Lou istnieje.
Amiński istnieje.
Pociechy też nad wyraz żywiutkie.
Choć tak jak i nasze okryte glazurą z gluta.
Zapukaliśmy do drzwi we wsi pod wezwaniem świętego Suplicjusza.
Otworzyli.
Dynia po kolędzie poświęciła domostwo kubkiem kawy ze szczególnym uwzględnieniem dywanu.
Nawet im powieka nie drgneła. Taki belgijski zen.
Nakarmili nas do wypęku, napoili piwem z wiśni, postawili placek w kaczki, rzodkiewek dziecku podsypali, mleka czekoladowego podlali, a na dokładkę zapewnili kulturalne rozrywki.
Odtąd Dynia już nie przepuści żadnemu lunaparkowi.
Oto scena.
Dynia i Pociechatje (jak oni tam ślicznie zdrabniają w tej Belgii) wykonują wspólnie ostatnie okrążenie w autobusie przy dźwiękach biesiadnej muzyki flandryjskiej.
Karuzela hamuje.
Pociechatje przesiada się do Panzerfausta.
Transfer Dyni do Panzerfausta słychać w całej okolicy.
Dynia odmawia, Rudy 102 jej nie kręci, pożąda autobusu.
W autobusie siedzi już mikry autochton.
Dopychamy Dynię do autochtona.
Mina autochtońskiej rodziny, mina autochtona... słowami się nie odda.
Dynia jedna ręka na kierownicy, w oknie zimny łokieć, luuuuuuuz.
Muzyka start.
Pińcest okrążeń.
Umpapa umpapa.
Dynia chce na diabelski młyn.
Dyniu, jesteś mocno przykrótka.
(i taka nagle dorosła w tej karuzeli)
Buuuuu. - buczy i wierzga Dynia.
Spokój flandryjczyków mocno nadkruszony.
Dzień poźniej zmiana turnusu.
Przyjeżdża kokosova. Przywozi Wilka, śli-wilko-wicę oraz Kokosbros.
Kokosbros wywołają filozoficzną zmarszczkę na Norweskim czole.
- Patrz, kaczko - powie Norweski - słowiańskie dzieci takie bladziutkie, chudziutkie... ale pardoksalnie jako jedyne zdrowe!
Nie da sie ukryć, kokosova.
Jaka przykrość, że wszystko co dobre tak szybko sie kończy.
Jedziemy dalej, w bagażniku chlupie nam kriek max i duvel, na tylnej kanapie Dynia masakruje magdalenki z Bumbą, jedziemy na urodziny dziadka, ktory stacjonował w Generalnej Gubernii, jedziemy ku bawarskim ciotkom.
Dwanaście godzin podróży, bo korek przez całą Holandię.
Droge powrotną na Wyspę odbębnimy w siedemnaście.
Dynia jak złoto.
Będzie spać lub przez pięć godzin zdejmować i zakładać buty precyzyjnie wywlekając i przewlekając sznurówki.
Byle Apfelschorle i mleczne sznytki były pod ręką.
Na promie upatrzy sobie dystyngowaną parę trzymającą się za ręce nad szklankami wyrafinowanych koktajli.
Nic tak prawdopodobnie nie cieszy we wzniosłych chwilach wymiany uczuć, jak upaprana w mlecznych sznytkach, polana jabłkowym sokiem, wyskakująca zza poręczy Dynia udająca dinozaura.
Wrrrrauuuuu! Wrauuuuuuu!
Niniejszym przepraszamy.
(...)
©kaczka
Amiński istnieje.
Pociechy też nad wyraz żywiutkie.
Choć tak jak i nasze okryte glazurą z gluta.
Zapukaliśmy do drzwi we wsi pod wezwaniem świętego Suplicjusza.
Otworzyli.
Dynia po kolędzie poświęciła domostwo kubkiem kawy ze szczególnym uwzględnieniem dywanu.
Nawet im powieka nie drgneła. Taki belgijski zen.
Nakarmili nas do wypęku, napoili piwem z wiśni, postawili placek w kaczki, rzodkiewek dziecku podsypali, mleka czekoladowego podlali, a na dokładkę zapewnili kulturalne rozrywki.
Odtąd Dynia już nie przepuści żadnemu lunaparkowi.
Oto scena.
Dynia i Pociechatje (jak oni tam ślicznie zdrabniają w tej Belgii) wykonują wspólnie ostatnie okrążenie w autobusie przy dźwiękach biesiadnej muzyki flandryjskiej.
Karuzela hamuje.
Pociechatje przesiada się do Panzerfausta.
Transfer Dyni do Panzerfausta słychać w całej okolicy.
Dynia odmawia, Rudy 102 jej nie kręci, pożąda autobusu.
W autobusie siedzi już mikry autochton.
Dopychamy Dynię do autochtona.
Mina autochtońskiej rodziny, mina autochtona... słowami się nie odda.
Dynia jedna ręka na kierownicy, w oknie zimny łokieć, luuuuuuuz.
Muzyka start.
Pińcest okrążeń.
Umpapa umpapa.
Dynia chce na diabelski młyn.
Dyniu, jesteś mocno przykrótka.
(i taka nagle dorosła w tej karuzeli)
Buuuuu. - buczy i wierzga Dynia.
Spokój flandryjczyków mocno nadkruszony.
Dzień poźniej zmiana turnusu.
Przyjeżdża kokosova. Przywozi Wilka, śli-wilko-wicę oraz Kokosbros.
Kokosbros wywołają filozoficzną zmarszczkę na Norweskim czole.
- Patrz, kaczko - powie Norweski - słowiańskie dzieci takie bladziutkie, chudziutkie... ale pardoksalnie jako jedyne zdrowe!
Nie da sie ukryć, kokosova.
Jaka przykrość, że wszystko co dobre tak szybko sie kończy.
Jedziemy dalej, w bagażniku chlupie nam kriek max i duvel, na tylnej kanapie Dynia masakruje magdalenki z Bumbą, jedziemy na urodziny dziadka, ktory stacjonował w Generalnej Gubernii, jedziemy ku bawarskim ciotkom.
Dwanaście godzin podróży, bo korek przez całą Holandię.
Droge powrotną na Wyspę odbębnimy w siedemnaście.
Dynia jak złoto.
Będzie spać lub przez pięć godzin zdejmować i zakładać buty precyzyjnie wywlekając i przewlekając sznurówki.
Byle Apfelschorle i mleczne sznytki były pod ręką.
Na promie upatrzy sobie dystyngowaną parę trzymającą się za ręce nad szklankami wyrafinowanych koktajli.
Nic tak prawdopodobnie nie cieszy we wzniosłych chwilach wymiany uczuć, jak upaprana w mlecznych sznytkach, polana jabłkowym sokiem, wyskakująca zza poręczy Dynia udająca dinozaura.
Wrrrrauuuuu! Wrauuuuuuu!
Niniejszym przepraszamy.
(...)
©kaczka
Przepraszam za ciekawość.... a czemu Dynia znęca się nad tym biednym pluszakiem???? Nie chciał z nią iść na karuzelę, czy jak? :)))
ReplyDeleteTo trudna milosc, zwiazek pelen namietnosci :-) Biedny Dzordz raz jest tulony do piersi, innym razem doznaje wstrzasu mozgu lub innych obrazen, bo Dynia uczy go latac, albo ogryza mu noge. Tu Dynia sie nudzi, bo czeka na sznycel, a z braku takowego najwyrazniej szuka alternatywy :-)
DeleteNie możesz dziecka głodzic !!! Jak pozjada pluszaki, to za kogo się weźmie???? Pomyśl o tym...
DeleteA miłośc w ogóle trudna jest... tym bardziej w wieku, kiedy targają emocje...
Wielce prawdopodobne, ze dzieki Rubenitowi wzorce zwiazkow Dynia ma jak od Almodovara :-) Sznycel przyniesiono. Dzordz nadal w jednym kawalku.
Delete17 godzin w podrozy samochodem z dzieckiem! Szacun!
ReplyDeleteCzy doda nam ekstra perel do korony fakt, ze fiesta w wersji podstawowej wypchana po dach wurstami i chlupiaca napojami alkoholowymi? :-)
DeleteMagia nowych butow i mlecznych sznytek oraz Dzordza, ktory podskakujac rytmicznie uderzal glowa o sufit, co stanowilo nieopisane zrodlo wesolosci :-)
Pochwalona niech bedzie fiesta, bo i sznytke mozna podac i zabawke podniesc bez teleskopowej reki. Tym samym nie pojmuje, czemu opinia publiczna pukala sie w czola na wiesc, ze planujemy fieste traktowac jako samochod rodzinny :-) To jest samochod rodzinny.
Fiesta- jak przeczytalam pierwszy raz, to mysle sobie, o Kaczka fieste w samochodzie urzadza, z napojami i jedzeniem:) Potem do mnie dotarlo ze samochod to ford fiesta....
DeleteOch,ludy słowiańskie tylekroć najeżdżane z obu stron mają geny naj...szlachetniejsze.
ReplyDeleteBlade geny, ale patrzaj, nie do nadgryzienia!
DeleteMy jechaliśmy 15. Było gitowo, oprócz momentów gdy nawigacja zaczynała nami rządzić. Dziecki stanowczo w lepszym stanie niż my.
ReplyDeleteChyba zescie jakas klatwe rzucili, bo mnie dzis nawigacja tak wiozla do pracy, ze odcinek 25km zrobilam w poltora godziny. Ale za to jak podszkolilam tubylcow pieknej, soczystej polszczyzny...
DeleteLoulou
Dziateczki sa z materialu, ze mozna by zen wyklepywac kubanskie puszki na koncentrat pomidorowy. Dynia o poranku wstala, otrzepala sie i poszla demolowac ochronke :-)
DeleteLejdi też istnieje, sprawdź!
ReplyDeletedogadałybyśmy się z Dynią. ciocia też lubi lunaparki
No to sprawdzimy!
Delete*czeka niecierpliwie, tupiąc nóżką*
DeletePuscilam wreszcie email zwrotny :-)
Deleteoch och, zazdroszcze! kriek jest absolutnie najlepszy, przebija nawet pimmsa! :)
ReplyDeleteZwlaszcza, ze pimmsa trzeba przyozdabiac, ogorkow don nakroic, lisci z ogrodka nazrywac, a tu wystarczy odkapslowac i juz! Dzis wypatrzylam belgijskie owocowe w naszym wyrafinowanym supermarkecie. Lato bedzie pod znakiem kriek!
DeleteW niedziele ostatnia tura lunaparku. Aminski obiecal Pociesze i nie ma, ze nie. Frank z Pogodynki zapowiada burze z piorunami. Slowo honoru jakas klatwa w tym roku nad tym kermisem.
ReplyDeletePioruny zapewnia dodatkowa energie. W czwartek nad teutonskim kermisem zawisla ta sama chmura z poniedzialku. Zgadnijciez, kto byl jedynym dzieckiem przyspawanym do karuzelowego wozu strazy pozarnej?
DeletePrzez ten Lunapark to zaczelismy podejrzewac, ze nam cos sciemniacie. Wy tu, ze ona karuzele nie bardzo, a trzeba bylo czterech doroslych i licznych manewrow, zeby ja z karuzeli wyciagnac. Wy, ze ona sie boi, a ona na 3G Killer Speeda juz pomyka. Wy, ze warzywa to wielkie zlo, a ona miske rzodkiewek i salatke warzywna. Czujem scieme;)))
ReplyDeleteLou
Moje dzieci po ludziach jedzą razem z talerzami. Wszyscy na pewno po kątach myślą, że ja je głodzę. A w domu nawet dokładnie to samo żarcie (przywiezione od prababci jest pffffffleeeee) źle odgrzałam czy jak?
DeleteA widzieliscie nasze miny, gdy Dynia zabrala sie za to zielone od rzodkiewki? Wasze kury byly bez szans! :-)
DeleteTia, nasze tez w zlobku wylizuja talerze, a w domu robia trepanacje marchewce. Please explain.
DeleteKaczko, dzis dwie kury oddaly ducha w podejrzanych okolicznosciach. Podejrzewamy, ze byl to efekt uboczny nie otrzymania zielonego od rzodkiewek;)
Loulou
Jestesmy niewinni. Powstrzymalas nas przed nakarmieniem kur pizza z kury, wiec jesli dochodzenie ujawni kanibalizm to nie my! A otoczyliscie kurnik zolta policyjna tasma i obrysowaliscie zwloki? Bedzie rosol?
DeleteA na serio, Aminskiemu pewnie smutno? Laczymy sie w zalobie.
PS Dziatki nie wysciskaly aby tych kur? (kurcze - sic! - nie da sie powaznie! :-)
- Chicken pox. - powiedzial Norweski i wymownie spojrzal w moim kierunku.
Delete:-)
:)))))))))))))
DeleteAminski podejrzewa agresywnego kota. Pierwsze slysze, zeby koty robily takie rzeczy z kurami, ale moze po prostu nie za wiele wiem;)
zazdraszczam... z nosem na kwintę...
ReplyDeletepamiętam, jak LouLou suknię ślubną przymierzała, a dziś dziatki biegają... (w każdym blogowym kątku, zresztą!:-)))
tą miłą konstatacją kończę smutki. ale zazdraszczam.
Hermi, nie zazdraszczaj tylko przyjezdzaj.
DeletePS. Za miesiac bedzie 5 lat jak suknie slubna przymierzala. Dzis do sukni przybiera sie pociecha. Zaczynam czuc sie jak dinozaur.;)
Loulou
Hermi, u Lou wypada nam w polowie drogi, wiec... :-)
ReplyDeleteZaczynam podejrzewac, ze u Lou pod kurnikiem wypada centrum wszechswiata :-)))