[31 Mar 2017]
(...)
Zabrałam Biskwita do teatru.
Brzmi prosto, ale tak
naprawdę stoi za tym zawiła, mentalna logistyka.
Przede wszystkim, było to
przedstawienie od lat pięciu, a więc dla trzylatka potencjalny
odpowiednik ‘Resident Evil’ ze ścieżką dźwiękową z ‘Obcy ósmy pasażer
Nostromo’.
Poza tym Biskwit zdemolował
Norweskiemu poprzednią premierę domagając się nieustannego dostępu do napojów. I to Norweski jeszcze byłby może jakoś zniósł. Jednak, gdy nieunikniona żądza klozetu objawiła
się w kulminacyjnym momencie spektaklu, w dramatycznej chwili, gdy wilk
sprawdzał wytrzymałość murowanego domku wynajmowanego przez świnki, i gdy
Biskwit zasiedział się w tym klozecie tak długo, że ominęły Norweskiego i
owacje na stojąco, i napisy końcowe, i ciasteczka i sok, to poprzysiągł
Norweski, że z Biskwitem więcej do teatru nie pójdzie.
Ale jak tu nie zabrać
Biskwita skoro wszyscy idą. I Dynia, I Łukaszek, i siostra Łukaszka, i Ryfka, i
brat Ryfki.
A tu jeszcze premiera w
niedzielę, o świcie, czyli gdzieś koło jedenastej, dzień wcześniej zwanej
dziesiątą.
Doprawdy (!)
To znaczy dla matki Ryfki
jedenasta to już popołudnie, bo jej dzieci od urodzenia ustawione są na czas we Władywostoku,
czy Tel Avivie i codziennie wstają o
czwartej rano.
(Czasem, między jednym
ziewnięciem, a drugim, matce Ryfki wyrywa się z piersi tęsknota za służbą
wojskową, gdyż tam podobno sypiała dłużej i z nikim nie musiała dzielić łóżka.)
Stoimy tedy pod teatrem, ja
i Norweski, profesjonalni, niedzielni katatonicy, niezdolni nawet, by zagrać w papier-kamień-nożyce i tą metodą, zdecydować, które z nas rzuci Melpomenę na pożarcie
dzieciom, a tu nadbiega matka Ryfki z potomstwem i mówi, że bez kawy
zaraz zemdleje.
- W promieniu dziesięciu
kilometrów nie sprzedają tu w niedzielę kawy – mamrocze pod nosem Norweski. –
Wiem – powiada i patrzy na mnie wzrokiem pełnym wyrzutu. – Wiem, bo szukałem
wtedy, gdy wysłałaś nas tu na kurs rzeźbienia w bio-pietruszce, na warsztaty
sypania mandali z bezglutenowych zbóż i na lekcje wypiekania dietetycznych
sufletów.
- Sprzedają! – upiera się
matka Ryfki. – Wiem, bo znalazłam kawiarnię, gdy Ryfka miała tu lekcje grania
kolęd na puzonie, a brat Ryfki – wstęp do akrobatyki cyrkowej połączony z
warsztatami robienia potpourri. Chodź, kaczka, zaraz ci pokażę!
Gdyby Norweski był bardziej
przytomny to może zauważyłby, że zostaje sam na sam z gromadą cherubiątek,
które to cherubiątka wpatrują się weń z upodobaniem jak sępy w wątrobę
Prometeusza.
Acz nim zdążył zaprotestować
byłyśmy już prawdopodobnie kilka ulic dalej. Jak na kogoś, kto nie jest
szczególnie wysoki, matka Ryfki przemieszcza się bardzo szybko. Tłumaczy to
albo zew kofeiny albo trening odebrany na wzgórzach Golan.
I oto jest.
Siedemnaście załułków dalej,
siedem przecznic i osiemnaście zakrętów później.
Kawiarnia.
Wewnątrz siedzą ludzie.
Trzymają w rękach filiżanki.
Dopadamy drzwi.
Szarpiemy klamkę.
Zamknięte!
Na drzwiach kartka:
Zamknięte!
Ale przecież siedzą w
środku! Piją! To nie może być fatamorgana!
I wtedy z bocznych drzwi
wychodzi mężczyzna, podchodzi do nas i pyta, czy my też na kurs ‘Jak uczynić
swoje życie lepszym?’
Te długie kilkanaście
sekund zawieszenia zanim udzieliłyśmy
odpowiedzi odmownej wskazuje chyba, że pokusa jednak była.
Nawet dość silna.
Ostatecznie kawę kupiłyśmy na stacji
benzynowej.
Wszystkie
dzieciny odpękały premierę.
Biskwit zachował się nieomal
bez zarzutu.
Może to przez porównanie, bo Łukaszkowie przyprowadzili
ze sobą nowego, importowanego z Londynu opiekuna do dzieci, który potwierdza
ich własną teorię, że w dziedzinie opiekunów do dzieci Łukaszkowie przyciągają
wyłącznie jednostki, które potrafią zgubić się w domu w drodze z kanapy do
toalety albo którym trzeba do obiadu przeżuć kotlecik i pokroić frytki na
plasterki.
Finał przedstawienia,
owacje, napisy końcowe i sok z ciasteczkami spędziłyśmy z Biskwitem w kolejce pod toaleta.
Trochę dlatego, bo Biskwit wypił litr wody, ale głównie, bo to akurat w tej toalecie zaciął się opiekun Łukaszka i chwilę potrwało zanim go wydobyto.
A potem wszyscy poszliśmy
oglądać jak Ryfka i jej szkoła wita wiosnę.
Niezbędnymi akcesoriami do
witania wiosny były precle oraz wydmuszki obsadzone na kijach.
Ponieważ kije były ustandaryzowane
i miały średnicę około dwóch centymetrów, pełna podziwu zapytałam matkę Ryfki,
jak, do diaska, udało jej się nadziać na ten kij wydmuszkę? Ostatecznie, nomen omen, nie w
kij dmuchał, żeby w skorupie kurzego jaja wyciąć dwucentymetrową dziurę!
Matka Ryfki obiecała, że
kiedyś mi opowie. Kiedyś, gdy zasklepią się jej psychiczne rany.
I że, gdybym chciała, to ona
ma w lodówce piętnaście omletów.
I że gdyby procesja była w
nocy to doceniłabym, wszyscy byśmy docenili, efekty specjalne polegające na
przypadkowym zmieszaniu cementu z fluorescencyjnym klejem do polichlorku winylu.
(...)
Placówka imienia
błogosławionego Fluorescencjusza z Luminatu zażądała w tym roku pół tuzina
wydmuszek na dziecko.
Pół tuzina!
Mając na uwadzę
ubiegłoroczną odmę płucną nabytą po sprokurowaniu trzech sztuk, udałam się do
sklepu dla artystów i nieudaczników,
gdzie kupiłam sześć sztuk jajecznych wydmuszek prosto od kury.
Holendrzy zwęszyli dobry interes.
Wiercą otwór w dnie i przy zastosowaniu zaawansowanych technologii wysysają białka i żółtka, a potem sprzedają skorupki.
Biskwit poniósł te wydmuszki
do placówki, cud, że doniósł wszystkie sześć w całości i wrócił do domu z uwagą w dzienniczku, że - uwaga! - prawidłowo
wykonana wydmuszka posiada dwa otwory: wlot i wylot.
Wlot i wylot!
A ja tu z jajem jednokierunkowym!
Moja droga do doskonałości zdaje się być wybrukowana wieloma skorupkami, które czymś za młodu nie nasiąknęły.
(...)
Trwa wiosna.
Już przekwitają magnolie.
Dla osobnika krótkowzrocznego trawnik
u Sycylijczyków wygląda jakby wybuchnął nad nim pojemnik od przepełnionego dziurkacza do
papieru, dopiero w zbliżeniu widać, że to plaga stokrotek.
Nawet naszpanie z
Fluorescencjusza poczuły skwierczenie witaminy D i zaordynowały grupową wycieczkę Szwabskich
Kluseczek do lasu z użyciem środków transportu publicznego.
Widziałam, gdy wracali.
Dwadzieścioro czerwonych
homarów ugotowanych żywcem w płaszczykach, kurteczkach, szalikach i czapeczkach.
Rano bywa chłodno, ale w
południe dociąga do dwudziestu dwóch stopni, znaczy skoro rodzice dali dziecinom futra i , widać żal nie założyć.
Zdziwiłam się, że nikt nie
wymagał mej towarzyszącej obecności podczas tej leśnej przygody. Dotychczas w
takich wypadkach, zawsze powoływano z rezerwy matki najmłodszych uczestników.
- Ach, nie ma potrzeby! –
powiedziały naszpanie. – Biskwit jest taki spokojniutki, zawsze tak grzecznie
dłubie sobie coś tam w kąciku z narzędziami. Czasem to prawie zapominamy, że
jest obecny.
No więc, jeśli to miało mnie
uspokoić... to jednak nie.
Oraz jestem pewna, że to
samo słyszała matka Oppenheimera, gdy odbierała go z placówki.
©kaczka
...mam być pierwsza? A to słów mi zabrakło.
ReplyDeletePoza tym w sumie nie wiem, czy być matką Oppenheimera bis to dobrze czy to źle....
Historia mnie osadzi?
DeleteCzyhałam, czyhałam i doczyhałam się!
ReplyDeleteJeeeny widać, że Niemcy są bardzo do przodu- u nas e Galicji kosmate pączki magnolii zaledwie zaczynają pękać na czubkach okazując pomięta bieliznę. Lub różowiznę.
Może się okazać, że przedszkole im. Depozytariusza Bladego dysponuje bronią dalekiego zasięgu zdeponowaną na dnie pudła z narzędziami i nic o tym szczęściu ( dla świata i siebie) nie wie. Uświadamiać czy nie, oto jest pytanie.
U nas juz PO. Po magnoliach i jablonkach. Wyszlo z tego, znaczy sie z opadlych kwieci, kilka wiader zupy dla zukow tramwajow. Mlodziez wylapywala tramwaje probujac je dokarmiac. Mysle, ze trauma tego sezonu sprawi, ze za rok wszystkie zuki przeniosa sie do sasiedniej dzielnicy :P
DeletePamiętam, że jak moje już teraz nie dzieci chodziły do przedszkola to też był problem z nadmiarem odzieży założonej na dziecko rano. Musiałam złożyć ustną dyspozycję, że mogą być ubierani adekwatnie do temperatury w czasie spaceru a nie porannego widzimisię rodzicielki.
ReplyDeletePodejrzewam, ze naszpanie zrobily to celowo. Ugotowany Szwabski Klusek jest mniej podatny na pokusy rozbijania kroku kolumny marszowej.
DeleteNo ale taki przegrzany Klusek nie spowalnia aby rytmu kroku marszowego.
DeleteA może chodzi o zmniejszenie frekwencji. Rozebrany z warstw zgrzany Klusek zapada natychmiast na bronchit?
Kwicze nad jednokierunkowa wydmuszka.
ReplyDeleteTylko nie wiem czy z rozbawienia czy przerazenia.
Właściwie taka skorupka z jedną dziurką to jest wysyska, nie wydmuszka, więc nic dziwnego, że Naszpani zgłosiła sprzeciw.
DeleteTak, oczywiscie, ktos musi powstrzymac to szalenstwo i anarchie! :PPPPP
DeleteCudna relacja. Bardzo mi się zachciało kawy. I pójść do teatru też :-) a magnolia, sprawdzam codziennie dopiero dzis zaczęła pokazywać bieliznę :-) W mazowieckim chłodniej.
ReplyDeleteNo i widzę biskwiciatko z młotkiem, piłką do metalu i uśmiechem. Moze robi karmnik lub inna budkę lęgową.
Karmnik dla sepow! Budke legowa dla orla bielika!
Delete:PPPPP
Widzę oczami wyobrazni.
ReplyDeletePozdrawiam mama (z tych naiwnych)
W teatralnych toaletach powinny być ekrany z transmisją on-line... ;-)
ReplyDeleteAle ciasteczek i soku juz sie nie da online :P Chyba, ze mowimy o tym, by transmitowac proces wydobywania z toalety opiekuna do dzieci. (Ja mysle, ze on tam sie po prostu zabarykadowal. Tak porazil go poziom artystyczny premiery i wizja szostki dzieci czekajacej na organizacje zabaw towarzyskich.)
DeleteByłam dwa tygodnie temu z Martyna w kinie i dostaliśmy bilety (jak na mój gust) trochę za blisko ekranu, więc mówię: chodź przesiadziemy się dwa piętra wyżej, to będzie nam sie lepiej oglądało. Martyna przestraszona: A jak nas Pan na kamerze zobaczy ze zimę jamy miejsce? I każe nam iść do domu? Taa w pustym kinie, gdzie oprócz nas dwóch nie było nikogo. Seans prawie vipowski ;) Ale nawet w kompletnie pustym k8nie można zgubić szalik - ja umiem w każdym razie ;)
ReplyDeleteDziecko wie, ze Wielki Brat czuwa! Moj Boze, taki kregoslup moralny ... pozazdroscic! :*
DeleteRycze ze smiechu i placze jednoczesnie. Wspolodczuwam. Zwlaszcza te wydmuszki.
ReplyDeleteMysle, ze jestem ulubiona kaczka ofiarna naszpan :PPP
DeleteNa potwierdzenie, w tym tygodniu oberwalo mi sie, ze Biskwit nie ma przepisowego stroju do gimnastyki. Bogowie, pani w H&M przerzucila caly magazyn, by sprostac zapotrzebowaniu - bawelnianym szortom w rozmiarze na 104 cm.
DeleteNo czegos tak kuriozalnego jak ta uwaga o wydmuszkach to naszpanie dawno nie wymyslily :) Podziwiam, naprawde podziwiam - skad one to biora? Moze istnieje jakis specjalny poradnik? Kodeks?
ReplyDeleteW kazdym razie w odmetach absurdu naszpanie plywaja juz stylem wielce swobodnym, niczym radosne delfinki.
Maja cudowny wzorzec w osobie Wszechmogacej Dyrekcji. Uwazaj! Podczas karnawalowego balu (opuscilysmy z Biskwitem te towarzyska okazje, wybierajac belgijskie wzgorza zrobione z czekolady) jedna ze znajomych nam matek zostala powolana do pieczenia wafli. Po zakonczeniu imprezy Dyrekcja umyla urzadzenia elektryczne zanurzajac je w pianie i goracej wodzie. Wczesniej wysadzila korki w calej placowce polewajac przedluzacz mlekiem. Ciesze sie, ze Biskwit ma kapcie na gumowej podeszwie.
DeletePrzypuszczam, że naszpanie chciały nawlekać wyduszki na sznurki albo nadziewać na patyki, niczym szaszłyk, aby uzyskać porządne niemieckie dzieło sztuki - a tu taki brak Ordnungu. No teraz już wiesz, jaki jest wzorzec wydmuszki (a nie wysysanki) z Sevres i na każdą kolejną Wielkanoc, kupiwszy potajemnie te jednodziurkowe, delkatnie igiełką wyprodukujesz otworek przeciwległy. Lepsze to niż wypluwanie płuc przy samodzielnej produkcji, no nie?
ReplyDeleteHania! WYDUSZKI! Wygrywasz! To jest wlasnie to, co z jaj robi Biskwit. On je wydusza golymi rekami.
DeleteOraz drze na mysl, ze rozzuchwalone sukcesem naszpanie za rok zazadaja tuzina jaj :P