[4 May 2017]
(...)
Pośród siąpliwych, oślizgłych, porosłych pleśnią, mchem i glonem dni minionego weekendu trafił się jeden jak złoto.
I ten właśnie chemicy wybrali sobie, zupełnie przypadkiem, na grillowanie.
Och, jak się Norweski cieszył, że to grill u chemików, bo do dziś prześladują go koszmarne wspomnienia z BBQ z mikrobiologami.
... i nie tylko, że do każdego rodzaju zamarynowanego jestestwa był osobny ruszt. – zwierzał się już z tego Norweski na kozetce niejednemu psychoterapeucie. – Nie tylko, że osobno do wieprzowiny, osobno do pstrągów, osobno do przepiórek, osobno do fondue z wiewiórek, a do kurczaków to nawet postawili w sąsiednim ogródku i pod przenośną lampą UV. I nie tylko, że każdy dobrowolnie przyniósł termometr kuchenny ze szpikulcem i nie tylko, że mierzyli temperaturę w Celsjuszach i przeliczali na Fahrenheity, ale mierzyli ją nawet w pieczonej cukinii (osobny ruszt)! A w dodatku każdy średnio wysmażony stek był tam dla bezpieczeństwa zwęglonym kawałkiem tkanki!
To wszystko podobno Norweski może byłby nawet i zdzierżył, ale gdy okazało się, że po sałatki trzeba za każdym razem chodzić do lodówki w mieszkaniu na szóstym piętrze bez windy, i gdy Norweski poszedł, i gdy wrócił, nałożywszy sobie zapasową porcję na ten sam papierowy talerzyk, z którego przed chwilą zjadł polędwicę z oposa (osobny ruszt!) i szaszłyk z tofu (osobny ruszt!), i gdy z tym talerzykiem przedefilował wśród tłumu mikrobiologów to nagle wszyscy porzucili przeliczanie Celsjuszy na Fahrenheity, ucięli rozmowy o współczynnikach zapadalności na czerwonkę, oderwali się od oglądania w internecie śmiesznych filmów o zatruciach pokarmowych na weselach i zatchnąwszy się zbiorowo (jedni: YYYYYYYYYYYYYYYYYYYYch! Inni: OHMYGOOOOOOOOOOD-on-używa-tego-samego –talerzyka-do-sałatki-a-przed-chwilą-jadł-na-nim-oposa!) zastygli, tak jak stali, w niemym przerażeniu wgapieni w Norweskiego i w to samobójstwo, jakie popełniał na ich oczach zastawą stołową.
Zapadła tak przeraźliwa cisza, że było słychać wyłącznie orgię rozmnażających się na talerzyku bakterii i mlaskanie Norweskiego.
Wreszcie ktoś z tłumu przerwał ten horror słowami: 'TO CHEMIK! Trzeba mu wybaczyć, bo nie wie co czyni!' i zebrani z wyraźną ulgą, choć nadal w szoku pourazowym powrócili do Fahrenheitów, czerwonki i do sceny, gdy ratownicy medyczni próbują upchnąć pierwszą partię zatrutych salmonellą gości weselnych w karetce, ale karetkę wypełnia po dach suknia panny młodej.
Czy chodziło wyłącznie o histeryczną reakcję mikrobiologów, czy może dołożył się do tego również walor smakowy zwęglonego steku z oposa, trudno dziś ustalić, ale Norweski na samo wspomnienie wydarzenia reaguje mentalną zgagą.
Tak, Norweski woli smażyć z chemikami, ale chemicy też mają swoje grillowe sentymenty. (W podręcznikach psychiatrii definiowane jako natręctwa lub urojenia).
Chemicy, na przykład, lubią modyfikować paliwo do grilla. Podpalać patyczki nitrogliceryną, krzesać ogień trotylem, wzbogacać oktan octanem, a pentan – eksplodanem. W wyniku takich eksperymentów zwęglił się już niejeden kawałek tkanki. Czasem nawet takiej żywej, bezpośrednio przytwierdzonej do operatora rusztu.
Tym razem, nie odnotowano przesadnych ofiar w ludziach.
Chemicy trochę podrośli i zaczęli inwestować w posrebrzane kombajny do grillowania Ultimate Über Hell Fire Deluxe Extra Premium Super Turbo 2000 Platinium Edition, które po rozłożeniu zajmują cały ogródek do wysokości pierwszego piętra.
Trochę z tego powodu, a trochę, dlatego, że przeraźliwie wiało, impreza chemików przeniosła się w zakątek przynajmniej z jednej strony osłonięty od przelatujących kubłów na śmieci i latających wurstów z grilla.
Zakątek zlokalizowany był na środku publicznego parkingu obok ogródka i to było trochę niewygodne, bo wymagało przenoszenia stołów i ławek za każdym razem, gdy ktoś chciał zaparkować albo wyjechać. A wiele osób chciało nagle wyjechać, być może dlatego, że ubezpieczenie nie pokrywa uszkodzeń samochodu spowodowanych eksplozją wurstów. Albo uszkodzeń wywołanych trzyletnim dzieckiem grającym w Boule według reguł atletycznej dyscypliny miotania kulą.
Główną ofiarą imprezy była Dynia i o dziwo, wbrew rachunkowi prawdopodobieństwa, nie trafiła jej latająca, metalowa kula ciskana przez Biskwita.
Dynię zaatakowała rozżarzona cukrowa pianka opieczona w płomieniach Ultimate Über Hell Fire Deluxe Extra Premium Super Turbo 2000 Platinium Edition w przystawce (!) do opiekania cukrowych pianek (!).
(A ostrzegałam, że na moim termometrze ze szpikulcem zawsze schowanym na dnie torebki, temperatura różowego karbohydratu osiągnęła temperaturę powierzchni Słońca!)
Biskwita tym razem nic nie zaatakowało, ani kula, ani pianki, bo na tej imprezie Biskwit udawał, że gardzi węglowodanami, a jego pasją jest wyłącznie chlorofil zmaterializowany w sałacie, jarmużu i ogórkach.
(W domu Biskwit brzydzi się chlorofilem do tego stopnia, że potrafi rozłożyć kotlet z mielonej ryby na atomy i wydłubać zeń kwanty trzech liści pietruszki, które przypadkowo wpadły do masy. Biskwit rozdziela je wydajniej niż jakikolwiek amatorski chromatograf lub jakikolwiek profesjonalny Kopciuszek.)
I nie jest prawdą, że zemdlałam, gdy zobaczyłam, że Biskwit je chlorofil z tego samego talerzyka, na którym Norweski jadł przed chwilą stek z pancernika medium rare.
Co najwyżej, trochę się zachwiałam.
©kaczka
(...)
Pośród siąpliwych, oślizgłych, porosłych pleśnią, mchem i glonem dni minionego weekendu trafił się jeden jak złoto.
I ten właśnie chemicy wybrali sobie, zupełnie przypadkiem, na grillowanie.
Och, jak się Norweski cieszył, że to grill u chemików, bo do dziś prześladują go koszmarne wspomnienia z BBQ z mikrobiologami.
... i nie tylko, że do każdego rodzaju zamarynowanego jestestwa był osobny ruszt. – zwierzał się już z tego Norweski na kozetce niejednemu psychoterapeucie. – Nie tylko, że osobno do wieprzowiny, osobno do pstrągów, osobno do przepiórek, osobno do fondue z wiewiórek, a do kurczaków to nawet postawili w sąsiednim ogródku i pod przenośną lampą UV. I nie tylko, że każdy dobrowolnie przyniósł termometr kuchenny ze szpikulcem i nie tylko, że mierzyli temperaturę w Celsjuszach i przeliczali na Fahrenheity, ale mierzyli ją nawet w pieczonej cukinii (osobny ruszt)! A w dodatku każdy średnio wysmażony stek był tam dla bezpieczeństwa zwęglonym kawałkiem tkanki!
To wszystko podobno Norweski może byłby nawet i zdzierżył, ale gdy okazało się, że po sałatki trzeba za każdym razem chodzić do lodówki w mieszkaniu na szóstym piętrze bez windy, i gdy Norweski poszedł, i gdy wrócił, nałożywszy sobie zapasową porcję na ten sam papierowy talerzyk, z którego przed chwilą zjadł polędwicę z oposa (osobny ruszt!) i szaszłyk z tofu (osobny ruszt!), i gdy z tym talerzykiem przedefilował wśród tłumu mikrobiologów to nagle wszyscy porzucili przeliczanie Celsjuszy na Fahrenheity, ucięli rozmowy o współczynnikach zapadalności na czerwonkę, oderwali się od oglądania w internecie śmiesznych filmów o zatruciach pokarmowych na weselach i zatchnąwszy się zbiorowo (jedni: YYYYYYYYYYYYYYYYYYYYch! Inni: OHMYGOOOOOOOOOOD-on-używa-tego-samego –talerzyka-do-sałatki-a-przed-chwilą-jadł-na-nim-oposa!) zastygli, tak jak stali, w niemym przerażeniu wgapieni w Norweskiego i w to samobójstwo, jakie popełniał na ich oczach zastawą stołową.
Zapadła tak przeraźliwa cisza, że było słychać wyłącznie orgię rozmnażających się na talerzyku bakterii i mlaskanie Norweskiego.
Wreszcie ktoś z tłumu przerwał ten horror słowami: 'TO CHEMIK! Trzeba mu wybaczyć, bo nie wie co czyni!' i zebrani z wyraźną ulgą, choć nadal w szoku pourazowym powrócili do Fahrenheitów, czerwonki i do sceny, gdy ratownicy medyczni próbują upchnąć pierwszą partię zatrutych salmonellą gości weselnych w karetce, ale karetkę wypełnia po dach suknia panny młodej.
Czy chodziło wyłącznie o histeryczną reakcję mikrobiologów, czy może dołożył się do tego również walor smakowy zwęglonego steku z oposa, trudno dziś ustalić, ale Norweski na samo wspomnienie wydarzenia reaguje mentalną zgagą.
Tak, Norweski woli smażyć z chemikami, ale chemicy też mają swoje grillowe sentymenty. (W podręcznikach psychiatrii definiowane jako natręctwa lub urojenia).
Chemicy, na przykład, lubią modyfikować paliwo do grilla. Podpalać patyczki nitrogliceryną, krzesać ogień trotylem, wzbogacać oktan octanem, a pentan – eksplodanem. W wyniku takich eksperymentów zwęglił się już niejeden kawałek tkanki. Czasem nawet takiej żywej, bezpośrednio przytwierdzonej do operatora rusztu.
Tym razem, nie odnotowano przesadnych ofiar w ludziach.
Chemicy trochę podrośli i zaczęli inwestować w posrebrzane kombajny do grillowania Ultimate Über Hell Fire Deluxe Extra Premium Super Turbo 2000 Platinium Edition, które po rozłożeniu zajmują cały ogródek do wysokości pierwszego piętra.
Trochę z tego powodu, a trochę, dlatego, że przeraźliwie wiało, impreza chemików przeniosła się w zakątek przynajmniej z jednej strony osłonięty od przelatujących kubłów na śmieci i latających wurstów z grilla.
Zakątek zlokalizowany był na środku publicznego parkingu obok ogródka i to było trochę niewygodne, bo wymagało przenoszenia stołów i ławek za każdym razem, gdy ktoś chciał zaparkować albo wyjechać. A wiele osób chciało nagle wyjechać, być może dlatego, że ubezpieczenie nie pokrywa uszkodzeń samochodu spowodowanych eksplozją wurstów. Albo uszkodzeń wywołanych trzyletnim dzieckiem grającym w Boule według reguł atletycznej dyscypliny miotania kulą.
Główną ofiarą imprezy była Dynia i o dziwo, wbrew rachunkowi prawdopodobieństwa, nie trafiła jej latająca, metalowa kula ciskana przez Biskwita.
Dynię zaatakowała rozżarzona cukrowa pianka opieczona w płomieniach Ultimate Über Hell Fire Deluxe Extra Premium Super Turbo 2000 Platinium Edition w przystawce (!) do opiekania cukrowych pianek (!).
(A ostrzegałam, że na moim termometrze ze szpikulcem zawsze schowanym na dnie torebki, temperatura różowego karbohydratu osiągnęła temperaturę powierzchni Słońca!)
Biskwita tym razem nic nie zaatakowało, ani kula, ani pianki, bo na tej imprezie Biskwit udawał, że gardzi węglowodanami, a jego pasją jest wyłącznie chlorofil zmaterializowany w sałacie, jarmużu i ogórkach.
(W domu Biskwit brzydzi się chlorofilem do tego stopnia, że potrafi rozłożyć kotlet z mielonej ryby na atomy i wydłubać zeń kwanty trzech liści pietruszki, które przypadkowo wpadły do masy. Biskwit rozdziela je wydajniej niż jakikolwiek amatorski chromatograf lub jakikolwiek profesjonalny Kopciuszek.)
I nie jest prawdą, że zemdlałam, gdy zobaczyłam, że Biskwit je chlorofil z tego samego talerzyka, na którym Norweski jadł przed chwilą stek z pancernika medium rare.
Co najwyżej, trochę się zachwiałam.
©kaczka
Ja niestety jeszcze w tym roku na grilu nie byłam. Uśmiałam się czytając tego posta. Uwielbiam Twojego bloga!
ReplyDeleteDziekuje! :*
DeleteW biezacych warunkach atmosferycznych (leje) najwieksze szanse na rozpalenie czegokolwiek (w tym samego grilla) maja jednak chemicy. Warto poczekac do lepszych czasow, chyba, ze nie straszne ci osmalone brwi!
Na wszystkich grillach, na jakich w zyciu bylam, uzywalo sie jednego talerzyka przez caly dzien/wieczór, do wszystkiego ;P Bo komu by sie tam chcialo co chwile isc po nowy - a jak juz grill na tzw. lonie natury za miastem (przewaznie w sumie), no to jest to nawet niemozliwe, trzebaby wziac ze soba pól samochodu zastawy! Wiec z bakteriami chyba jestem juz za pan brat.
ReplyDeleteA posród tych dni oslizglych, w ten jeden zloty, to mielismy takie zajecie ze poszlismy do lasów graniczacych z uroczymi (i nie majacymi konca) wrzosowiskami, i zabladzilismy troszeczke. Blakalismy sie tam lacznie ponad 4 godziny ;))) ale za to widzielismy cudne stado owiec z calym mnóstwem mlodej jagnieciny :D
p.s. Przystawka do opiekania cukrowych pianek!!! Nie mialam pojecia, ze istnieje cos takiego.
Cos jest na rzeczy z ta jagniecina!
Delete- Biskwitku, powiedz mamusi, gdzie bylismy dzisiaj. - cwierka naszpani.
- TAM! - mowi Biskwitek.
- Czyli? - docieka kaczka.
- U malych owiec. - mowi Biskwitek.
- I co tam robiliscie? - drazy kaczka.
- Ja nic, ale one KUPE!
(Umysl scisly po mamuni!)
PS Sa podobno przystawki do owocow i warzyw morza, jak rowiez przystawki do grzanego wina i pieczonych kasztanow. Wszystko prawdopodobnie zalezy od limitu na karcie kredytowej :-)
O, to tez zauwazylam u tych owiec :)))
DeleteI jeszcze "beeee" robily. A te stare i najbardziej skoltunione robily jeszcze okrutny smród :P
Fakt! Bylismy kiedys na Dnaich Otwartych w Oborce i tam byly owce przed strzyzeniem i omujeju! ktos moglby im dezodorant kupic! Albo obwiesic choinkami zapachowymi!
DeleteKaczko wszystko mi się wyświetliło. Może jakiś producent filmowy jest na sali? Teraz chemicy i fizycy są na fali mam nieodparte wrażenie, zaglądając w program TV. A opis dnia z życia mikrobiologa jest przecież równie, jesli nie bardziej fascynujący.
ReplyDeleteDoprawdy? Czyzby i u was 'The Big Bang Theory' ad infinitum?
DeleteMikrobiolodzy to niedoceniona grupa zawodowa, przyznaje. No, ale wiadomo, czy ktos kiedys widzial bakterie?
:-) Baktrerie? -tylko w reklamie.
Deletea Sheldon i reszta to jak rodzina,(10 sezon sledzimy w napięciu;-) (zaraz sie pojde nad soba zastanowic)
Bernadette reprezentuje mikrobiologow. No ale ona jest jedna.
Rico, tu sie nie ma co zastanawiac, tu tylko ogladac trzeba :D
Delete(tez uwielbiam!)
Cala sala spiewa z nami!
DeleteZ dedykacja: https://www.youtube.com/watch?v=ZIn1FsQc0Uo
I jeszcze tu: https://www.youtube.com/watch?v=07ke-AdKdqE
Delete(Nie moge sie oprzec :-)
Aaaaa! Jaki uroczy miks. Dzięki. Choreografia Rajesha :-)))
DeleteFascynujące grillowe klimaty, Kaczko! :D
ReplyDeleteWylacznie w przypadku dominujacej przewagi jednej grupy zawodowej. Mikrobiolodzy w mniejszosci juz nie sa tacy hardzi :-)
DeleteNigdy tez nie bylam na grillu u fizykow.
Kaczko, u nas na grillu sasiedzkim (w wiekszosci bezmyslni humanisci) wszystkie dzieci jedza Stockbrot zagniatany rekami, ktore rozpakowywaly wczesniej kielbache i kroily pomidory na salatke. Te same rece oblepialy patyki tym ciastem, przewracaly Bratwursty i maczaly ogorek i marchewke w dippach...
ReplyDeleteWszyscy szczesliwie przezyli i doczekaja pewnie sasiedzkiego Sommerfest, gdzie znowu te same rece w salatkach, dippach i ciescie ;-))
arbuz b.d.
To tez i nieuniknione roznice kulturowe!
DeleteGdyby to byl zorganizowany grill dla dzieci w UK to wymagalby wielostronnicowej oceny wszelkiego rodzaju ryzyka i dzieciny dostalyby zywnosc z kateringu a ognisko odgrodzone byloby od uczestnikow szpalerem strazakow :-)
Kaczko, u nas srodki ostroznosci a jakze tez byly - kreda narysowalismy polkola przed grillem i misą na ognisko i pouczylismy dzieciny o nakazie nieprzekraczania ich ;-)
Deletearbuz b.d.
Bez fosy, zasiekow i ubran ochronnych kompletnie sie nie liczy ;-)
DeleteMoje starsze już nie-dziecko, jedząc na obiad mielonego z ziemniakami i buraczkami nakłada na na oddzielne talerze kotlet i ziemniaki a buraczki do oddzielnej miseczki. Bo by mu się mogło pomieszać na jednym talerzu...
ReplyDeleteAle przy grillu nie wydziwia.
A na czym gotujecie strawę codzienną? Mam nadzieję, że nie macie kuchenki gazowej bo zastanawiałabym się czy to na pewno gaz ziemny.
Na szczescie (!) mamy instalacje elektryczna :-)))
DeleteBiskwit uczy mnie codziennie, ze istnieja rozmaite metody i techniki spozywania posilkow, wiec nawet okiem nie mrugam na wersje: wszystko na osobnych talerzach :-)
Uf, odetchnęłam z ulgą. Z tą elektryką.
DeletePoczekaj aż zaczną brudne statki magazynować w pokoju. Wtedy powieka sama chodzi.
Czyli te statki same nie dochodza do zmywarki? Nawet na bakteryjnych nozkach?
DeleteDAMN!
Chemika żaden wirus nie tyka! (jak mawiał jeden z mych pryncypałów).
ReplyDeleteZałóżę się, że bakteria tym bardziej brzydzi się chemikami ;0