[11 Dec 2013]
(...)
Ubocznym skutkiem literackiej sławy, Biskwit zmuszony był tydzień temu partycypować w lekcji ksylofonu razem z ojcem, niźli zwyczajowo, z matką.
Echa tego wydarzenia dotarły do mnie przed kolejnymi zajęciami. Gdzieś między wzuwaniem antypoślizgowych skarpet, a pilnowaniem, by Biskwit nie uszkodził Stefana krowim, alpejskim dzwonkiem.
- Ach. – powiedziała pani od ksylofonu. – Jaki sympatyczny jest ten pani mąż!
(Wszystkich, którzy znają Norweskiego in vivo i właśnie się zakrztusili informuję, że pani od ksylofonu jest jodłującą Austriaczką i zapewne przykłada inne standardy do tej subtelnej materii relacji międzyludzkich.)
Nie zaprzeczyłam.
- ... ale... – tu pani bardzo zniżyła głos i nieomal wyszeptała. – Dzieci takie muzykalne są chyba jednak po pani, prawda?
(Wszystkim, którzy kiedykolwiek słyszeli śpiewającą kaczkę in vivo i właśnie się zakrztusili, naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Że według austriackich norm? Z drugiej strony, Austria... Salzburg... marcepanowe kulki... Mozart! Zatem może była to zawoalowana sugestia ‘Proszę nie spieszyć się z inwestowaniem w koncertowy fortepian dla dzatek’?)
Nie zaprzeczyłam. Jasne, że nie zaprzeczyłam.
(...)
Wczoraj wieczorem w placówce odsłonięto oficjalnie ‘Adwentowe okno’.
Możliwe, że niesłusznie, ale oczekiwałam śladowych, choćby i homeopatycznych nawiązań do tematyki nadchodzących świąt.
Szczególnie, że jakby nie patrzeć, placówka jest pod wezwaniem i wyznaniem.
Tymczasem w oknie wystawiono leśny ekosystem z licznymi przedstawicielami gumowej fauny firmy Schleich, łapczywie wpatrujący się w rodzinę Państwa Krasnali usadzoną przy piknikowym stole. Obrus obowiązkowo w biało-czerwoną kratkę. Na talerzach nieokolicznościowa spyża.
Może zabrakło o Bożym Narodzeniu, ale łańcuch pokarmowy w tej biocenozie odtworzony z dbałością o detal.
Dla odmiany Chanuka merytorycznie prawie bez zarzutu.
Cztery małe semicko-nordyckie głowy pochylone niebezpiecznie nisko nad pomalowaną krzywo, dziecięcymi rękami chanukiją.
Gęste, ciemne loki i proste, słomiane grzywki majtające się nad płomieniami małych świeczek.
Pochodnie skonstruowane z bibuły i z rolek po kuchennych ręcznikach.
'Baruch atah adonai' recytowane w półmroku głosami nieletnich podczas szarpania się o zapalniczkę.
Podniośle i niecynicznie wzruszająco.
Taki tam cud chanukowy, że Ryfka z polskim paszportem po dziadku, a Dynia bez polskiego paszportu po matce, a lżą się po niemiecku.
(Dość umowna, a właściwie ułomna w tym kontekście jest kwestia narodowej przynależności wpisywanej w kwity.)
- Ależ z was (pożal się starotestamentowy i nowotestamentowy Boże!) Polki! – załamuję ręce, a one mi na to unisono z kartonu udającego rakietę: 'We are not POLISH! We are not anything! We are supergirls!'
Znów przyśni mi się Konopnicka i będzie wnosić pretensje.
(...)
©kaczka
(...)
Ubocznym skutkiem literackiej sławy, Biskwit zmuszony był tydzień temu partycypować w lekcji ksylofonu razem z ojcem, niźli zwyczajowo, z matką.
Echa tego wydarzenia dotarły do mnie przed kolejnymi zajęciami. Gdzieś między wzuwaniem antypoślizgowych skarpet, a pilnowaniem, by Biskwit nie uszkodził Stefana krowim, alpejskim dzwonkiem.
- Ach. – powiedziała pani od ksylofonu. – Jaki sympatyczny jest ten pani mąż!
(Wszystkich, którzy znają Norweskiego in vivo i właśnie się zakrztusili informuję, że pani od ksylofonu jest jodłującą Austriaczką i zapewne przykłada inne standardy do tej subtelnej materii relacji międzyludzkich.)
Nie zaprzeczyłam.
- ... ale... – tu pani bardzo zniżyła głos i nieomal wyszeptała. – Dzieci takie muzykalne są chyba jednak po pani, prawda?
(Wszystkim, którzy kiedykolwiek słyszeli śpiewającą kaczkę in vivo i właśnie się zakrztusili, naprawdę nie wiem, co powiedzieć. Że według austriackich norm? Z drugiej strony, Austria... Salzburg... marcepanowe kulki... Mozart! Zatem może była to zawoalowana sugestia ‘Proszę nie spieszyć się z inwestowaniem w koncertowy fortepian dla dzatek’?)
Nie zaprzeczyłam. Jasne, że nie zaprzeczyłam.
(...)
Możliwe, że niesłusznie, ale oczekiwałam śladowych, choćby i homeopatycznych nawiązań do tematyki nadchodzących świąt.
Szczególnie, że jakby nie patrzeć, placówka jest pod wezwaniem i wyznaniem.
Tymczasem w oknie wystawiono leśny ekosystem z licznymi przedstawicielami gumowej fauny firmy Schleich, łapczywie wpatrujący się w rodzinę Państwa Krasnali usadzoną przy piknikowym stole. Obrus obowiązkowo w biało-czerwoną kratkę. Na talerzach nieokolicznościowa spyża.
Może zabrakło o Bożym Narodzeniu, ale łańcuch pokarmowy w tej biocenozie odtworzony z dbałością o detal.
Cztery małe semicko-nordyckie głowy pochylone niebezpiecznie nisko nad pomalowaną krzywo, dziecięcymi rękami chanukiją.
Gęste, ciemne loki i proste, słomiane grzywki majtające się nad płomieniami małych świeczek.
Pochodnie skonstruowane z bibuły i z rolek po kuchennych ręcznikach.
'Baruch atah adonai' recytowane w półmroku głosami nieletnich podczas szarpania się o zapalniczkę.
Podniośle i niecynicznie wzruszająco.
Taki tam cud chanukowy, że Ryfka z polskim paszportem po dziadku, a Dynia bez polskiego paszportu po matce, a lżą się po niemiecku.
(Dość umowna, a właściwie ułomna w tym kontekście jest kwestia narodowej przynależności wpisywanej w kwity.)
- Ależ z was (pożal się starotestamentowy i nowotestamentowy Boże!) Polki! – załamuję ręce, a one mi na to unisono z kartonu udającego rakietę: 'We are not POLISH! We are not anything! We are supergirls!'
Znów przyśni mi się Konopnicka i będzie wnosić pretensje.
(...)
Z memuarów Dyni.
[Pani z gitarą pod eko-oknem.] |
[Nieznaczne zaburzenia proporcji. W rzeczywistości pochodnie nie były metrowego wzrostu.] |
We are supergirls!'- I TEGO SIĘ TRZYMAJMY
ReplyDeleteWiesz Kaczko, akuratnie dziś mnie podobny temat nurtuje... Byliśmy dziś z Jareckim w Ikei. Dwa tygodnie do świąt zostało. I cóż mnie uderzyło? Otóż tam nie było czuć zbliżających się Świąt! Nie tak jak w latach poprzednich, blask, dekoracje, niemal każdy artykuł w bozonarodzeniowej odsłonie. Nic. Ja już przywkyłam oczywiście, że nie należy się w placówkach handlowych spodziewać stajenki, wołków i osiołków, ale żeby choć brzuchaty Santa, żebyż gwiazda! Trochę światełek i bombek schowanych przy samych kasach, tam, gdzie się odkłada te bambetle co to się człowiek opamiętał, że jednak tego nie kupi. Żadnych motywów świątecznych/zimowych na tekstyliach, zastawie, szkle, nawet papierowe serwetki bez choćby renifera. Nic.
ReplyDeleteTrochę jednak smutek.
Jarecko, ja się wtrącę z moimi dwoma centami.. To chyba taki zabieg marketingowy. Wszędzie kipią światła i renifery, w Ikei nie i... ha! O czym napisałaś w kontekście świąt. O Ikei ;-)))
ReplyDeleteI oni tu nas mają...
(Wiem, to przykład raczej na teorię dorobioną do przykładu ;-) )
arbuz b.d.
PS. Z drugiej strony... W naszej dzikopółnocnej Ikei już w połowie listopada przy wejściu zestaw różnorakich światełek, świeczki i ozdoby z DODATKOWĄ kasą, zaraz na przedzie, dla tych, co tylko po świecącą gwiazdę z tektury i do domu.
Ha! Dokładnie. Od połowy listopada u nas wszędzie ozdoby choinkowe i lampiony. I światełek tyle, że nawet ja czuję się świątecznie usatysfakcjonowana. Czyli nie wszędzie tak bez odniesień.
DeleteOd połowy listopada? Późno ;-) w Bawarii pierwsze pierniki i Mikołaje rzucili już w połowie września.
DeletePierniki i marcepan byly faktycznie na tutejsze rozpoczecie roku szkolnego.Mam wrazenie, by stworzyc plote na miescie: a widzialas kumo, w Aldiku Speculatius rzucili,idz zobaczyc.
DeleteSezon na swiatelka i reszte zaczal sie w listopadzie, a zakonczy sie zapewne przed swietami. Gdy kilka lat temu chcialam po 20.grudnia kupic blok marcepanowy,pytajac zwatpiona o jego polozenie w markecie czlowieka z obslugi, ow ktos spojrzal na mnie i z drwina w glosie powiedzial: "Mloda damo, w nastepnym tygodniu wykladamy towar na Wielkanoc".
Glupia ja...
arbuz b.d.
Dynia z Ryfką przywracają mi mocno ostatnio zachwianą wiarę w przyszłość ludzkości. Dziękuję
ReplyDeleteCo do proporcji na rysunku, zwaz ze u dzieci waznosc elementu decyduje o wielkosci na rysunkach. Widac twoje dziecko bardziej zainteresowane bylo pochodniami, niz osobami je niosacymi ;) Pozdrawiam, Renata (czytajaca Cie matka z przeciwleglego konca Republiki)
ReplyDeleteEch, ta bezprizorność u mojego potomstwa mnie zawsze martwi. Choć może lepiej byc supergirl, prościej i ponad granicami.
ReplyDeleteOdpuść sobie Konopnicką... W Marię Curie uderzaj i od razu będzie Ci łatwiej ;-) wieloaspektowo, że tak napiszę...
ReplyDeleteŚwięta są fajne, nie ma znaczenia które to święto i jak go nazywają. Dopóki nie chodzi w nim o składanie dziatek w ofierze jestem za.:-) Rysunki bardzo ana czasie, a pani ma cholernie trendy koafiurę :-)
ReplyDeleteTeż jestem supergirl :D
ReplyDeleteJa czuje, ze tez jestem! Zwlaszcza jakbym dostala TAKA pochodnie!
Delete
ReplyDeleteKaczko - ratunku! Co żeście zrobiły z woźna ? Siedzę i od godziny wymyślam rymy (zeby co od niektórych bolą i mam nadzieje ze w Niegowie wybacza brak talentu ;)
Też lubię supergirls:) A może Twój mąż coś tej Pani zaśpiewał?!:)
ReplyDeletekwk
Normalnie ułani pod okienkiem na pierwszym rysunku:)
ReplyDelete