[352]

[8 May 2017]

(...)
Ledwie skończyłam drwić z pisanek nabitych na pal, które Ryfka niosła w szkolnym pochodzie ku czci wiosny, a już karma przysłała mi telegram zwrotny, w którym kategorycznym głosem naszpani wyjaśniła czule, że tradycją placówki imienia Ofiar Holokaustu jest pochód ku czci lata – niedziela, obecność obowiązkowa. I że każde dziecko ma przynieść kij, na który nabije pszczołę.
Przez moment, przyznaję, pomyślałam, że naszpani od Mastodontów poszła z tym szałem artystycznym jeszcze dalej niż naszpani Ryfki i że dzieciny będą na te kije nabijać żywe pszczoły wydłubane z ula albo, na przykład, przywiązywać insekty do kija na nitkach. Za odnóża.
Na szczęście, okazało się, że pszczoły mają być z papieru. Mastodonty machną je sobie w ramach zajęć z religii przy okazji omawiania plag egipskich, a jedynym zadaniem rodziców jest ten kij ‘na jutro’.
Z czasów, gdy dziewczęta znosiły do domu chrust wierząc, że to magiczne różdżki, mamy na balkonie kopiec patyków wystarczający na podpałkę Dziewicy Orleańskiej średniego wzrostu. Mamy też szwajcarski  scyzoryk z mikroskopijną piłką, zatem raz-dwa, w cztery godziny Norweski ociosał coś z kolekcji tak, żeby prezentowało się jak godna, metrowa wykałaczka.
Gdyśmy odprowadzili Dynię do szkoły, na miejsce zbiórki, część Mastodontów akurat naparzała swoimi kijami przedstawicieli klasy Tygrysów. Był to konflikt międzygatunkowy: pszczoły kontra biedronki. Dynia wysłuchała naszych uwag na temat zasad unikania bezmyślnych konfliktów zbrojnych, pokiwała głową, przytaknęła i z okrzykiem: WRRRRRRRRRRROAAAAAAAAAAAAAH! rzuciła się ze swoją pszczołą bronić honoru Mastodontów.
W tym czasie reprezentacja mieszkańców naszej ulicy deliberowała nad zagadnieniem, czy Mastodonty mają na kijach pszczoły, czy może, jak wskazywałyby wszystkie poszlaki, są to jednak osy?
(Odkąd odkryłam, że klasa Ryb ma na sztandarze delfina nie pokładam szczególnej nadziei w szkolnej interpretacji filogenezy i żyje mi się już o wiele spokojniej.)
Kres rzezi biedronek położył Burmistrz, który dał znak do wymarszu.
Na początku pochodu szedł Węgierski Woźny, który, gdyby go zapuścić wyglądałby jak gajowy w Hogwarcie.
Woźny niósł pal z zafoliowanym preclem.
Potem przejechało kilka choinek na wrotkach.
Przemaszerowała orkiestra dęta i Burmistrz z Małżonką.
W dalszej kolejności paradowały przedszkolaki i tu ktoś popełnił  taktyczny błąd.
Przedszkolaki w ilości ponad czterdziestu miały najwyraźniej triumfalnie przejechać na udekorowanych krepiną hulajnogach. Rzecz w tym, że gdy czołówka tego peletonu już na pierwszym zakręcie wywaliła się na nierównej drodze nastąpił efekt domina i wkrótce na asfalcie leżały dwie grupy przedszkolne przysypane hulajnogami i kwieciem z bibułki. To znacząco obniżyło morale i zdezorientowało napierających z tyłu kolejnych uczestników parady (w tym członków Koła Hodowców Drobiu Egzotycznego z klatkami żywych eksponatów).
Kiedyśmy wspólnymi siłami oczyścili drogę z czterolatków i kur, pojawiła się młodzież i lokalne kluby sportowe.
I wtedy reprezentacja naszej ulicy zaczęła dość histerycznie wykrzykiwać ‘Jochen, Jochen! Tu! Patrz! Tu! W obiektyw! JOCHEN!!!’. Para niezrzeszonych staruszków stojących obok rozczuliła się niezmiernie. ‘Oh, du Lieber Gott... jak państwo musicie to dziecko kochać, że tak dopingujecie mu tłumnie i całą rodziną. Jakie szczęście ma ten Jochen! Precelek mamusiny! Kluseczka tatusiowa!
Nikt nie miał serca zaprzeczyć, choć Jochen ma lat czterdzieści, mieszka pod ósmym i oddelegowano go do ciągnięcia zaprzęgu wagoników wypełnionego czterdziestką dzieci z klubu sportowego. (Jochen prosił, by zrobić mu zdjęcie, na wypadek, gdyby żywy nie dotarł do mety.)
Potem przeszły Mastodonty z resztkami pszczółos. I Tygrysy z sieczką z biedronek.
I wtedy sąsiedzi – siedemnasty raz na pochodzie -  powiedzieli, że teraz jest właśnie ten najlepszy moment, żeby skoczyć skrótem do bufetu, bo pochód będzie się błąkał po wsi jeszcze ze trzy kwadranse, a potem wszyscy rzucą się na ciasto i jak zwykle zostanie tylko tort z marchewki, w którym klasa cukiernicza corocznie utylizuje obwiędłe warzywa z ziemianki. A pod ten tort zacznie przygrywać orkiestra dęta.
Tak zrobiliśmy i zaiste, trzeba słuchać profesjonalistów.
W rozkosznie przyjemnej atmosferze (nie licząc Biskwita wykłócającego się o ilość placków przeznaczonych do konsumpcji) spędziliśmy w ciepłym, cichym i suchym bufecie następne kwadranse.
Gdy pochód powrócił, co dało się zauważyć po narastających dźwiękach orkiestry dętej, wyszłam w deszcz, by odebrać Dynię.
Był to ten moment, w którym Dynia, jak reszta cherubinów, odbierała z rąk Burmistrza mokry precel za zasługi w marszu. I chciała poprosić o jeszcze jeden dla Biskwita, ale naszpani od Tygrysów jej zabroniła. (Zapewne w zemście za rzeź biedronek.)
Och, w tym momencie wróciła trauma z pochodu pierwszomajowego, gdy sekretarka Związku Młodzieży Polskiej dystrybuująca dekoracje z przyczepy Jelcza odmówiła mi kwiatka z bibuły motywując to mym niedojrzałym światopoglądem ideologicznym oraz jakoby nieumiejętnością pisemnego pokwitowania odbioru kwiecia.
Mam nadzieję, że naszpani od Tygrysów dostał się już tylko tort z marchewki i Oda do Radości rozpisana na instrumenty dęte i perkusyjne.

©kaczka
34 comments on "[352]"
  1. Kiedy się czyta coę takiego między preparowanym - sylabusem-na -wczoraj -ale - z - cudzego - przedmiotu i słowkami włoskimi, to mózg się przepala, a komp zawiesza. najpierw dlaczego nabijac pszczoły na cokolwiek, potem dlaczego pszczoły w ramach plag egispkich (mam inna Biblię?), potem dlaczego precel w folii na czele pochodu oznacza wiosnę, w końcu umieram z okrzykiem: po kiego taaakie różnice kulturowe?
    Ps Kaczko, jak Ty możesz pamiętać ZMP?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Haniu! Jestem Matuzalemem to pamietam (ta sama Biblia? ;-)
      Na inne pytania nie znam odpowiedzi! I czasem z tego powodu chetnie zrobilabym z kijkiem to co Basil robi tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=mv0onXhyLlE
      :-)))

      Delete
  2. Podłość ludzka nie zna granic. To do tygrysiejnaszpani.

    ReplyDelete
  3. Tygrysiej naszpani powinni zagrać "Ave Maria" na... bębnie, adepci 1. klasy szkoły muzycznej ;)

    E.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Musze zapytac, czy to na podstawie wlasnych doswiadczen? Bo to zakrawa na bardzo wyrafinowana torture! :P

      Delete
  4. Replies
    1. I na flecie prostym! (Nie zapominajmy o potedze zwyklego prostego fleciku. Dwudziestka niezsynchronizowanych flecistow z pierwszej klasy, ktora nie szczedzi pluc!)

      Delete
    2. Ajj usłyszałam to uszami wyobraźni.

      Delete
  5. He, he czterdzieścioro nieletnich przysypanych hulajnogami i kwieciem z bibułki. U nas cerbery hostessy pilnują żeby się nikt nie dorwał do bufetu zanim nie nadciągną przy wtórze umpa,umpa Czynniki Oficjalne.

    Ten szczególny moment na wernisażach kiedy trwają mowy, właściciel galerii dziękuje artyście, artysta dziękuje Bogu, Rodzicom i galerii, odkrywa z tremą gładziutkie, puszyste podbrzusze swej duszy, ględzi, ględzi o inspiracjach i twórczych znojach, a w pierwszym rzędzie audytorium w pozycji startowej prężą muskuły wernisażowe krzyworyjne cwaniule, a w oczach ich dramatyczne pytanie- KIEDY WRESZCIE DADZĄ WINO?!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wino i kanapeczki! (Nie zebym tak byla bez winy. Raz mi sie trafil wernisazyk artysty zaangazowanego. Cwaniula ustawil sobie mownice w drzwiach wyjsciowych prowadzacych do bufetu i TOALETY! Przez godzine trzymal wszystkich jako zakladnikow swego puszystego podbrzusza. Troche mnie to zrazilo do sztuki wyzszej :-)))

      Delete
    2. Byłam kiedyś (kiedy to było!) na wernisażu, na którym nikt nie słyszał, co mówią Artysta i Czynnik Oficjalny, bo wszyscy jak zahipnotyzowani gapili się w stół pośrodku pomieszczenia, na którym były niesamowite kwiaty artystycznie wykonane i inne czary mary zdobiące jedzenie. Kiedy nadszedł moment degustacji, spragnieni (sztuki, hehe) rzucili się i zamarli, bo okazało się, że wszystkie dekoracje wykonane były z warzyw (fantazyjne grzywy i fale z selera naciowego!) i na stole królowały głównie te warzywa, gdzie-niegdzie kryjące w swoim gąszczu jakąś tartinkę. Do dziś nie pamiętam, co to za artysta był i co przedstawiał, ale te warzywa - jak żywe!

      Delete
  6. ufff... Taki pochód to strasznie męczacą sprawa... Jeszcze w niedziele, co za okrutnicy!
    Ale wybieg z bufetem byl mistrzowski!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, trzeba sluchac starszych. A juz sasiadow spod osmego to jak wyroczni.
      Ale, ale... czy nie chadzalas na pochody z Diabelskim Pomiotem?

      Delete
    2. Nie! Na szczescie nie ma u nas takich zwyczajów :D
      Tylko ten z latarenkami raz w roku i Schluss!

      Delete
  7. Jakież moje życie jest ciche i spokojne, nawet posunę się do określenia go mianem nudnego. Ostatnie pochody pamiętam z zamierzchłego dzieciństwa i były to właśnie pochody pierwszomajowe, bez kwiecia i kijów.
    A swoją drogą skąd ta tendencja nabijania wszystkiego na kije. To jakiś rodzaj atawizmu z czasów kiedy stosowano nabijanie na pal?

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pierwszomajowe bez kwiecia?! Trafilas na czasy, gdy brakowalo bibulki?
      Nie wiem, ococho z tymi kijami. Moze faktycznie, jakis atawizm z czasow igraszek z Atylla albo innym Zeusem?

      Delete
    2. Bibułka to był towar deficytowy. Ja jestem z czasów kiedy na półkach był ocet. Bibułkę pani wymagała w szkole na zajęcia plastyczne i była załatwiana na nie kupowana. Wtedy wszystko się załatwiało.
      Ale być może, że organizacyjnie byliśmy do tyłu. Pisałaś, że te kwiecie to z jakiegoś ogólnego przydziału. Pewnie obrotny kaowiec był.

      Delete
    3. Na pierwszomajowe robilismy zawsze kwiaty na ZPT. Jedno wieksze kólko z papieru (srodek kwiatka), kilka mniejszych (platki) z kolorowego papieru albo zwyklego pokolorowanego farbkami. Nabic na patyk - obowiazkowo - i przytwierdzic 2 paski swobodnie latajacej bibulki.

      Delete
    4. Biedronki na patykach, pszczoły/osy na patykach, wydmuszki na patykach. A teraz jeszcze kwiaty na patykach. Przyśni mi się.
      Już nigdy nie zjem lizaka.

      Delete
  8. w niesprzyjających nam tu na mazowieckiej równinie okolicznościach przyrody (dzisiaj 9.05.2017 śnieg z deszczem i plus 7 st.C, w nocy zero) gotowa jestem nabić na kij cokolwiek/kogokolwiek w słusznej ofierze i pomaszerować w pochodzie przepędzającym zimę. bo o lecie to już nie marzę. bo marznę. jęk.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ooooo! Wyrazy wspolczucia, gdyz u nas dzis ktos odpalil slonce. I Biskwit uparl sie udac do placowki w sukni letniej na sznurkowych ramiaczkach. Niby podpisalysmy umowe, ze zalozy nan sweterek, ale w placowce Biskwit odmowi dotrzymania warunkow i pozostawilam naszpanie w towarzystwie wyjca z atakiem apopleksji, probujace przemawiac do rozumu. Ja bym przeciagnela pod kilem :-)

      Delete
    2. Trzymam kciuki za Biskwita. Jak będzie zimno to się ubierze. Ja wierzę w niego tak jak wierzyłam w swoje już nie dzieci.

      Delete
  9. Nam na czerwiec zapowiedziano już "Święto Lata", i dzieci z ochronki obstawiają rozpoczęcie imprezy. W ulotce na temat doposano "w sprawie kostiumów zwrócimy się do rodziców w czasie bliskim imprezy" - dzień przed? Nie wiem czy już na wszelki wypadek nie szykować kostiumu kosmity albo kwietnej wróżki.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Poniewaz u nas byly te choinki na wrotkach i precel w folii i podobizny balwankow to mysle, ze mozesz spodziewac sie WSZYSTKIEGO!

      Delete
    2. I poszła dziergać kostium E-woka oraz Przodowniczki pracy.

      Delete
  10. PI PI PIII- głodni czytelnicy ufne przystawiają nosy do ekranów, a nowej notki ni du-du.

    ReplyDelete
  11. Replies
    1. ps. Już raz czytałam, ale przyszłam drugi raz, tak mi się podoba.

      Delete