[1-4 Dec 2011]
(...)
KLIK KLIK
(...)
Pięć dni w pociągach.
Należy mi się spa.
Spa(nie).
Po kres wszechświata.
Norweski na kursie ‘Dziecko w tydzień’ osiągnął kolejne stopnie wtajemniczenia.
- Cztery filiżanki [1] kawy! Cztery! Uwierzysz. Każda mi przy niej wystygła. – podliczył o zachodzie słońca, gdy już podniósł z podłogi i rozstawił na półkach aleksandryjską bibliotekę nieletniego bibliofila.
(Skąd te wszystkie książki?)
Naprawdę?(!)
Że Dyni nie interesuje zapotrzebowanie protoplastów na płyny mniej lub bardziej izotoniczne?
Niemożliwe(!)
Nie chcę dokładać sobie pereł do korony męczęństwa, ale był czas, gdy Dynia miała w nosie matki podstawowe fizjologiczne potrzeby.
Zimna kawa to nic w porównaniu ze szlabanem na wucet.
...
Pięciu dni w pociągach nie da się przepędzić bez strat na rozumie.
Nieprędko powtórzę ten eksperyment.
Moje piątkowe pojawienie się o świcie na peronie wywołało poruszenie wśród podróżnych.
- Jesteś pewna, że nie skleiły ci się kartki kalendarza? Czy wiesz jaki dziś dzień tygodnia? – pytali zatroskani o stan umysłu.
Nawet ten, który od poniedziałku do czwartku, dzień w dzień sprzedaje mi ten sam bilet, uniósł brew.
Piątek w pracy sponsorowała poniedziałkowa absencja ochronki i złudzenie, że uda mi się dogonić raporty, sprawozdania, opinie, faktury, tabele i wykresy.
Naprawdę?(!)
W piątek Norweski zabrał Dynię do balwierza.
(Szli tam chyba przez bagna albo balwierz oferuje kąpiele błotne?)
Zabrał maleńtasa, przyprowadził dziewczynkę o wzroście hobbita.
Dynia przycięta pod garnczek – stan oraz ilość uszu bez zmian – wydoroślała.
Wydoroślała i w gestach.
Spożywa łyżką, rozdziela okruchy żywności pomiędzy członków rodziny (stada?), czyli ojca, matkę i świnię Peppę, zaśmiewa się do łez z dziecięcych slapstików w telewizorze (ktoś usiadł na placku, poślizgnął się na bananie, komuś z pudełka wyskoczył pajacyk, MAMA! MAMA! [Patrz mama jakie to śmieszne!] MAMA! MAMA! Dzięki ci BBC za wesołą trupę Justina, który tak ochoczo robi z siebie idiotę), książkę o świni wywęszy na kilometr...
- Jaki kretyn rozstawia to na wysokości dziecięcych łap? – sarka Norweski przy niedzieli odrywany od filiżanki kawy po raz pentylion piąty.
Azymut Dyni – półka magazynów dziecięcych w supermarkecie.
- łał! – krzyczy Dynia w zachwycie na widok najnowszego wydania (w bonusie Peppa z podejrzanego plastiku przerobiona na telefon gdzieś w Tajwanie lub Wietnamie).
(Irytujące łał! trwale wdrukował w Dynię Chudy Noecjusz.)
Od magazynu Dynię można odczepić tylko chirurgicznie.
Odczepiamy naprzemiennie między kolejnymi łykami stygnącej kawy.
Dynia protestuje.
(Nadzieja, że opieka społeczna nie odbiera w niedzielę telefonów od zatroskanego społeczeństwa.)
- Kretyn, powiadasz, Norweski?
Szczerze wątpię.
Padamy ofiarami wyrachowanego marketingu na wysokości dziecięcych łap.
(Co przypomina widoczek z teutońskiego supermarketu przy kasie z etykietą: tu płać z dzieckiem bezpiecznie, tu brak słodyczy. Słodyczy może i brak, ale zapalniczki, żyletki, zapałki, guma do żucia i prezerwatywy we wzorek i owszem...)
Nawiasem, wyrachowany marketing wcisnął nam adwentowy kalendarz.
Na kalendarzu jak to w Adwencie – świnia.
Fascynuje mnie miniaturyzacja czekolady, która nastąpiła w ciągu ostatnich dwóch dekad.
W okienku trzynaście kalorii.
To ze skąpstwa, czy w ramach profilaktyki otyłości u nieletnich?
Merry Christmas from Peppa and George!
Aż dziw, że nie Season's Greetings.
[1] Pijamy w kubkach, ale o ile lepiej brzmi filiżanka!
©kaczka
(...)
KLIK KLIK
(...)
Pięć dni w pociągach.
Należy mi się spa.
Spa(nie).
Po kres wszechświata.
Norweski na kursie ‘Dziecko w tydzień’ osiągnął kolejne stopnie wtajemniczenia.
- Cztery filiżanki [1] kawy! Cztery! Uwierzysz. Każda mi przy niej wystygła. – podliczył o zachodzie słońca, gdy już podniósł z podłogi i rozstawił na półkach aleksandryjską bibliotekę nieletniego bibliofila.
(Skąd te wszystkie książki?)
Naprawdę?(!)
Że Dyni nie interesuje zapotrzebowanie protoplastów na płyny mniej lub bardziej izotoniczne?
Niemożliwe(!)
Nie chcę dokładać sobie pereł do korony męczęństwa, ale był czas, gdy Dynia miała w nosie matki podstawowe fizjologiczne potrzeby.
Zimna kawa to nic w porównaniu ze szlabanem na wucet.
...
Pięciu dni w pociągach nie da się przepędzić bez strat na rozumie.
Nieprędko powtórzę ten eksperyment.
Moje piątkowe pojawienie się o świcie na peronie wywołało poruszenie wśród podróżnych.
- Jesteś pewna, że nie skleiły ci się kartki kalendarza? Czy wiesz jaki dziś dzień tygodnia? – pytali zatroskani o stan umysłu.
Nawet ten, który od poniedziałku do czwartku, dzień w dzień sprzedaje mi ten sam bilet, uniósł brew.
Piątek w pracy sponsorowała poniedziałkowa absencja ochronki i złudzenie, że uda mi się dogonić raporty, sprawozdania, opinie, faktury, tabele i wykresy.
Naprawdę?(!)
W piątek Norweski zabrał Dynię do balwierza.
(Szli tam chyba przez bagna albo balwierz oferuje kąpiele błotne?)
Zabrał maleńtasa, przyprowadził dziewczynkę o wzroście hobbita.
Dynia przycięta pod garnczek – stan oraz ilość uszu bez zmian – wydoroślała.
Wydoroślała i w gestach.
Spożywa łyżką, rozdziela okruchy żywności pomiędzy członków rodziny (stada?), czyli ojca, matkę i świnię Peppę, zaśmiewa się do łez z dziecięcych slapstików w telewizorze (ktoś usiadł na placku, poślizgnął się na bananie, komuś z pudełka wyskoczył pajacyk, MAMA! MAMA! [Patrz mama jakie to śmieszne!] MAMA! MAMA! Dzięki ci BBC za wesołą trupę Justina, który tak ochoczo robi z siebie idiotę), książkę o świni wywęszy na kilometr...
- Jaki kretyn rozstawia to na wysokości dziecięcych łap? – sarka Norweski przy niedzieli odrywany od filiżanki kawy po raz pentylion piąty.
Azymut Dyni – półka magazynów dziecięcych w supermarkecie.
- łał! – krzyczy Dynia w zachwycie na widok najnowszego wydania (w bonusie Peppa z podejrzanego plastiku przerobiona na telefon gdzieś w Tajwanie lub Wietnamie).
(Irytujące łał! trwale wdrukował w Dynię Chudy Noecjusz.)
Od magazynu Dynię można odczepić tylko chirurgicznie.
Odczepiamy naprzemiennie między kolejnymi łykami stygnącej kawy.
Dynia protestuje.
(Nadzieja, że opieka społeczna nie odbiera w niedzielę telefonów od zatroskanego społeczeństwa.)
- Kretyn, powiadasz, Norweski?
Szczerze wątpię.
Padamy ofiarami wyrachowanego marketingu na wysokości dziecięcych łap.
(Co przypomina widoczek z teutońskiego supermarketu przy kasie z etykietą: tu płać z dzieckiem bezpiecznie, tu brak słodyczy. Słodyczy może i brak, ale zapalniczki, żyletki, zapałki, guma do żucia i prezerwatywy we wzorek i owszem...)
Nawiasem, wyrachowany marketing wcisnął nam adwentowy kalendarz.
Na kalendarzu jak to w Adwencie – świnia.
Fascynuje mnie miniaturyzacja czekolady, która nastąpiła w ciągu ostatnich dwóch dekad.
W okienku trzynaście kalorii.
To ze skąpstwa, czy w ramach profilaktyki otyłości u nieletnich?
Merry Christmas from Peppa and George!
Aż dziw, że nie Season's Greetings.
[1] Pijamy w kubkach, ale o ile lepiej brzmi filiżanka!
©kaczka
Zrobienie Lubemu kursu "dziecko w tydzien" w dalszym ciagu marzy mi sie jako najwyzsza forma zemsty, vel oswiecenia malzonka co do trudnosci tzw. "siedzenia z dzieckiem". Niestety, ile razy ja gdzies sie wybieram, on ma zawsze w odwodzie mamusie ktora przyleci i pomoze. Musze go chyba wziac z zaskoczenia:)
ReplyDeleteAcha, i gdzie zdjecie Dyni po postrzyzynach? My sie na razie cieszymy ze Stokrota ma jakiekolwiek wlosy, daleko nam do ich obcinania!
ReplyDeleteProstym cięciem sama daję radę strzyc, ale odciąć pierwsze kilka włażących w oczy kłaczków pierwszemu dziecku to był dramat. Nie dziecka, mój.
ReplyDeleteNiemal liczyłam te tracone tak ciężko produkowane komórki.
Dzięki losie z paznokciami nie dosięgły mnie paranoje.
To jest blog naukowy. Zawsze wiedziałam. I teraz odebrałam kolejna lekcje i już wiem czemu u mnie we wsiowym sklepie gazety dla maluczkich zawsze walaj się po podłodze! Po prostu są w zasięgu wzroku potencjalnego czytelnika. Jaka trudna ta sztuka efektywnego marketingu dla takich naiwniaków jak ja.
ReplyDeleteMoje Egzemplarze mimo wieku emerytalnego jak doskonale wiesz, tyż maja po kalendarzu, a nawet po dwa. Jedne zakupiła tradycyjnie rodzona ich matka własna, żeby mieli( tradycja rzecz święta ), drugie przytargał Młody z dorocznej loterii fantowej.
Pierwsze chociaż mają zimę na obrazku i Dziadka Mroza, drugie są delikatnie mówiąc pop- artowskie, street artowskie?
ech, wspomnienia! wucet zawsze otwarty, by mieć oko na wszystko, trwał kilka lat. Za to zimna herbata (w kubasie) trwa i trwa.
ReplyDeletegupi blogspot działa tylko przy jednorazowym logowaniu. "Zapamiętaj mnie na tym komputerze" wywala mnie w niebyt.
stygnaca kawa, znamy to bardzo dobrze:D
ReplyDeleteWy też tak macie? Do niedawna piłam zimne bez mrugnięcia, a teraz noszę do mikrofalówki po 5 razy i ciągle zapominam, że odgrzałam i co godzinę włączam od nowa, a potem już zupełnie zapominam i znajduję w maszynie dzień starsze kawy.
ReplyDelete> Ahora: ... albo tenze cie zaskoczy tak jak mnie Norweski. Byl czas, ze mamusia, a teraz prosze, drugi juz raz, sam z siebie i bez strat w ludziach. Bo sprzatania po nich nie bede wypominac :-) Zdjecie malego Piasta Kolodzieja w notce wyzej. Te z boku ciagle nierowne i krotkie, ale grzywka siegala juz nosa... Tym razem tylko 4 GBP, Lou ;-)
ReplyDelete> Ruffe: paznokcie jakos Dyni same odpadaja, obcinam jedynie od czasu do czasu i dopiero od wtedy, gdy jej palce nabraly jakiegos rozmiaru... wlosow sie nie podejme, raz przystrzyglam psa i rodzina wstydzila sie z nim wychodzic przed zmrokiem...
> Zoska: i juz wiesz, gdy nastepnym razem poslizgniesz sie na Peppie, kto za tym stoi... :-)
Ad kalendarzy: totez i ja sobie ten z Peppa przywlaszczylam, a Norweski ma taki ze snowboardem. I w kazdym ta czekoladka taka miniaturowa, ze az wstyd...
Zauwazam, ze Mlodszy znowu cos wygral :-) Podpowiadam Dyni, ze dobra z Mlodszego partia!
> Hermi: zimna kawa to u mnie zawsze byla norma, wiec nie narzekam, ale niemoznosc zamkniecia drzwi do wucetu...
> Iwona: :-)solidarnosc zimnych kaw!
>Ruffe: nawet nie chce mi sie nosic :-)