[21 Oct 2014]
(...)
We Frauenkirche Dynia ofuknęła japońskich turystów, że przecież 'No photos', tu tu stoi na piktogramie, że 'No photos', a następnie sama wykonała serię zdjęć (głównie selfies z fragmentami świętych, gdyż Frauenkirche obfituje w relikwiarze), a potem płynnie przeszła do zadawania trudnych pytań z dziedziny teologii fundamentalnej ‘A kto tu wisi i dlaczego?’ lub opiniując na podstawie wyrazu twarzy Ukrzyżowanego ‘Is he crossed?’ [1] Na szczęście głód fizyczny był u Dyni większy niźli głód wiedzy, płynnie zatem ominęliśmy zagadnienie świętości wody święconej i obraliśmy ortodromę na laickie frytki. Przy Marienplatz.
Odbyliśmy zagraniczną pielgrzymkę.
Do Bawarii.
By na własne oczy obejrzeć Terytorium Okupowane.
Podróże, wiadomo, kształcą.
Po przekroczeniu granicy przez wiele kilometrów analizowałam fenomen występowania w katolickiej Bawarii tak nieprzeliczonej ilości meczetów. Gdzie okiem nie sięgnąć, minaret! Wieża za wieżą w zabawnej czapce i z głuchoniemym muezzinem (nikt do niczego nie nawoływał!). Dopiero później, facepalm, okazało się, że Bawarczycy lubią swoje kościoły ‘z cebulą’.
Terytorium Okupowane okupuje piętro z widokiem na rondo. To szalenie wygodne, gdyż może ze swojego balkonu odbierać niekończące się defilady na cześć własną lub cudzą.
Z balkonu widać też sklep z piętrowymi tortami. Tu nie sposób nie pochwalić zapobiegliwości kobiety w ciąży. Przecież może się zdarzyć, że obudzi się pewnej nocy i uzna, że musi natychmiast wgryźć się w szwarcwaldzki na kremie. Wzuje wtedy kapcie, w ręce chwyci łom i w pidżamie pójdzie po swoje.
Najechaliśmy na Terytorium Okupowane i z miejsca stało się ono Oblężonym.
Dynia przejęła kredki, Biskwit klocki.
Dynia dekorowała ściany, Biskwit podłogi.
Lśniące parkiety pokryły prochy kukurydzianych chrupek. Na szybach objawiły się niezidentyfikowane odciski palców. Na umywalkach ślady pasty do zębów. W dywany wdeptywano przystawki, a w gobeliny wcierano desery.
Terytorium Okupowane w odwecie wyrządziło nam placek (krzywdę dla każdej diety) oraz zorganizowało rozrywki intelektualne o charakterze gier planszowych.
Cel jednej z gier był moralnie dość wątpliwy. Należało zlikwidować głównego bohatera na śmierć i bez świadków.
Czy to przypadek, że najzręczniejsza okazała się w tym kobieta w ciąży, szczególnie upodobawszy sobie za narzędzie zbrodni, o ironio!, wypchaną (plackiem?) kaczkę?
A następnego poranka w celu zminimalizowania dalszych strat, opuściliśmy lokal, by zaznać stolicy i ekstraordynaryjnej, letniej pogody. Nie przypominam sobie, żeby był w czasie tego zaznawania taki moment, w którym Dynia akuratnie czegoś NIE jadła!
Zatem wersja przedstawiona dziś o poranku w placówce: ‘It was a lovely, silly day. Nothing to eat. Nothing to sit. Only walking. Lovely but very silly.’ wymaga solidnego retuszu.
[1] Prawdopodobnie. Ja bym była. Na większą część ludzkości.
©kaczka
(...)
We Frauenkirche Dynia ofuknęła japońskich turystów, że przecież 'No photos', tu tu stoi na piktogramie, że 'No photos', a następnie sama wykonała serię zdjęć (głównie selfies z fragmentami świętych, gdyż Frauenkirche obfituje w relikwiarze), a potem płynnie przeszła do zadawania trudnych pytań z dziedziny teologii fundamentalnej ‘A kto tu wisi i dlaczego?’ lub opiniując na podstawie wyrazu twarzy Ukrzyżowanego ‘Is he crossed?’ [1] Na szczęście głód fizyczny był u Dyni większy niźli głód wiedzy, płynnie zatem ominęliśmy zagadnienie świętości wody święconej i obraliśmy ortodromę na laickie frytki. Przy Marienplatz.
Odbyliśmy zagraniczną pielgrzymkę.
Do Bawarii.
By na własne oczy obejrzeć Terytorium Okupowane.
Podróże, wiadomo, kształcą.
Po przekroczeniu granicy przez wiele kilometrów analizowałam fenomen występowania w katolickiej Bawarii tak nieprzeliczonej ilości meczetów. Gdzie okiem nie sięgnąć, minaret! Wieża za wieżą w zabawnej czapce i z głuchoniemym muezzinem (nikt do niczego nie nawoływał!). Dopiero później, facepalm, okazało się, że Bawarczycy lubią swoje kościoły ‘z cebulą’.
Terytorium Okupowane okupuje piętro z widokiem na rondo. To szalenie wygodne, gdyż może ze swojego balkonu odbierać niekończące się defilady na cześć własną lub cudzą.
Z balkonu widać też sklep z piętrowymi tortami. Tu nie sposób nie pochwalić zapobiegliwości kobiety w ciąży. Przecież może się zdarzyć, że obudzi się pewnej nocy i uzna, że musi natychmiast wgryźć się w szwarcwaldzki na kremie. Wzuje wtedy kapcie, w ręce chwyci łom i w pidżamie pójdzie po swoje.
Najechaliśmy na Terytorium Okupowane i z miejsca stało się ono Oblężonym.
Dynia przejęła kredki, Biskwit klocki.
Dynia dekorowała ściany, Biskwit podłogi.
Lśniące parkiety pokryły prochy kukurydzianych chrupek. Na szybach objawiły się niezidentyfikowane odciski palców. Na umywalkach ślady pasty do zębów. W dywany wdeptywano przystawki, a w gobeliny wcierano desery.
Terytorium Okupowane w odwecie wyrządziło nam placek (krzywdę dla każdej diety) oraz zorganizowało rozrywki intelektualne o charakterze gier planszowych.
Cel jednej z gier był moralnie dość wątpliwy. Należało zlikwidować głównego bohatera na śmierć i bez świadków.
Czy to przypadek, że najzręczniejsza okazała się w tym kobieta w ciąży, szczególnie upodobawszy sobie za narzędzie zbrodni, o ironio!, wypchaną (plackiem?) kaczkę?
A następnego poranka w celu zminimalizowania dalszych strat, opuściliśmy lokal, by zaznać stolicy i ekstraordynaryjnej, letniej pogody. Nie przypominam sobie, żeby był w czasie tego zaznawania taki moment, w którym Dynia akuratnie czegoś NIE jadła!
Zatem wersja przedstawiona dziś o poranku w placówce: ‘It was a lovely, silly day. Nothing to eat. Nothing to sit. Only walking. Lovely but very silly.’ wymaga solidnego retuszu.
[1] Prawdopodobnie. Ja bym była. Na większą część ludzkości.
©kaczka
Wersja dla placowki zarozowila sie znacznie. Ta bezposrednia glosila bowiem: "It's a very stupid day! We are walking all day long! No sitting, no eating all day long! I like it not!" Az Wiewior zaaferowany po fakcie dopytywal sie, czy domniemuje, ze sie dorze bawiliscie. Odpowiedzi nie udzielam.
ReplyDeleteGlowny bohater planszowki ma abonament w reinkarnacjach i resurekcjach. Znowu odzyl.
Ziemia Bawarska za Wami teskni. Od wczoraj leje!
Tak, powinnam wyraznie podkreslic, ze Bebe wykupila abonament na lato. Prawdopodobnie za ostatnie fenigi.
DeleteBawilismy sie swietnie. Dynia podrozniczka szpanuje wpisem Bebe do Freundschaftpamietnika. Malpiatki popekaly z zawisci :-)
I mebel z takim wysilkiem odmalowany przez was lada rok zawisnie na scianie u Dyni! Dynia ma juz wzgledem mebla estetycznie zgrzytliwe plany :-)
To, co nastepny przystanek Bonn? :-)
Nie martw sie, przywioze Wiewiora z wiertarka to wam zawiesi jeszcze w tym roku :)
DeleteBonn! Zapodaj konrety!
'is he crossed?' - zeszłam;)))
ReplyDeleteJa tez. Do krypty zeby sie wyplakac w rekaw :-)
DeleteSwoja droga, tak przygladam sie zdjeciu i juz wiem, czemu ta zyrafa zbielala. Po krzesle juz na nia nie starczylo.
ReplyDeleteNie, nie. Oskalpowalas zyrafe zeby zrobic z niej krzeslo! (Cioteczka ma tu rzad takich krzesel, ale nie chce sie podzielic, a ja juz oczyma duszy widze obita zebre za zebra!)
DeleteNiech się Bebe przyzwyczaja:))) A Dynia z tym nothing to eat to zupełnie jak mój pięciolatek heheh
ReplyDeleteaba
Targanam Abo podejrzeniem, ze przyzwyczaic sie nie da.
DeleteSwoje to chyba insza inszosc, level master, jazda bez trzymanki - bo nie moge oddac rodzicielom i isc do domu.
Biskwit nie pozostawia zludzen, ze obie nas zjedza z koscmi. Biskwit wczoraj czternascie razy dobieral sobie z bufetu w chinskiej restauracji. Mniemam, ze Siostry Chow Main, wlascicielki przybytku wprowadza jednak oplaty dla niemowlat.
DeleteNo to żeście pojechali! Z armią malarzy pokojowych :).
ReplyDeleteFreski ładne? :))
Bebe jest sprytna. Porozwieszala na scianach sznury do suszenia dziel wlasnych i cudzych. Dynia dopinala kolejne, nie probujac malowac po scianach. :-)
DeleteZniszczyłaś mi życie. Gdyż albowiem nagle zorientowałam się, iż Potomstwo NIGDY nie zadało mi choćby jednego pytania z zakresu teologii fundamentalnej!
ReplyDeleteA, nie - zaraz...
Nie zabierałam jej do kościoła.
Teraz też nie zabieram jej do kościoła.
Siebie nie zabieram do kościoła!
Ufff... Już myślałam, że jest upośledzona.
Już niedługo nacja, która kojarzy swe kościoły już tylko z cebulą, nauczy Dynię masturbacji w przedszkolu, a antykoncepcji w podstawówce. Taki jest i będzie efekt niestawiania sobie i dzieciom pytań z zakresu teologii.
DeleteMoże nie aż tak jak JotDee, ale tez zastanawiam się, czy takie - bezwzględnie laickie wychowanie nie odbiera dzieciom czegoś? Święta Bożego Narodzenia - to gwiazdka? nie chodzi sie do kościołów by zobaczyć w którym jest najładniejsza szopka? nie śpiewa sie "Lulajze Jezuniu" - w imię ochrony dziecka przed infantylizmem? Na bunt i racjonalizm - zawsze będzie czas, zaczarowane, odrobinę transcendentne chwile- się nigdy nie wrócą.
Deletelu.
Jot Dee: Que? (retorycznie)
DeleteLu: Trudno mi tu odpowiadac za Waterloo. Mozna wszak to co napisala roznorodnie i swobodnie interpretowac. Na przyklad, traktujemy kosciol jako obiekt architektoniczny i wchodzimy (albo nie) do srodka zaraz za tlumem japonskich turystow, zeby sobie obejrzec i moze nawet wydac okrzyk zdumienia, ze siedemset lat temu rzemieslnicy potrafili postawic proste sciany, a wspolczesnym to sie nie bardzo udaje.
I to jest sytuacja, w ktorej znalazla sie notka, albowiem nie sadze, ze w tlumie japonskich turystow, z dziecina, ktora katem oka juz dojrzala vendora frytazu i smazeliny mozna powaznie dyskutowac o religii oraz wierze.
Ja tam nie unikam prowadzania Dyni do kosciolow, gdyz nie sposob wyrwac ich z krajobrazu, tradycji, czy historii, a Dynka religijnie ksztaltowana przez anglikanska placowke zadaje od czasu do czasu fajne pytania (niekoniecznie zawsze oczekujac odpowiedzi).
Technicznie natomiast, Waterloo mialaby chyba problem, zeby przymusic swa corke do czegokolwiek. Znam te corke :) Ona na studiach jest.
Lu: sprowadzanie duchowości i religijności do "magicznych" chwil przy żłóbku to też infantylizm. Często bardziej mi po drodze z przyzwoitym ateistą niż z pseudokatolikiem, który siłą wlecze swoje dzieci do sakramentów, których sensu sam nie widzi i nie rozumie; nadto gardzi księżmi, którzy ich udzielają.
DeleteJarecka, nie oceniam, czy kto jest religijny dla siebie czy na pokaz. Ani tutaj, ani nigdzie indziej. Nie jest to również zadne kryterium- czy jest mi z kimś po drodze czy nie. Dopóki nie jest zbyt ostentacyjny, ew. walczący. Nie pisze również, by sprowadzać duchowość - w stosunku do dziecka - tylko do, lecz przynajmniej do. Czterolatek przy szopce nie jet infantylny z definicji ;)
Deletelu.
Nie spiewa sie "Lulajze Jezuniu" i nie oglada szopek - w zadne imie i pod zadnym sztandarem - zwyczajnie sie tego nie robi, bez podtekstow.
Deletebebeluszek: to jak zamykanie ogrodu, długo, pieczołowicie pielęgnowanego ogrodu. Bez ogrodów da się żyć, bez "transcendentnych" chwil również (pisze z punktu widzenia osób niewierzących, dla osób wierzących - są to sprawy znacznie bardziej głębokie, oczywiście). lu.
DeleteAlez ateista tez moze miec swoje "transcendetne" chwile.
DeleteBebe i Kaczka: przyjrzyjcie się zdjęciu u góry po lewej:
Deletehttp://la-terra-del-pudding.blogspot.co.uk/p/robotka-2013-under-construction.html
Dla ułatwienia dodam, że widzę zakonnicę i Krzyż.
I cytat z niewiemktórejzwas: "- Ich pamięć o Was w wieczornych pacierzach."
I cytat z Bebe: "Nie spiewa sie "Lulajze Jezuniu" i nie oglada szopek - w zadne imie i pod zadnym sztandarem"
No chyba że pod sztandarem Robotki.
To jak?
Bo wierzacy sie modla za ateistow, rowerzystow, dentystow, kalwinistow? A ateisci, rowerzysci, dentysci, kalwinisci czesto przyjaznia sie z wierzacymi. Przynajmniej tak jest na mojej planecie.
Deletebebeluszek: tylko ze te "ogrody" wokół nas - są własnie takie jakie są. Pielęgnowano je bardzo długo. A odpryski sięgają czasów przedchrześcijańskich.
DeleteKaczka: to gdzie ma się podziać wierzący dentysta-rowerzysta? a do tego kalwinista?
lu.
jeszcze uwaga- na religie posyła swoje dzieci nawet (tak, tak) sam Michnik, jak to kiedyś wyznał w przypływie szczerości (konfundując zapewne niejednego ateistę ;)) lu.
Delete@JotDee: Nie rozumiem konotacji. Moja wiara czy jej brak ma sie do Robotki nijak. Robotka odbywa sie pod sztandarem wlasnym, bez podtekstow. Biora w niej udzial hardcorowi ateisci ramie w ramie z wierzacymi pelna dusza. Przyjaznimy sie wszyscy ponad-religijnie. Bo nie o wyznanie religijne tu chodzi. Nieistotne jest tez, czy dzieciaki Robotkowe oraz ich opiekunowie sa wierzacy lub tez nie, bo bez wzgledu na poglady, kazdy z nich czeka na kartke tak samo.
Delete@lu: Nie widze tego tak antagonistycznie, ani czarno-bialo. To, ze sie jest niewierzacym nie oznacza ze jest sie automatycznie przeciwko wierzacym oraz kulturze chrzescijanskiej, czy czemukolwiek.
Zdaje się, że Bebe wolałaby mieć obok siebie kebap zamiast cukierni? :)
ReplyDeleteBingo!
DeleteBebe obiecala pokazac Dyni stadnine pelna koni. Docieramy na miejsce, a tam jeden. Istnieje podejrzenie, ze Bebe reszte zjadla z, nomen omen, kopytkami.
DeleteDzien wczesniej te konie tam byly. Przysiegam!
Delete...i przyznaje sie, ze byla na miejscu zdarzenia?zjedzenia?
Deleteeeee...... czy jest adwokat na sali?
DeleteŻe Bawaria zagrożoną? Ślę umyślnego do ojca Ryżego.
ReplyDeletePowstrzymaj umyslnego! Bawaria nadal chrzescijanstwem stoi :)
DeleteI to jakim! W kazda niedziele handel zamkniety.
DeleteZaniepokojonych milczeniem informuje sie, ze jutro wracamy z Polnocy.
ReplyDeleteBezpiecznego powrotu.
ReplyDelete