[28 Oct 2014]
(...)
Z południa skoczyliśmy na północ.
Dynia była kontenta, gdyż na północy jest Klimahaus, który zwiedziła już w życiu płodowym, a teraz, proszę, trafiła się okazja by pod ówczesną ścieżkę dźwiękową podłożyć obraz.
Stanowi pewną pociechę, że młodzież w wieku Dyni wchodzi do obiektu za friko, albowiem bilet wstępu kosztuje jedenaście ojro, a na pytanie, co się Dyni najbardziej w obiekcie spodobało, Dynia odrzekła, że kafeteria.
- A w szczególe, Dyniu?
Może tropikalne ryby? Pustynia? Las przeciwdeszczowy? Dojenie szwajcarskich krów?
Nic z tych rzeczy.
W szczególe Dyni najbardziej spodobał się promieniotwórczy napój w kafeterii.
A także, od biedy, precel.
Gdyby Biskwit potrafił udzielić artykułowanej odpowiedzi, rzekłby prawdopodobnie, że i owszem ryby akwaryjne były godne uwagi, ale z całej północy najbardziej zachwycił go Zakład Gastronomiczny Sióstr Chow Main z bufetem ‘zapłać i zjedz ile zmieścisz’.
Siostry Chow Main, jak podejrzewam, nie przewidziały w kosztorysie niemowlęcia, które mieści i je tyle ile waży.
Ryż sypki, kluski wielojajeczne, frytki, sajgonki, a nade wszystko ten osobliwy rodzaj drożdżowego pieczywa o smaku do złudzenia przypominającym amatorsko wykonane, kiepsko wyrośnięte pączki.
(Szczególnie w połączeniu ze śliwkowym sosem od kaczki po pekińsku - o nostalgio! - jak z kart poradnika ‘Nastolatki gotują’.)
Biskwit odwiedził bufet czternaście razy dekorując trasę resztkami spyży.
Siostry Chow Main najpierw radowały się zdrowym niemowlęcym apetytem. Jednak w miarę upływu czasu, schowane za kuchenną zasłoną z plastikowych pasków, znacząc tasakiem na framudze kolejne Biskwicie wizyty w bufecie, znać było, że nerwowo obliczają aktualną marżę.
W międzyczasie Hauptcioteczka znalazła w piwnicy chodzik po Norweskim i nie omieszkała rozpędzić w nim Biskwita. Architektura chodzika [1] jest dowodem na to, że i w erefenie można było mieć trudne dzieciństwo.
W międzyczasie Hauptwujaszek obraził się śmiertelnie na wszystkie cukiernie od Flensburga po Berlin, gdyż w żadnej nie serwowano pączków posypanych cukrem. Cukrem kryształem o kryształach ściśle określonego, znanego tylko wujaszkowi, rozmiaru.
Wszędzie tylko ten lukier, puder i czekolada.
W rezultacie Biskwit uważa, że raczkowanie jest przereklamowane, a Hauptwujaszek uważa, że jest o krok od ujawnienia ogólnoświatowego spisku producentów pączków.
Ja uważam, że to nie na moje nerwy.
[1] Skrzyżowanie trampoliny ze stojakiem na kwiaty i liczydłem. Na kółkach.
(...)
Derekcja z wyraźnymi objawami migotania komór przyszpiliła mnie wczoraj pod wieszaczkiem w szatni jak entomolog motylka. Komory migotały Dererkcji albowiem otrzymała anonim domagający się natychmiastowej rewizji programu dorocznej, świątecznej akcji charytatywnej.
ANONIM!
(E-mailem?! Anonim?! Cóż było złego w wycinaniu liter z gazet i tygodników i ich transfiguracji w tekst przy pomocy kleju Plastuś? )
[ ‘… a do 1990 roku porwania staną się dominującą metodą interakcji społecznych’ Woody Allen. Złowróżbnie.]
Anonim domagał się odrzucenia nieergonomicznej, bezgratyfikacyjnej wysyłki paczek do Turkmenistanu i ogarnięcia troską miejscowych uchodźców, których główną zaletą byłoby to, że muszą być wdzięczni. Okazana przez uchodźców wdzięczność live uwarunkowałaby klasycznie nieletnich i pchnęła ich ku dalszym nieskrępowanym napadom szlachetności.
- A przecież! A przecież! – zaszlochała Derekcja. – Ja nie mogę. Sumienie mi nie pozwala. Przy nieustannie zmieniającej się liczbie uchodźców mogłoby się zdażyć, że dla któregoś z tych dzieci zabrakłoby paczki i co wtedy? Przecież nie możemy, ten tego, sprawiać, że ktoś poczuje się wykluczony!
Łał!
Tak, wiem, mogłam zasugerować, że zamiast paczek Matka Hildegardy zorganizuje dla uchodźców przyjęcie urodzinowe z recitalem przy akompaniamencie puzonu, ale przegapiłam okazję, gdyż zajął mnie problem, czy winnam zaopatrzyć się w przenośny defibrylator?
Derekcja sprawia wrażenie, że obsługa placówki jest zajęciem bardziej stresującym niźli bycie prezydentem USA, naziemnym kontrolerem lotów i niewidomym neurochirurgiem z prawem wykonywania zawodu.
(...)
Tryptyk.
(Przyjemna odmiana po ckliwych landszaftach szkicowanych przez naszpanie od Lisków.
Oraz kredki! Są kredki!)
©kaczka
(...)
Z południa skoczyliśmy na północ.
Dynia była kontenta, gdyż na północy jest Klimahaus, który zwiedziła już w życiu płodowym, a teraz, proszę, trafiła się okazja by pod ówczesną ścieżkę dźwiękową podłożyć obraz.
Stanowi pewną pociechę, że młodzież w wieku Dyni wchodzi do obiektu za friko, albowiem bilet wstępu kosztuje jedenaście ojro, a na pytanie, co się Dyni najbardziej w obiekcie spodobało, Dynia odrzekła, że kafeteria.
- A w szczególe, Dyniu?
Może tropikalne ryby? Pustynia? Las przeciwdeszczowy? Dojenie szwajcarskich krów?
Nic z tych rzeczy.
W szczególe Dyni najbardziej spodobał się promieniotwórczy napój w kafeterii.
A także, od biedy, precel.
Gdyby Biskwit potrafił udzielić artykułowanej odpowiedzi, rzekłby prawdopodobnie, że i owszem ryby akwaryjne były godne uwagi, ale z całej północy najbardziej zachwycił go Zakład Gastronomiczny Sióstr Chow Main z bufetem ‘zapłać i zjedz ile zmieścisz’.
Siostry Chow Main, jak podejrzewam, nie przewidziały w kosztorysie niemowlęcia, które mieści i je tyle ile waży.
Ryż sypki, kluski wielojajeczne, frytki, sajgonki, a nade wszystko ten osobliwy rodzaj drożdżowego pieczywa o smaku do złudzenia przypominającym amatorsko wykonane, kiepsko wyrośnięte pączki.
(Szczególnie w połączeniu ze śliwkowym sosem od kaczki po pekińsku - o nostalgio! - jak z kart poradnika ‘Nastolatki gotują’.)
Biskwit odwiedził bufet czternaście razy dekorując trasę resztkami spyży.
Siostry Chow Main najpierw radowały się zdrowym niemowlęcym apetytem. Jednak w miarę upływu czasu, schowane za kuchenną zasłoną z plastikowych pasków, znacząc tasakiem na framudze kolejne Biskwicie wizyty w bufecie, znać było, że nerwowo obliczają aktualną marżę.
W międzyczasie Hauptcioteczka znalazła w piwnicy chodzik po Norweskim i nie omieszkała rozpędzić w nim Biskwita. Architektura chodzika [1] jest dowodem na to, że i w erefenie można było mieć trudne dzieciństwo.
W międzyczasie Hauptwujaszek obraził się śmiertelnie na wszystkie cukiernie od Flensburga po Berlin, gdyż w żadnej nie serwowano pączków posypanych cukrem. Cukrem kryształem o kryształach ściśle określonego, znanego tylko wujaszkowi, rozmiaru.
Wszędzie tylko ten lukier, puder i czekolada.
W rezultacie Biskwit uważa, że raczkowanie jest przereklamowane, a Hauptwujaszek uważa, że jest o krok od ujawnienia ogólnoświatowego spisku producentów pączków.
Ja uważam, że to nie na moje nerwy.
[1] Skrzyżowanie trampoliny ze stojakiem na kwiaty i liczydłem. Na kółkach.
(...)
Derekcja z wyraźnymi objawami migotania komór przyszpiliła mnie wczoraj pod wieszaczkiem w szatni jak entomolog motylka. Komory migotały Dererkcji albowiem otrzymała anonim domagający się natychmiastowej rewizji programu dorocznej, świątecznej akcji charytatywnej.
ANONIM!
(E-mailem?! Anonim?! Cóż było złego w wycinaniu liter z gazet i tygodników i ich transfiguracji w tekst przy pomocy kleju Plastuś? )
[ ‘… a do 1990 roku porwania staną się dominującą metodą interakcji społecznych’ Woody Allen. Złowróżbnie.]
Anonim domagał się odrzucenia nieergonomicznej, bezgratyfikacyjnej wysyłki paczek do Turkmenistanu i ogarnięcia troską miejscowych uchodźców, których główną zaletą byłoby to, że muszą być wdzięczni. Okazana przez uchodźców wdzięczność live uwarunkowałaby klasycznie nieletnich i pchnęła ich ku dalszym nieskrępowanym napadom szlachetności.
- A przecież! A przecież! – zaszlochała Derekcja. – Ja nie mogę. Sumienie mi nie pozwala. Przy nieustannie zmieniającej się liczbie uchodźców mogłoby się zdażyć, że dla któregoś z tych dzieci zabrakłoby paczki i co wtedy? Przecież nie możemy, ten tego, sprawiać, że ktoś poczuje się wykluczony!
Łał!
Tak, wiem, mogłam zasugerować, że zamiast paczek Matka Hildegardy zorganizuje dla uchodźców przyjęcie urodzinowe z recitalem przy akompaniamencie puzonu, ale przegapiłam okazję, gdyż zajął mnie problem, czy winnam zaopatrzyć się w przenośny defibrylator?
Derekcja sprawia wrażenie, że obsługa placówki jest zajęciem bardziej stresującym niźli bycie prezydentem USA, naziemnym kontrolerem lotów i niewidomym neurochirurgiem z prawem wykonywania zawodu.
(...)
Tryptyk.
(Przyjemna odmiana po ckliwych landszaftach szkicowanych przez naszpanie od Lisków.
Oraz kredki! Są kredki!)
©kaczka
Jakie są szanse na fotkę chodzika???
ReplyDelete(wydawało mi się, błędnie, że mam bujną wyobraźnię, ale nie dałam rady)
Chwilowo marne, gdyz cala energie wlozylam w to, aby jednak chodzika nie przywiezc do domu. Kosztowalo mnie to wypchanie bagaznika martwym koniem. Na biegunach. :-)
DeletePan od Malpiatek trzaska TAKIE kolorowanki?!
ReplyDeleteWybacz, ale Tryptyk odjal byl mi mowe.
Nie pojmuje celu takowych cwiczen, tak dla malolatow, jak dla naszychpan.
p.s. Kilmahaus! Dlaczego jezdzicie w fajne miejsca beze mnie?!
Chodzi ci o skandalizujace tresci, czy sam fakt, ze dzieci zamiast malowac koloruja?
DeletePopyt napedza podaz. Dzieciny sie w nowym roku ekscytuja tematem suberbohaterow i zamawiaja poza oficjalnym, taka mam przynajmniej nadzieje, curriculum. Kolorowanie jest oprocz, nie zamiast, a do tego podlewane dydaktycznym smrodkiem, jak byc superbohaterem dnia codziennego i niewidzialna reka w jednym. A mnie przy okazji serce sie raduje, ze Pan od Malpiatek dostrzega, ze sa tez superbohaterki.
PS ... bo mieszkasz daleko!
DeleteRaczej o to, ze Naszepanie produkuja kolorowanki. Nie spodziewalam sie, zwyczajnie. To jakis nowy trend w przedszkolnictwie?
Deletep.s. Wiesz jak czlowieka wpedzic w poczucie winy :p
Nareszcie się dorwałam do prawdziwej klawiatury, zatem śpieszę się powymądrzać w kwestii kolorowanek. W Chochliku praktykowałam, i owszem. Na przykład, jak się robiło z dziećmi jakąś prace plastyczną i jedne dzieci już skończyły, inne nie - te co skończyły trzeba było jakoś zatrzymać przy stoliku i się im dawało właśnie kolorowanki. Posiłkowałam się też kolorowankami w sytuacjach (nader niestety częstych) - ja i ośmioro dwu-trzy-latków. I powiem Ci, Bebe, że też wolałam sama im coś rysować niż wręczyć świnkę Pepę. Jak zauważa Kaczka, można było przy tej okazji trochę dydaktycznie posmrodzić - narysować te kwiatki, co o nich mówiliśmy albo te misie, cośmy o nich śpiewali.
DeleteBebe bedzie zmuszona zlozyc publiczna samokrytyke, gdyz wyrwana ze snu bladym switem w celu uzyskania swietego spokoju sama wyprodukowala tasmowo serie kolorowanek dla Dyni :-))))
DeleteGeneralnie: Kolorowanka fajna sprawa. Zwlaszcza ta samorobna. Zwlaszcza generowana o swicie. Zwaszcza, ze mi po glowie lazi w wielkich buciorach kolorowanka autorstwa wlasnego....ekhem....
DeletePo prostu zdziwilo mnie, ze Naszepanie produkowaly, bo Mojepanie NIGDY. Ale moze to byla inna era: Era SZLACZKA. Kilometry tychze wydziergalam.
Och, Kaczko, więc jednak jesteś wredna! Co prawda nieco powierzchownie i nieśmiało, ale i tak radość, pozwól, że odtańczę.
ReplyDelete...
...
...
...
Już. Następnym razem ZWERBALIZUJ.
Och, jestem chodzacym zlem! Ale zamaskowanym. :-)))
DeletePoproś Dynię o stosowny kostium- Zamaskowane Zło w kolorach tęczy, z białym kręconym jak lody włoskie XXXXXXXXL, rogiem jednorożca niewinnie tkwiącym na ze środka czoła.
DeleteA co do Międzynarodowego Spisku Producentów Pączków- na razie jestem na tropie niecnych knowań lokalnych producentów. Dlaczego nie robią takich pączków, jakie można było nabyć w radomskiej "Teatralnej" 30 lat temu? Komu przeszkadzało że pączek jest puchaty, leciutki i zamknięty w chrupiącej zmiętej skórce? No? Przeprowadzam żarliwie te eksperymenty, porównuję, ofiarnie pobieram do organizmu próbki .. I CO?
I - jak mówi Poeta - GUCIO!
Same nijakie/ pompowane/ glomzowate/ ciężkie/ tłuste parodie pączka.
TO MUSI BYĆ SPISEK.
Dajcie mi paczek, a porusze Ziemie! Gdzie tam Berlinerom, czy donatom do starozytnego paczka z dzemem!
DeleteTlustosc mnie odstrecza, tak samo mocno jak niepohamowanie w nakladaniu lukru. Socjalistyczny paczek byl lukrem traktowany dyskretnie z uwagi zapewne na brak cukru dla prywatnej inicjatywy. Takich paczkow chce! Te w lukrowancyh perukach niech spadaja!
Protoplastka mówi, żeby nie kupować z lukrem, bo można nim przylukrować brak świeżego, dziewiczego lica. O pączku mówię.
DeleteI dodaje, że otóż po pudrze go poznacie.
Kaczka na dzikiej Północy, w Bremerhaven i w Flensburgu(?). Jeśli byliście w marcepanowym mieście i ja o tym nie wiedziałam, obrażam się na sto trzydzieści dwie notki!
ReplyDeletearbuz
Przebog! Na pewno bym zameldowala, gdybym.
DeleteNiestety nie. Bez marcepanu sie musialo obejsc, a i Flensburg tez nie, a szkoda, bo Flensburg przeciez bardzo lubie.
Jednakoz sprawdz prosze, czy nie macie tam Marcepanki i Marcepanie paczkow z cukrem krysztalem to przyjade pod pretekstem :-)
W poprzednim landzie z kryształem były wyłącznie, a ja szukałam tam z cukrem pudrem i daremny to był trud mój.
DeleteTutaj okoliczności zdobywania pączków są dość specyficzne. Gdy w sierpniu zapytałam o ów wypiek, pani podająca popatrzyła na mnie jak na przybysza z innego kontynentu chcącego zamówić grzane wino w maju.
Zasugerowała delikatnie, że kobito w jesieni se przyjdź jak normalny człowiek po pączki.
No i se poszłam ostatnio, a tam nawalony lukier w kolorach tęczy, czekolada i coś tam coś tam. I wzięłam raczej Mandelkranz. Ale! Udaję się w poszukiwania tych z kryształem i jeśli znajdę Kaczko, to: ha! i nawet ha-ha!
rozsuwam sofę w gościnnym ;-)))
arbuz