[20 May 2016]
(...)
Zabawne, jak względność czasu bije nagle po oczach, gdy okazuje się, że placówka oświatowa zawiesza się na tydzień.
Niby mówili, niby zanotowałam w kalendarzu, ale i tak, ta nagła przerwa zaskoczyła mnie jak zima drogowców, jak Panama Camerona, lub jak w 1980 roku koniec II wojny światowej kapitana Nakahirę.
Człek odbiera w piątek progeniturę, rzuca z o b o w i ą z u j ą c e: ‘To do poniedziałku’, a tu gromada nieprzyzwoicie pijanych szczęściem naszpań krzyczy: ‘Taaaaaak! Tego za siedem dni!’
[W tle fajerwerki, papierowe trąbki, konfetti, strzelają korki szampanów, naszpanie spontanicznie tworzą pociąg i tanecznym krokiem pocinają przez korytarze, synchronicznie wyrzucając w bok a to lewe, a to prawe nogi. Orgia, Majorka i Gomorka. A w człeka tak jakby jednocześnie trafił piorun, meteor tunguski, zagubiony dron i dachówka z katedry w Kolonii.]
Tydzień z pełnym pakietem dzieci.
I tu właśnie ta względność, ten niemoralny relatywizm. Wszak tydzień to tydzień, siedem dni. A z pełnym pakietem robi się z tego niespodziewanie czterdzieści lat błąkania się po pustyni.
Napomknęłam onegdaj, że Syzyf jest patronem mego macierzyństwa, ale i Prometeusz otacza je mecenatem.
W ciągu ostatnich kilku dni, a może raczej stuleci, bezsensownie toczyłam kamień rozrywek i dramatycznie szarpałam sobie wątrobę.
Tydzień minął dziecinom pod znakiem zamieszek terytorialnych. Znosiłam to dość cierpliwie, ale gdy okazało się, że przez jogurt, ogórek i odgryz kajzerki też przebiega jakaś granica, teatralnie eksplodowałam.
Jerychońskim basem, rykiem rozsierdzonego nosorożca, mocą tłumu kibiców trzecioligowego klubu rugby, rozpędziłam dziateczki do dwóch najbardziej oddalonych kątów lokalu.
I choć Dynia mamrotała pod nosem o niesprawiedliwości społecznej, a Biskwit śpiewał naprędce skomponowaną pieśń bojową to i tak był to najcichszy kwadrans w historii tej rodziny. Aż dzwoniło w uszach. (Również dlatego, że prawdopodobnie rykiem uszkodziłam sobie własne bębenki.)
Potem nastąpiło pokazowe siedemnaście minut miłości siostrzanej, a następnie galaktyka wyhamowała i wróciła na właściwe sobie tory przemocy, gwałtu oraz chińskich gitar elektrycznych na baterie, sponsorowanych przez Hauptcioteczkę.
Ale były też, odnotujmy, momenty prosperity.
Jak ten, gdy wjechałyśmy do kawiarni na wyrafinowane lody ciosane na kształt bałwanka, a dziewczątka wydłubały swym bałwankom oczy, ogryzły czekoladowe odnóża, oblizały bitą śmietanę i skoncentrowały się na tanich lizakach dołączonych do zestawu, zostawiając mnie z rachunkiem i pół litrem śmietankowo-cytrynowych bałwanich korpusów. (Nie przypuszczałam, ale jednak można się przejeść.)
Lub ten, gdy poszłyśmy na humus z astrofizykami i ich wielopokoleniową, antynuklearną rodziną. Biskwit, który na tle hinduskich karnacji wygląda jak anemiczny, utleniony perhydrolem albinos stał się natychmiast głównym daniem i wstrząśnięty nieznanym mu rozmachem i obcesowością taktylnych obyczajów, dla bezpieczeństwa popadł w katatonię. Dynia brylowała towarzysko, Biskwit milczał i ratował skołatane nerwy humusem, a ja pierwszy raz od tysięcy lat spożyłam posiłek przy stole używając jednocześnie noża, widelca oraz perwersyjnie ocierając kąt ust serwetką.
Albo wtedy, gdy zapisując Dynię na zajęcia pozalekcyjne do grupy 'Bilingwalnych Szekspirków', pani pochodząca z krainy, gdzie rozliczenie podatku ogranicza się do złożenia podpisu na kwicie, podała mi pod ladą kawał szarej strefy – sekretnych wskazówek, jak odliczyć dziecko od niemieckiego podatku. (Oto jak System demoralizuje niewinnych!)
Tydzień kończymy nadzwyczajnie przyjemną nowiną. Moje opowiadanie dotarło do finału konkursu 'Zaloguj się na Kresach'.
Co właściwie nie dziwi.
Kres (wytrzymałości) jest moim drugim domem.
Któż inny znałby się na nim lepiej?
(...)
Tymczasem trwa aukcja gwaszy Gosi Herby
>>>TĘDY
©kaczka
(...)
Zabawne, jak względność czasu bije nagle po oczach, gdy okazuje się, że placówka oświatowa zawiesza się na tydzień.
Niby mówili, niby zanotowałam w kalendarzu, ale i tak, ta nagła przerwa zaskoczyła mnie jak zima drogowców, jak Panama Camerona, lub jak w 1980 roku koniec II wojny światowej kapitana Nakahirę.
Człek odbiera w piątek progeniturę, rzuca z o b o w i ą z u j ą c e: ‘To do poniedziałku’, a tu gromada nieprzyzwoicie pijanych szczęściem naszpań krzyczy: ‘Taaaaaak! Tego za siedem dni!’
[W tle fajerwerki, papierowe trąbki, konfetti, strzelają korki szampanów, naszpanie spontanicznie tworzą pociąg i tanecznym krokiem pocinają przez korytarze, synchronicznie wyrzucając w bok a to lewe, a to prawe nogi. Orgia, Majorka i Gomorka. A w człeka tak jakby jednocześnie trafił piorun, meteor tunguski, zagubiony dron i dachówka z katedry w Kolonii.]
Tydzień z pełnym pakietem dzieci.
I tu właśnie ta względność, ten niemoralny relatywizm. Wszak tydzień to tydzień, siedem dni. A z pełnym pakietem robi się z tego niespodziewanie czterdzieści lat błąkania się po pustyni.
Napomknęłam onegdaj, że Syzyf jest patronem mego macierzyństwa, ale i Prometeusz otacza je mecenatem.
W ciągu ostatnich kilku dni, a może raczej stuleci, bezsensownie toczyłam kamień rozrywek i dramatycznie szarpałam sobie wątrobę.
Tydzień minął dziecinom pod znakiem zamieszek terytorialnych. Znosiłam to dość cierpliwie, ale gdy okazało się, że przez jogurt, ogórek i odgryz kajzerki też przebiega jakaś granica, teatralnie eksplodowałam.
Jerychońskim basem, rykiem rozsierdzonego nosorożca, mocą tłumu kibiców trzecioligowego klubu rugby, rozpędziłam dziateczki do dwóch najbardziej oddalonych kątów lokalu.
I choć Dynia mamrotała pod nosem o niesprawiedliwości społecznej, a Biskwit śpiewał naprędce skomponowaną pieśń bojową to i tak był to najcichszy kwadrans w historii tej rodziny. Aż dzwoniło w uszach. (Również dlatego, że prawdopodobnie rykiem uszkodziłam sobie własne bębenki.)
Potem nastąpiło pokazowe siedemnaście minut miłości siostrzanej, a następnie galaktyka wyhamowała i wróciła na właściwe sobie tory przemocy, gwałtu oraz chińskich gitar elektrycznych na baterie, sponsorowanych przez Hauptcioteczkę.
Ale były też, odnotujmy, momenty prosperity.
Jak ten, gdy wjechałyśmy do kawiarni na wyrafinowane lody ciosane na kształt bałwanka, a dziewczątka wydłubały swym bałwankom oczy, ogryzły czekoladowe odnóża, oblizały bitą śmietanę i skoncentrowały się na tanich lizakach dołączonych do zestawu, zostawiając mnie z rachunkiem i pół litrem śmietankowo-cytrynowych bałwanich korpusów. (Nie przypuszczałam, ale jednak można się przejeść.)
Lub ten, gdy poszłyśmy na humus z astrofizykami i ich wielopokoleniową, antynuklearną rodziną. Biskwit, który na tle hinduskich karnacji wygląda jak anemiczny, utleniony perhydrolem albinos stał się natychmiast głównym daniem i wstrząśnięty nieznanym mu rozmachem i obcesowością taktylnych obyczajów, dla bezpieczeństwa popadł w katatonię. Dynia brylowała towarzysko, Biskwit milczał i ratował skołatane nerwy humusem, a ja pierwszy raz od tysięcy lat spożyłam posiłek przy stole używając jednocześnie noża, widelca oraz perwersyjnie ocierając kąt ust serwetką.
Albo wtedy, gdy zapisując Dynię na zajęcia pozalekcyjne do grupy 'Bilingwalnych Szekspirków', pani pochodząca z krainy, gdzie rozliczenie podatku ogranicza się do złożenia podpisu na kwicie, podała mi pod ladą kawał szarej strefy – sekretnych wskazówek, jak odliczyć dziecko od niemieckiego podatku. (Oto jak System demoralizuje niewinnych!)
Tydzień kończymy nadzwyczajnie przyjemną nowiną. Moje opowiadanie dotarło do finału konkursu 'Zaloguj się na Kresach'.
Co właściwie nie dziwi.
Kres (wytrzymałości) jest moim drugim domem.
Któż inny znałby się na nim lepiej?
(...)
Tymczasem trwa aukcja gwaszy Gosi Herby
>>>TĘDY
©kaczka
Mistrzyni. Och,mistrzyni. Czasami sobie myślę, serio,jak by to wszystko opisała kaczka... Ale to przekracza moją wyobraźnię :-)
ReplyDeleteWszystko?
DeleteTeoria wszystkiego?
Mnie tez sie w glowie nie miesci :-)
:*
horror z własnymi dziateczkami w roli głównej
ReplyDeleteCo ciekawe ten horror wylacznie, gdy zazebiaja im sie orbity. Bez zazebiania to sa dzieci, ktore moglyby bez makijazu pozowac do podrecznika 'Sto cnot pioniera' :-)
DeletePodobny obraz naszpań mam przed oczami w dzień rozdania świadectw. Niby zmęczone po całym roku pracy, niby wzruszone kwiatami od dzieci, ale już widać, że myślami gdzie indziej. Trochę błędnym wzrokiem wodzą po jakoś dziwnie szarych w tym dniu twarzach rodziców i pewnie niejedna ma już na sobie fikuśną bieliznę. Miesiąc im jeszcze został do dorocznej "biby w budzie".
ReplyDeletePrzytrafil mi sie kiedys kilkumiesieczny epizod w szkole podstawowej i liceum po drugiej stronie biurka i ja to baaaaaaaaardzo rozumiem. Te wewnetrzna emigracje :-) Oraz... z nostalgia wspominam czasy, gdy lato nadchodzilo tak stanowczo i wyraznie pierwszym dniem szkolnych wakacji. Brak mi tego. Zwykle orientuje sie, ze trwa lato tak gdzies pod koniec sierpnia.
DeleteKresy bez Ciebie byłyby tylko bezkresami!
ReplyDeletePrzyznaje bez bicia, ze napisalabym na kazdy temat, gdyz w tym wypadku chodzilo mi nade wszystko, aby zatanczyc przed TYM jury :-)
DeleteNie, no coś Ty! Kresami interesujesz się przecież od wczesnego dzieciństwa i zawsze marzyłaś o pisaniu o nich! :-)
DeleteHa! Ja nawet urodzilam sie na Kresach. Zachodnich :-)
DeleteOraz pozdrawiam rodzine spod Rzeszowa!
Ja jestem spod Rzeszowa! :-D
Deletearbuz
Kolbuszowa? :-D
DeleteW zależności od tego, jaką małą mam mapę, to czasem też jestem spod Rzeszowa... Na przykład na globusie mojej córki, który ma rozmiary piłeczki tenisowej, to jestem jednocześnie spod Rzeszowa, spod Oslo i spod Werony! ;-)
DeleteMam taka prehistoryczna temperowke w ksztalcie globusa. Na niej, faktycznie, moj paznokiec jest cala Europa :-)
DeleteNie-e ;-)
DeleteAle Kolbuszowa jak najbardziej z tych mi znanych :-)
Sanoczanie sie oburza, gdy powiem, ze Sanok lezy pod Rzeszowem, ale to czynie ;-) Sanoczanie chca slyszec, ze to brama Bieszczad, hahah ;-)
arbuz b.d.
Dzialasz pod pseudonimem, moze cie nie namierza i nie zdyscyplinuja! :-) Ooo, czyli zamienilas poloniny na wiatr od morza!
DeleteI ja, i ja żem spod Rzeszowa! Ale nie z Kolbuszowej - ze strony bliższej Kresom. Będziesz, Kaczko, na ogłoszeniu werdyktu?
DeleteO ile laryngologia niemiecka nie wystawi mnie do wiatru to rozwazam spa w Rzeszowie!
DeleteUff, dobrze wiec, ze Rien nie z Sanoka, bo bym juz i pod pseudonimem dostala! ;-)
DeletePorzucilam poloniny, by zamieszkac na tych plaskich stepach i codziennie moc zasuwac, o ironio, _pod gore_ do przedszkola z dziecieciami!
Bedziesz naprawde w tym Rzeszowie? To ponoc najczystsze i najnudniejsze miasto w Polsce ;-)
arbuz b.d.
Karma zawsze czlowieka dopadnie.
DeleteNajnudniejsze? No, to idealne! Po szpitalnych atrakcjach pozadac bede wylacznie nudy ulokowanej tak, zeby rekonwalescentki nie mogly mnie znalezc! :-)
'Łzy Stalina'? Coś ty tam namodziła? (Tak obstawiam, bo ten dude ma w sobie potencjał przeciwwagi dla Syzyfa i Prometeusza)
ReplyDeleteBałwanki z odnóżami? Europo dokąd zmierzasz...
Ze niby:
DeleteEj Stalinie spójrz na misia,
On przypomni, przypomni chłopca Ci,
Nieszczęśliwego, białego misia,
Który w oczach ma tylko szare łzy...
Nie.
I o nauczycielce z Polesia to tez nie ja :-)
A 'Europo dokad zmierzasz?' to moj powszedni akt strzelisty! :-)
No to gratulacje! Takie ogólne, dotyczące wszystkiego.
ReplyDeleteDzieki! Glownie jednak 'niezlomnej woli zycia i przetrwania', choc moze to wlasnie trudne warunki bytowe i niemoznosc skupienia wykuwaja ze mnie prozaika! Jeszcze dwojka dzieci i zaczelabym pisac sonety :-)
Deleteja to od poczatku obstawiam opowiadanie o malunkach, biorąc pod uwagę utalentowane dziecięta
ReplyDeleteHa! Cieplo, cieplo! W centrum fabuly - co za zbieg okolicznosci - jest faktycznie obraz!
DeleteAle nad talenta dziatek przedlozylam jednak moj swiety spokoj ;-)
No to nurkuję pod twoją ladę! Wszak nie złożyłam jeszcze zeznania, a to będzie me pierwsze w roli dzietnej!
ReplyDeleteOraz: Tutaj przyszły tydzień będzie trwał muuuulion lat. Panie od Elemelków piją koktajle na Teneryfie, sacreble!
Podaje ci informacje pod stolem, ze kategoria 'Kinderbetreuung' jest nadzwyczajnie pojemna pod warunkiem, ze rachunkow nie oplacasz gotowka, a bankowa laparoskopia z konta lub placisz karta. Stad, np. takie Szekspirki, ksylofon, balet, czy uprzaz dla kucyka sa odliczalne. Tak, jak twoje kopiki (ale to chyba inna kategoria ;-) (na wszelki wypadek wyslalam ci rachunek)
DeletePrzerazliwie glupio, ze Kluseczki i Elemelki takie niezsynchronizowane. Inaczej juz dawno siedzielibysmy wam na glowie.
Ojacie! Czyli ochronk tez mozna sobie wpisac w rubryczke?! To moze dlatego co tydzien w Grudkowej szafce w ochronce lezy rachunek z pokiwtowaniem, ze sciagneli haracz z konta.
DeleteNa copici musze sobie poszukac zatem jakiesc bardzo teczowej rubryczki.
Tak, i to chyba nawet nie jest szara, a bardzo czarno-biala strefa! :-) Ta ochronka, bo copiki to nie wiem :-)))
DeleteMoje dziecko bylo zawsze tak samowystarczalne w czasie ferii/wakacji, ze raczej nie mialam nigdy tego problemu. Ona sie ZAWSZE czyms zajmowala sama. Wystarczylo dac jej patyk i "znikala" na godziny, wymyslajac milion tego patyka zastosowan.
ReplyDeleteMialam szczescie, co? :) Ale to moze zadoscuczynienie za to, ze w pierwszych dwóch latach zycia ryczala bez przerwy. Bez-przer-wy. No, z malymi pauzami na sen czasami.
A finalu gratuluje serdecznie, toz inaczej byc nie moglo jesli Jury ma glowe na karku!
Ryczala, bo nie bylo patyka? :-)
DeleteUlubionym sportem Dyni i Biskwita jest: 'to moja mama' 'nie, moja' 'NIEEEEEEEEE... ona jest cala MOOOOOOOJA' 'rece precz od MOJEJ mamy' 'MOOOOOOOOOOOOJA!'... dla obiektu tego przetargu to ciezka do uniesienia popularnosc, szczegolnie gdy szarpia ten obiekt w dwie rozne strony. W zwykle dni, gdy podaz jest ograniczona, o dziwo nikt sie nie wykloca. W dni wolne, gdy matki jest w nadmiarze i wystarczyloby dla kazdego z gorka - paradoksalnie - trzeba o nia walczyc. Ot, logika.
Skalamalabym i piorun spopielilby mnie na miejscu, gdybym powiedziala, ze werdykt Jury mna nie poruszyl. Choc oczywiscie, gdzies pod podszewka zawsze tkwi fastryga, ze moze jednak pomylili teksty, albo losowali zwyciezcow :-) W odroznieniu bowiem od doskonalych mych dzieci sprowadzonych na swiat droga naturalna, wszystko inne rodzone w bolach tworzenia, wydaje mi sie zezowate, krzywe i kostropate. I z pretensjonalnym garbem!
to dowodzi tylko absolutnego braku grafomanii, o ma umilowana Kaczko! Samokrytyka jest jak najbardziej dobra cecha.
Delete(patyk! no tak, nie bylo patyka! no patrz, dwa lata sie tak meczylam bo na to nie wpadlam!!!)
<3
DeleteSkoro tak mowisz, to nie zaprzecze :*