[26 Apr 2017]
(...)
Najpierw wiosna zaczęła się na trawniku przed naszym domem. Standardowy prolog z magnolii, forsycji i akwizycji uczuleń wziewnych. Odczekaliśmy nieomal do napisów końcowych i ruszyliśmy na Północ. U Haupcioteczki wiosna przydarzyła się nam od początku po raz kolejny. Magnolie, forsycje, akwizycje. A potem, jeszcze raz, zupełnie nowa wiosna w Sztokholmie. Tyle, że tam, dodatkowo zdobiona zmarzniętymi żonkilami w celofanie rozłożonymi na chodnikach wzdłuż Drottninggatan.
Boleśnie i nienaturalnie.
Może to nie było siedemnaście mgnień, ale nawet Stirlitzowi za trzecim razem oko zaczęłoby latać.
Wróciliśmy.
Jest zimno i pada.
Brygada Górali z Wisły (‘a Małysza pani zna?’) zamurowuje nam grzyba.
Ponieważ rzucają raufazę na mokry tynk, przypuszczam, że grzyb jak Barbara Ubryk zaraz zacznie czymś w nas ciskać. Na przykład, raufazą.
Wylewność górali nie ogranicza się wyłącznie do tynków, cementów i posadzek betonowych.
Już po kilku godzinach spędzonych wśród ekipy moglibyśmy razem z powodzeniem wystartować w jakimś rodzinnym teleturnieju, gdzie kluczem do sukcesu i głównej nagrody jest znajomość chorób skórnych wujecznego dziadka z Murzasichla (wymień w porządku alfabetycznym), nałogów szwagra stryjenki spod Bukowiny (przyporządkuj do odpowiednich paragrafów kodeksu karnego) albo losów masy spadkowej po teściu bratanka z Chicago, którego z łez padołu odwołały powikłania po resekcji wyrostka robaczkowego (przelicz w pamięci z dolarów na złotówki po kursie NBP z 14 marca 1978 roku).
Za to na konkretne pytania branżowe, na przykład: Czy ta raufaza jednak nie odpadnie? albo Na kiedy przewidziany jest koniec prac budowlanych?, Górale niezmiennie odpowiadają, że jak Bóg da.
Serio, panowie? Bóg?! Nie mówimy tu przecież o powtórnym stworzeniu świata w wersji 2.0, a o pospolitej ścianie między klozetem a sypialnią!
Zatem, jeśli Bóg przekwalifikował się na budowlankę to kto zajmuje się naprawdę palącymi problemami ludzkości? Głód, wojny, globalne ocieplenie? Kto w tym robi?
Zaprawdę, powiadam nawet kult polskiego rzemieślnika powoli traci mnie w roli wyznawcy.
Do tego home-schooling to jednak nie zawsze taka czteropasmówka sukcesów, jak mogłoby się, oceniając po okładce, wydawać.
Dynia po powrocie z Północy obeszła sąsiadów z opowieścią, między innymi o tym, jak to jej rodzice płynnie i z polotem mówią po... hiszpańsku (!).
Długo nie trzeba było czekać na konsekwencje. Jeden sąsiad już pytał, czy możemy pośredniczyć w zakupie hacjendy pod La Manchą. Drugi zaś chciał się wreszcie dowiedzieć, co tam ma napisane na tatuażu, który w stanie intelektualnej nieważkości dał sobie wydziergać w Magaluf.
SCHWEDISCH! Dyniu! To był SCHWEDISCH! Nie SPANISCH!!!
Odmówiwszy z oczywistych względów (a najoczywistszy to ten, że znajomość hiszpańskiego ogranicza się nam do Hasta la vista!), dołożyliśmy sobie do reputacji na dzielni, żeśmy nieużytymi egoistami brzydzącymi się okołosąsiedzką pomocą.
(Opinię na temat znajomości szwedzkiego Dynia wyciągnęła na podstawie naszych rozmów z ulicznymi sprzedawcami hot-dogów. O czym czuję się w obowiązku napisać, zanim ktoś zapyta, czy przejrzymy dokumentację dotyczącą inwestycji w fabrykę nart pod Kiruną.)
To nie wszystko. Dynia okazała naszpani od Mastodontów swoją powieść o podróży do Sztokholmu, w której, jak na aspirującego Hemingway'a przystało, więcej jest o konsumpcji koktajli w barze niż o wartościach edukacyjnych zwiedzania. Był cień nadziei, że naszpani nie odcyfruje fonetycznego zapisu: KOGTEL, ale Dynia dla pewności wykonała, nie pozostawiający złudzeń rysunek poglądowy baterii drinków.
A Biskwit na nieuniknione pytania, co mu się zrobiło z twarzą (przypominam: Kliczko, jedenasta runda), wszem i wobec insynuuje powściągliwie: Matka.
Zatem, gdyby wyglądało, że zamilkłam to może właśnie wcale nie milczę, ale akurat gęsto tłumaczę się opiece społecznej.
Byle do wiosny, chociaż właściwie to już wcale nie wiem, której.
©kaczka
(...)
Najpierw wiosna zaczęła się na trawniku przed naszym domem. Standardowy prolog z magnolii, forsycji i akwizycji uczuleń wziewnych. Odczekaliśmy nieomal do napisów końcowych i ruszyliśmy na Północ. U Haupcioteczki wiosna przydarzyła się nam od początku po raz kolejny. Magnolie, forsycje, akwizycje. A potem, jeszcze raz, zupełnie nowa wiosna w Sztokholmie. Tyle, że tam, dodatkowo zdobiona zmarzniętymi żonkilami w celofanie rozłożonymi na chodnikach wzdłuż Drottninggatan.
Boleśnie i nienaturalnie.
Może to nie było siedemnaście mgnień, ale nawet Stirlitzowi za trzecim razem oko zaczęłoby latać.
Wróciliśmy.
Jest zimno i pada.
Brygada Górali z Wisły (‘a Małysza pani zna?’) zamurowuje nam grzyba.
Ponieważ rzucają raufazę na mokry tynk, przypuszczam, że grzyb jak Barbara Ubryk zaraz zacznie czymś w nas ciskać. Na przykład, raufazą.
Wylewność górali nie ogranicza się wyłącznie do tynków, cementów i posadzek betonowych.
Już po kilku godzinach spędzonych wśród ekipy moglibyśmy razem z powodzeniem wystartować w jakimś rodzinnym teleturnieju, gdzie kluczem do sukcesu i głównej nagrody jest znajomość chorób skórnych wujecznego dziadka z Murzasichla (wymień w porządku alfabetycznym), nałogów szwagra stryjenki spod Bukowiny (przyporządkuj do odpowiednich paragrafów kodeksu karnego) albo losów masy spadkowej po teściu bratanka z Chicago, którego z łez padołu odwołały powikłania po resekcji wyrostka robaczkowego (przelicz w pamięci z dolarów na złotówki po kursie NBP z 14 marca 1978 roku).
Za to na konkretne pytania branżowe, na przykład: Czy ta raufaza jednak nie odpadnie? albo Na kiedy przewidziany jest koniec prac budowlanych?, Górale niezmiennie odpowiadają, że jak Bóg da.
Serio, panowie? Bóg?! Nie mówimy tu przecież o powtórnym stworzeniu świata w wersji 2.0, a o pospolitej ścianie między klozetem a sypialnią!
Zatem, jeśli Bóg przekwalifikował się na budowlankę to kto zajmuje się naprawdę palącymi problemami ludzkości? Głód, wojny, globalne ocieplenie? Kto w tym robi?
Zaprawdę, powiadam nawet kult polskiego rzemieślnika powoli traci mnie w roli wyznawcy.
Do tego home-schooling to jednak nie zawsze taka czteropasmówka sukcesów, jak mogłoby się, oceniając po okładce, wydawać.
Dynia po powrocie z Północy obeszła sąsiadów z opowieścią, między innymi o tym, jak to jej rodzice płynnie i z polotem mówią po... hiszpańsku (!).
Długo nie trzeba było czekać na konsekwencje. Jeden sąsiad już pytał, czy możemy pośredniczyć w zakupie hacjendy pod La Manchą. Drugi zaś chciał się wreszcie dowiedzieć, co tam ma napisane na tatuażu, który w stanie intelektualnej nieważkości dał sobie wydziergać w Magaluf.
SCHWEDISCH! Dyniu! To był SCHWEDISCH! Nie SPANISCH!!!
Odmówiwszy z oczywistych względów (a najoczywistszy to ten, że znajomość hiszpańskiego ogranicza się nam do Hasta la vista!), dołożyliśmy sobie do reputacji na dzielni, żeśmy nieużytymi egoistami brzydzącymi się okołosąsiedzką pomocą.
(Opinię na temat znajomości szwedzkiego Dynia wyciągnęła na podstawie naszych rozmów z ulicznymi sprzedawcami hot-dogów. O czym czuję się w obowiązku napisać, zanim ktoś zapyta, czy przejrzymy dokumentację dotyczącą inwestycji w fabrykę nart pod Kiruną.)
To nie wszystko. Dynia okazała naszpani od Mastodontów swoją powieść o podróży do Sztokholmu, w której, jak na aspirującego Hemingway'a przystało, więcej jest o konsumpcji koktajli w barze niż o wartościach edukacyjnych zwiedzania. Był cień nadziei, że naszpani nie odcyfruje fonetycznego zapisu: KOGTEL, ale Dynia dla pewności wykonała, nie pozostawiający złudzeń rysunek poglądowy baterii drinków.
A Biskwit na nieuniknione pytania, co mu się zrobiło z twarzą (przypominam: Kliczko, jedenasta runda), wszem i wobec insynuuje powściągliwie: Matka.
Zatem, gdyby wyglądało, że zamilkłam to może właśnie wcale nie milczę, ale akurat gęsto tłumaczę się opiece społecznej.
Byle do wiosny, chociaż właściwie to już wcale nie wiem, której.
©kaczka
KOGTEL !!!!! :D
ReplyDeleteA beda jakies fragmenty Kronik Sztokholmskich? Tak pytam, od razu w imieniu calej reszty wielbicielek twórczosci dyniowej...
Nie omieszkam wykrasc manuskryptu. A oprocz KOGTELU jest tam jeszcze FIL SCHPAS :-) (Powoli przekonuje sie do fryburskiej szkoly ortografii. Wymiar rozrywkowy nie do przecenienia.)
DeleteA u nas na drzwiach bylo "Ge weck".
DeleteGe weck, muter! Ichab filschpas hii! :)))
DeleteA potem tez jest fajnie, jak zapominaja polskich slówek (to znaczy na serduszku troche boli, ale jednoczesnie jest smieszne). Na przyklad taka pospolita tarka, w trzech róznych rodzinach:
- Mamo, potarasz mi japko? (syn szwagierki)
- Czy ta marchewke trzeba potargac? (moje dziecko)
- Gdzie jest ten, no, ta, no ten box z dziurami? (syn Stardust)
Zwykla tarka, a tyle radosci :D
Potargana marchewka! SER FIL SCHPAS!
DeleteJako nieuleczalny wzrokowiec poradziłam sobie jednak natychmiast z serfilschpasem i geweckiem, ale przyznaję bez bicia, że niektóre cudne efekty fryburskiej szkoły ortograficznej nie dają się rozbroić wzrokowo. Wymrukuję sobie je półgłosem i przychodzi (albo i nie) olśnienie, co poeta miał na mysli. No bo przecież miał.
Deleteoj tak, ser fil :)
Deletea wyglad takiej surówki z potarganej marchewki bylby eeehm, nowatorski. i dosyc ekscentryczny. moze by sie przyjela wsród hipsterów?
Jako germanistka skaczę z radości:). Że też nie tak uczyłam licealne dziateczki jak ich jeszcze uczyłam.
DeletePani od M. powinna móc odcyfrować wszystko, tak to jest jak się twwi w systemie, w którym trzeba czytać ręcznie napisaną tfurczość dziateczek w wieku rożnym. Obecnie czytam od tych w wieku studenckim - zero postępu:). ale za to własnym dzieciom szpanuję, jak odczytam gryzmoły, po niemiecku i do góry nogami - niech żyją umiejętności całkowicie zbyteczne!
Mnie też niesamowicie bawi taka szkoła ortografii, w PL nienazwana,a stosowana przez wszystkie dzieci na początku edukacji. Syn mójsam zrobił grę planszową. Jedno pole premiowane brzmiało: fszystkie auta fcenie jednego!. A pierwszego esemesa od starszego pt "Jusz fstałem" trzymamy w telefonie do dziś ������ W przedszkolu gdzie pracuję takich "kfiatkow" mam więcej. Lubię to ��
DeletePozdrawiam serdecznie
Taka jedna Naszpani.
Aaaaaaaaaach! 'Jusz fstalem' przebija 'Ei law ju' w esemesie od Dyni!
DeleteNie zebym... ale gdybys tak dorobila jakis znak towarowy do tej metody, zastrzegla w urzedzie patentowym i zaczela pobierac tantiemy? ;-)
Czy będą potem krążyły legendy o zamurowanej grzybni, która w biały gieźle krąży po klatce schodowej przepalając żarówki? Jak można tak żywą istotę...?
ReplyDeleteTo moze byc nawet material dla TVN UWAGA!
DeleteJa bym to dała do Jaworowicz.
DeleteJaworowicz dalej ratuje swiat?!? Wow!
DeleteŚwieżutko po lekturze Dzieci Norwegii ufam, że Biskwita nie wystawiacie nielegalnie w wadze koguciej...
ReplyDeleteFajnie że grzybni zaraz nie będzie! Wyklepią raufazę i będzie Pani zadowolniona;)
Nabyty sceptycyzm nakazuje mi powsciagnac cugle optymizmu. Mieli wyklepac w poniedzialek, jest czwartek - nadal cos klepia :-)
DeleteBiskwit sam sie wystawia! Biskwit kontra swiat! :-)
A czy ja jestem patologia, jeśli w pierwszym czytaniu zrozumiałam fil sznaps..?
DeleteWiem z doświadczenia, że raufazy są podłe i podstępne. Mam na suficie taką help hilfe ayuda! Bez grzybni.
Ja też, ja też "fil sznaps".... Ale może to wynika ze znajomości niemieckiego na serialowym poziomie. Hande hoh, schnapps i schluss.
DeleteNie wiem, co odpowiedziec, bo mnie tez szpas nieustannie myli sie ze sznapsem. Nie, zeby nie bylo zwiazku miedzy jednym a drugim, ale opieka spoleczna moze nie uznac tego za az taki SZPAS!
DeleteLosiazonko, poki nie musialas usuwac sladow kredek woskowych z tej raufazy na suficie to jeszcze nie takie Hilfe! :-)
wolę jednak nastą wiosnę niż trzecią już w tym roku zimę. Buuuuu.
ReplyDeleteCo jest o tyle zaskakujace, ze ty mieszkasz na bardziej poludniowym poludniu niz my, zatem skad do cholery ta trzecia zima? I o co chodzi z tym globalnym ociepleniem?
DeleteBycie leniwym popłaca. Gdy wyciągnęłam kolekcję trampek i sandałów zimowe obuwie przesunęłam jedynie w głąb szafy. Nie musiałam schodzić po nie do piwnicy gdy po krótkim lecie znowu spadł śnieg, a słupek rtęci uparcie od dwóch tygodni rankiem liże okolice zera.
DeleteGlobalne, ekhhm, co?
ZU idac za twoim przykladem przynioslam z piwnicy zimowe buty i wymieszalam ja z sandalami i uklepalam zgrabny kopiec.
DeleteGdybym sie na tym znala to moglabym tlumaczyc dziecinom tajniki rachunku prawdopodobienstwa. Nie znam sie, wiec jedynie krzycze: Biskwicie, nie ma mowy, abys szedl do placowki w japonkach!
A gdybyście tak wyrzucili tę ścianę miedzy kiblem a sypialnią mielibyście większą sypialnię (wchodząc z jednej strony), większy kibelek (wchodząc drzwiami do klozetu) i całkowity brak grzyba, który już prawdopodobnie wysyła pocztówki z zaproszeniem do swoich krewnych i znajomych ,żeby przyjeżdżali obejrzeć nową raufazę...
ReplyDelete;-)
Mielibysmy wieksza sypialnie i fajna instalacje artystyczna z tych rur kanalizacyjnych, ktore wija sie w scianie! Moglabym na nich porozwieszac makramy! Tylko nie do konca jestem pewna, czy to aby nie jest sciana nosna :P
DeleteDaje Roquefortowi trzy miesiace, aby przegrupowal szyki i wygryzl sie od srodka.
Myślisz, że ciąża u grzyba trwa aż 3 miesiące? ;-)
DeleteTo spekulacje na podstawie dotychczasowej zernosci grzyba oraz grubosci tynku, ilosci raufazy i farby rzuconych na te sciane :-)
DeleteU nas w ogrodzie nieśmiało startują magnolie. Wbijaj!
ReplyDeleteJarecki radzi: na grzyba trzeba regularnie palić w kominku.
W naszym przypadku pozostaje wylacznie regularnie palic, bo jak wiesz, nie mamy kominka!
DeleteAle Wynajemcowa moglabym rzucic na stos :-)
PS U nas przekwita bez!
u nas wiosna nadal w zamrażalniku, jak Bóg da to nawet prawdopodobnie przyjdzie siedemnaście mgnień lata, tak więc Kaczko, Bóg macza wszystkie kończyny w atmosferze Podhala, Hej!
ReplyDeleteTo maczanie w atmosferze wyjasnia dlaczego nadal nie spie w swoim lozku w sypialni 'Pod Grzybnia' :-)
DeleteJak zawsze świetne! Kaczka rulez! Śledzenie losów Kaczej Rodziny jest jasnym punktem Najmilszej i mojej egzystencji.
ReplyDeleteJednak całkowicie samowolnie pozwalam sobie skorygować, że dla purysty językowo-doktorskiego pojęcie "resekcji wyrostka robaczkowego" jest jako ten zgrzyt żelazaposzkle. Dla wyrostka jest ekscyzja, także u podnóża Tatr jak i zarówno dla Chicago, co może potwierdzić - wprawdzie niskopienny, ale zawsze - góral Abnegat.
EKSCYZJA!
DeleteSzamanie! Jakie to sliczne slowo! (I jakie ladne imie dla dziewczynki :-)
Zapunktuje na najblizszym grillu u polskich radiologow!
(Gdybym wiedziala, ze aby wywolac Szamana z czelusci internetu z bukietem komplementow musze losowo polaczyc jakis organ wewnetrzny z przypadkowa chirurgiczna procedura to juz dawno pisalabym o apendektomii trzustki albo o lobotomii nerki! :*)
Uklony dla Najmilszej, Szamana i Abnegata!
Długi weekend jesienny.
ReplyDeleteChoć dziś ma się zacząć wiosenny i patrząc przez okno chyba się matce naturze uda. ale magnolia nie da rady drugi raz pokazać bielizny;-) (zrzuciła ją z dwa tyg temu przy okazji kolenego gradu).
Zagoił się Biskwit? Pozdr. A
Grad?!
DeleteWygrywacie!
Biskwit sie zagoil. Jest jak nowonarodzony. I znow zajmuje sie tym, co potrafi najlepiej, czyli eksperymentami nad ludzka psychika.
My sie ostatnio dowiedzielismy, ze rozmawiamy miedzy soba w jezyku plejns. Dopiero po 5 minut zalapalam, ze PLANES kupilismy malemu w Kanadzie, wiec wiadomo, w miejscowym narzeczu. PS. Jak czytam o grzybie to mam ochote cie przytulic. Ilez mozna?
ReplyDeleteTul, bo Gorale znikneli, a mieli jeszcze parkiet polozyc. Wrrrrrr!
Delete