem.
- Ale skąd niby zmęczenie? - zapragną wiedzieć dociekliwi.
Z wynoszenia konglomeratu ze sceny, z łapania konglomeratu skaczącego ze sceny, z udostępniania konglomeratowi kolan i kręgosłupa jako krzeseł i wieszaka.
Z ‘na litość boską, choć z toalety skorzystajcie osobno’.
(...)
No i proszę, tydzień nie minął, a ja zastałam Biskwita na autostradzie do Autonomii.
Wzuwał skarpetę (!)
Trzymał ową w wyciągniętych rękach i próbował weń trafić stopą.
Chwilowo bez powodzenia, ale za dzień, za dwa oblecze łydę i wyprowadzi się z domu.
Niniejszym przechodzę kryzys.
(...)
Na Chińczyka spadł sputnik.
Jak inaczej wyjaśnić jego nieobecność na dzisiejszych zajęciach?
Pojawił się za to Włoch.
Włoch ma tę zaletę, że wymawia ‘deutsche’ jak ‘Duce’.
To mi bardzo uatrakcyjnia czytanki.
©kaczka
(...)
Plasnął biletami o stół i powiedział: ‘Idź ty. Zrelaksujesz się. Odpoczniesz. Kultury zaznasz. Barda posłuchasz.’ A w mankiet wymamrotał ‘... i dziecko się wywietrzy’. Nie musiał w mankiet. Łasa jestem ostatnimi czasy na ‘odpoczniesz’, więc ten przekaz, tak czy inaczej, zagłuszył wszystkie inne.
Zabrałam Dynię i poszłam odpoczywać.
I choć trudno to wytłumaczyć (jedynie chyba ubytkiem szarej masy), ten związek frazeo (Dynia-odpoczywać) wcale mnie nie zaniepokoił.
Coś tam mnie niby tknęło, gdy Dynia do kompletu zwerbowała Ryfkę, ale dzień był piękny, wypsztyknęły przebiśniegi, słońce się rozlało po dzielnicy, witamina D odebrała mi rozum.
Pobrałam Ryfkę.
(Rodzice Ryfki nie czekając na pokwitowanie oddalili się pospiesznie z uśmiechem na twarzach wskazującym, że planują coś ohydnie niemoralnego i wyuzdanego. Na przykład, trzygodzinną drzemkę w środku dnia.)
Pobrałam Ryfkę i to był początek końca.
Mojego końca.
Obie damy sczepiły się w uścisku i do końca dnia postanowiły występować jako syjamskie siostry.
Jak Marlena Dietriech w trwałym konglomeracie z Barbarą Streisand. W skali 1:2.
I mógł bard grać na ukulele i śpiewać po chińsku, co zresztą zdaje się czynił, Ryfka i Dynia trwały w uścisku ignorując i barda, i inne okoliczności towarzyszące. Na przykład, bufet z pełnym wyposażeniem.
- Ale skąd niby zmęczenie? - zapragną wiedzieć dociekliwi.
Z wynoszenia konglomeratu ze sceny, z łapania konglomeratu skaczącego ze sceny, z udostępniania konglomeratowi kolan i kręgosłupa jako krzeseł i wieszaka.
Z ‘na litość boską, choć z toalety skorzystajcie osobno’.
(...)
No i proszę, tydzień nie minął, a ja zastałam Biskwita na autostradzie do Autonomii.
Wzuwał skarpetę (!)
Trzymał ową w wyciągniętych rękach i próbował weń trafić stopą.
Chwilowo bez powodzenia, ale za dzień, za dwa oblecze łydę i wyprowadzi się z domu.
Niniejszym przechodzę kryzys.
(...)
Na Chińczyka spadł sputnik.
Jak inaczej wyjaśnić jego nieobecność na dzisiejszych zajęciach?
Pojawił się za to Włoch.
Włoch ma tę zaletę, że wymawia ‘deutsche’ jak ‘Duce’.
To mi bardzo uatrakcyjnia czytanki.
©kaczka
Hui doznał kosmicznej transformacji w Luigiego <3
ReplyDeleteJuż jadę z Grudką, żeby poziom kryzysów zniwelować.
Akurat ćwiczy płuca, przejdzie ci jak ból głowy po paracetamolu max.
Będzie Dyńka na Grudce testować różdżkę, bez dwóch zdań. Jako czytelniczka bardzo się cieszę.
ReplyDeleteAni chybi wepchnęłaś Huia w ramiona jakiegoś nienasyconego Psychoterapeuty- zawstydzając pracowitością i determinacją. Zastanów się nad sobą!
Dyńka różdżkę już przetestowała, gdym Planetą jeszcze była. Mówi: Sim-sala-bim! - na dziewczynkę. Sim-SALAMI-bim - na chłopca.
DeleteWłoch "duce" ma wyssane z mlekiem matki faszystki. Co zresztą koresponduje z krajem pobytu. Że tak pojadę ksenofobicznie. I wężykiem to podkreśl ;-))
ReplyDeleteA co Biskwit będzie testować na Grudce to strach pomyśleć.
ReplyDeleteMoże wzuwanie skarpet?
A jak już będziecie wspólnie doznawać tego nadmiaru młodzieży, wspomnijcie na mnie - że na co dzień mam dwa razy tyle!
DeleteKaczka, maszcząc się na Norweskim za te bilety na koncert, wysyła ojca dzieciom z całym przychówkiem w długą! ha! Ale będziemy o Tobie Jarecka myśleć, ciepło, nad Malibu z parasolką. Choć jak przyznałaś, jednak Grudka może nam wystarczyć za piątkę albo i tuzin....
DeletePrzez chwilę myślałam, że Norweski zostanie z całą trójką...
DeleteTaka Grudka to pikuś, prześpi się albo podepnie się do własnego malibu. Biskwita weźcie ze sobą! Będzie meksyk!
Żeby tak się dać podejść... Czy to tęsknota za Orientem, czy też Biskwitowa autonomia osłabiła Kaczkową czujność?
ReplyDeleteNajpierw Dynia sama wzuwa rajstopy i komunikuje, że Matki już nie potrzebuje a teraz Biskwit ze skarpetą! Boszzzz ale ten czas leci! Aż się boję przyjrzeć własnym dzieciom w świetle dziennym (luster unikam od lat q-: z powodów oczywistych)!
ReplyDeleteA to się wymawia inaczej?? Całe życie w kłamstwie!
ReplyDelete