[192]

[30 Jul 2015]

(...)
Gdy wciągałam Dynię na listę Szwabskich Kluseczek, przyświecała mi myśl, że to dla jej lingwistycznego dobra.
Że czas oszlifować ten półgermański brylant. Naoliwić koniugacje. Przystrzyc wybujałe deklinacje. Ogarnąć przedimki. Nade wszystko zaś poszerzyć wokabularzyk o elementy niezbędne dla towarzyskiego surwiwalu (od: ‘palnąć cię w ucho?’ po ‘zarazpowiemnaszejpani’)
Nie, nie przyszło mi do głowy, że Szwabskimi Kluseczkami dowodzi  hinduska zakonnica.

(...)
Z Wysp Brytyjskich z tradycyjną, doroczną wizytą przyleciała Lucyna.
Dostarczyło to wielu rozmaitych emocji, bo Lucyna ociosana i zahartowana przez pierwszy rok angielskiej Primary, zarzuciła wrodzony altruizm i w tym sezonie okazała się dość opiniotwórcza.
Bywało więc, że Lucyna chciała w lewo, Dynia w prawo, a Biskwit chciał jednocześnie w obu kierunkach.
Efekt uboczny? W obawie, że ominą go najciekawsze przygody, Biskwit nauczył się wzuwać i zapinać sobie buty w biegu.
Udowodnił też swoją nadludzką wytrzymałość.
(Gdy u  kresu jednego z dni dziewczątka padły, jak stały na Dyniowy barłóg i z brudnymi nogami zapadły w letarg,  Biskwit zza krat swego łóżka ciskał w nie, czym popadło [1], aby tylko wykrzesać dalszą fabułę [2].)
Dynia i Lucyna.
Tu blond ze sztywnych drucików, tu złota koafiura z nierozkręcalnych loków.
Dwie pary oczu wycięte z błękitu. Pośrodku źrenice otoczone białymi burzowymi chmurami.
Wzrost ponad metr dwadzieścia. Niechybnie, od spożywania sterydowych kurczaków z Commonwealthu i modyfikowanych genetycznie misiów z żelatyny.
Obie w sukienkach i gdy nie spojrzeć, bez butów.
Jest z tego taka ładna, miejscami nieomalże dorosła przyjaźń – tramwajowe narracje o życiu, wanienne zwierzenia o połamanych sercach, szkatułkowa kompozycja gier i zabaw, wspólne wybieranie outfitów i tombakowych precjozów (rezultat? Made in Chelsea kontra My Big Fat Gypsy Wedding), dzielenie balonówki na pół i coraz mniejsze zapotrzebowanie na towarzystwo matek.
I trochę smutno, i trochę ulga, że się nie jest już jedynym światem i wyłączną skrytką tajemnic.
Tymczasem znów dałam się nabrać na ‘ależ Lucyna je wszystko’, zapominając, że dla dziecka z południka Wysp Bry ‘wszystko’ to pizza, paluszki rybne, sok z syntetycznych czarnych porzeczek i keczup no added sugar.
A gdy dodać do tego, że matka Lucyny przywiozła ze sobą walizkę własnej zbilansowanej diety będącej osobliwym skrzyżowaniem chińskich zupek i prowiantu kosmonauty, to mogłoby się nawet okazać, że ostro przyoszczędziliśmy na gościach.
Ale się nie okaże, bo po drodze była lodziarnia.
Koncept sprzedaży lodów w uncjach kulek wciąż jest dla rdzennych Albiończyków egzotyczny, nic dziwnego, że wymaga solidnych badań terenowych.

(...)
W dobie globalizacji:
Z kontynentu importuje się: obuwie sztandarowej marki w licznych egzemplarzach [3], podkoszulki dziecięce z bawełny eko, żelki Haribo, gry hazardowe, Traubenzucker w pastylkach
Na kontynent przywozi się: herbatę z uczciwą, więzienną zawartością teiny i naturalnych garbników [5], indyjskie przyprawy oraz torby na zakupy (M&S, retro bags for life)
Krążki Weetabix, fasolkę Heinza w słoikach skrojonych pod lodówkę, szkockie maślane,  oraz sos Worcester można kupić na miejscu.



[1] Na przykład, słowem, elementami odzieży lub Miśkiem Zdziśkiem TM.
[2] Ponieważ Biskwit ciska z rozmachem, zza łopatki, amunicja często wypada mu z rąk i ląduje zza plecami. Ten fenomen ‘jasny gwint! ktoś znów wyrwał mi piłeczkę!?’ nadal zaskakuje Biskwita.
[3] Marka obchodzi siedemdziesięciopięciolecie i minimalnie tyle lat za ladą przesiedziała właścicielka sklepu [4], który plądrowałyśmy. My plądrowałyśmy, stuletnia matrona bezlitośnie i bezskutecznie dyscyplinowała Lucynę i Biskwita (Dynia na wynos jest, jak się okazuje, skarbczykiem sawuarwiwru i i oligoceńską studzienką manier!) Albowiem Lucyna próbowała przymierzyć wszystkie buty, a Biskwit piszczał, bo zdjęłam go z regału. Ta, jakże kulturowo odmienna, interwencja wychowawcza polegająca na wymachiwaniu kostropatą laską przed  nosami winowajców, wprawiła matkę Lucyny w stupor. Ilość kupionych butów mogła być spowodowana wstrząsem.
[4] ... gdy już wróciła z wojny rosyjsko-japońskiej, albo z próby generalnej zamachu na arcyksięcia Ferdynanda
[5] tutejsza, po tygodniu zaparzania, nadal reprezentuje wartości homeopatyczne

©kaczka
11 comments on "[192]"
  1. Fenomen z piłeczką też nieustannie mnie bawi na własnym gruncie ;).

    ReplyDelete
    Replies
    1. Matka-Nowicjuszka oczytała się właśnie w motoryce dzieci do lat dwóch. Okazuje się, że jak się homo sapiens przez pierwszy rok życia uczy świadomie chwytać (widocznie ewolucyjnie ważniejsza czynność - bo lepiej mamuta złapać niż puścić), tak zajmuje mu kolejny rok nauka świadomego puszczania czegokolwiek, a zwłaszcza mamuta. Stąd te zamachy zza ucha. Ament.

      Delete
    2. Coz ja bym bez ciebie zrobila, Matko Nowicjuszko! Tylko mamutow szkoda... moze dlatego wyginely! Ile mozna upadac na glowe!

      Delete
  2. Hinduska zakonnica! Zawiało egzotyką! A nóż mówi po angielsku i zawekuje Dyniowy akcent dorset?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Niech wekuje, choc nie sadze, ze da sie czyms przyslonic oryginalny mumbajski akcent :-) Tyle, ze na milosc akhem... boska, czy choc raz mogloby byc nudno, normalnie i bez egzotyki? Zeby, na przyklad, przyszla jakas Frau Hilda Klopke rdzenna do szpiku swoich pruskich kosci i kazala dzieciom malowac wiosne, zwyklymi kredkami, na zwyklym papierze. Bo chwilowo mam wrazenie, ze uniwersum mi rzuca slonie pod nogi i juz nie mam sily ich przerzucac :-)

      Delete
    2. Kaczko WY NIE MOŻECIE NORMALNIE - WSZAK - nie bylibyście kaczkami :)

      Delete
    3. Sama jej każ rysować wiosnę zwykłymi kredkami na zwykłym papierze - umiesz tak? ;P

      Delete
    4. Kaczko, wiem, ze wiesz. Wiem! Bo kto, jesli nie Ty...

      Ale jednak to napisze .... ;-)
      Byc moze, czesc pan wychowawczyn w przedszkolach roznorakich mysli sobie: zeby choc raz bylo normalnie, nudno i bez egzotyki: Grupa 15-ga aryjskich niemieckogadajacych dzieci, a nie jakies tla migracyjne, trzy jezyki, dwie narodowosci i matka ze wschodu niekumajaca jeszcze po naszemu.

      To, co jest pewne, to ze inaczej juz nie bedzie.

      arbuz b.d.

      Delete
    5. Ach, Arbuzie! Nie bedzie! Byleby system jednak nadazal za tymi zmianami.
      Wzdycham, bo mi sie wydaje, ze Dynka nieustannie trafia w jakies wyjatki od reguly. Gdy dyskutowalismy o wyzszosci placowek wyznaniowych i niewyznaniowych, mowili nam, ze to fikcja, ze to z nazwy jedynie, ze coz tam, ze ewangelickie-katolickie-pastafarianskie... przedszkole jak przedszkole. A tu tadam, hinduska zakonnica. No i mam wrazenie, ze ciagle dokonuje eksperymentow na zywym mozgu wlasnego dziecka, a moja wizja edukacji znaczaco odbiega od zastanej :-) Moze z Biskwitem pojdzie latwiej?

      Delete
  3. Wygląda, że odbyła się tu swoista szkoła survivalu dla Biskwita, z której nie dość, że wyszedł obronną ręką, to okazało się jeszcze, że jego guru nie podołały kondycyjnie ;))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Gury kondycyjnie Biskwitowi nie dorastaja do piety. Dynka odziedziczyla senne geny po Norweskim. To ona, odkad u Malpiatek zdelegalizowano popoludniowa drzemke, o osiemnastej szuka pidzamy i piernatow. To ona zawsze zasypia w samochodzie. No, chyba, ze nie moze przestac myslec :-)

      Delete